Po pierwsze przepraszam, za tak długi czas oczekiwania. Studia pochłaniają znaczną część mojego czasu, a w dodatku ostatnio podjęłam pracę, więc nagle tego czasu zrobiło się jeszcze mniej.
Po drugie, mam nadzieję, że długość wynagrodzi tak długą przerwę. Obawiam się, że część osób może mnie znienawidzić po przeczytaniu go, ale cóż. Raz się żyje.
Kaiko Asami - Labirynt na pamięć i koncentrację? To teraz wyobraź sobie, co ja miałam pisząc to. Co do Toma... Ta wypowiedź, to była najtrudniejsza część. Chciałam jak najlepiej oddać emocje Riddla i to, jak on postrzega świat i siebie. Sądząc po Twoim komentarzu, udało mi się ;) Lily już nie mogła dłużej wytrzymać w szafie, więc mi uciekła... ;p
Gin - Szczerze mówiąc, nie zastanawiałam się nad tym, ile planuję tomów. Myślałam nad dwoma. Może w przyszłości, gdy skończę to opowiadanie, będę poprawiać rozdziały po kolei i może przesunę nieco rozdziały. Zabiorę ich trochę z drugiego tomu i przerzucę do pierwszego. Ale to jak się uporam z zakończeniem ;) Dla mnie najważniejsze jest, że komentarz napiszesz, nawet jeżeli to miałoby być jedno słowo. Komentarze znaczą dla mnie bardzo dużo, znacznie więcej niż wyświetlenia. Chciałabym, żeby każdy, kto naprawdę czyta tego bloga zostawiał po sobie choć jedno słowo. Byłoby super ;)
Alex-chan ;* - Dziękuję za tak miły komentarz. Oto jest tego więcej ;) Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę.
Nutka na dziś:
Yazoo - Ode to boy
_____________________________________________________________
Rozdział
24. "Pakt z diabłem"
W jego
położeniu śmierć wydawała się dobrym wyjściem.
Jeżeli
nie dobrym, to jedynym właściwym, by mógł zachować choć resztkę godności.
Mrugał
zawzięcie oczami, by powstrzymać łzy gromadzące się w kącikach. Nie widział nic
prócz jaskrawego światła lampy, wiszącej nad jego twarzą. Miał unieruchomioną
głowę, ręce w nadgarstkach przywiązane do stołu na wysokości bioder, a nogi skrępowane
skórzanymi pasami, lekko rozchylone. Czuł zimne powietrze przesuwające się po
jego nagiej skórze. Wzdrygał się co chwilę, a całe jego ciało pokryte było
gęsią skórką. Oddałby wszystko, za choć kawałek koca lub kurtki.
Z oddali
wciąż dobiegały rubaszne śmiechy i wredne komentarze. Starał się je ignorować i
skupić na zatrzymaniu jak największej ilości ciepła.
Pomimo
jego prób, umysł nie wytrzymywał. Coraz trudniej było mu utrzymać przytomność.
Zmęczone ciało przegrywało z chęcią utrzymania resztki kontroli nad myślami.
Nawet strach przed tym, co zrobią z nim, kiedy straci czujność, nie potrafił
przytrzymać go przy zmysłach. Powoli zaczął odpływać, mięśnie rozluźniły się i
ostatnią rzeczą, jaką zarejestrował było skrzypienie zawiasów.
***
- Nie
wiem, co chcesz ode mnie usłyszeć. Na czym ci zależy. Czasem mam wrażenie, że
wcale cię nie znam. Rozmawiam z tobą, dzielimy się myślami, spostrzeżeniami,
ale tak naprawdę, nic o tobie nie wiem. I teraz nie wiem, czy chcę to zmienić.
To twoja wina, że jesteś, jaki jesteś. Nie możesz się teraz nagle zmienić, bo
stracisz pozycję i Śmierciożercy zwrócą się przeciwko tobie. Nawet jeżeli
powiem, że przepraszam i że mi przykro, to nic nie zmieni. Tak po prostu się
stało, bo może miało się stać. Teraz jest okazja, żebym powiedział wszystkim,
że współpracujemy. Chyba, że masz inny, genialny pomysł. Raczej ucieczka z celi
odpada, bo Śmierciożercy nie dopuściliby do tego, żebym uciekł po raz drugi.
Czas na jakiś super plan przywódcy ciemnej strony mocy.
Tom stał
tyłem do nich i wpatrywał się w las za oknem. Nie dał po sobie poznać, że w
ogóle słyszał to, co mówił Harry.
Dla
chłopaka był on jedynie cieniem na tle księżyca.
- Jak
byś chciał to zrobić?
- Jak
byłoby wygodniej? Chodzić od celi do celi czy przyprowadzać wszystkich tutaj?
- Od
celi do celi.
-
Przecież wspominałeś, że nie możesz tego robić – przypomniał Harry. Choć jego
komentarz miał zabrzmieć nieco uszczypliwie i ironicznie, to Tom wydawał się
poważny i skupiony, jak nigdy wcześniej. - Myślisz jeszcze nad tym pomysłem?
-
Chciałbym oszczędzić ci przykrości. Nie wszyscy, jak Hermiona, mogą zrozumieć,
dlaczego to zrobiłeś. Możesz stracić całą rodzinę.
- Lily
na pewno nie. Przecież sama ci służy, więc zrozumie. Chciałbyś znów uchodzić za
bohatera?
Tom
odwrócił się tak gwałtownie, że wino w kieliszku, zachlupotało i trochę wylało
się na podłogę.
-
Jakiego znowu bohatera?
- Zawsze
można wcisnąć kit, że też zostałeś porwany, twoje drzwi zostały niedokładnie
domknięte, uciekłeś i uratowałeś nas wszystkich. Nikt by się nie dowiedział, że
ty to ty, ja miałbym na razie problem z głowy, a ciebie nie chciałby nikt zabić
– na razie.
-
Będziesz oszukiwał rodzinę?
- Robię
to od niemal czterech miesięcy. Nagle zaczęło ci to przeszkadzać?
Hermiona
wciąż musiała go podtrzymywać. Był zbyt wycieńczony, by móc siedzieć samemu.
Musiał się tylko powstrzymywać, by nie zabrać od Hermiony mocy. Bał się, żeby
nie zrobić jej krzywdy.
- To
twoja decyzja – odparł Tom i kucnął obok Harry’ego. Zajrzał mu głęboko w oczy i
nim Hermiona lub Harry zdążyli zareagować, pochylił się i złączył ich usta.
Wolną rękę wplótł w czarne włosy Gryfona. Hermiona odsunęła się i odwróciła
wiedząc, że nie powinna tego oglądać.
Harry
poczuł się, jakby obudził się z letargu. Odzyskał władzę w rękach i nogach i w
końcu mógł się sam utrzymać. Przyciągnął Toma do siebie i wpił się w jego usta
z mocą, na jaką było go stać.
Kieliszek
z winem wypadł Riddle’owi z ręki, jednak nim dotknął ziemi zdematerializował
się.
Po kilku
minutach Hermiona odchrząknęła i zerknęła za siebie. Tom i Harry wpatrywali się
w siebie. Policzki mieli zarumienione, usta rozchylone, a przyspieszone oddechy
mieszały się ze sobą.
-
Dziękuję – powiedział Harry nieobecnym głosem.
- Nie ma
za co. – Tom niemal się uśmiechnął, ale wtedy przesunął wzrok na Hermionę i
skrzywił wargi. – Nikt cię nie nauczył, że nie należy podglądać?
- Nikt
cię nie nauczył, że do ludzi wychodzi się z twarzą wyjściową? – odparowała, ale
po chwili wybuchła śmiechem widząc skonsternowaną minę Riddle’a.
- Nadal
wyglądasz, jakby cię walec przejechał – podpowiedział Harry z uśmiechem.
- Dajcie
mi chwilę – rzucił Tom i pospieszył do bocznej komnaty, której Potter wcześniej
nie zauważył.
Wyłonił
się z niej kilka minut później. Wyglądał normalnie, jak na mężczyznę przystało.
- To w
końcu którą opcję wybraliśmy? – spytał prowadząc ich korytarzami.
Harry
zmienił się w panterę i szedł obok jego nogi. Hermiona pełzła w postaci węża po
drugiej stronie Toma.
- Chyba
tę drugą, z tobą w roli bohatera – syknęła Hermiona nie zwalniając.
Harry
prychnął i pokręcił noskiem.
Uwierzą? – spytał w myślach.
- Muszą
– odparła Hermiona.
W końcu
dotarli do korytarza z drzwiami po obu stronach.
- Jakiś
genialny plan? Przecież nie będę sprawdzał na chybił trafił każdej celi –
mruknął na tyle cicho, że tylko Harry i Hermiona go usłyszeli.
Gryfon
znów prychnął.
Mogę spróbować na węch, ale nie wiem, co z tego
wyjdzie. Nigdy nie próbowałem.
Szybko
podbiegł do pierwszych drzwi i przyłożył pyszczek do szpary u dołu. Zaciągnął
się, ale nic nie poczuł. W każdym razie nic znajomego.
Nie możesz spróbować skontaktować się z
Severusem?
A co ja telefon jestem?
Hermiona
syknęła, choć Harry był pewien, że chciała się zaśmiać.
Severus? – spróbował dość niepewnie. – Ojcze?
Harry?
Potter
podskoczył ze szczęścia i wrócił do Toma. Otarł się o jego nogi i zamruczał, a
Tom zaśmiał się i wziął kota na ręce.
- Ciężki
jesteś – burknął, ale wciąż trzymał go na rękach.
Ojcze, zacznij stukać w drzwi.
Po co? – nawet w myślowym głosie Severusa słychać było
zaskoczenie.
Zaraz zobaczysz.
Powoli
Tom przechadzał się po korytarzu nasłuchując, czy z któregoś pomieszczenia nie wydobywa
się dźwięk. Na końcu korytarza słychać było miarowe uderzenia, więc Riddle
przyspieszył kroku.
Odsuń się od drzwi – powiedział Harry do
Severusa i pukanie ustało.
Lord
wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i po kolei próbował każdy. W końcu zamek kliknął,
a z celi wyszedł Snape. Zmierzył Toma spojrzeniem, po czym przeniósł je na
panterę i węża.
- Jak…
Jak ci się udało wyjść? – spytał Mistrz Eliksirów patrząc na Marvola z
niedowierzaniem.
Severus
ciągle miał przeczucie, że już go gdzieś kiedyś widział. Teraz, w tym
korytarzu, w tych okolicznościach to wrażenie się nasiliło. Czuł, że ma to na
końcu języka i nie może skojarzyć twarzy z postacią. To było niezwykle
frustrujące, a nie miał kogo zapytać i z kim podzielić się swoimi
wątpliwościami. Lucjusz zbywał go machnięciem ręki mówiąc, że przesadza i
popada w paranoję.
-
Śmierciożercy musieli niedokładnie zamknąć drzwi. Po prostu wyszedłem i
odszukałem Harry’ego i Hermionę Podkradłem im klucze, w sensie Śmierciożercom…
Nie możemy tak tu sterczeć. Trzeba zabrać resztę
i wracać do domu – prychnął zniecierpliwiony Harry i pomknął korytarzem.
Tom
wzruszył ramionami i dał Severusowi część kluczy. Po kolei otwierali drzwi cel
i wyciągali uwięzionych w nich ludzi. W końcu w korytarzu kręciło się dwoje
urzędników z Ministerstwa, Minister Magii, Lucjusz, Ginny, Neville, Snape,
Hermiona, Harry i Tom.
Gdzie jest Draco? – syknął w myślach
Gryfon. Przysiadł przed Riddlem i tylko jego ogon ruszał się i ujawniał, jak
bardzo jest wściekły.
- Nie
wiem – powiedział Tom i odsunął się nieco. – Może na dole, w sali.
Potter,
nie czekając na nikogo, pomknął w stronę schodów. Przemykał między chodzącymi w
tą i z powrotem ludźmi. Ze schodów prawie spadł, ale w ostatniej chwili udało
mu się utrzymać równowagę. Jak strzała wpadł przez lekko uchylone drzwi do
niemal pustego pomieszczenia. Jedynym meblem był stół z pasami, które służyły
do przywiązania rąk i głowy. Na nim leżał Draco. Chyba był nieprzytomny, bo gdy
Harry skoczył na jego pierś, to nie zareagował. Położył się i zwinął w kłębek
starając się go nieco ogrzać.
Kilka
minut później do pokoju wszedł Tom. Odwiązał Malfoy’a od stołu i wyczarował mu
jakieś szaty. Zaklęciem sprawił, że zawisł w powietrzu, a następnie powoli
podążał za Riddlem. Potter wciąż leżał na jego piersi i oddawał swoje ciepło
mężowi. Czuł pod swoim pyszczkiem delikatne uderzenia serca, na tyle silne i
równomierne, że nie musiał się martwić.
Chwilę
później Tom położył Dracona w swoim gabinecie na kanapie.
Harry
podniósł głowę i prychnął. Zamachał ogonem, po czym zeskoczył z piersi Malfoya
i zmienił postać.
- A jak
się obudzi? Jak mu wytłumaczę, że jest w gabinecie Lorda Voldemorta, który nie
chce go zabić i jest moim przyjacielem?
- Nie
wiem, ale lepiej, żebyś miał dobre wytłumaczenie…
***
***
Pływała. Dookoła niej była woda. Zimna, ciężka i lepka. Otaczała ją, wlewała się do ust i nosa. Pochłaniała promienie słońca. Z każdym ruchem rąk, woda gęstniała. Krzepła, aż w końcu zastygła, a ona mogła jedynie ruszać oczami i mieć nadzieję, że ktoś ją uratuje.
Otrzeźwiło ją uderzenie w policzek. Przewróciła się na brzuch i zwymiotowała. Łapała powietrze jak topielec, którego wyciągnięto na brzeg. Gdy się uspokoiła, rozejrzała się dookoła. Miała na sobie przemoczoną suknię, a skrzydła pozlepiały się i przywarły do pleców. Obok niej siedziała Luna i z troską lustrowała ją wzrokiem. Kawałek dalej, w zwartej grupce, siedziała reszta przyjaciół Harry’ego i Dracona. Do oczu napłynęły jej łzy.
- Pani Malfoy? – Luna niepewnie podsunęła się bliżej i położyła dłoń na jej ramieniu. Cyzia spojrzała w górę uśmiechając się lekko.
- W porządku – mruknęła. – Gdzie jest Serp i Cecy?
Luna wskazała za siebie. W rogu siedziały dwie kobiety z dziećmi na rękach, a obok nich kręcił się mały chłopczyk. Wydawał się bardzo przejęty.
- Dziękuję – powiedziała mechanicznie. Wstała i przemierzyła salę najszybciej, jak potrafiła.
- Rose, Dafne, wszystko w porządku?
- Tak.
- Serp?
- Mamo! Gdzie jest Harry i Draco? One nie chciały mi nic powiedzieć – zaniósł się płaczem i przylgnął do nóg Cyzi.
- Wszystko będzie dobrze – powiedziała, podniosła syna i przytuliła go mocno do siebie.
Kawałek dalej Luna dołączyła do swoich przyjaciół.
- Wiecie już coś?
- Na razie nic – odparli bliźniacy.
- A chociaż wiecie, kogo zabrali?
- Od nas Harry’ego, Dracona, Hermionę, Ginny i Neville’a. Od nikogo nie mieliśmy wiadomości. Severusa i Lucjusza też nigdzie nie widać. Przepadł Minister Magii i dwoje urzędników, choć jakoś nikt za bardzo tego nie przeżywa.
- Musimy się dowiedzieć czegoś od Harry’ego. Natychmiast.
- Spokojnie. Na pewno znajdzie sposób, żeby…
W ogrodzie rozległ się trzask, a po chwili do sali weszło czworo ludzi, a wśród nich Hermiona.
Fred poderwał się na nogi. Podbiegł do niej i uściskał.
- Puść mnie – jęknęła, ale na jej twarzy widać było uśmiech.
- Nigdy. Jak wam się udało tak szybko uciec?
- Długa historia. Jak wrócę z resztą, to opowiem.
I wybiegła. Parę minut później wróciła z Nevillem i Ginny. Ostatnim transportem wrócili Snape i Lucjusz, sądząc po minach, bardzo niezadowoleni, że są tu, a nie tam.
- Gdzie Harry i Draco? – Narcyza pojawiła się znikąd. Wyściskała męża, ale teraz chciała znać odpowiedź tylko na to jedno pytanie.
- Nie wiem. Przepadł. Wiem, że razem z Hermioną i Tomem nas uwolnili, potem on zniknął. Tom wyparował. Hermiona zabrała nas do punktu aportacyjnego i grupkami przenosiła. Chcieliśmy zostać i szukać, ale powiedziała, że to zbyt niebezpieczne. Kiedy przenieśliśmy się tutaj, odsunęła się od nas i z przepraszającą miną teleportowała się z powrotem. To nieznośna dziewczyna. Mam nadzieję, że nic jej się nie stanie, bo Harry mi tego nie wybaczy.
- To inteligenta dziewczyna – odparła Narcyza pogodnie, choć widać było, że jest zdenerwowana. Gdyby mogła, sama poszłaby szukać syna.
***
***
Harry
zamarł. Wpatrywał się w Riddle’a szeroko otwartymi oczami, a po plecach
spłynęły mu strużki potu. Tom spoglądał za niego i był chorobliwie blady.
Potter przełknął ślinę, wyprostował się i spróbował uśmiechnąć. Sądząc po minie
Lorda, nie za bardzo mu wyszło.
- Draco
– powiedział na wydechu.
Blondyn
siedział na kanapie. Ręce miał położone na nogach, wzrok przeskakiwał z Toma na
męża. Nie wyglądał na wściekłego, ale ten spokój był jeszcze gorszy niż krzyk.
Harry
zrobił krok w stronę Ślizgona, ale ten wbił się jeszcze głębiej w oparcie i
wyciągnął przed siebie rękę.
- Nie
zbliżaj się do mnie – warknął Draco, a po chwili wstał.
Cała
jego postawa aż krzyczała, że jest źle. Harry czuł, jak magia Dracona pulsuje
mu pod skórą. W tym momencie cieszył się, że jego mąż nie jest tak potężny jak
on, bo mogliby mieć problem. Cieszył się także, że nie udało im połączyć magii,
bo prawdopodobnie Draco wysadziłby cały zamek nawet nie zdając sobie z tego
sprawy.
- Tylko
spokojnie, Draco. Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczny – powiedział Harry
uspokajająco.
- Na
pewno? Przecież to Vol… Sam-Wiesz-Kto. On chciał cię zabić! Skąd wiesz, że nie
gra, że nie udaje przyjaciela tylko po to, by w odpowiednim momencie wbić ci
nóż w plecy?!
- Bo
zawarliśmy umowę! – odparował Harry. Zacisnął pięści i odetchnął. – Pomógł mi
odzyskać twoje wspomnienia. To dzięki niemu sobie przypomniałeś. To on stworzył
antidotum. Mamy… Umówiliśmy się, że moja rodzina, wszyscy, których kocham i
uważam za przyjaciół są chronieni. Nie może im się nic stać. Nie ma prawa ich
zaatakować.
- A
wczoraj? Powiesz mi, że to nie on? Że Śmierciożercy sami sobie wybrali cel? Nie
mogą. Robią tylko to, co on im każe.
-
Myślisz, że jest taki głupi, że kazałby zaatakować bal, na którym sam był?
Przecież nam pomagał, walczył ze swoimi sługami.
-
Udawał. To tylko pozory. Nie wiem, jak możesz być taki głupi. Dałeś się omamić.
Nie potrafisz go przejrzeć. Zawsze byłeś zbyt ufny w stosunku do innych ludzi.
- Może
więc nie powinienem tobie ufać? Skoro twierdzisz, że jestem zbyt ufny… Może
żałujesz, że się ze mną związałeś? Taki biedny, łatwowierny Harry Potter. Taki
słaby i bezbronny. Tak łatwo wcisnąć mu każdy kit. Tak łatwo nim manipulować…
Gdyby tak było, już dawno bym nie żył! Już dawno bym sobie ciebie odpuścił. Ale
walczyłem. Walczyłem, bo cię kocham. Skoro nie potrafisz zrozumieć, dlaczego to
zrobiłem, to znaczy, że nie wiesz nic o życiu i miłości.
- Nie
powiedziałeś mi, dlaczego to zrobiłeś. Wiem, że obiecałeś mi, że się do niego
nie przyłączysz. Dałeś mi słowo. A teraz widzę ciebie broniącego Vol… Voldemorta.
Ty, który zawsze miałeś najwięcej powodów by go nienawidzić. Tego, który zabił
ci rodziców…
- Moi
rodzice żyją. Oboje.
-
Próbował zabić ciebie – prychnął Draco. – To nie jest ważne?
- Ale
mnie nie zabił. Uratował ciebie!
- W
takim razie wolałbym nigdy nie odzyskać pamięci.
Harry
poczuł się, jakby dostał pięścią w brzuch. W głowie mu dzwoniło, a zimna ręka
zaciskała się na sercu.
Nagle
drzwi się otworzyły i stanęła w nich Hermiona prowadzona przez osobę ubraną w
czarną szatę. Dreszcz przebiegł po plecach Harry’ego widząc, że mają duży
problem.
- Ta
dziewucha chciała uciec, Panie – powiedziała osoba, ale Potter był pewny, że
już gdzieś słyszał ten głos.
-
Dziękuję, zostaw ją i idź.
- Chyba
nie – powiedziała kobieta i zrzuciła kaptur.
-
Lasandra – szepnął Harry i uśmiechnął się mimo woli.
Hermiona
rozluźniła się i podeszła do Harry’ego.
-
Wszyscy wrócili do posiadłości. Tom dał mi twój naszyjnik, więc pomogłam im się
aportować. Snape poprosił, żebym znalazła ciebie i Dracona. Ledwie udało mi się
go przekonać, że dam sobie radę sama. – Hermiona mówiła szeptem i tak szybko,
że Harry większości słów musiał się domyślać. - Gdy wracałam do zamku
usłyszałam za sobą głos. Byłam niemal pewna, kto to jest, ale nie mogłam dać
tego po sobie poznać. Przeszłyśmy przez zamek i w sumie dobrze, że mnie
prowadziła, bo wszędzie roiło się od wściekłych Śmierciożerców. Gdyby nie
Lasandra, to pewnie bym tu nie doszła.
Draco
stał oniemiały i przeskakiwał wzrokiem od Lasandry do Hermiony i na Toma.
Otwierał usta, po chwili je zamykał i znów otwierał, ale nie potrafił
wykrztusić z siebie słowa.
-
Dowiedział się? – spytała po chwili Hermiona widząc jego zachowanie.
Harry
tylko kiwnął głową i spojrzał na swoją matkę. Wyglądała na zszokowaną i
przeskakiwała wzrokiem od Toma do syna. Kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały
potrząsnęła głową, jakby chciała, sobie w niej rozjaśnić.
-
Hermiona… Ty… Ale… Lasandra… Czy wszyscy powariowali? Może jeszcze mi powiesz,
że Snape o tym wiedział i się na to zgadzał – jęknął Malfoy i opadł na kanapę.
-
Severus o niczym nie wiedział. Nie pozwoliłby mi tu przychodzić. Lucjusz też
nie wiedział. Właściwie, tylko Hermiona była świadoma mojej umowy. Nawet… Nawet
przychodziła tu ze mną. Nie wiem tylko, czy z ciekawości, czy z chęci
upewnienia się, że naprawdę nic mi nie grozi.
- Dziwię
się, że nikt go nie rozpoznał. Snape, Lucjusz… Powinni…
- Może
nie chcą widzieć. – Tom odezwał się do Dracona po raz pierwszy od wejścia do gabinetu.
Draco
warknął.
- Nie
chcę zrobić krzywdy ani tobie, ani Harry’emu. Gdybym chciał, już bylibyście
martwi. Poza tym uratowałem mu życie. To się nie liczy?
Malfoy
odwrócił wzrok. Był wściekły na Harry’ego, nie potrafił zrozumieć, jak on mógł
przyłączyć się do swojego wroga. Co nim kierowało? Dlaczego to zrobił? Czy on w
ogóle nie myślał o tym, że nie ukryje tego przed mężem?
-
Pytałeś, dlaczego to zrobiłem. Po pierwsze dla ciebie. Chciałem, żebyś wrócił.
Dla mnie, dla dzieci, dla Narcyzy i Lucjusza. Nie byłeś sobą. Stałeś się zimny
i nie potrafiłeś okazać uczuć nawet swojemu bratu. Kocham cię Draco i zawsze
jesteś na pierwszym miejscu. Po drugie dla nas. Tom już nas nie będzie atakował
tak długo, jak długo będę dotrzymywał warunków umowy. To się nie liczy? Sam
zawsze chciałeś obronić wszystkich, na których ci zależy. Ja to zrobiłem.
Gdybym mógł cofnąć czas i podjąć tę decyzję jeszcze raz, postąpiłbym tak samo.
Jeżeli uważasz, że źle zrobiłem, może nie zasługujesz na mnie. Może jestem za
dobry dla ciebie. Skoro nie potrafiłbyś poświęcić się dla miłości… Tom, odstaw
go bezpiecznie do domu – powiedział i nie oglądając się na nikogo, wyszedł.
***
-
Zabierz mnie do domu.
- Nie
mogę.
-
Musisz.
- Nie.
Póki się nie uspokoisz, nigdzie nie pójdziesz.
- Nie
traktuj mnie jak dziecka.
- Tak
się zachowujesz. Nie mogę traktować cię inaczej. Jesteś jak rozkapryszone
dziecko, któremu rodzice powiedzieli, że już więcej nie dostanie cukierka.
Wkurzasz się na Harry’ego, choć on chciał jedynie odzyskać ciebie. Ty pewnie
postąpiłbyś tak samo, nie mając innego wyjścia.
- Nigdy
nie przyłączyłbym się do niego! – warknął Draco wskazując na Toma, który usiadł
za biurkiem. Ten tylko się uśmiechnął i pomachał do nich. Malfoy warknął
jeszcze raz i wrócił spojrzeniem do Hermiony.
-
Chciałam tylko przypomnieć, że Znak na twoim ramieniu mówi co innego.
- To
było… Nie ważne. Nie wracajmy do tego.
- Nagle
to jest co innego? Nagle to jest nie ważne? Przyłączając się do Toma, co
otrzymywałeś?
Draco
odwrócił głowę i założył ręce na piersi.
- Moc,
opiekę, zapewnienie, że twoja rodzina będzie bezpieczna, choć ty sam nigdy nie
mogłeś czuć się w stu procentach bezpiecznie – odpowiedział Tom zamiast
blondyna. – Trzeba było ciągle oglądać się za siebie i pilnować swojego nosa.
Każdy był sobie wrogiem, ale i przyjacielem. Śmierciożercy to najdziwniejsza
organizacja na świecie. Wszyscy są ze sobą połączeni, odczuwają moje wezwanie i
moc, przepływającą im w żyłach. Z jednej strony działają wspólnie i ufają sobie
bezgranicznie, a z drugiej nawet nie znają nawzajem swoich imion i nazwisk. W
ten sposób nie mogą wydać innych na przesłuchaniu. Oczywiście jest kilku
wtajemniczonych. Ci najbardziej zaufani. Jak kiedyś Lucjusz i Severus. Oni
znali większość moich popleczników.
- Nie
mieszaj do tego mojego ojca!
- Nie da
się. Powinieneś być wdzięczny, że jeszcze żyje. Ty zresztą też. Wiesz, co robię
ze zdrajcami, prawda? Możesz się domyślić, co zrobiłbym ze zdrajcami, którzy
nie dość, że odeszli z tak ogromną wiedzą, to jeszcze śmieją mi się w twarz. Ty
też skończyłbyś, jako kupka gnijących kości. A teraz, dla dobra własnego, a
przede wszystkim Harry’ego, uspokoisz się, wrócisz do domu i będziesz trzymał
buzię na kłódkę, jasne?
- Kim
jesteś, żeby… - Nie skończył, bo Hermiona położyła mu rękę na ustach,
uśmiechnęła się przepraszająco do Toma i wyciągnęła Dracona na korytarz.
- Ach ta
młodzież – westchnęła Lasandra, a Riddle podskoczył. Zupełnie zapomniał, że on
wciąż tu jest.
-
Mogłabyś?
Kobieta
zaśmiała się, machnęła ręką i zniwelowała działanie eliksiru.
- Masz
pojęcie, gdzie polazł mój syn?
-
Zapewne na dach. Bardzo lubi tam przesiadywać, gdy sobie z czymś nie radzi.
-
Wypadałoby, żeby wrócił już do domu. I ja też. Wszyscy zaczną się niepokoić,
kiedy Hermiona wróci tylko z Draconem.
- Racja,
racja.
Wstał
zza biurka, ale nie zdążył nic zrobić, bo rozległo się pukanie do drzwi. Nie
czekając na zaproszenie, Śmierciożerca wszedł do środka i skłonił się.
- Panie.
Zakładnicy uciekli. Na szczęście udało nam się złapać Harry’ego Pottera.
***
Gdy
tylko jej nogi dotknęły trawnika, dopadły ją złe przeczucia. Było tak, jakby
jej wnętrzności zmieniły się w lodowaty supeł, a przez gardło wsypywano kostki
lodu. Serce ściskała zimna, szponiasta dłoń i przy każdym rozkurczu, pazury
wbijały się głęboko w mięsień.
Zamarła.
Świat
zaczął się skręcać i kurczyć. Krzyk uwiązł w gardle, dławiła się słowami. W
ostatniej próbie udało jej się ułożyć usta w jedno słowo.
Harry.
Ciemność
zalała ją niczym przypływ. Miotał nią, uderzał o ostre skały, wpychał do gardła
słoną wodę. Próbowała ją wypluć, pozbyć się wszechogarniającej czerni, ale
ciemność był silniejsza. Wysysała z niej siły, zawłaszczała komórka po komórce,
aż w końcu nie zostało w niej nic prócz pustki.
***
-
Zaprowadźcie go do sali na dole – powiedział spokojnie Tom, starając się
zachować kamienną twarz. – Poczekajcie na mnie. Chcę sam się z nim… przywitać –
syknął i skrzywił lekko wargi.
Śmierciożerca
zadrżał, ale ukłonił się i wyszedł.
- Musisz
go uwolnić – krzyknęła Lily, gdy drzwi się zamknęły, a kroki na korytarzu
ucichły.
- Wiem.
Problem jest w tym, że na dole czekają na mnie wszyscy Śmierciożercy z
wczorajszego ataku. Nie mogę tak po prostu tam wejść i powiedzieć im, że mają
zaprowadzić go do celi.
- Wymyśl
coś. Jesteś w końcu cholernym Lordem Voldemortem!
Riddle
warknął ostrzegawczo, a Lily skuliła się.
- Chcesz
iść za mnie? Proszę bardzo. Nie zabronię ci.
Nie
odpowiedziała, tylko pokręciła głową. Narzuciła kaptur szaty na głowę i
podeszła do drzwi. Położyła rękę na klamce, ale nie nacisnęła jej. Obróciła się
i spojrzała wyczekująco na Toma. Ten jednak nie patrzył na nią. Spoglądał za
okno na las szumiący w oddali. Obserwował drapieżne ptaki szybujące po niebie,
by po chwili pikować między drzewa.
Zastanawiał
się przez chwilę, jak by to było być wolnym jak ptak. Móc odepchnąć się od
ziemi i polecieć do chmur. Zostawić wszystko w dole i żyć chwilą.
- Tom?
Marvolo
potrząsnął głową chcąc pozbyć się absurdalnych myśli.
- Jestem
– mruknął i ruszył za nią. – Jestem.
***
Obiecywał
sobie, że nigdy nie zapomni. Uważał, że powinien pamiętać. Myślał, że tego się
nie da zapomnieć… Mylił się.
Zapomniał
i to było jego błogosławieństwo. Pamiętanie o bólu nie jest przyjemne. Ciągłe
rozpamiętywanie krzywdy i cierpienia przysparza więcej cierpień. Zamęczasz się
tym bólem i nie możesz iść na przód.
Teraz to
wróciło. Nagłe myśli o ostateczności, o kruchości życia. Wspomnienia
szczęśliwych chwil. Jak na złość nie mógł przypomnieć sobie niczego złego. Życzenia,
żeby to się skończyło. Najlepiej tu i teraz. Modlitwy do wszystkich Bogów i
bóstw, jakie są na świecie. Ostateczność, do której ucieka się człowiek
pozbawiony nadziei na ratunek.
Leżał na
zimnym kamieniu po środku okrągłej sali. Pod ścianami kłębiły się cienie. A
przynajmniej tak wyglądały. W rzeczywistości byli to Śmierciożercy w czarnych
jak smoła szatach. Na chwilę przestali miotać w niego zaklęciami. Mógł
zaczerpnąć płytkiego, urywanego oddechu. Na tyle mógł sobie pozwolić. Ból w
klatce był zbyt silny, by choć próbować odetchnąć głębiej.
Zamknął
oczy i przeklął swoją głupotę. Przecież to było jasne, że spacerowanie po
zamku, w którym roiło się od Śmierciożerców szukających zbiegów, to nie jest
dobry pomysł. Wiadomo, że jeżeli poplecznicy Voldemorta zobaczą go wałęsającego
się po korytarzach, to najpierw będą chcieli go poturbować, a dopiero potem
pójdą po Toma. Więc teraz i on miał problem, i Tom, bo według ich umowy nie
może go skrzywdzić, a Śmierciożercy nie odejdą, póki nie zobaczą krwi i
wnętrzności.
W tym
momencie drzwi otworzyły się, a tłum rozstąpił niczym Morze Czerwone przed
Mojżeszem. Przejściem kroczył Tom, a za nim Śmierciożerca w czarnej szacie. Gdy
Harry się bliżej przyjrzał stwierdził, że to Lily. Rude włosy wystawały jej
spod kaptura.
Riddle
usiadł na tronie, a kobieta stanęła po jego prawej stronie na podwyższeniu.
Nikt nie odważył się tego skomentować. Wszyscy zgromadzeni wpatrywali się z
wyczekiwaniem w swojego pana.
- A więc
znowu się spotykamy – mruknął Voldemort i uśmiechnął się krzywo. – Widzę, że
już się tobą zajęli. Mam nadzieję, że nie narzekasz na standard obsługi.
- Nie
mogę powiedzieć złego słowa. Byli wspaniali – sarknął Harry pod nosem tak
cicho, że nikt tego nie usłyszał.
Lord
zmarszczył brwi.
- Co tam
mamroczesz, Potter? Mów głośniej, żebyśmy wszyscy usłyszeli.
-
Powiedziałem, że traktowali mnie wspaniale. Aż ze wzruszenia zaparło mi dech.
-
Naprawdę? Nie wiedziałem, że jesteś taki wrażliwy.
- Zdarza
się – mruknął i spróbował wzruszyć ramionami. Poczuł ból przeszywający go od
czubka głowy po koniuszki palców. Syknął, a Śmierciożercy zaśmiali się i pośród
nich przebiegł głośny szmer.
-
Niewygodnie ci? – spytał Voldemort fałszywie słodkim głosem, od którego
Harry’emu zrobiło się niedobrze. – Może poduszeczkę podłożyć pod główkę?
- Miło
by było – odparł Gryfon i jęknął, gdy poczuł, że unosi się w powietrze.
- Zmiana
pozycji na pewno pomoże.
Poczuł,
że coś zaczepia się o jego koszulę. Spojrzał w górę i zobaczył hak zwisający z
sufitu. Był przekonany, że chwilę temu go tam nie było.
- Jestem
pewien, że będzie ci wygodniej w ten sposób.
-
Przynajmniej wiem, jak to jest patrzeć na kogoś z góry – powiedział Potter
głośniej, by mogli go usłyszeć. – I mogę na ciebie napluć. A poza tym, to na co
czekasz? Chyba, że to twoja nowa broń. Zagadać Harry’ego Pottera na śmierć.
Różdżka
Toma zaczęła iskrzyć. Czerwone, niebieskie i zielone skry leciały na podłogę
gdzie gasły z cichutkim sykiem, jakby odczuwały przy tym ból.
Nie mogę dłużej czekać – Harry usłyszał w swojej
głowie głos Toma. – Będę starał się
atakować lekko, a ty krzycz, miotaj się i w ogóle… - w zwykle spokojnym i
wyważonym głosie Riddle’a, Potter wyczuł wahanie i nutę skruchy.
Rób co musisz. Moja magia mnie ochroni – odparł i zamknął
oczy czekając na pierwsze zaklęcie.
- Crucio
– syknął Tom i ku chłopakowi pomknęła czerwona błyskawica. Nawet przez
zaciśnięte powieki Harry zauważył czerwony blask.
Rozluźnił
się wiedząc, że tak będzie lepiej. Dostał w pierś. Faktycznie, to zaklęcie nie
było mocne, ale nie mniej bolało. Rzucił się do tyłu i krzyknął. Hak, na którym
wisiał, zatrzeszczał, tynk posypał mu się na głowę.
Lord
przerwał zaklęcie, a Harry, gdyby nie był w tak tragicznej sytuacji, pewnie by
się zaśmiał. Czuł, że się huśta. Równomiernie, w przód i w tył. W końcu ruch
ustał, a on znów wisiał nad środkiem sali.
- Jak ci
się podobało?
- Jak na
huśtawce, szczerze mówiąc – rzucił Harry.
- Zaraz
nie będzie ci do śmiechu.
Przez
pół godziny obrywał zaklęciami, z każdą chwilą gorszymi i bardziej bolesnymi.
Zdawał sobie sprawę, że to i tak jest nic w porównaniu z tym, co zrobiliby mu
Śmierciożercy. Czuł krew spływającą mu po ręce z rany na ramieniu, a usta
wypełniał miedziany posmak.
- Pewnie
chciałbyś teraz siedzieć z rodziną w salonie, na wygodnej kanapie i gadać o bzdurach…
Ja oferuję ci rozrywkę, której nie zapomnisz…
Śmierciożercy
zaśmiali się cicho.
-
Myślisz, że jesteś wart zapamiętania? Skąd w ogóle wytrzasnąłeś tą twarz? Z
wyprzedaży? Potem się pewnie okazało, że nie można jej zwrócić.
Lily
ledwie powstrzymywała śmiech. Zaciskała szczęki, a w akcie desperacji
przygryzła wargę i zacisnęła pięści. Ból krwawiącej wargi i paznokci
wbijających się w dłoń trochę ją otrzeźwił.
Tom
wpatrywał się w niego przymrużonymi oczami, ale Harry dostrzegł, że kącik jego
ust niebezpiecznie drga. Przecież poprzedniego dnia rozmawiali o jego twarzy i
wyglądzie. Wydawało się, jakby to było wieki temu.
- Skoro
tak bardzo ci przeszkadzam, to nie musisz na mnie patrzeć – warknął Lord, gdy
już się trochę uspokoił.
-
Niestety nie zostawiasz mi wyboru. To niegrzeczne rozmawiać z kimś z
zamkniętymi oczami. Poza tym, mógłbym przez przypadek rozmawiać z którymś twoim
sługą, a nie tobą. Poczułbyś się… - Nie skończył, bo oberwał zaklęciem w plecy.
Słowa zmieniły się w krzyk. Znów zakołysał się na haku.
To Bellatrix
postanowiła dołączyć się do tortur.
Riddle
wstał i niespiesznym krokiem podszedł do Belli. Ta widząc go wstającego, przerwała
zaklęcie, skłoniła się głęboko i czekała na pozwolenie, by się wyprostować. Tom
jednak nic nie powiedział i parzył na nią z góry, zgiętą w niewygodnym pokłonie.
- Nie
przypominam sobie, żebym pozwolił go atakować – syknął. Wyciągnął rękę z
różdżką, jej koniec wsunął pod brodę i uniósł. – Teraz ja. Może później pozwolę
wam się… pobawić – powiedział skrzywiając wargi w imitacji uśmiechu. Bella
odpowiedziała mu tym samym i ponownie skłoniła się, gdy wracał na miejsce.
-
Powiedz, Potter, czy gdybym teraz zaproponował ci przyłączenie się do mnie,
rozważyłbyś to?
Śmierciożercy
zaczęli szeptać gorączkowo między sobą. Jedno spojrzenie Toma, a wszyscy znów
stali cicho.
Harry
patrzył na Toma szeroko otwartymi oczami. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Do
czego zmierza Marvolo? Co chce osiągnąć? Może w ten pokręcony sposób chce go
uratować nie narażając się na bunt?
O co ci chodzi?
O nic – to było jak mentalne wzruszenie ramion.
Harry
pokręcił głową, ale odpowiedział:
- A proponujesz?
- Nie.
Pytam z ciekawości, czy rozważyłbyś.
- Tak.
Myślę, że zaistniały pewne okoliczności, które skłoniłyby mnie do rozważenia
twojej oferty.
- A
gdybym ci ją złożył, rozważyłbyś ją pozytywnie?
- A
składasz?
- Nie.
Znów pytam z ciekawości.
- Tak.
Myślę, że tak. – Śmierciożercy zaczęli się przekrzykiwać. Nawet Tom i jego
ostre spojrzenie nie dali sobie rady z zaskoczonym i niedowierzającym tłumem
kobiet i mężczyzn.
W końcu
Lily podniosła różdżkę i wystrzeliła czerwone iskry. Hałas zaczął cichnąć, aż w
końcu było słychać jedynie nieco chrapliwy oddech Harry’ego.
- A więc
Harry Potterze, proponuję ci przyłączenie się do mnie. Twoja rodzina i
przyjaciele będą bezpieczni pod warunkiem, że przyrzekniesz mi posłuszeństwo i
bezwzględną lojalność. Zdrada jest karana śmiercią. Zgadzasz się?
-
Zgadzam się.
Tom
wstał i zaklęciem zdjął go z haka. Harry, który czuł się słabo, nie utrzymał
się na nogach i opadł na kolana, gdy tylko Riddle uwolnił go od zaklęcia.
-
Podnieś rękaw – powiedział i podszedł do niego.
Potter
zmarszczył brwi, podniósł wzrok na Toma, który uspokoił go kiwnięciem głowy.
Nic nie będzie bolało. Zaufaj mi.
Harry
chciał się rzucić do tyłu, odsunąć się, uciec, ale czuł się, jakby miał nogi z
ołowiu. Nie był w stanie nic zrobić. Mógł tylko patrzeć, jak Tom zaklęciem
przywołuje krótki sztylet, nacina rękę i kilka kropel opada na jego przedramię.
Syknął,
kiedy krew wsiąknęła przez skórę.
Riddle
szeptał coś cicho w nieznanym mu języku. Próbował skupić się na słowach, ale
ból w przedramieniu rósł. Czuł się, jakby w tej ręce rósł mu balon, który
nadmiernie nadmuchany, pęknie, a wraz z nim jego ręka.
Gdy
przypominał sobie później tę chwilę, to pamiętał, że krzyczał. Krzyczał tak
długo i tak głośno, że zagłuszał Toma i podniesione, podekscytowane głosy
Śmierciożerców. Krzyczał tak, że w końcu zabrakło mu powietrza w płucach i
zemdlał.