poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 21.

Święta, święta i po świętach...
Zjadłam chyba z 10 kg jedzenia. A wy? Oczywiście ciasta najlepsze! (Teraz trzeba zahaczyć o jakąś siłownię ;p)
Rozdział pisał się w bólach i wielkich cierpieniach. Nie wiedziałam, co mam napisać, żeby akcja jako tako się potoczyła. Nic nie chciało się kleić. Dopiero dziś rano wpadłam na to, co może w nim być. (Czyli Wen wrócił ze świąt...)
Muszę jednak z wielkim bólem powiedzieć, że jest to ostatni rozdział. Wielki finał!
Miłego czytania ;)

Rozdział 21. "Kto jest górą?"

Ostateczny plan był żałośnie prosty, ale jeżeli choć jedna rzecz pójdzie źle, są ugotowani.
Najpierw Draco, Snape, Lucjusz i Hermiona w szatach Śmierciożerców aportują się na zebranie. Następnie bliźniacy, Luna, Seamus, Dean, Neville i Ginny postarają się aportować za nimi za pomocą tatuaży. Spróbują dezaktywować zaklęcie antydeportacyjne nałożone na posiadłość. W tym czasie grupa wewnątrz zajmie się ratunkiem Harry’ego. Jeżeli Gryfon będzie na tym spotkaniu w ramach ofiary, będą mieli bardzo trudne zadanie. Jedno z nich rzuci się na środek po dezaktywacji zaklęcia i zabierze Pottera, a reszta się aportuje za nią. Jeżeli Gryfona tam nie będzie ostrożnie pójdą się rozejrzeć do lochów i dostać się do jego celi. Wtedy nie będzie większego problemu, bo przy odrobinie szczęścia będą mogli uciec do punktu aportacyjnego wszyscy razem.
Plan mieli wykonać przy najbliższym wezwaniu. Nie wiedzieli tylko ile mają czasu. Na szybko Snape próbował połączyć się telepatycznie z Ginny bądź Fredem. Muszą mieć w końcu kontakt między sobą. W przerwach Snape przeklinał się, że nie kazał wcześniej nauczyć się tego wszystkim z bandy. Jednak nie wszyscy potrafiliby złapać to tak szybko jak jego syn i Hermiona.
Poświęcili na przygotowania ponad dwa tygodnie i połączenie przekazywało podstawowe słowa i było na tyle silne, że Ginny i Fred słyszeli Snape’a nawet z dość sporej odległości.
Severus był zadowolony. Oczywiście daleko im do perfekcji i delikatności Harry’ego, czy choćby umiejętności Hermiony, ale było wystarczające na ten jeden raz.
***
Trudno było mu się zorientować ile czasu minęło od jego porwania. Był wtedy koniec stycznia. Obstawiał, że mogły minąć dwa, może trzy tygodnie. Zatem był środek lub koniec lutego.
Często zastanawiał się ile jeszcze pociągnie. Plan dnia był identyczny. Rano dostawał dzbanek wody, chyba tylko po to, żeby się w niej utopić, bo do picia się nie nadawała. Raz spróbował i wymiotował przez kilka godzin. Potem tortury przez parę wybranych osób. Wśród nich byli Bellatrix, Nott, Yaxley, a czasem nawet sam Voldemort. Następnie kilka eliksirów i znów do celi. Powtórka bicia wieczorem czasem przez całą noc.
Starał się wypchnąć z pamięci wspomnienie tortur Yaxley'a. Gdy tylko widział go wchodzącego do celi przypominał mu się jego ochrypły śmiech, mocne pchnięcia i cięcia skalpelem po których na rękach zostały mu blizny. Miał teraz fobię i przy każdym dotknięciu tracił przytomność. Starał się z tym walczyć lecz był za słaby. Te chwile nieświadomości ratowały go pośród bólu i cierpienia.
Nie był w stanie już mówić. Gardło szczypało go przy oddychaniu, które było mimo wszystko bardzo bolesne. Połamane żebra, goiły się od eliksirów, ale były łamane codziennie.
Harry całą swą magię koncentrował na ochronie dziecka. Przed zaklęciami, przed biciem, przed wszystkim. Parę razy Tom próbował wedrzeć się do jego głowy, ale na szczęście mu się to nie udało.
Potter ze smutkiem stwierdził, że ktoś zablokował możliwość rozmowy z Hermioną i ojcem. Był sam w swoim umyśle i wcale mu się to nie podobało. Starał się, ale nie wychodziło mu. Czuł delikatną, ale nad wyraz silną barierę dookoła swojego umysłu.
Był zmęczony. Jednak nie chciał się poddać, nie chciał się złamać i okazać słabości Voldemortowi. Walczył dla dziecka, dla Dracona, dla ojca, dla Hermiony, dla Malfoy’ów, dla przyjaciół, dla lepszego życia. Nie walczył dla świata, bo świat nigdy nie walczył dla niego.
Musiał być silny. Ta myśl codziennie dodawała mu sił i pozwalała przeżyć kolejny dzień cierpień, poniżania i bólu.
Musiał przeżyć. Żeby pokazać kto jest górą.
***
Hermiona niemalże zamieszkała w Malfoy Manor. Spędzała tam większość czasu. Uczyła się, bawiła z Serpem żeby choć trochę odciążyć Narcyzę. Niestety musiała uczęszczać na lekcje do Hogwartu, lecz dzięki zmieniaczowi czasu nie stanowiło to dla niej problemu. Mogła być w dwóch miejscach na raz.
Od czasu wypadku Ślizgona bardzo zbliżyli się do siebie. Można powiedzieć, że byli nierozłączni. Tam gdzie była Hermiona można było się spodziewać, że w pobliżu kręci się Draco. Zupełnie jakby był jej ochroniarzem, ale nikt do końca nie wiedział kto kogo ochrania. Hermiona starała się nauczyć Dracona telepatii. Wychodziło im nawet nie źle i gdy byli w towarzystwie, albo nawet sami i nie chcieli przerywać ciszy, rozmawiali myślami. Uważali, że to niezwykle wygodne. Nie dało się niczego ukryć, emocje, uczucia i najskrytsze myśli były na widoku. Nie można było kłamać. Nie widzieli z resztą w tym sensu.
W Hogwarcie jednak trzymali się na dystans co było dla nich uciążliwe. Oczywiście wymieniali myśli, emocje, ale nawet brak obecności drugiej osoby obok im doskwierał. Dlatego tak ubóstwiali samotność w Malfoy Manor. Tam mogli być sobą.
Narcyza obserwowała ich po cichu i była niezwykle zadowolona ze swojego syna, że znalazł przyjaciółkę i że jest nią właśnie Hermiona. Narcyza uważała, że jest to wyjątkowa osoba zasługująca na trochę szacunku. Od Severusa wiedziała, jak jest traktowana w szkole i jak była traktowana przez Dracona. Wcale mu się nie dziwiła. Został wychowany przez właśnie taką osobę i może dlatego tak jej nienawidził. Teraz jednak jest inaczej. Są jak jeden organizm. Czasem przyłapywała Dracona siedzącego w bawialni samemu, smutnego i jakby zagubionego. W oczach widziała strach i ból, jednak kiedy pojawiała się Hermiona, emocje zmieniały się jak w kalejdoskopie. Pojawiała się radość, spokój i pewność siebie.
Cyzia trochę się bała czy aby nie zbliżyli się do siebie za bardzo, lecz nie zauważyła żadnych niepokojących ukradkowych spojrzeń, muśnięć ręki, pocałunków. Ich miłość była czysto przyjacielska i jakby uzależniona od Harry'ego. Gdyby nie on, tych dwoje nigdy nawet z własnej woli nie weszłoby do jednego pomieszczenia oczywiście bez zamiaru zabicia się. Teraz działali w idealnej harmonii, dopełniali się, dokańczali zdania.
Draco zdawał sobie sprawę jak jego zażyłość z Hermioną może wyglądać. Cieszył się jednak, że nikt nie robił w ich stronę żadnych aluzji. Byli tylko przyjaciółmi. Jednak rzeczą, którą mogła zaważyć na ich wizerunku było to, że spali w jednym pokoju. Oboje miewali koszmary i pomimo zbudowania niemal idealnego muru wokoło umysłu nie byli w stanie zablokować wizji. Tylko obecność drugiej osoby dawała poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Draco budził Hermionę, a ona Dracona. Dopełniali się i było im z tym dobrze. Niemalże spoili się umysłami. Po czasie, który spędzili ze sobą niemal nie dało ich się rozdzielić. Sami mieli wrażenie, że nie potrafią rozdzielić, które myśli są ich, a które tej drugiej osoby.
Na razie im to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie podnosiło na duchu, zapewniało choć trochę oparcia.
***
Całą sobotę, Hermiona i Draco spędzili w klubie. Hermiona musiała załatwić parę papierowych spraw, a Draco pod pozorem tego, że nie chce jej puścić samej, poszedł z nią. Tak na prawdę, nie chciał zostać sam z myślami.
Gryfonka zasiadła za biurkiem i z niechęcią spojrzała na piętrzące się przed nią papiery. Sięgnęła po pierwszy arkusz. Było to rozliczenie kosztów i zysków. Niewiele wzrosło od zeszłego miesiąca. Następne były zlecenia wypłat z dwóch miesięcy. Przez porwanie Harry'ego dziewczyna nieco to zaniedbała. Zajęła się następnym papierami, a Draco znudzony patrzeniem postanowił zejść na dół do baru po coś do jedzenia i picia.
Barman przywitał go kiwnięciem głowy i wskazał wolne krzesło.
- Coś nowego?
- Nic. Wysiadam powoli -  mruknął sięgając po szklankę z bursztynowym płynem w środku, którą barman postawił tuż przed nim. - Mógłbyś przygotować coś do jedzenia i picia na dłużej. Będziemy z Hermioną siedzieć w biurze i potrzebujemy zaopatrzenia.
- Już się robi - barman na chwilę zniknął na zapleczu po czym wystawił głowę i powiedział: - idź, przyniosę.
- Dzięki - powiedział i uśmiechnął się lekko.
Powoli zebrał się ze stołka i zaczął krążyć po sali ze szklanką w ręce. Przez głowę przeleciała mu myśl, że mógłby zejść na dół, lecz nie ma tam czego teraz szukać. Za dużo wspomnień.
Zdecydował, że wróci do Hermiony i w końcu na coś się przyda. Kiedy przekroczył próg gabinetu zobaczył, że stos zmniejszył się o połowę.
- Widzę, że dobrze sobie radzisz.
- Muszę - odparła nawet nie podnosząc wzroku znad czytanego arkusza.
Draco rozwalił się na kanapie, a szklankę postawił na stoliku obok. Położył rękę na oczach i dość szybko odpłynął w niebyt.
Hermiona z lekkim uśmiechem obserwowała Dracona. Zawsze wydawał jej się niedostępny i jakby tajemniczy. Tak jak Harry'ego potrafiła przejrzeć na wylot, to on stanowił dla niej zagadkę. Blond włosy arystokrata, dupek, bogacz. Zawsze się wywyższał lecz nigdy nie było wiadomo o co mu tak na prawdę chodzi.
Oczy koloru burzowych chmur tak tajemnicze i niedostępne. Gryfonka nie chciała tego przed sobą przyznać, ale pociągał ją. Ta jego drapieżność rysów, upór i nonszalancja. Ale nie mogła tak o nim myśleć. To Harry był mu przeznaczony. Byli zaręczeni. Nie mogła.
Szybko odgoniła myśli i skupiła się na kolejnych zamówieniach i imprezach.
Po paru minutach usłyszała pukanie do drzwi. Wszedł przez nie barman z tacą, na której była pizza i duża ilość alkoholu.
Draco jak na zawołanie ocknął się i przejął tacę od barmana.
- Pomyślałem, że jak będziemy tu siedzieć, to przydałoby się coś do jedzenia i picia.
- Pizza pasuje, ale tyle alkoholu? Ja mam pracować - syknęła i rzuciła w niego długopisem.
- Nie przesadzaj. Pewnie i tak ja wypiję większość - odparł kładąc tacę na stoliku niedaleko kanapy. Kiwną głową barmanowi i patrzył za nim dopóki nie zamknął drzwi. - Masz zamiar cały dzień pracować?
- Owszem. Jakbyś nie zauważył mam mnóstwo spraw do nadrobienia.
- Ale to jest takie nudne - jęknął.
- Trzeba było zostać w domu - warknęła odkładając kartkę na stos spraw załatwionych i sięgając po kolejny pergamin.
- Nie chciałem cię zostawiać samej - burknął i nalał sobie alkoholu do szklanki. Na znak, że rozmowę uważa za zakończoną siadł na kanapie tyłem do Hermiony i zapatrzył się w obrazek wiszący na ścianie.
Malowidło przedstawiało Hogwart w lecie. Drzewa soczyście zielone, trawa wręcz szmaragdowa, zupełnie jak jego oczy...
Stop! - krzyknął w myślach i przeniósł wzrok na szafkę.
Hermiona za to niemal mechanicznie podpisywała umowy, zlecenia, skargi i pochwały. Jej myśli błądziły dookoła blondyna siedzącego niedaleko niej na kanapie i bruneta, którego nie widziała miesiąc. Jej serce było rozdarte, a umysł zniewolony przez koszmarne wizje przyszłości. Wiedziała jak będzie się czuć, jeżeli okaże się, że nie zdążą uratować Harry'ego. Załamie się i będzie nie do naprawienia. A jak zareaguje Draco? Ten z pozoru twardy i niezniszczalny mężczyzna był w rzeczywistości małym wystraszonym chłopcem, który potrzebuje miłości. Kiedy w końcu ją odnalazł, życie splunęło mu w twarz i rzuciło piaskiem w oczy. Wiedziała, że wtedy Dracona lepiej będzie dobić. Nie będzie się nadawał do niczego.
Wzięła następny pergamin i przebiegła wzrokiem po tekście. Była to prośba do Harry'ego. Nie była w stanie zrozumieć chociażby słowa, więc zgniotła kartkę i rzuciła do kosza. Podobnie zrobiła z dwudziestoma kolejnymi arkuszami. W końcu Draco podszedł do niej i siłą pociągnął na kanapę.
Sama nie wiedziała kiedy zaczęła płakać. Czuła, że Ślizgon wręcza jej do ręki szklankę. Automatycznie wypiła zawartość i podstawiła naczynie po więcej.
- Draco? - szepnęła próbując złapać drugą ręką jego koszulę.
- Tak? - spytał nachylając się do niej.
Hermiona do końca nie wiedząc co robi podniosła lekko głowę i odszukała swoimi ustami jego ust. Blondyn tak zaskoczony tym gestem nie odsunął się, co ona wzięła jako zachętę. Mokre rzęsy muskały jego policzki, a Draco nie wiedzieć czemu nie odepchnął jej od siebie, tylko objął i przyciągnął jakby była kołem ratunkowym na środku wzburzonego oceanu.
Stopili się w jedno ciało, szklanka wyleciała z ręki Gryfonki i stłukła się na parkiecie wydając nieprzyjemny odgłos, jednak żadne z nich nie zwróciło na to uwagi. Oboje potrzebowali chwili zapomnienia.
Dłonie badały drugie ciało, usta pieściły każdy dostępny skrawek skóry szukając nowych miejsc, oddechy mieszały się ze sobą.
Draco przez chwilę pomyślał o pewnym Gryfonie i poczuł wstyd, jednak dłoń Hermiony pod jego koszulką szybko rozmyła wszelkie myśli. Pozostało jedynie pożądanie tak wielkie, że przyćmiewało wszystko, a w szczególności zdrowy rozsądek.
Liczył się tylko dotyk drugiej osoby, drugiego ciała. Nic nie miało znaczenia.
Kanapa okazała się za mała, za to dywan na ziemi niezwykle wygodny. Draco spojrzał na Hermionę, na rumieniec na policzkach, zamknięte oczy i tak niewinną twarz. Przesunął palcami po wgłębieniu koło szyi wywołując westchnięcie.
Nagle poczuł silne ukłucie w okolicy serca. Potrząsnął głową próbując rozgonić mgłę zalegającą na jego umyśle. Wydało mu się nagle to bardzo nie w porządku. Co on robił tutaj na podłodze opleciony przez Hermionę? Nie mógł uwierzyć, że dał się porwać chwili.
Już miał się wyplątać z jej objęć, kiedy otworzyła oczy i spojrzała na niego nieprzytomnie. Czekała na jego ruch. Draco zatrzymał się w miejscu i także spoglądał na nią.
Czuł, że przegrywa z samym sobą. Nachylił się i skubnął dolną wargę. Jęknęła zachęcająco rozchylając wargi. Oddech jej przyśpieszył, a wszelkie wątpliwości zniknęły z umysłu Ślizgona. Począł znowu badać ciało Gryfonki. Szybko pozbył się jej bluzki i spodni.
A Hermiona przeżywała jeden ze swoich snów, kiedy to blond włosy arystokrata łamie się i daje jej to, czego tak w głębi duszy pragnęła. Wyrzuty sumienia, że to narzeczony przyjaciela zostały zduszone na samym początku. Dla niej było już za późno. Czuła na sobie to palące spojrzenie, ręce niespokojnie przebiegające po jej brzuchu. Było w tym coś bardzo intymnego, niepowtarzalnego. Nie liczył się rozum tylko chęć bliskości drugiej osoby.
Byli tylko oni.
***
Spali na dywanie spleceni w jedną całość. Nie było widać, gdzie kończył się Draco, a zaczynała Hermiona. Było im dobrze, błogo. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Z początku ciche, po chwili jednak zmieniło się w bardziej natarczywe.
Pierwsza rozchyliła powieki Hermiona i widząc Dracona obok siebie nagiego pomyślała, że nieźle się wpakowali. Rozglądnęła się po gabinecie i dostrzegła swoje ubrania leżące w zasięgu ręki. Sięgnęła po nie jednocześnie drugą ręką szturchając Dracona w ramię. Ten jęknął coś i przewrócił się na drugi bok umożliwiając jej podniesienie się. Nałożyła na siebie bieliznę i spodnie, kiedy pukanie powtórzyło się. Przeklęła cicho i szturchnęła chłopaka mocniej. Otworzył oczy i rozglądnął się zdezorientowany. Jego wzrok napotkał w połowie ubraną Hermionę. Jej mina wyrażała wszystkie jego myśli. Zerwał się na równe nogi i rzucił po swoje ubrania.
Trzy minuty później Hermiona otworzyła drzwi, za którymi zobaczyła Lucjusza i Severusa.
- Co tak długo? - spytał Snape przechodząc obok Hermiony.
- Zasnęło nam się na kanapie - odparła modląc się, żeby nic jej nie zdradziło.
- No cóż. Tak ciężko pracowaliście... - przytaknął Lucjusz spoglądając na stos papierów leżący na biurku.
- Było tego dwa razy więcej - broniła się Hermiona, jednak wolała zamilknąć.
Czuła się strasznie. Wyrzuty sumienia dogoniły ją i teraz zjadały nie pozostawiając nawet kosteczki. Miała wrażenie, że jest chora. Zaczęła ją boleć głowa, a wzrok rozmazywał się. Usiadła na kanapie starając się nie spoglądać w stronę Ślizgona. Wiedziała, że wtedy się nie powstrzyma i jej opanowanie legnie w gruzach.
Draco czuł się podobnie. ból głowy Hermiony udzielał mu się. Wiedział jaka burza targa wewnętrznie Gryfonką i musiał przyznać, że wyrzuty sumienia także jego nie oszczędzają. Czył się, jakby z każdą sekundą malał i miał się niedługo rozpaść. W całości trzymała go jedynie myśl, że jest tu jego ojciec, a on może wychwycić każdą niepewność, każdą fałszywą nutkę w głosie syna.
- Długo wam tu jeszcze zejdzie?
- Trochę - odparła Hermiona.
- To my wracamy do Malfoy Manor. Tylko nie siedźcie po nocy. Zawsze możecie tu wrócić jutro, po jutrze...
Kiedy mężczyźni wyszli, Hermiona i Draco odetchnęli z ulgą. Jednak nadal, pełni wstydu, nie byli w stanie na siebie spojrzeć.
- Ja... nie wiem, jak to się stało - wybąkała Hermiona biorąc na siebie ciężar prowadzenia rozmowy.
- Czy możemy... możemy uznać, że to nigdy się nie wydarzyło? - spytał niepewnie Draco ze wzrokiem wbitym w podłogę.
Nie chciał urazić Hermiony. Nie chciał jej stracić. To była najważniejsza osoba w jego życiu. Znaczy, zaraz po Harrym.
- Tak. Myślę, że tak będzie nam najłatwiej. Puścić to w niepamięć, zrzucić na hormony, po prostu głupi wybryk. Nic między nami się nie zmieni, prawda? - zapytała spoglądając na niego ukradkiem.
- Nic. Będzie tak, jakby to się nie wydarzyło.
Hermiona przytaknęła i wzięła kawałek pizzy. Dzięki rzuconemu na nią zaklęciu, wciąż była ciepła.
Musiała skończyć dziś sprawy papierkowe. Po zjedzeniu pizzy zasiadła za biurkiem i z jasnym celem przed sobą nie zwracając uwagi na Dracona wzięła się do pracy.
***
Przez kilka kolejnych dni unikali się chcąc sobie uporządkować pewne sprawy. Narcyza nieco się zaniepokoiła widując ich ciągle osobno, ale każde z nich zapytane o powód odpowiadało, że o chwilowe, że się sobą zmęczyli. Jednak sypiali ciągle razem. Był to jedyny sposób na ucieczkę i ratunek z koszmarów.
Separacja nie trwała długo, bo po zaledwie czterech dniach znów byli nierozłączni, a Narcyza uspokoiła się widząc ich znowu razem.
Nikt niczego się nie domyślił, oni próbowali zapomnieć, albo przynajmniej nie zwracać na to uwagi. Byli przyjaciółmi. To było dla nich najważniejsze.
***
Hermiona i Draco siedzieli w Wielkiej Sali i jedli kolację. Od ponad półtora miesiąca Hogwart pogrążony był w mroku i nikt się nie śmiał. Wszyscy żyli z przyzwyczajenia jak automaty. Wykonywali czynności, chodzili na lekcje, odrabiali zadania domowe. Nie było mowy o imprezach, czy wyjściach do Miodowego Królestwa.
Pewnego dnia jednak coś się zmieniło.
Podczas posiłku Draco poczuł ukłucie w lewym ramieniu. Podniósł szybko szatę patrząc na wyraźny Znak. Przeszukał spojrzeniem Salę i spotkał się wzrokiem z Gryfonką. Delikatnie kiwnął głową i wstał nie zważając na protesty kolegów przy stole. Szybko opuścił Salę i spotkał się przed drzwiami z bandą. Wszyscy byli gotowi i zdeterminowani. Niczym na skrzydłach pobiegli do gabinetu Mistrza Eliksirów. Drzwi były otwarte, więc weszli szybko i założyli na siebie przygotowane szaty Śmierciożerców. Nikt nic nie powiedział, ale spojrzeli sobie głęboko w oczy przed założeniem maski. Musieli zapamiętać każdy szczegół przyjaciół.
W pełni ubrani, Draco, Severus i Hermiona deportowali się za Znakiem. Wylądowali w lesie. Odetchnęli lekko z ulgą i poczekali aż Snape da znak reszcie, że mogą się deportować.
Kiedy pojawili się na polance, pojawił się także Lucjusz. Wraz z synem, Snape’em i Hermioną udali się do środka Zamku, a reszta przyczaiła się w krzakach, by móc wkroczyć do akcji.
Grupa wewnętrzna bez większych problemów dostała się do Sali Tronowej, w której miało się odbyć zebranie. Stanęli trochę z tyłu, by się nie rzucać się w oczy. Rozglądali się dyskretnie po sali szukając łatwej drogi ucieczki w razie jakiejś wpadki.
Okna, drzwi, sufit. Trzy wyjścia. Wcale nie tak źle.
Po sali rozszedł się szmer, więc skupili swoją uwagę na środku. Właśnie pojawiła się na nim osoba spowita w czerń niosąca coś na rękach. To coś miało burzę ciemnych włosów i było ubrane w strzępy ubrań, które kiedyś mogły być bardzo przyzwoitym garniturem.
Draco wciągnął powietrze, kiedy ofiara została położona na ziemi i otworzyła intensywnie zielone oczy rozglądając się dookoła. Przez chwilę Harry spotkał się spojrzeniem z Draco, ale widać było, że go nie rozpoznał, bo obojętnie prześlizgnął się spojrzeniem po pozostałych osobach stojących w sali.
Nagle wszyscy uklękli pochylając i głowy przed Czarnym Panem.
Jednak Harry jako jedyny, krzywiąc się z bólu, z krzywym uśmieszkiem na ustach wstał i trzymając się ręką za żebra, wyprostował się dumnie.
Przyrzekł sobie, że się nie złamie.
Tom widząc tą jawną prowokację podniósł jakby od niechcenia różdżkę i rzucił Cruciatusa.
Potter nie wydał z siebie nawet jęku i opadł na kolana plując krwią. Trząsł się jeszcze przez chwilę nim podniósł głowę i spojrzał z wyzwaniem na wroga. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wydobyło się z nich żadne słowo. Popatrzył z wściekłością i łapiąc spojrzenie Riddle’a przesłał mu dzięki ich połączeniu, co chciał powiedzieć.
Tylko na tyle cię stać?
Voldemort ryknął ze złości i zaczął rzucać w niego zaklęcia jak popadnie. Po paru minutach tej jednostronnej walki, Harry stracił przytomność. Oddychał bardzo płytko, z ust sączyła mu się stróżka krwi. Wyglądał bardzo biednie.
Draco musiał całą siłą woli powstrzymywać się, żeby nie rzucić się na środek. Zacisnął pięści i ból spowodowany przebiciem paznokciami skóry dłoni skutecznie go otrzeźwił.
Spojrzał w bok na Severusa. Lekko kiwnął głową dając znak, by spytał się grupy zewnętrznej, jak im idzie.
Snape po chwili kiwnął głową dając znak, że są gotowi. Teraz wystarczyło zabrać Harry’ego.
- Ciekawe ile jeszcze wytrzymasz.
Po pomieszczeniu rozszedł się syk. Wszyscy spojrzeli na Voldemorta, wściekłego, z błyszczącymi furią, czerwonymi oczami, oraz Pottera klęczącego z lekkim uśmiechem na ustach i kręcącego głową.
Nie będę musiał - powiedział w myślach do Toma obserwując chwilową dezorientację i szok na jego twarzy. Trwało to jednak tak krótko, że myślał iż się przewidział.
- Co to ma znaczyć? - syknął Lord zbliżając się do Pottera.
Absolutnie, zupełnie nic - pomyślał.
Na raz zdarzyło się kilka rzeczy. Severus usłyszał w swej głowie krzyk Harry’ego, choć nie był w stanie go zrozumieć, a sam Gryfon ostatkami sił podniósł się na nogi i odwracając się wybił w górę lecąc w stronę ojca i Dracona. Nagle ktoś wyskoczył z tłumu i złapał Pottera w pół i zniknął z nim w zielonym obłoku. Grupa wewnętrzna nie traciła czasu na szok, bo wiedziała, że chwila zwłoki może zadziałać na ich niekorzyść. W każdej chwili mogli zostać zdemaskowani. Deportowali się więc, a Snape wysłał wiadomość o odwrocie.
Wylądowali przy Malfoy Manor, a zaraz za nimi grupa zewnętrzna. Wszyscy cali i zdrowi. Brakowało im tylko Harry’ego.

____________________________________________________________
To ostatni rozdział, ale już niedługo pojawi się drugi tom ;)
Do zobaczenia!

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział 20.

Przepraszam, że musieliście aż tyle czekać na ten rozdział. Miałam mało czasu wolnego i brakowało mi chęci, a przede wszystkim pomysłu. Mam jednak nadzieję, że cośkolwiek jest wart ten rozdział ;)
Tak na marginesie jest to przedostatni rozdział. Szykujcie się na finał!
____________________________________________________
Rozdział 20. "Demony"
Tego dnia, Wielka Sala nie huczała od plotek, śmiechów, rozmów. Nie świeciła swym własnym blaskiem jak gwiazda. Nie zapraszała nikogo pysznymi zapachami i niesamowitą atmosferą magii, mocy i dobrego nastroju. Każdy, kto tego dnia wszedł do Wielkiej Sali mógł odczuć atmosferę smutku, żalu i bólu. Od razu po przekroczeniu progu wiedział, że coś poważnego stało się nie tylko z uczniami i nauczycielami, ale także z samym zamkiem. Zupełnie jakby Hogwart sam potrafił nadać atmosferę i nastrój jaki ma panować danego dnia. Niestety właśnie w tedy była to aura smutku i wielkiej straty. Niektórzy nie zdawali sobie sprawy jak wielkiej i jak poważnej w skutkach. Poza tym Wielka Sala przygasła. Pochodnie na ścianach ledwo się paliły, a żadne z zaklęć nie były w stanie skłonić ich do rozpalenia się mocniejszym blaskiem. Kominki dogasały i kategorycznie odmawiały dorzucenia drewna. Świece zawieszone pod sufitem prawie się nie paliły.
Kiedy wszyscy uczniowie zasiedli przy swoich stołach, Albus Dumbledore wstał z wyrazem smutku i ubolewania na twarzy.
- Moi drodzy - powiedział smutno dyrektor, a w jego oczach nie dało się ujrzeć wiecznie istniejących tam iskierek rozbawienia.
W tej chwili wyglądał na co najmniej dwadzieścia lat starszego, niż był w rzeczywistości.
- Mam dla was bardzo smutną wiadomość - zawiesił głos, bo na sali poderwał się gwar rozmów i krzyków. Parę razy dało się słyszeć słowa takie jak „Harry Potter” i „Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać”. - Jak już pewnie zauważyliście nie ma wśród nas Harry’ego Pottera. Wczoraj rano został on porwany przez Sami Wiecie Kogo. Nic nie wiemy na razie w tej sprawie, ale lekcje zostają odwołane. Proszę was teraz o rozejście się do swoich dormitoriów. - dokończył i wyszedł tylnymi drzwiami nie czekając aż uczniowie opuszczą salę.
Nie dane było im jednak tego zrobić, ponieważ powstrzymała ich od tego piękna pieśń niesiona przez Czarnego Feniksa siedzącego na stole prezydialnym. Żaden z nauczycieli i uczniów nie potrafił oderwać wzroku od pięknego ptaka, który pojawił się znikąd. Jego pieśń poruszała, wspierała, ale także opowiadała o wielkim cierpieniu i niepewności. Kazała im się jednoczyć i współdziałać. Nakłaniała do przyjacielskich stosunków. Niektóre dźwięki skierowane jedynie do członków bandy tylko oni odbierali dzięki ich połączeniu z Harrym, a więc i subtelnie z Semanthielem. Odebrali oni wiadomość, że mają zaprowadzić uczniów do Pokoju Życzeń, a sami teleportować się do Malfoy Manor na zebranie. Ptak powoli kończył pieśń i unosił się w powietrze. Wraz z ostatnimi dźwiękami opuścił salę przez okno, a wszyscy w Wielkiej Sali zaczęli oddychać nie zdając sobie sprawy z tego, że wstrzymywali oddech by nie zakłócać pięknej melodii.
Bliźniacy szybko przejęli inicjatywę i jeszcze zamroczonych uczniów z pomocą przyjaciół poprowadzili do Pokoju Życzeń.
***
Ciemność od kilku minut była jego jedyną towarzyszką. Otulała szczelnie jak koc. Wszechobecna, wydawała się jedyną sojuszniczką. Wiedziała co jest dobre, a co jest złe. Pomagała wybrać drogę i tok myślenia. Czasem bezwzględna i ostra, czasem ustępliwa i miła. Potrafiła zranić, ale i ukoić. Leczyła rany. Szeptała ciche słowa pocieszenia. Potrafiła odizolować wspomnienia, myśli, świat. Mimo wszelkich zalet, Harry wiedział, że nie jest ona jego przyjaciółką. Chciał się obudzić i zobaczyć gdzie się znajduje. Chciał wiedzieć i być świadomym niebezpieczeństwa. Chciał żyć, a wśród tej ciemności i ciszy wydawało mu się, że jest martwy.
Był jednak pewien, że żyje. Przemawiało za tym kilka czynników. Najważniejszym z nich był ból. Był przekonany o tym, że zmarli nie czują bólu. Drugim, ale jakże ważnym, był chłód. Bez wątpienia leżał na zimnym i wilgotnym kamieniu, od którego nie oddzielało go nic prócz cienkiej, podartej i zakrwawionej koszuli oraz spodni, które widywały lepsze czasy. Cały drżał i kulił się, by jak najlepiej zachować resztkę swojego ciepła. Trzecim czynnikiem były dźwięki jakby dochodzące zza ściany. Coś jakby uderzanie, albo łomotanie. Nie był w stanie do końca stwierdzić. Jednakże był pewien, że po śmierci powinna mu towarzyszyć cisza i spokój.
Więc na pewno nie był martwy, a jedynie dogorywający, co mu się zdecydowanie nie podobało.
Uchylił delikatnie powieki. Jedyne co zobaczył to rozmazana jaśniejsza plama na tle czerni. Zapewne w tym miejscu znajdowało się okno.
Zaraz… Okno?
W poprzedniej celi nie było okna. Czyli znajdował się gdzie indziej niż wcześniej. Nie wiedział jeszcze, czy to dobrze, czy źle.
Zastanowił się nad tym, czy było warto.
Hmmm…
Postanowił, że było.
Wiedział, że jest najgłupszym człowiekiem na ziemi i życie zawdzięcza temu, że Voldemort po prostu nie chciał go zabić tak, żeby to nie wyglądało na akt litości. Bo rzucenie Avady w jego stronę w tamtym momencie, właśnie tym by było.
W sumie… Cieszył się, że będzie mógł spojrzeć temu bydlakowi w oczy, kiedy ten go będzie zabijać. Może roześmieje mu się w twarz i wykrzyczy jaki jest beznadziejny i słaby…
Tak, tylko na to czeka. Uśmiechnie się i powie jak bardzo będzie mu smutno, że nigdy więcej z nim nie porozmawia, nie powalczy.
Harry, nie zważając na ból, roześmiał się.
Śmierć wcale nie jest taka zła - uświadomił sobie po jakieś chwili, kiedy opanował śmiech. Niedługo później zapadł w niespokojną drzemkę.
***
Obudził się na dźwięk otwieranych drzwi. Mimowolnie skulił się i przylgnął plecami do ściany. Spomiędzy jego zaciśniętych zębów wyrwał się cichutki jęk. Delikatnie objął się rękami i zaczął drżeć. Obrócił twarz w stronę drzwi i zobaczył mężczyznę spowitego mrokiem, z czarnymi tunelami oczu. Szybko odwrócił wzrok bojąc się, że jak się zapatrzy, to nie będzie potrafił wrócić. Odsunął się jeszcze bardziej pod ścianę, kiedy osoba kucnęła przy nim i sięgnęła ręką w jego stronę.
- Spokojnie, Harry - powiedział mężczyzna cicho i coś w jego głosie sprawiło, że Harry rozluźnił się momentalnie. - Nic ci nie zrobię - szepnęła osoba i podniosła głowę Gryfona.
Przytknęła szklaną fiolkę do jego ust i powoli przechyliła patrząc, jak bursztynowy płyn znika w ustach osłabionego chłopaka. Kiedy Potter przełknął cały eliksir, jego oczy rozszerzyły się, a tęczówki zapłonęły żywą zielenią. Harry zaczął się krztusić, a po chwili zemdlał. Jednak rany na jego ciele zaczęły się goić, siniaki blednąć, a twarz chłopaka wygładziła się i nie przedstawiała już bezgranicznego cierpienia.
Postać w czerni uśmiechnęła się i wstała otrzepując szatę z mikroskopijnych drobinek kurzu. Rozejrzała się po celi i wykrzywiła wargi w grymasie niezadowolenia. Jednak nic nie mogła zrobić, by umilić pobyt Harry’ego w celi. Inaczej mógłby mieć z tego więcej problemów niż pożytku. Mężczyzna opuścił celę i skierował się ku wyjściu z lochu. Szybko przemknął bocznym korytarzem do wyjścia, a potem do punktu aportacyjnego. Niezauważony przez nikogo wrócił do siebie cały czas uśmiechając się zwycięsko.
***
- Dyrektorze, to prawda? - dogoniła go McGonagall.
- Owszem, Minervo. Nie zauważyłaś, jak Hogwart zareagował. Przygasły światła. Aż strach chodzić samemu po szkole.
- Faktycznie. Albusie, co my teraz zrobimy?
- Nie wiem, ale w poszukiwanie go zamieszany jest Severus, Malfoy’owie, zapewne panna Granger.
- Severus? Malfoy’owie? - zdziwiła się Minerwa. - A co oni ma wspólnego z Harrym?
- Chodź do mojego gabinetu, to wszystko ci wyjaśnię.
Po pięciu minutach drogi znaleźli się w gabinecie dyrektora. Albus zamknął drzwi i usiadł na swoim miejscu.
- Więc? - zapytała Minerwa.
- Severus, to ojciec Harry’ego. A pan Malfoy, o ile dobrze się zorientowałem, to partner Harry’ego.
- Co! Lucjusz Malfoy… - zaczęła, ale Albus czym prędzej jej przerwał.
- Nie, nie Lucjusz, ale Draco. Miałem na myśli młodego Malfoy’a.
- Och - zdołała powiedzieć Minerwa. - To jednak nie zmienia faktu, dlaczego Lucjusz pomaga swojemu synowi. Czyż to nie uwłacza statusowi rodu czystej krwii?
- Nie. Słyszałem, że Harry ma klub, a Lucjusz pomógł mu w załatwianiu zezwoleń, wykupywaniu lokalu i tego typu różnych sprawach papierkowych. Co więcej, teraz jego firma ma z tego lokalu duże zyski.
- A mógłbyś mi jeszcze raz powiedzieć, kim jest dla Harry’ego Severus?
- Ojcem.
- To dlaczego Snape tak się odnosi do swojego syna na lekcjach?
- Ponieważ Severus musiał złożyć przysięgę, że do uzyskania przez Harry’ego pełnoletniości nie może mu powiedzieć, że jest jego ojcem.
- Kto mógłby go zmusić do czegoś takiego? - zdziwiła się Minerwa.
- Musiałem - powiedział Albus i spuścił głowę.
- Ty? Jak mogłeś?
- Musiałem. Severus był wtedy na usługach Toma. Musiałem chronić Harry’ego.
- Ale wiesz, jak inaczej potoczyły by się sprawy, gdybyś tego nie zrobił? Z resztą nie ważne. Więc Harry nie wie, że Severus jest jego ojcem?
- Wie. Lily napisała do niego list, który trafił w jego ręce na początku wakacji po czwartej klasie. W nim wyjaśniła wszystko, więc Severus został zwolniony z przysięgi. Napisał do chłopaka i sprowadził go do siebie.
- Masz jakiś plan, jak uratować Harry’ego?
- Niestety nie. Nie wiem nawet, co planują Severus i Malfoy’owie.
- Można by się było z nimi skontaktować.
- Nie wiem, czy będą chcieli.
***
Ból głowy był nie do zniesienia. Już wolałby się w ogóle nie obudzić. Jedyną korzyścią było to, że jego ciało nie było już poranione. Lekko tylko bolało, ale dało się przeżyć. Gdyby tylko ból głowy nie był tak dokuczliwy. Pamiętał, że ktoś tu był i dał mu do wypicia eliksir. A potem ciemność. No i ból głowy. Wszechobecny i niedający żyć.
Miał nadzieję na to, że coś go wybawi od tej męczarni. Najlepsza byłaby śmierć.
- Nie waż mi się! - usłyszał w głowie krzyk rozpaczy, choć była w nim nutka szczęścia.
- Hermiona?! - krzyknął i podniósł się do siadu. Co dziwne, ból głowy nieco zelżał.
- A kto? - Odpowiedź nadeszła nadspodziewanie szybko.
- No nie wiem. Krasnoludek - zażartował. Trochę mu ulżyło, że może mieć kontakt ze światem zewnętrznym.
- Harry! To nie jest pora na żarty. Poza tym, jesteśmy blisko stworzenia planu wydostania cię stamtąd.
- Nie róbcie tego! To się nie uda. Możecie zginąć! Nie pozwalam - krzyczał Harry.
- Harry, uspokój się - powiedziała Hermiona.
- Nie! - krzyknął.
- Wolisz, żeby Draco sam po ciebie szedł?
- Nie - powtórzył.
- No właśnie. Mamy plan jak to zrobić, ale nie możesz zdradzić się, że coś wiesz - powiedziała Hermiona.
- Wiem.
- Dobrze. Odpoczywaj, a ja idę do Severusa i Malfoy’ów.
- W porządku - powiedział niechętnie i zakończył połączenie.
Miał mętlik w głowie. Z jednej strony nie chciał, żeby tu po niego przychodzili jednak pochlebiało mu to, że chcą się za niego poświęcić. Z drugiej wolał, żeby poszli wszyscy razem, a nie tylko Draco, bo ten nie dałby rady samemu. Mogłoby go coś zdradzić, zdemaskować, a wtedy byłyby dwie osoby do ratowania. Dziękował losowi za tak wspaniałych przyjaciół, ojca i narzeczonego.
Żałował, że nie wszystko jest tak kolorowe. Gdyby nie siedział teraz w lochu u Voldemorta, byłoby pięknie.
Położył się powoli na ziemi i przymknął oczy. Pod powiekami ukazała mu się twarz Dracona. Uśmiechał się do niego i coś mówił. Harry zmarszczył brwi i próbował się skupić na słowach, ale nie był w stanie ich dosłyszeć. W pewnym momencie Draco zaczął krzyczeć. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu, a włosy zabarwiły na czerwono.
Harry poderwał się z bijącym sercem i rozejrzał się po celi. Pochodnia paliła się rozpraszając mrok, a za oknem była ciemność. Podsunął się pod ścianę i oparł o nią. Przymknął oczy i usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Mimowolnie wzdrygnął się i jeszcze bardziej skulił w sobie. Zgiął nogi w kolanach i objął je rękami. Było mu tak wygodnie i czuł się bezpieczniej.
Powoli podniósł wzrok i napotkał czarne oczy wpatrujące się w niego z nienawiścią. Mężczyzna stojący przed nim uśmiechnął się obleśnie i złapał za kark. Harry zacisnął zęby żeby nie krzyknąć z bólu.
Mężczyzna niósł go korytarzami lochów. Po czwartym zakręcie Harry stracił orientację w przestrzeni. Nie zwracał już uwagi na drogę. Bardziej skupił się na tym, żeby nie jęczeć, kiedy mężczyzna mocniej zaciskał palce na jego karku. W końcu został wrzucony do dużego pomieszczenia. Leżał na środku pokoju i czekał. Zamknął oczy koncentrując się na obrazie najbliższych.
Po jakimś czasie usłyszał odgłos butów na posadzce i otwieranych drzwi. Skulił się jeszcze bardziej, niż sądził to za możliwe. Poczekał, aż hałas ucichnie i otworzył oczy. Wokół siebie miał cały Wewnętrzny Krąg z Voldemortem na czele. Siedział on na tronie koło którego leżała Nagini wpatrująca się w Harry’ego.
Gryfon podniósł się i stanął przed Czarnym Panem. Spojrzał pewnie w jego czerwone oczy i uśmiechnął się kpiąco.
- Co, Voldemort. Na co czekasz?
Tom wyprostował się, a w jego oczach zabłysł ogień. Ledwo dostrzegalnie podniósł rękę, a z jego palców strzelił czerwony promień zaklęcia. Harry upadł na kolana, ale z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Spuścił głowę kiedy zaklęcie się skończyło i oddychał ciężko. Czuł pulsujące bólem kolana, ale wiedział, że to dopiero początek.
- Trzy rundy - syknął Riddle i rozparł się na tronie.
Sprawiało mu niezwykłą przyjemność patrzenie na krew cieknącą z pojawiających się na ciele Harry’ego ran. Potter pod koniec pierwszej rundy leżał na ziemi i krztusił się krwią. Wzrok mu się rozmazywał, a myśl, że musi jeszcze wytrzymać to samo razy dwa nie dodawał mu sił.
Czuł się pusty i skalany. Nie chciał patrzeć na swoje ciało, na swą twarz, spoglądać w swoje myśli. Bał się wspomnień szczęścia. Tego jak było i jak mogłoby być. Wstydził się swoich marzeń. Że chciał zmienić przyszłość, swój los, swoje przeznaczenie. Teraz za to płaci. Jest za słaby. Za słaby na walkę, za słaby na nadzieję, za słaby na utrzymanie dziecka. W tej chwili zrozumiał, co trzyma go przy życiu. Skupił się na tej myśli i trzymał się jej jak koła ratunkowego. Skoncentrował całą swoją magię na ochronie tej jedynej rzeczy, której mu nie odbiorą.
Gdzieś za sobą usłyszał szmer. Odruchowo się odwrócił i usłyszał głos mówiący coś o jego ojcu i Malfoy’ach. Dłonie bezwiednie zacisnęły mu się w pięści, a magia powoli sunąc przy ziemi dotarła do mówiącej osoby i ścięła ją z nóg. Czas jakby zwolnił. Harry zobaczył rozszerzone w przerażeniu oczy leżącej osoby. Gryfon nie wiedział co się do końca dzieje, ale zauważył ten moment, w którym z oczu Śmierciożercy uleciało życie. Tęczówki straciły ten osobliwy blask, pierś przestała się unosić, a wśród reszty popleczników Voldemorta dało się słyszeć zduszone krzyki.
Momentalnie został przewrócony na plecy i potraktowany zaklęciem. Martwego Śmierciożercę zabrała dwójka mężczyzn, a reszta uspokoiła się i teraz pałała już tylko chęcią mordu. Z ich oczu ziała nienawiść, a różdżki w rękach drżały z hamowanej złości. Najchętniej zabiliby go od razu, ale nie chcieli odbierać tej satysfakcji swojemu Lordowi.
Harry już nie starał się powstrzymać krzyku. Nie dawał rady. Nadzieja opuszczała go razem z szybko wypływającą z ran krwią. Całe ubranie przesiąkło i zrobiło się czerwone. Nie miał siły otworzyć oczy.
W końcu usłyszał głos Lorda.
- Świetnie. Wrzucimy cię znowu do celi. Poczekamy aż wrócą ci siły i znowu weźmiemy tutaj. W końcu się złamiesz i poprosisz o to, bym cię zabił. Jestem cierpliwy, Harry. Ciekawe kiedy ktoś po ciebie przyjdzie. - Voldemort zaśmiał się, co na pewno nie kojarzyło się ze szczęściem.
- Nigdy - wyszeptał Harry i zemdlał.
***
Znowu obudził się z ranami na całym ciele i bólem głowy, a do tego doszło jeszcze nieznośne ssanie w żołądku.
Westchnął i zaraz tego pożałował. Miał złamane żebra, które przy każdym głębszym oddechu kuły go w boku. Spróbował zmienić pozycję, ale bezskutecznie. Odpuścił przy trzeciej próbie i tylko odchylił lekko głowę. Uśmiechnął się kwaśno i poczuł drapanie w gardle. Przyłożył rękę do ust i zaczął kaszleć. Bolało. Tak cholernie bolało go całe ciało. Strużka krwi pociekła po brodzie brudząc resztki koszuli na jego ciele i kamień, na którym leżał. Po paru minutach uspokoił oddech i opadł na kamień.
Uśmiechnął się smutno do swoich myśli. Delikatnie pogładził się po brzuchu uświadamiając sobie jedną straszną rzecz. Jak on przetrzyma ciążę w tych warunkach? Aż zadrżał. Jak on to zniesie? Bicie, kopanie, klątwy mógłby znieść, gdyby nie to, że ma pod opieką dziecko swoje i Dracona. Już raz ochronił je swoją magią, więc liczył na to, że będzie mógł robić to za każdym razem. A co jeżeli któregoś dnia stwierdzi, że nadszedł ten dzień w którym magia przestała go słuchać. Że nie może czarować. Co w tedy? Co będzie z nim i z dzieckiem?
Jeszcze nie wiedział, ale sądził, że już niedługo powinien się dowiedzieć.
***
Draco wałęsał się po szkole bez celu. Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Jego pokój w lochach, pełen zdjęć Harry'ego przypominał mu, że jego ukochany został porwany już ponad miesiąc temu. Ciągle czuł na sobie ciężar współczujących spojrzeń. Hermiona i Snape traktowali go jak jajko, żeby tylko się nie roztrzaskał, więc starał się jak najmniej czasu z nimi spędzać. Głównie przesiadywał na Wieży Astronomicznej i wpatrywał się w Zakazany Las. Siedział i myślał. Bardzo dużo myślał.
Wiedział, że Harry jest dla niego wszystkim. Nie mógł ścierpieć siedzenia na tyłku i czekania nie wiadomo na co. Równocześnie się bał, że mogą nie zdążyć, że nie dadzą rady, że Voldemort się zorientuje i także ich weźmie na tortury. Bał się, że może się coś stać Hermionie. Nie była co prawda aż tak delikatna jak myślał, ale przerażała go wizja, że musiałby ją oglądać poniżoną i pobitą.
Teraz Draco nieświadomie skręcił w stronę Pokoju Życzeń. Wspiął się na siódme piętro i przeszedł trzy razy przed ścianą. Pojawiły się w niej małe drzwi, ledwie wyższe niż on sam. Wślizgnął się do małego pomieszczenia, w którym stała kanapa, przed nią stolik, jedna szafka i kominek w ścianie. Nic więcej nie było trzeba. Blondyn sięgnął z szafki dwie butelki Ognistej, usiadł na kanapie i sięgnął po szklankę, która pojawiła się zaledwie chwilę wcześniej. Nalał pół i wypił na raz. Odetchnął czując ciepło rozlewające się po ciele i przymknął z błogością oczy. Płomienie skakały w kominku oświetlając jego twarz. Było to jedyne źródło światła, ale wystarczało zupełnie w tym pokoiku. Drżącą ręką Draco ponownie napełnił szklankę. Wypił, odstawił, napełnił, wypił, odstawił, napełnił. I tak w kółko.
Po opróżnieniu dwóch butelek oparł głowę o kanapę. Zamknął oczy i ukrył twarz w dłoniach. Poczuł pod palcami wilgoć. Zaskoczony przejechał dłonią po policzku i stwierdził, że są całe mokre. Przetarł oczy i poczuł wilgotne rzęsy. Dopiero teraz dotarło do niego, że płakał. I o dziwo w ogóle mu to nie przeszkadzało. Z rozgoryczeniem jednak przyjął fakt, że także nie pomaga.
Nagle poczuł ogarniającą go wściekłość. Zacisnął dłonie w pięści i uderzył ręką w stół. Nie pomogło. Zerwał się na nogi, chwycił butelkę i rzucił nią o ścianę. Z satysfakcją obserwował resztkę płynu spływającą po ścianie w blasku płomieni. Jak zahipnotyzowany podszedł do ściany i uklęknął przy rozbitym szkle. Chwycił największy odłamek i jak zaczarowany przyglądał się krawędzi błyszczącej w niejednostajnym świetle. Wrócił na kanapę i położył odłamek na stole. Wpatrywał się w niego, a przez głowę przelatywało mu tysiące myśli i wspomnień. Jezioro, Harry, piasek, słońce, zieleń Avady, ich pierwsza noc, zdjęcia, wszystkie wzloty i upadki, pierwsza kłótnia, klub, urodziny, ciąża...
Po policzkach znów popłynęły mu łzy. W amoku sięgnął po szkło i jednym zwinnym ruchem, bez zawahania, przejechał po nadgarstku. Podziwiał jak krew zbiera się w małych kroplach na przecięciu, a następnie spływa strumyczkiem, żeby ponownie zmienić się w kroplę i spaść na ziemię. Uśmiechnął się i zrobił kolejne nacięcie, tym razem głębsze. Poczuł ukłucie, ale potem niewysłowioną ulgę. Zamknął oczy i zobaczył jego twarz. Uśmiechniętą, pogodną, taką jaką kochał. Popatrzył w jego oczy przepełnione miłością i troską. Ta niesamowita zieleń. Ujął go za dłonie, które były dziwnie mokre. Spojrzał w dół i zobaczył, że ma przecięte oba nadgarstki i to jego dłonie są czerwone od krwi. Zmarszczył brwi, bo nie wiedział dlaczego tak jest. Spojrzał zaniepokojony w górę, ale Harry już się nie uśmiechał. Coś krzyczał, gestykulował, nagle złapał go za ramiona i potrząsnął nim.
Draco westchnął i chciał coś odpowiedzieć, uspokoić go, ale nie mógł wydobyć głosu. Potter się uspokoił i blondyn wyczytał w ruchu jego warg jedno słowo.
- Draco.
***
Wszystko na około było czerwone. Krwista czerwień nie opuszczała go ani na krok. Można powiedzieć, że nawet on był tą czerwienią, składał się z niej, oddychał nią i nie było nic innego. Próbował ruszać rękami, nogami lecz jego próby spełzły na niczym. W oddali słyszał szmer, jakby potok lecz po dłuższym wsłuchiwaniu się stwierdził, że to jednak rozmowa. Nie mógł odróżnić poszczególnych słów, więc pozwolił, by ten szmer ukołysał go do snu.
Nim jednak odpłynął został dość brutalnie przywołany do rzeczywistości. Ktoś potrząsał go za ramie i monotonnie powtarzał jego imię.
- Draco?
Uchylił powieki i ujrzał nad sobą twarz Lucjusza. Bardzo niezadowoloną twarz Lucjusza.
Rozejrzał się dookoła i ujrzał wokoło siebie znajome przedmioty i baldachim. Był w swoim pokoju w Malfoy Manor. Spróbował sobie przypomnieć co robił i jak się tu znalazł a także dlaczego ojciec może być tak na niego wściekły, ale nie mógł znaleźć dla jego postawy żadnego uzasadnienia. Przeciągnął się i poczuł, że nie może ruszać nadgarstkami. Spojrzał na nie ciasno oplecione bandażami. Zmarszczył brwi i dotknął tego na lewej ręce.
- Smutny, że ci się nie udało? - warknął ojciec i odsunął się nieco.
- O co ci chodzi?
- O to, że mój syn próbował popełnić samobójstwo.
- Ja nie... - zaczął, ale umilkł kiedy uświadomił sobie, że tak właśnie było. Wspomnienia i emocje zaatakowały jego umysł i serce. Przymknął oczy a spomiędzy zaciśniętych powiek pociekły łzy porażki i wściekłości na samego siebie. - To nie tak - wyszeptał przez ściśnięte gardło.
- A jak?
- Ja... ja nie wiem... nie mogłem... nie dawałem sobie rady i pomyślałem... ja nie wiem co myślałem, ale zobaczyłem Harry'ego. On... był ze mną. Taki realny. Krzyczał coś, ale nie nie słyszałem co. A potem powiedział jedno słowo. Moje imię. W jego oczach widziałem, że znaczy ono dla niego więcej niż jakiekolwiek inne słowo na świecie.
- Skoro tak, to jeżeli byś umarł, to jak myślisz, kto by go uratował? Z kim by później żył? Myślisz, że chciałby żyć bez ciebie? On świata poza tobą nie widzi, Draco. Tak jak ty. Weź się w garść - poprosił Lucjusz i zostawił syna samego z myślami.
Draco siedział w swoim pokoju dwa dni. Nigdzie nie wychodził, nie opuszczał nawet łóżka póki nie było to absolutnie konieczne. Czyli tylko do łazienki i z powrotem. Siedział wpatrując się w jeden punkt i myśląc nad słowami ojca. Jak by nie patrzeć miał rację. Draco o tym wiedział, ale starał się znaleźć choć jeden słaby punkt w jego wypowiedzi, ale żadnego w niej nie było.
Przegrał. Przegrał sam ze sobą i musiał to przyznać. Nienawidził przegrywać. Czuł się jak zdrajca.
Kiedy Snape przyszedł zmienić mu opatrunek i podać eliksiry nie odezwali się do siebie ani słowem, ale w oczach chrzestnego Draco widział wyzwanie i głęboko skrywaną pogardę. Było też tam współczucie jednak pojawiło się jedynie na chwilę tak krótką, że Draco był niemal pewien, że się przewidział.
Na chwilę przyszła Hermiona, która wyglądała jak siedem nieszczęść. Włosy potargane, oczy straciły dawny blask i chęć życia. Usta spuchnięte i popękane od przygryzania, paznokcie poobgryzane.
Usiadła na skraju posłania i zaczęła nucić piosenkę dzięki której Draco zaprzyjaźnił się z Harrym, a teraz przez nią powróciły wspomnienia tak bolesne, że przez chwilę nie mógł złapać normalnie oddechu, a gardło zacisnęło mu się od tak silnych i intensywnych emocji.
„Do you know what's worth fighting for?
When it's not worth dying for?
Does it take your breath away?
And you feel yourself suffocating?
Does the pain weigh out the pride?
And you look for place to hide?
Did someone break your heart inside?
You're in ruins...”
Spojrzał na Hermionę i dostrzegł w jej oczach moc i siłę jakiej on nigdy nie będzie miał. Spuścił wzrok.
- Musimy walczyć - wyszeptała. - Póki wiemy, że on żyje. Wiem, że on nigdy nie pozwoliłby sobie na zwątpienie i nie przestałby walczyć. Jesteśmy mu to winni.
Nie odpowiedział, bo nie wiedział, co mógłby powiedzieć. Brakowało mu słów. Hermiona wstała i wyszła tak cicho jak cień, a jemu zrobiło się wstyd, że jest słaby i nie potrafi stawić czoła swoim demonom.
***
Obudziło go szarpnięcie. Otworzył oczy i zobaczył przed sobą wykrzywioną w upiornym uśmiechu twarz Śmierciożercy. Mimowolnie się wzdrygnął i starał się objąć rękoma. Ten gest tylko wywołał śmiech u prześladowcy. Mężczyzna wziął w garść włosy chłopaka i postawił go na nogi. Potter jęknął cicho i dał się poprowadzić korytarzami. Trafił do sali w której jeszcze nie był. Na środku pomieszczenia stał stół ze skórzanymi pasami zapewne do przymocowania rąk. Jasne drewno poznaczone było śladami paznokci koło pęt, a w niektórych miejscach widać było ciemniejsze plamy. Harry domyślił się, że to zaschnięta krew. Nad stołem wisiała goła żarówka. Potter zdziwił się, że działa tu elektryczność, ale przypomniał sobie, że kiedyś czytał o takich zaklęciach umożliwiających używanie telewizorów i urządzeń elektrycznych w zamkach przesyconych magią.
Mężczyzna popchnął go w stronę stołu, a znikąd pojawił się drugi Śmierciożerca. Harry rozpoznał w nim Yaxleya. Mężczyzna położył Pottera na plecach na blacie i przymocował jego ręce pasami. Stół był na tyle mały, że jego głowa leżała przy krawędzi, a nogi zwisały po jego drugiej stronie. Obrzydliwy uśmieszek nie schodził im z twarzy.
Gryfon zwinął dłonie w pięści i zacisnął zęby przygotowując się na... Właściwie nie wiedział na co. Do tej pory zabierali go do sali tronowej i tam torturowali zaklęciami bądź bili. A teraz zmieniła się sceneria, byli tylko ci dwaj mężczyźni, stół i przywiązane do stołu ręce. Nie wiedział, co ma o tym myśleć.  Czuł się jak inwalida. Nic nie słyszał, bo Śmierciożercy poruszali się niezwykle cicho i nic nie widział, bo oślepiała go żarówka wisząca bezpośrednio nad jego twarzą.
Spiął się, kiedy poczuł ręce w okolicy swojego brzucha sunące w górę i w dół w parodii pieszczoty. W końcu te ręce zsunęły się niżej i spodnie zostały zdarte z niego wraz z bokserkami. Krzyknął z zaskoczenia i do jego zamroczonego mózgu zaczęło dochodzić, co chcą mu zrobić. Nagle zrobiło mu się duszno. Próbował nabrać głębiej powietrza, ale zaciśnięte ze strachu gardło nie dawało za wygraną.
Jak zapewne wcześniej jego poprzednicy drapał w drewno paznokciami i spróbował podkurczyć nogi. Uzyskał tylko drwiący śmiech oprawców. Łzy pociekły mu po policzkach i nie mógł ich powstrzymać. To było wbrew jego woli. Zacisnął zęby i starał się opanować. Trochę mu się udało, ale wtedy poczuł ręce na siłę rozsuwające mu nogi.
Po tygodniach tortur i braku jedzenia nie miał za wiele siły, więc Śmierciożerca z łatwością poradził sobie z marnym oporem stawianym przez Harry'ego.
Potter obrócił głowę w bok i starał się skupić swoją uwagę na czymkolwiek innym niż dotyk mężczyzny na swoich nogach.
Krzyknął, kiedy mężczyzna wszedł w niego i spróbował się odsunąć, lecz silny ucisk na biodrach uniemożliwił mu to. Łzy bólu pociekły mu po policzkach, a spomiędzy ust wydobywały się ciche krzyki.
Czuł się brudny i splugawiony, ale nie miał siły, żeby walczyć. Przed oczami pojawiła mu się twarz Dracona lecz szybko ją odmówił, żeby nie kojarzyła mu się źle.
Uścisk na biodrach zelżał, poczuł za to sapanie nad uchem i gorące ciało przytulne do jego torsu. Wzdrygnął się mimowolnie, a ręka mężczyzny złapała go za podbródek i siłą obróciła w swoją stronę.
- Spójrz na mnie - warknął Yaxley. Kiedy nie doczekał się żadnego ruchu że strony Harry'ego, uderzył go w twarz i powtórzył rozkaz. Potter nic sobie z tego jednak nie robił.
Yaxley wyszczerzył się w złośliwym uśmieszku i odsunął się od Harry'ego. Chłopak poczuł niewysłowioną ulgę. Rozluźnił mięśnie, lecz nie długo cieszył się wolnością, bo poczuł zdecydowanie większego niż wcześniej. Tym razem darł się w niebo głosy. Nie potrafił tego opanować. Próbował uciec, wywinąć się, lecz silne ręce przytrzymały go w miejscu.
Poczuł ból, który nie równał się z żadnym zaklęciem, torturą, biciem. Znowu drapał paznokciami drewno i ból łamanych paznokci choć trochę odciągał jego uwagę od tamtego. Głowę ponownie przechylił w lewo i ponownie czuł łzy spływające po policzkach.
Rytmiczne pchnięcia wyrywały spomiędzy warg ciche krzyki i jęki.
Jego świadomość skurczyła się i starała nie odbierać bodźców dochodzących z dolnych partii ciała. Zupełnie, jakby ktoś odciął go w talii. Całkowicie mu to odpowiadało. Czuł już tylko lekkie pulsowanie bólu, do którego starał się przyzwyczajać.
Kiedy w końcu przestał dawać jakiekolwiek oznaki życia, Śmierciożerca warknął, odsunął się i chwycił drobny lśniący przedmiot. Z drapieżnym uśmiechem nachylił się nad ofiarą i przeciągnął po ramieniu. W owym miejscu pojawiła się szkarłatna linia. Następne przecięcie skrzyżowało się z poprzednim tworząc coś na kształt krzyża. Krew zaczęła spływać strumykami z miejsc, głębiej przeciętych, a Harry ponownie jęknął.
Świadomość powróciła do niego ze zdwojoną siłą i nieodporna na tego typu ból. Gryfon krzyknął, kiedy mężczyzna przeciął mu skórę na klatce piersiowej w okolicy serca. Spróbował wyrwać ręce z pęt, ale tylko pogorszył sprawę, bo ostrze zagłębiło się w ciele i drasnęło kość. Krzyknął i znieruchomiał.
- Ups - powiedział z uśmiechem Śmierciożerca i pociągnął kawałek tak mocno zagłębione ostrze. - Chcesz spróbować Yaxley?
- Nie lubię babrać się w krwi. I uważaj, żeby nie zdechł. Lord chce go całego.
- Wiem, wiem. Spokojnie.
Ostrze wysunęło się, a Harry niemal odetchnął z ulgą, by po chwili ponownie krzyknąć, kiedy skalpel znalazł wspólny punkt z jego lewą nogą.
Łzy płynęły po twarzy, ale starał się nie ruszać wiedząc, że może tylko pogorszyć sytuację.
Powoli zaczął tracić kontakt z otoczeniem. Głowa wraz z górną częścią ciała dryfowała na granicy snu i jawy. Jedyne co go trzymało na ziemi to nogi. Zupełnie jakby ważyły kilkanaście ton. Wiedział, że tam są, ale nie mógł nimi poruszyć.
Otworzył na chwilę oczy, ale gorzko tego pożałował, bo zobaczył skalpel zbliżający się w stronę jego twarzy. Nie miał siły nawet odwrócić twarzy w drugą stronę, choć wiedział, że to i tak nic by nie dało. Śmierciożerca był silniejszy i przede wszystkim nie był związany.
Harry krzyknął, kiedy na policzku powstało rozcięcie od zewnętrznego kącika oka do krawędzi ust. Mocno zacisnął powieki lecz mimo tego słone łzy ściekły na ranę niemiłosiernie piekąc.
W końcu Harry stracił przytomność, a Śmierciożercy wrzucili go do celi i odeszli rechocząc zadowoleni z siebie.
***
Hermiona nigdy nie miała problemów w szkole, z przyjaciółmi miała idealny kontakt. Rodzice wspierali ją we wszystkim i ufali, że podejmuje właściwe decyzje.
Od początku szkoły wielką niewiadomą był Harry Potter. Złoty Chłopiec, zbawca świata, ideał, wzór cnót.
Kiedy tylko go zobaczyła wiedziała, że będą przyjaciółmi, a w głębi ducha miała nadzieje na coś więcej. Kiedy w końcu zostali parą, zauważyła, że to nie jest to. Dogadywała się z nim, znali się bardzo dobrze, [pasowali do siebie idealnie, ale czegoś brakowało. Harry już wtedy rozglądał się i za chłopakami i za dziewczynami. Jednak zawsze wracał do niej. W pewnym momencie stwierdziła, że musi się z tym pogodzić.
Harry był wolnym strzelcem, pragnął miłości i garnął do ludzi jednak nie potrafił do końca nikomu zaufać. Nic dziwnego skoro wychował się wśród takich ludzi. Ona była pierwsza. Czuła się doceniona.
Była niezmiernie zdziwiona, kiedy dostała list z zaproszeniem od Harry'ego pewnego lata, żeby go odwiedziła. Od razu wiedziała, że coś musi być na rzeczy, bo Gryfon nie zaprosiłby jej do domu wujostwa. Jednak udało mu na tyle, by przyjąć zaproszenie. 
Przeżyła niemałe zaskoczenie, kiedy zobaczyła Harry'ego stojącego tak swobodnie koło Snape'a. Nie wyciągała pochopnych wniosków i pozwoliła chłopakowi wszystko wyjaśnić. Postanowiła także zaufać profesorowi. Jeżeli Harry mógł, to ona także. 
Severus okazał się czarującym i zaskakująco przyjemnym człowiekiem, jeżeli tylko chciał. Nie zajęło jej dużo czasu przekonanie się do niego.
Gorzej było z Lucjuszem. Pamiętając jego udział w porwaniu Ginny, trudno było jej zmienić tok myślenia. O dziwo ze Snapem nie miała takich problemów. Udało jej się przemóc swoją niechęć.
Kiedy okazało się, że Harry sobie kogoś znalazł, przeczuwała kto to może być. Wiedziała jednak, że nie może być aż tak ograniczona. Draco zrobił wiele złego, ale Hermiona nie mogłaby nazywać się dobrą przyjaciółką, gdyby nie zaakceptowała wybranka Gryfona. Jeżeli Harry był w stanie mu wybaczyć, to ona także. Poza tym znała już trochę Lucjusza, Severusa i wiedziała czym się kierowali będąc sługami Czarnego Pana. Ze Ślizgonem była o tyle łatwiejsza sytuacja, że był on tylko dzieckiem, zadufanym  w sobie, egoistycznym, arystokratycznym dupkiem, ale było to jednak tylko dziecko, które pragnęło akceptacji ze strony ojca.
Teraz jednak jej życie stało na krawędzi. Bała się, że nie da rady utrzymać równowagi i runie w przepaść. Możliwe, że byłoby to najlepsze wyjście patrząc na to, że nie potrafiłaby już żyć bez Harry'ego.
On pokazał jej jak to jest walczyć pomimo braku odpowiedniego wyszkolenia, wierzyć, kiedy nie ma pewności, trwać dopóki istnieje choć szansa i nie poddawać się jeżeli ma się w sobie choć gram siły i nadziei.
A Hermiona miała w sobie całe hektolitry nadziei, które jednak z każdą chwilą wypływały przez ręce. Siła także była na wyczerpaniu, bo nie mogła zasnąć. Pozostała jej więc jedynie wiara i walka. A właściwie tylko wiara, bo walka samej nie wchodziła w grę.
I tyle mogła dla niego zrobić. Wierzyć, że wyjdzie z tego cało, będzie szczęśliwy, a ona razem z nim.
***
- Harry, cicho, Harry, chcę ci pomóc.
Głos i ciągle powtarzające się słowa towarzyszyły mu w drodze przez jego własny umysł. Tylko czemu miał być cicho. Przecież to ten głos mącił ciągle zalegającą wokół ciszę. Po chwili jednak usłyszał z oddali szum. Po dłuższym zastanowieniu jednak doszedł do wniosku, że to szloch. Przetarł twarz ręką i poczuł wilgoć. To on płakał. A przynajmniej tak mu się wydawało.
- Halo? - rzucił w przestrzeń rozglądając się dookoła.
Po lewej zaczęły wyłaniać się pierwsze budynki. Wzdrygnął się widząc zburzone ściany, pełno gruzu walającego się wokoło. Stąpał ostrożnie pomiędzy odłamkami szkła, kawałkami roztrzaskanych okiennic. Parę metrów przed nim przebiegł czarny kot, a właściwie mała puma. Po chwili podbiegła do niego i usiadła wpatrując się w niego niesamowicie zielonymi oczami. Skądś znał to zwierzę. Wiedział, że powinien je z kimś kojarzyć, z kimś bardzo dla niego ważnym.
Następnie obok pumy usiadł biały tygrys. Jego pasy lśniły jakby wewnętrznym blaskiem odznaczając się srebrem od reszty jasnego futra. To zwierzę także przypatrywało mu się, lecz oczy miał w kolorze burzowych chmur. Poczuł uścisk w okolicy serca i z sykiem wciągnął powietrze. Chwilę zajęło mu zanim doszedł do siebie.
Ponownie rozejrzał się dookoła. Teraz stał na łące albo czymś co kiedyś było łąką. Na granicy pola widział zwęglone kikuty drzew. Trawa zmieniona w węgiel znaczyła białe futro tygrysa czarnymi smugami. Wyciągnął rękę i chciał coś powiedzieć, ale spojrzał na swoją rękę i zacisnął ją w pięść.
Nie mógł sobie przypomnieć jak i kiedy połamał paznokcie tak, że ręce całe były w krwi. Z wahania odwrócił dłoń, ale palce były czyste a paznokcie schludnie przycięte. Pokręcił głową i uważnie obejrzał rękę. Żadnego zadrapania, żadnej krwi. Nic.
Zrobił krok do przodu i znalazł się w jakimś pokoju. Na ścianach porozwieszane były zdjęcia w drewnianych ramkach. Na jednym był blond włosy chłopak o oczach takich samych jak u tygrysa. Wpatrywał się w obiektyw z miłością i pożądaniem w oczach. Nie mógł uwierzyć jak ktoś potrafi wszystkie emocje przekazać spojrzeniem. Mgliście przypomniał sobie, że ktoś kiedyś powiedział, że z niego można czytać jak z otwartej księgi.
Przez myśl przewinęło mu się imię, lecz niewiele teraz dla niego znaczyło. Obracał je w głowie i próbował sobie cokolwiek przypomnieć. Pustka.
"Draco". Znaczyło to bodajże smoka w języku staroangielskim. Zawierało się też w motcie Hogwartu.
Nagle usłyszał pisk. Podniósł głowę, którą w zamyśleniu opuścił i rozejrzał się dookoła. Znowu był w zbombardowanym mieście. Stał przed kościołem, z którego docierał pisk. Ruszył w tym kierunku. Przekroczył próg i znalazł się w wysokim pomieszczeniu. Przed nim stały rzędy ławek a dalej, na podwyższeniu, ołtarz. Po lewej we wnęce ktoś się kulił.
Harry podszedł tam, cicho niczym cień.
Postać powoli podniosła głowę. Jej nienaturalnie białe włosy okalały twarz niczym pancerz. Szare oczy spoglądały ze strachem i wątpliwością. Blade ręce oplatały zgięte w kolanach nogi. Usta w kolorze malin spękane od ciągłego przygryzania rozwarły się lekko i spomiędzy nich wyrwał się cichy jęk.
- Cicho - szepnął Harry zbliżając się do chłopaka.
Ten jednak skulił się jeszcze bardziej i wyglądał jakby chciał zlać się ze ścianą, którą miał za plecami. W oczach pojawiła się panika i ból. Cierpienie tak silne, że Harry wzdrygnął się mimowolnie.
Wyciągnął ręce i brakowało zaledwie paru cali by go dotknął. Nie zrobił tego jednak, tylko usiadł wciąż trzymając ręce przed sobą.
- Nic ci nie zrobię - zapewnił i nic więcej nie powiedział nie chcąc mącić ciszy w kościele.
Nagle do głowy przyszła mu absurdalna myśl, że ktoś może się w tym kościele modlić. Przecież nikogo w nim nie widział. Jednak kiedy się nad tym zastanowił, spojrzał za siebie i zobaczył ludzi siedzących w ławach, stojących w przejściu, przed wejściem. Mógłby przysiąc, że kościół był pusty, jednak ciche buczenie ludzi mówiących to samo przekonało jego umysł, że przecież oni tu byli, kiedy zjawił się w budynku.
Spojrzał ponownie na chłopaka, który wpatrywał się w niego z wahaniem. Jego oczy płonęły wściekłością, ale nie wiedzieć jak, Harry wiedział, że nienawiść nie jest skierowana w niego. Lekko zbliżył ręce, zaledwie o dwa cale, a chłopak podskoczył jak oparzony i jeszcze bardziej wcisnął się w kąt. W oczach znów pojawiło się cierpienie.
Potter pochylił się do przodu, opuścił ręce, które opadły na kolana.
Chłopak wydawał się odrobinę rozluźnić. Harry spojrzał na dłonie, które otworzyły się. Na wewnętrznych stronach widać było cztery krwawe półksiężyce, które powstały od przecięcia skóry paznokciami.
Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Po chwili wiedział, że nie ma takowych. Wszystkie są zbyt błahe, zbyt trywialne, zbyt delikatne.
Poczuł się pokonany. Wstał i wyszedł zostawiając za sobą skrzywdzonego chłopaka. Po paru minutach marszu zorientował się, że nawet nie zapytał, co mu się stało. Odwrócił się, ale za sobą widział tylko białą ścianę. Lekko falowała jakby poruszana wiatrem. Wyciągnął rękę i przejechał po niej opuszkami palców. Zafalowała i uspokoiła się po paru chwilach.
Zrobił krok do przodu, a biel pochłonęła go szybko zamieniając się w czerń, ból, cierpienie i niekończący się wrzask. Chciał się cofnąć, lecz nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Szybko stracił przytomność, co przyjął z ogromną ulgą.
***
W końcu Draco opuścił swój pokój. Postanowił poszukać Narcyzę. Rozmowa z nią zwykle wspomagała go i dodawała otuchy. Znalazł ją w bawialni siedzącą z książką na kanapie.
Cyzia uwielbiała czytać. Uważała, że mogolscy pisarze mają nieskażony umysł i ich wyobraźnia jest bardziej rozległa i ma więcej możliwości niż ich. Twierdziła, że magia zabija twórcze myślenie, bo robi wszystko za nich.
Swą uwagę poświęcała właśnie Agacie Christie. Tak, lubiła kryminały. Tę nutkę dreszczyku, emocji i tajemnicy, którą rozwiązywał detektyw. Sama często obstawiała kto może być zabójcą. Jeszcze ani razu nie udało jej się poprawnie wytypować jednak miała satysfakcję, że próbowała.
Kiedy Draco wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi uniosła wzrok znad książki i wsunęła zakładkę między strony. Odłożyła książkę na stolik i poklepała miejsce obok siebie. Blondyn spojrzał jej głęboko w oczy, ale nie zobaczył w nich nic oprócz miłości. Bezgranicznej, bezwarunkowej miłości matczynej, tak czystej jakiej on pewnie nigdy nie będzie potrafił dać i na jaką nie zasługiwał.
Usiadł obok niej i jak małe dziecko wtulił się w nią szukając pocieszenia. Przytuliła go do siebie i zaczęła głaskać uspokajająco.
Draco nie mógł określić, czy to lubi czy nie, bo doświadczył tego pierwszy raz w życiu. Mógł powiedzieć, że było to bardzo miłe i pokrzepiające doświadczenie. Przez chwilę zapomniał o dręczących go problemach. Zatracił się w tym i dopiero teraz zauważył jak dużo stracił będąc wychowywanym przez niańkę. Poczuł ogarniającą go nienawiść, która zgasła tak szybko jak się pojawiła. Nie potrafił wytłumaczyć dlaczego. Może podświadomie wiedział, że straci to, co ma gdy zacznie wypominać błędy rodzicom. Wiedzieli gdzie popełnili błąd i teraz starają się go naprawić.
W tym momencie zrozumiał dlaczego Lucjusz tak zareagował. Tu nie chodziło o Harry'ego. Znaczy oczywiście chodziło, ale też chodziło o niego samego. Malfoy senior poczuł się urażony i zlekceważony, a tego bardzo nie lubił. Pomyślał, że niewystarczająco dobrze naprawił swoje błędy. Musiałby zapłacić stratą syna, której nie mógłby przeboleć. Byłaby to strata nie do odzyskania, nie do naprawienia. A Lucjusz nie potrafi i nienawidzi przegrywać. Taki los Malfoy'ów.
- Co mam zrobić? - rzucił w przestrzeń nie kierując tego pytania właściwie do kogokolwiek.
- Przeproś ojca. On cię kocha nawet jeżeli tego nie okazuje. Traktuje Harry'ego jak swojego syna. Żałuje, że nie może nic zrobić. Porozmawiaj z Hermioną. Ona straciła najlepszego przyjaciela. Tylko ona tak naprawdę wie co przeżywasz. Może będziecie w stanie pomóc sobie nawzajem.
- Masz rację. Jak zwykle z resztą. Co ja bym bez ciebie zrobił?
- To co robisz. Nigdy mnie nie potrzebowałeś, bo nigdy nie było mnie przy tobie. Staram ci się to wynagrodzić. Wiem, że nie mogę naprawić przeszłości, ale staram się nie popełnić tych błędów z Serpem. Tylko tak mogę cokolwiek zrobić.
- Dzięki niemu się zmieniłem. Wolę nie myśleć nawet jaki bym był gdyby nie on. Dałaś mi więcej niż śmiałbym kogokolwiek prosić.
- Nie zapominaj, że Harry oddał ci wszystko co miał nawet swoje serce. A to nie byle co.
- Nie prosiłem go oto - zaprotestował.
- Nawet o tym nie wiesz. Prosiłeś głośniej niż inni. Tak samo on prosił i ty go usłyszałeś. Pasujecie do siebie. Jak nikt inny.
***
- Hermiona? - Draco uchylił drzwi do pokoju dziewczyny i włożył głowę przez szparę.
- Jak musisz to wejdź - burknęła nawet nie patrząc na niego.
Po pięciu minutach braku odzewu, Draco w końcu postanowił otworzyć drzwi i sprawdzić, czy dziewczyna w ogóle tam jest. I oczywiście była. Siedziała na łóżku tyłem do drzwi i ściskała coś w rękach. Coś, czego Draco z tej pozycji nie mógł zobaczyć.
Wszedł do pokoju i zamknął za sobą cicho drzwi. Niemal na palcach podszedł do łóżka i spojrzał na rzecz zaciśniętą w ramionach Hermiony. Był to mały szary miś bez jednego oka. Brzuszek po lewej stronie miał lekko rozszarpany i wychodziło z niego wypełnienie. Prawa łapka była szyta wielokrotnie, a głowa trzymała się zaledwie na kilku nitkach.
- To miś Harry'ego. Jedyna zabawka, którą miał u Dursley'ów. Jedyna, którą dostał przez całe dzieciństwo. Ja miałam całą półkę miśków i lalek. Miałam też dużo książek i gier. Nie narzekałam na brak czegokolwiek. Kiedyś zobaczyłam tego misia w jego walizce. Leżał ładnie położony między ubraniami zupełnie, jakby leżał w łóżku, koszulki służyły mu za poduszkę, a spodnie za kołdrę. Był wtedy w o wiele gorszym stanie. Z małą pomocą nitki i igły uratowałam go na tyle by wyglądał na misia - zaśmiała się cicho i umilkła. Po policzkach popłynęły jej łzy. Płakała już wcześniej, bo czubek głowy miśka był lekko ciemniejszy od wilgoci. - Tylko ja wiedziałam, że trzymał go w walizce pod łóżkiem. Zdawał sobie sprawę, że to śmieszne, ale nie mógł się zdobyć na to, żeby go wyrzucić. Przypominał mu zawsze co przeżył. Pamiętam, że niedawno przyłapałam go na tym, że stał z tym miśkiem koło śmietnika. Spytałam się co robi i powiedział, że już nie musi pamiętać. Właśnie teraz, kiedy poznał ciebie. Powiedział, że chce dać swoim dzieciom tyle miłości ile będzie w stanie. Bez zbędnego bagażu jego doświadczeń. Że chce to wreszcie zrzucić. Nie był jednak w stanie się na to zdobyć i schował miśka do torby. Teraz ja mogę trzymać go i pamiętać.
- Musimy coś zrobić. Nie możemy przecież ciągle siedzieć w jednym miejscu i czekać nie wiadomo na co.
Z tym postanowieniem podniósł się na nogi i pociągnął za sobą Hermionę. Razem skierowali się do salonu mając nadzieję spotkać tam Severusa i Lucjusza.