poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Tom II Rozdział 24.

Po pierwsze przepraszam, za tak długi czas oczekiwania. Studia pochłaniają znaczną część mojego czasu, a w dodatku ostatnio podjęłam pracę, więc nagle tego czasu zrobiło się jeszcze mniej.
Po drugie, mam nadzieję, że długość wynagrodzi tak długą przerwę. Obawiam się, że część osób może mnie znienawidzić po przeczytaniu go, ale cóż. Raz się żyje.
Kaiko Asami - Labirynt na pamięć i koncentrację? To teraz wyobraź sobie, co ja miałam pisząc to. Co do Toma... Ta wypowiedź, to była najtrudniejsza część. Chciałam jak najlepiej oddać emocje Riddla i to, jak on postrzega świat i siebie. Sądząc po Twoim komentarzu, udało mi się ;) Lily już nie mogła dłużej wytrzymać w szafie, więc mi uciekła... ;p
Gin - Szczerze mówiąc, nie zastanawiałam się nad tym, ile planuję tomów. Myślałam nad dwoma. Może w przyszłości, gdy skończę to opowiadanie, będę poprawiać rozdziały po kolei i może przesunę nieco rozdziały. Zabiorę ich trochę z drugiego tomu i przerzucę do pierwszego. Ale to jak się uporam z zakończeniem ;) Dla mnie najważniejsze jest, że komentarz napiszesz, nawet jeżeli to miałoby być jedno słowo. Komentarze znaczą dla mnie bardzo dużo, znacznie więcej niż wyświetlenia. Chciałabym, żeby każdy, kto naprawdę czyta tego bloga zostawiał po sobie choć jedno słowo. Byłoby super ;)
Alex-chan ;* - Dziękuję za tak miły komentarz. Oto jest tego więcej ;) Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę. 

Nutka na dziś:
Yazoo - Ode to boy

Miłego czytania!
_____________________________________________________________
Rozdział 24. "Pakt z diabłem"
W jego położeniu śmierć wydawała się dobrym wyjściem.
Jeżeli nie dobrym, to jedynym właściwym, by mógł zachować choć resztkę godności.
Mrugał zawzięcie oczami, by powstrzymać łzy gromadzące się w kącikach. Nie widział nic prócz jaskrawego światła lampy, wiszącej nad jego twarzą. Miał unieruchomioną głowę, ręce w nadgarstkach przywiązane do stołu na wysokości bioder, a nogi skrępowane skórzanymi pasami, lekko rozchylone. Czuł zimne powietrze przesuwające się po jego nagiej skórze. Wzdrygał się co chwilę, a całe jego ciało pokryte było gęsią skórką. Oddałby wszystko, za choć kawałek koca lub kurtki.
Z oddali wciąż dobiegały rubaszne śmiechy i wredne komentarze. Starał się je ignorować i skupić na zatrzymaniu jak największej ilości ciepła.
Pomimo jego prób, umysł nie wytrzymywał. Coraz trudniej było mu utrzymać przytomność. Zmęczone ciało przegrywało z chęcią utrzymania resztki kontroli nad myślami. Nawet strach przed tym, co zrobią z nim, kiedy straci czujność, nie potrafił przytrzymać go przy zmysłach. Powoli zaczął odpływać, mięśnie rozluźniły się i ostatnią rzeczą, jaką zarejestrował było skrzypienie zawiasów.
***
- Nie wiem, co chcesz ode mnie usłyszeć. Na czym ci zależy. Czasem mam wrażenie, że wcale cię nie znam. Rozmawiam z tobą, dzielimy się myślami, spostrzeżeniami, ale tak naprawdę, nic o tobie nie wiem. I teraz nie wiem, czy chcę to zmienić. To twoja wina, że jesteś, jaki jesteś. Nie możesz się teraz nagle zmienić, bo stracisz pozycję i Śmierciożercy zwrócą się przeciwko tobie. Nawet jeżeli powiem, że przepraszam i że mi przykro, to nic nie zmieni. Tak po prostu się stało, bo może miało się stać. Teraz jest okazja, żebym powiedział wszystkim, że współpracujemy. Chyba, że masz inny, genialny pomysł. Raczej ucieczka z celi odpada, bo Śmierciożercy nie dopuściliby do tego, żebym uciekł po raz drugi. Czas na jakiś super plan przywódcy ciemnej strony mocy.
Tom stał tyłem do nich i wpatrywał się w las za oknem. Nie dał po sobie poznać, że w ogóle słyszał to, co mówił Harry.
Dla chłopaka był on jedynie cieniem na tle księżyca.
- Jak byś chciał to zrobić?
- Jak byłoby wygodniej? Chodzić od celi do celi czy przyprowadzać wszystkich tutaj?
- Od celi do celi.
- Przecież wspominałeś, że nie możesz tego robić – przypomniał Harry. Choć jego komentarz miał zabrzmieć nieco uszczypliwie i ironicznie, to Tom wydawał się poważny i skupiony, jak nigdy wcześniej. - Myślisz jeszcze nad tym pomysłem?
- Chciałbym oszczędzić ci przykrości. Nie wszyscy, jak Hermiona, mogą zrozumieć, dlaczego to zrobiłeś. Możesz stracić całą rodzinę.
- Lily na pewno nie. Przecież sama ci służy, więc zrozumie. Chciałbyś znów uchodzić za bohatera?
Tom odwrócił się tak gwałtownie, że wino w kieliszku, zachlupotało i trochę wylało się na podłogę.
- Jakiego znowu bohatera?
- Zawsze można wcisnąć kit, że też zostałeś porwany, twoje drzwi zostały niedokładnie domknięte, uciekłeś i uratowałeś nas wszystkich. Nikt by się nie dowiedział, że ty to ty, ja miałbym na razie problem z głowy, a ciebie nie chciałby nikt zabić – na razie.
- Będziesz oszukiwał rodzinę?
- Robię to od niemal czterech miesięcy. Nagle zaczęło ci to przeszkadzać?
Hermiona wciąż musiała go podtrzymywać. Był zbyt wycieńczony, by móc siedzieć samemu. Musiał się tylko powstrzymywać, by nie zabrać od Hermiony mocy. Bał się, żeby nie zrobić jej krzywdy.
- To twoja decyzja – odparł Tom i kucnął obok Harry’ego. Zajrzał mu głęboko w oczy i nim Hermiona lub Harry zdążyli zareagować, pochylił się i złączył ich usta. Wolną rękę wplótł w czarne włosy Gryfona. Hermiona odsunęła się i odwróciła wiedząc, że nie powinna tego oglądać.
Harry poczuł się, jakby obudził się z letargu. Odzyskał władzę w rękach i nogach i w końcu mógł się sam utrzymać. Przyciągnął Toma do siebie i wpił się w jego usta z mocą, na jaką było go stać.
Kieliszek z winem wypadł Riddle’owi z ręki, jednak nim dotknął ziemi zdematerializował się.
Po kilku minutach Hermiona odchrząknęła i zerknęła za siebie. Tom i Harry wpatrywali się w siebie. Policzki mieli zarumienione, usta rozchylone, a przyspieszone oddechy mieszały się ze sobą.
- Dziękuję – powiedział Harry nieobecnym głosem.
- Nie ma za co. – Tom niemal się uśmiechnął, ale wtedy przesunął wzrok na Hermionę i skrzywił wargi. – Nikt cię nie nauczył, że nie należy podglądać?
- Nikt cię nie nauczył, że do ludzi wychodzi się z twarzą wyjściową? – odparowała, ale po chwili wybuchła śmiechem widząc skonsternowaną minę Riddle’a.
- Nadal wyglądasz, jakby cię walec przejechał – podpowiedział Harry z uśmiechem.
- Dajcie mi chwilę – rzucił Tom i pospieszył do bocznej komnaty, której Potter wcześniej nie zauważył.
Wyłonił się z niej kilka minut później. Wyglądał normalnie, jak na mężczyznę przystało.
- To w końcu którą opcję wybraliśmy? – spytał prowadząc ich korytarzami.
Harry zmienił się w panterę i szedł obok jego nogi. Hermiona pełzła w postaci węża po drugiej stronie Toma.
- Chyba tę drugą, z tobą w roli bohatera – syknęła Hermiona nie zwalniając.
Harry prychnął i pokręcił noskiem.
Uwierzą? – spytał w myślach.
- Muszą – odparła Hermiona.
W końcu dotarli do korytarza z drzwiami po obu stronach.
- Jakiś genialny plan? Przecież nie będę sprawdzał na chybił trafił każdej celi – mruknął na tyle cicho, że tylko Harry i Hermiona go usłyszeli.
Gryfon znów prychnął.
Mogę spróbować na węch, ale nie wiem, co z tego wyjdzie. Nigdy nie próbowałem.
Szybko podbiegł do pierwszych drzwi i przyłożył pyszczek do szpary u dołu. Zaciągnął się, ale nic nie poczuł. W każdym razie nic znajomego.
Nie możesz spróbować skontaktować się z Severusem?
A co ja telefon jestem?
Hermiona syknęła, choć Harry był pewien, że chciała się zaśmiać.
Severus? – spróbował dość niepewnie. – Ojcze?
Harry?
Potter podskoczył ze szczęścia i wrócił do Toma. Otarł się o jego nogi i zamruczał, a Tom zaśmiał się i wziął kota na ręce.
- Ciężki jesteś – burknął, ale wciąż trzymał go na rękach.
Ojcze, zacznij stukać w drzwi.
Po co? – nawet w myślowym głosie Severusa słychać było zaskoczenie.
Zaraz zobaczysz.
Powoli Tom przechadzał się po korytarzu nasłuchując, czy z któregoś pomieszczenia nie wydobywa się dźwięk. Na końcu korytarza słychać było miarowe uderzenia, więc Riddle przyspieszył kroku.
Odsuń się od drzwi – powiedział Harry do Severusa i pukanie ustało.
Lord wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i po kolei próbował każdy. W końcu zamek kliknął, a z celi wyszedł Snape. Zmierzył Toma spojrzeniem, po czym przeniósł je na panterę i węża.
- Jak… Jak ci się udało wyjść? – spytał Mistrz Eliksirów patrząc na Marvola z niedowierzaniem.
Severus ciągle miał przeczucie, że już go gdzieś kiedyś widział. Teraz, w tym korytarzu, w tych okolicznościach to wrażenie się nasiliło. Czuł, że ma to na końcu języka i nie może skojarzyć twarzy z postacią. To było niezwykle frustrujące, a nie miał kogo zapytać i z kim podzielić się swoimi wątpliwościami. Lucjusz zbywał go machnięciem ręki mówiąc, że przesadza i popada w paranoję.
- Śmierciożercy musieli niedokładnie zamknąć drzwi. Po prostu wyszedłem i odszukałem Harry’ego i Hermionę Podkradłem im klucze, w sensie Śmierciożercom…
Nie możemy tak tu sterczeć. Trzeba zabrać resztę i wracać do domu – prychnął zniecierpliwiony Harry i pomknął korytarzem.
Tom wzruszył ramionami i dał Severusowi część kluczy. Po kolei otwierali drzwi cel i wyciągali uwięzionych w nich ludzi. W końcu w korytarzu kręciło się dwoje urzędników z Ministerstwa, Minister Magii, Lucjusz, Ginny, Neville, Snape, Hermiona, Harry i Tom.
Gdzie jest Draco? – syknął w myślach Gryfon. Przysiadł przed Riddlem i tylko jego ogon ruszał się i ujawniał, jak bardzo jest wściekły.
- Nie wiem – powiedział Tom i odsunął się nieco. – Może na dole, w sali.
Potter, nie czekając na nikogo, pomknął w stronę schodów. Przemykał między chodzącymi w tą i z powrotem ludźmi. Ze schodów prawie spadł, ale w ostatniej chwili udało mu się utrzymać równowagę. Jak strzała wpadł przez lekko uchylone drzwi do niemal pustego pomieszczenia. Jedynym meblem był stół z pasami, które służyły do przywiązania rąk i głowy. Na nim leżał Draco. Chyba był nieprzytomny, bo gdy Harry skoczył na jego pierś, to nie zareagował. Położył się i zwinął w kłębek starając się go nieco ogrzać.
Kilka minut później do pokoju wszedł Tom. Odwiązał Malfoy’a od stołu i wyczarował mu jakieś szaty. Zaklęciem sprawił, że zawisł w powietrzu, a następnie powoli podążał za Riddlem. Potter wciąż leżał na jego piersi i oddawał swoje ciepło mężowi. Czuł pod swoim pyszczkiem delikatne uderzenia serca, na tyle silne i równomierne, że nie musiał się martwić.
Chwilę później Tom położył Dracona w swoim gabinecie na kanapie.
Harry podniósł głowę i prychnął. Zamachał ogonem, po czym zeskoczył z piersi Malfoya i zmienił postać.
- A jak się obudzi? Jak mu wytłumaczę, że jest w gabinecie Lorda Voldemorta, który nie chce go zabić i jest moim przyjacielem?
- Nie wiem, ale lepiej, żebyś miał dobre wytłumaczenie…
***
Pływała. Dookoła niej była woda. Zimna, ciężka i lepka. Otaczała ją, wlewała się do ust i nosa. Pochłaniała promienie słońca. Z każdym ruchem rąk, woda gęstniała. Krzepła, aż w końcu zastygła, a ona mogła jedynie ruszać oczami i mieć nadzieję, że ktoś ją uratuje.
Otrzeźwiło ją uderzenie w policzek. Przewróciła się na brzuch i zwymiotowała. Łapała powietrze jak topielec, którego wyciągnięto na brzeg. Gdy się uspokoiła, rozejrzała się dookoła. Miała na sobie przemoczoną suknię, a skrzydła pozlepiały się i przywarły do pleców. Obok niej siedziała Luna i z troską lustrowała ją wzrokiem. Kawałek dalej, w zwartej grupce, siedziała reszta przyjaciół Harry’ego i Dracona. Do oczu napłynęły jej łzy.
- Pani Malfoy? – Luna niepewnie podsunęła się bliżej i położyła dłoń na jej ramieniu. Cyzia spojrzała w górę uśmiechając się lekko.
- W porządku – mruknęła. – Gdzie jest Serp i Cecy?
Luna wskazała za siebie. W rogu siedziały dwie kobiety z dziećmi na rękach, a obok nich kręcił się mały chłopczyk. Wydawał się bardzo przejęty.
- Dziękuję – powiedziała mechanicznie. Wstała i przemierzyła salę najszybciej, jak potrafiła.
- Rose, Dafne, wszystko w porządku?
- Tak.
- Serp?
- Mamo! Gdzie jest Harry i Draco? One nie chciały mi nic powiedzieć – zaniósł się płaczem i przylgnął do nóg Cyzi.
- Wszystko będzie dobrze – powiedziała, podniosła syna i przytuliła go mocno do siebie.
Kawałek dalej Luna dołączyła do swoich przyjaciół.
- Wiecie już coś?
- Na razie nic – odparli bliźniacy.
- A chociaż wiecie, kogo zabrali?
- Od nas Harry’ego, Dracona, Hermionę, Ginny i Neville’a. Od nikogo nie mieliśmy wiadomości. Severusa i Lucjusza też nigdzie nie widać. Przepadł Minister Magii i dwoje urzędników, choć jakoś nikt za bardzo tego nie przeżywa.
- Musimy się dowiedzieć czegoś od Harry’ego. Natychmiast.
- Spokojnie. Na pewno znajdzie sposób, żeby…
W ogrodzie rozległ się trzask, a po chwili do sali weszło czworo ludzi, a wśród nich Hermiona.
Fred poderwał się na nogi. Podbiegł do niej i uściskał.
- Puść mnie – jęknęła, ale na jej twarzy widać było uśmiech.
- Nigdy. Jak wam się udało tak szybko uciec?
- Długa historia. Jak wrócę z resztą, to opowiem.
I wybiegła. Parę minut później wróciła z Nevillem i Ginny. Ostatnim transportem wrócili Snape i Lucjusz, sądząc po minach, bardzo niezadowoleni, że są tu, a nie tam.
- Gdzie Harry i Draco? – Narcyza pojawiła się znikąd. Wyściskała męża, ale teraz chciała znać odpowiedź tylko na to jedno pytanie.
- Nie wiem. Przepadł. Wiem, że razem z Hermioną i Tomem nas uwolnili, potem on zniknął. Tom wyparował. Hermiona zabrała nas do punktu aportacyjnego i grupkami przenosiła. Chcieliśmy zostać i szukać, ale powiedziała, że to zbyt niebezpieczne. Kiedy przenieśliśmy się tutaj, odsunęła się od nas i z przepraszającą miną teleportowała się z powrotem. To nieznośna dziewczyna. Mam nadzieję, że nic jej się nie stanie, bo Harry mi tego nie wybaczy.

- To inteligenta dziewczyna – odparła Narcyza pogodnie, choć widać było, że jest zdenerwowana. Gdyby mogła, sama poszłaby szukać syna.
***
Harry zamarł. Wpatrywał się w Riddle’a szeroko otwartymi oczami, a po plecach spłynęły mu strużki potu. Tom spoglądał za niego i był chorobliwie blady. Potter przełknął ślinę, wyprostował się i spróbował uśmiechnąć. Sądząc po minie Lorda, nie za bardzo mu wyszło.
- Draco – powiedział na wydechu.
Blondyn siedział na kanapie. Ręce miał położone na nogach, wzrok przeskakiwał z Toma na męża. Nie wyglądał na wściekłego, ale ten spokój był jeszcze gorszy niż krzyk.
Harry zrobił krok w stronę Ślizgona, ale ten wbił się jeszcze głębiej w oparcie i wyciągnął przed siebie rękę.
- Nie zbliżaj się do mnie – warknął Draco, a po chwili wstał.
Cała jego postawa aż krzyczała, że jest źle. Harry czuł, jak magia Dracona pulsuje mu pod skórą. W tym momencie cieszył się, że jego mąż nie jest tak potężny jak on, bo mogliby mieć problem. Cieszył się także, że nie udało im połączyć magii, bo prawdopodobnie Draco wysadziłby cały zamek nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
- Tylko spokojnie, Draco. Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczny – powiedział Harry uspokajająco.
- Na pewno? Przecież to Vol… Sam-Wiesz-Kto. On chciał cię zabić! Skąd wiesz, że nie gra, że nie udaje przyjaciela tylko po to, by w odpowiednim momencie wbić ci nóż w plecy?!
- Bo zawarliśmy umowę! – odparował Harry. Zacisnął pięści i odetchnął. – Pomógł mi odzyskać twoje wspomnienia. To dzięki niemu sobie przypomniałeś. To on stworzył antidotum. Mamy… Umówiliśmy się, że moja rodzina, wszyscy, których kocham i uważam za przyjaciół są chronieni. Nie może im się nic stać. Nie ma prawa ich zaatakować.
- A wczoraj? Powiesz mi, że to nie on? Że Śmierciożercy sami sobie wybrali cel? Nie mogą. Robią tylko to, co on im każe.
- Myślisz, że jest taki głupi, że kazałby zaatakować bal, na którym sam był? Przecież nam pomagał, walczył ze swoimi sługami.
- Udawał. To tylko pozory. Nie wiem, jak możesz być taki głupi. Dałeś się omamić. Nie potrafisz go przejrzeć. Zawsze byłeś zbyt ufny w stosunku do innych ludzi.
- Może więc nie powinienem tobie ufać? Skoro twierdzisz, że jestem zbyt ufny… Może żałujesz, że się ze mną związałeś? Taki biedny, łatwowierny Harry Potter. Taki słaby i bezbronny. Tak łatwo wcisnąć mu każdy kit. Tak łatwo nim manipulować… Gdyby tak było, już dawno bym nie żył! Już dawno bym sobie ciebie odpuścił. Ale walczyłem. Walczyłem, bo cię kocham. Skoro nie potrafisz zrozumieć, dlaczego to zrobiłem, to znaczy, że nie wiesz nic o życiu i miłości.
- Nie powiedziałeś mi, dlaczego to zrobiłeś. Wiem, że obiecałeś mi, że się do niego nie przyłączysz. Dałeś mi słowo. A teraz widzę ciebie broniącego Vol… Voldemorta. Ty, który zawsze miałeś najwięcej powodów by go nienawidzić. Tego, który zabił ci rodziców…
- Moi rodzice żyją. Oboje.
- Próbował zabić ciebie – prychnął Draco. – To nie jest ważne?
- Ale mnie nie zabił. Uratował ciebie!
- W takim razie wolałbym nigdy nie odzyskać pamięci.
Harry poczuł się, jakby dostał pięścią w brzuch. W głowie mu dzwoniło, a zimna ręka zaciskała się na sercu.
Nagle drzwi się otworzyły i stanęła w nich Hermiona prowadzona przez osobę ubraną w czarną szatę. Dreszcz przebiegł po plecach Harry’ego widząc, że mają duży problem.
- Ta dziewucha chciała uciec, Panie – powiedziała osoba, ale Potter był pewny, że już gdzieś słyszał ten głos.
- Dziękuję, zostaw ją i idź.
- Chyba nie – powiedziała kobieta i zrzuciła kaptur.
- Lasandra – szepnął Harry i uśmiechnął się mimo woli.
Hermiona rozluźniła się i podeszła do Harry’ego.
- Wszyscy wrócili do posiadłości. Tom dał mi twój naszyjnik, więc pomogłam im się aportować. Snape poprosił, żebym znalazła ciebie i Dracona. Ledwie udało mi się go przekonać, że dam sobie radę sama. – Hermiona mówiła szeptem i tak szybko, że Harry większości słów musiał się domyślać. - Gdy wracałam do zamku usłyszałam za sobą głos. Byłam niemal pewna, kto to jest, ale nie mogłam dać tego po sobie poznać. Przeszłyśmy przez zamek i w sumie dobrze, że mnie prowadziła, bo wszędzie roiło się od wściekłych Śmierciożerców. Gdyby nie Lasandra, to pewnie bym tu nie doszła.
Draco stał oniemiały i przeskakiwał wzrokiem od Lasandry do Hermiony i na Toma. Otwierał usta, po chwili je zamykał i znów otwierał, ale nie potrafił wykrztusić z siebie słowa.
- Dowiedział się? – spytała po chwili Hermiona widząc jego zachowanie.
Harry tylko kiwnął głową i spojrzał na swoją matkę. Wyglądała na zszokowaną i przeskakiwała wzrokiem od Toma do syna. Kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały potrząsnęła głową, jakby chciała, sobie w niej rozjaśnić.
- Hermiona… Ty… Ale… Lasandra… Czy wszyscy powariowali? Może jeszcze mi powiesz, że Snape o tym wiedział i się na to zgadzał – jęknął Malfoy i opadł na kanapę.
- Severus o niczym nie wiedział. Nie pozwoliłby mi tu przychodzić. Lucjusz też nie wiedział. Właściwie, tylko Hermiona była świadoma mojej umowy. Nawet… Nawet przychodziła tu ze mną. Nie wiem tylko, czy z ciekawości, czy z chęci upewnienia się, że naprawdę nic mi nie grozi.
- Dziwię się, że nikt go nie rozpoznał. Snape, Lucjusz… Powinni…
- Może nie chcą widzieć. – Tom odezwał się do Dracona po raz pierwszy od wejścia do gabinetu.
Draco warknął.
- Nie chcę zrobić krzywdy ani tobie, ani Harry’emu. Gdybym chciał, już bylibyście martwi. Poza tym uratowałem mu życie. To się nie liczy?
Malfoy odwrócił wzrok. Był wściekły na Harry’ego, nie potrafił zrozumieć, jak on mógł przyłączyć się do swojego wroga. Co nim kierowało? Dlaczego to zrobił? Czy on w ogóle nie myślał o tym, że nie ukryje tego przed mężem?
- Pytałeś, dlaczego to zrobiłem. Po pierwsze dla ciebie. Chciałem, żebyś wrócił. Dla mnie, dla dzieci, dla Narcyzy i Lucjusza. Nie byłeś sobą. Stałeś się zimny i nie potrafiłeś okazać uczuć nawet swojemu bratu. Kocham cię Draco i zawsze jesteś na pierwszym miejscu. Po drugie dla nas. Tom już nas nie będzie atakował tak długo, jak długo będę dotrzymywał warunków umowy. To się nie liczy? Sam zawsze chciałeś obronić wszystkich, na których ci zależy. Ja to zrobiłem. Gdybym mógł cofnąć czas i podjąć tę decyzję jeszcze raz, postąpiłbym tak samo. Jeżeli uważasz, że źle zrobiłem, może nie zasługujesz na mnie. Może jestem za dobry dla ciebie. Skoro nie potrafiłbyś poświęcić się dla miłości… Tom, odstaw go bezpiecznie do domu – powiedział i nie oglądając się na nikogo, wyszedł.
***
- Zabierz mnie do domu.
- Nie mogę.
- Musisz.
- Nie. Póki się nie uspokoisz, nigdzie nie pójdziesz.
- Nie traktuj mnie jak dziecka.
- Tak się zachowujesz. Nie mogę traktować cię inaczej. Jesteś jak rozkapryszone dziecko, któremu rodzice powiedzieli, że już więcej nie dostanie cukierka. Wkurzasz się na Harry’ego, choć on chciał jedynie odzyskać ciebie. Ty pewnie postąpiłbyś tak samo, nie mając innego wyjścia.
- Nigdy nie przyłączyłbym się do niego! – warknął Draco wskazując na Toma, który usiadł za biurkiem. Ten tylko się uśmiechnął i pomachał do nich. Malfoy warknął jeszcze raz i wrócił spojrzeniem do Hermiony.
- Chciałam tylko przypomnieć, że Znak na twoim ramieniu mówi co innego.
- To było… Nie ważne. Nie wracajmy do tego.
- Nagle to jest co innego? Nagle to jest nie ważne? Przyłączając się do Toma, co otrzymywałeś?
Draco odwrócił głowę i założył ręce na piersi.
- Moc, opiekę, zapewnienie, że twoja rodzina będzie bezpieczna, choć ty sam nigdy nie mogłeś czuć się w stu procentach bezpiecznie – odpowiedział Tom zamiast blondyna. – Trzeba było ciągle oglądać się za siebie i pilnować swojego nosa. Każdy był sobie wrogiem, ale i przyjacielem. Śmierciożercy to najdziwniejsza organizacja na świecie. Wszyscy są ze sobą połączeni, odczuwają moje wezwanie i moc, przepływającą im w żyłach. Z jednej strony działają wspólnie i ufają sobie bezgranicznie, a z drugiej nawet nie znają nawzajem swoich imion i nazwisk. W ten sposób nie mogą wydać innych na przesłuchaniu. Oczywiście jest kilku wtajemniczonych. Ci najbardziej zaufani. Jak kiedyś Lucjusz i Severus. Oni znali większość moich popleczników.
- Nie mieszaj do tego mojego ojca!
- Nie da się. Powinieneś być wdzięczny, że jeszcze żyje. Ty zresztą też. Wiesz, co robię ze zdrajcami, prawda? Możesz się domyślić, co zrobiłbym ze zdrajcami, którzy nie dość, że odeszli z tak ogromną wiedzą, to jeszcze śmieją mi się w twarz. Ty też skończyłbyś, jako kupka gnijących kości. A teraz, dla dobra własnego, a przede wszystkim Harry’ego, uspokoisz się, wrócisz do domu i będziesz trzymał buzię na kłódkę, jasne?
- Kim jesteś, żeby… - Nie skończył, bo Hermiona położyła mu rękę na ustach, uśmiechnęła się przepraszająco do Toma i wyciągnęła Dracona na korytarz.
- Ach ta młodzież – westchnęła Lasandra, a Riddle podskoczył. Zupełnie zapomniał, że on wciąż tu jest.
- Mogłabyś?
Kobieta zaśmiała się, machnęła ręką i zniwelowała działanie eliksiru.
- Masz pojęcie, gdzie polazł mój syn?
- Zapewne na dach. Bardzo lubi tam przesiadywać, gdy sobie z czymś nie radzi.
- Wypadałoby, żeby wrócił już do domu. I ja też. Wszyscy zaczną się niepokoić, kiedy Hermiona wróci tylko z Draconem.
- Racja, racja.
Wstał zza biurka, ale nie zdążył nic zrobić, bo rozległo się pukanie do drzwi. Nie czekając na zaproszenie, Śmierciożerca wszedł do środka i skłonił się.
- Panie. Zakładnicy uciekli. Na szczęście udało nam się złapać Harry’ego Pottera.
***
Gdy tylko jej nogi dotknęły trawnika, dopadły ją złe przeczucia. Było tak, jakby jej wnętrzności zmieniły się w lodowaty supeł, a przez gardło wsypywano kostki lodu. Serce ściskała zimna, szponiasta dłoń i przy każdym rozkurczu, pazury wbijały się głęboko w mięsień.
Zamarła.
Świat zaczął się skręcać i kurczyć. Krzyk uwiązł w gardle, dławiła się słowami. W ostatniej próbie udało jej się ułożyć usta w jedno słowo.
Harry.
Ciemność zalała ją niczym przypływ. Miotał nią, uderzał o ostre skały, wpychał do gardła słoną wodę. Próbowała ją wypluć, pozbyć się wszechogarniającej czerni, ale ciemność był silniejsza. Wysysała z niej siły, zawłaszczała komórka po komórce, aż w końcu nie zostało w niej nic prócz pustki.
***
- Zaprowadźcie go do sali na dole – powiedział spokojnie Tom, starając się zachować kamienną twarz. – Poczekajcie na mnie. Chcę sam się z nim… przywitać – syknął i skrzywił lekko wargi.
Śmierciożerca zadrżał, ale ukłonił się i wyszedł.
- Musisz go uwolnić – krzyknęła Lily, gdy drzwi się zamknęły, a kroki na korytarzu ucichły.
- Wiem. Problem jest w tym, że na dole czekają na mnie wszyscy Śmierciożercy z wczorajszego ataku. Nie mogę tak po prostu tam wejść i powiedzieć im, że mają zaprowadzić go do celi.
- Wymyśl coś. Jesteś w końcu cholernym Lordem Voldemortem!
Riddle warknął ostrzegawczo, a Lily skuliła się.
- Chcesz iść za mnie? Proszę bardzo. Nie zabronię ci.
Nie odpowiedziała, tylko pokręciła głową. Narzuciła kaptur szaty na głowę i podeszła do drzwi. Położyła rękę na klamce, ale nie nacisnęła jej. Obróciła się i spojrzała wyczekująco na Toma. Ten jednak nie patrzył na nią. Spoglądał za okno na las szumiący w oddali. Obserwował drapieżne ptaki szybujące po niebie, by po chwili pikować między drzewa.
Zastanawiał się przez chwilę, jak by to było być wolnym jak ptak. Móc odepchnąć się od ziemi i polecieć do chmur. Zostawić wszystko w dole i żyć chwilą.
- Tom?
Marvolo potrząsnął głową chcąc pozbyć się absurdalnych myśli.
- Jestem – mruknął i ruszył za nią. – Jestem.
***
Obiecywał sobie, że nigdy nie zapomni. Uważał, że powinien pamiętać. Myślał, że tego się nie da zapomnieć… Mylił się.
Zapomniał i to było jego błogosławieństwo. Pamiętanie o bólu nie jest przyjemne. Ciągłe rozpamiętywanie krzywdy i cierpienia przysparza więcej cierpień. Zamęczasz się tym bólem i nie możesz iść na przód.
Teraz to wróciło. Nagłe myśli o ostateczności, o kruchości życia. Wspomnienia szczęśliwych chwil. Jak na złość nie mógł przypomnieć sobie niczego złego. Życzenia, żeby to się skończyło. Najlepiej tu i teraz. Modlitwy do wszystkich Bogów i bóstw, jakie są na świecie. Ostateczność, do której ucieka się człowiek pozbawiony nadziei na ratunek.
Leżał na zimnym kamieniu po środku okrągłej sali. Pod ścianami kłębiły się cienie. A przynajmniej tak wyglądały. W rzeczywistości byli to Śmierciożercy w czarnych jak smoła szatach. Na chwilę przestali miotać w niego zaklęciami. Mógł zaczerpnąć płytkiego, urywanego oddechu. Na tyle mógł sobie pozwolić. Ból w klatce był zbyt silny, by choć próbować odetchnąć głębiej.
Zamknął oczy i przeklął swoją głupotę. Przecież to było jasne, że spacerowanie po zamku, w którym roiło się od Śmierciożerców szukających zbiegów, to nie jest dobry pomysł. Wiadomo, że jeżeli poplecznicy Voldemorta zobaczą go wałęsającego się po korytarzach, to najpierw będą chcieli go poturbować, a dopiero potem pójdą po Toma. Więc teraz i on miał problem, i Tom, bo według ich umowy nie może go skrzywdzić, a Śmierciożercy nie odejdą, póki nie zobaczą krwi i wnętrzności.
W tym momencie drzwi otworzyły się, a tłum rozstąpił niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Przejściem kroczył Tom, a za nim Śmierciożerca w czarnej szacie. Gdy Harry się bliżej przyjrzał stwierdził, że to Lily. Rude włosy wystawały jej spod kaptura.
Riddle usiadł na tronie, a kobieta stanęła po jego prawej stronie na podwyższeniu. Nikt nie odważył się tego skomentować. Wszyscy zgromadzeni wpatrywali się z wyczekiwaniem w swojego pana.
- A więc znowu się spotykamy – mruknął Voldemort i uśmiechnął się krzywo. – Widzę, że już się tobą zajęli. Mam nadzieję, że nie narzekasz na standard obsługi.
- Nie mogę powiedzieć złego słowa. Byli wspaniali – sarknął Harry pod nosem tak cicho, że nikt tego nie usłyszał.
Lord zmarszczył brwi.
- Co tam mamroczesz, Potter? Mów głośniej, żebyśmy wszyscy usłyszeli.
- Powiedziałem, że traktowali mnie wspaniale. Aż ze wzruszenia zaparło mi dech.
- Naprawdę? Nie wiedziałem, że jesteś taki wrażliwy.
- Zdarza się – mruknął i spróbował wzruszyć ramionami. Poczuł ból przeszywający go od czubka głowy po koniuszki palców. Syknął, a Śmierciożercy zaśmiali się i pośród nich przebiegł głośny szmer.
- Niewygodnie ci? – spytał Voldemort fałszywie słodkim głosem, od którego Harry’emu zrobiło się niedobrze. – Może poduszeczkę podłożyć pod główkę?
- Miło by było – odparł Gryfon i jęknął, gdy poczuł, że unosi się w powietrze.
- Zmiana pozycji na pewno pomoże.
Poczuł, że coś zaczepia się o jego koszulę. Spojrzał w górę i zobaczył hak zwisający z sufitu. Był przekonany, że chwilę temu go tam nie było.
- Jestem pewien, że będzie ci wygodniej w ten sposób.
- Przynajmniej wiem, jak to jest patrzeć na kogoś z góry – powiedział Potter głośniej, by mogli go usłyszeć. – I mogę na ciebie napluć. A poza tym, to na co czekasz? Chyba, że to twoja nowa broń. Zagadać Harry’ego Pottera na śmierć.
Różdżka Toma zaczęła iskrzyć. Czerwone, niebieskie i zielone skry leciały na podłogę gdzie gasły z cichutkim sykiem, jakby odczuwały przy tym ból.
Nie mogę dłużej czekać – Harry usłyszał w swojej głowie głos Toma. – Będę starał się atakować lekko, a ty krzycz, miotaj się i w ogóle… - w zwykle spokojnym i wyważonym głosie Riddle’a, Potter wyczuł wahanie i nutę skruchy.
Rób co musisz. Moja magia mnie ochroni – odparł i zamknął oczy czekając na pierwsze zaklęcie.
- Crucio – syknął Tom i ku chłopakowi pomknęła czerwona błyskawica. Nawet przez zaciśnięte powieki Harry zauważył czerwony blask.
Rozluźnił się wiedząc, że tak będzie lepiej. Dostał w pierś. Faktycznie, to zaklęcie nie było mocne, ale nie mniej bolało. Rzucił się do tyłu i krzyknął. Hak, na którym wisiał, zatrzeszczał, tynk posypał mu się na głowę.
Lord przerwał zaklęcie, a Harry, gdyby nie był w tak tragicznej sytuacji, pewnie by się zaśmiał. Czuł, że się huśta. Równomiernie, w przód i w tył. W końcu ruch ustał, a on znów wisiał nad środkiem sali.
- Jak ci się podobało?
- Jak na huśtawce, szczerze mówiąc – rzucił Harry.
- Zaraz nie będzie ci do śmiechu.
Przez pół godziny obrywał zaklęciami, z każdą chwilą gorszymi i bardziej bolesnymi. Zdawał sobie sprawę, że to i tak jest nic w porównaniu z tym, co zrobiliby mu Śmierciożercy. Czuł krew spływającą mu po ręce z rany na ramieniu, a usta wypełniał miedziany posmak.
- Pewnie chciałbyś teraz siedzieć z rodziną w salonie, na wygodnej kanapie i gadać o bzdurach… Ja oferuję ci rozrywkę, której nie zapomnisz…
Śmierciożercy zaśmiali się cicho.
- Myślisz, że jesteś wart zapamiętania? Skąd w ogóle wytrzasnąłeś tą twarz? Z wyprzedaży? Potem się pewnie okazało, że nie można jej zwrócić.
Lily ledwie powstrzymywała śmiech. Zaciskała szczęki, a w akcie desperacji przygryzła wargę i zacisnęła pięści. Ból krwawiącej wargi i paznokci wbijających się w dłoń trochę ją otrzeźwił.
Tom wpatrywał się w niego przymrużonymi oczami, ale Harry dostrzegł, że kącik jego ust niebezpiecznie drga. Przecież poprzedniego dnia rozmawiali o jego twarzy i wyglądzie. Wydawało się, jakby to było wieki temu.
- Skoro tak bardzo ci przeszkadzam, to nie musisz na mnie patrzeć – warknął Lord, gdy już się trochę uspokoił.
- Niestety nie zostawiasz mi wyboru. To niegrzeczne rozmawiać z kimś z zamkniętymi oczami. Poza tym, mógłbym przez przypadek rozmawiać z którymś twoim sługą, a nie tobą. Poczułbyś się… - Nie skończył, bo oberwał zaklęciem w plecy. Słowa zmieniły się w krzyk. Znów zakołysał się na haku.
To Bellatrix postanowiła dołączyć się do tortur.
Riddle wstał i niespiesznym krokiem podszedł do Belli. Ta widząc go wstającego, przerwała zaklęcie, skłoniła się głęboko i czekała na pozwolenie, by się wyprostować. Tom jednak nic nie powiedział i parzył na nią z góry, zgiętą w niewygodnym pokłonie.
- Nie przypominam sobie, żebym pozwolił go atakować – syknął. Wyciągnął rękę z różdżką, jej koniec wsunął pod brodę i uniósł. – Teraz ja. Może później pozwolę wam się… pobawić – powiedział skrzywiając wargi w imitacji uśmiechu. Bella odpowiedziała mu tym samym i ponownie skłoniła się, gdy wracał na miejsce.
- Powiedz, Potter, czy gdybym teraz zaproponował ci przyłączenie się do mnie, rozważyłbyś to?
Śmierciożercy zaczęli szeptać gorączkowo między sobą. Jedno spojrzenie Toma, a wszyscy znów stali cicho.
Harry patrzył na Toma szeroko otwartymi oczami. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Do czego zmierza Marvolo? Co chce osiągnąć? Może w ten pokręcony sposób chce go uratować nie narażając się na bunt?
O co ci chodzi?
O nic – to było jak mentalne wzruszenie ramion.
Harry pokręcił głową, ale odpowiedział:
- A proponujesz?
- Nie. Pytam z ciekawości, czy rozważyłbyś.
- Tak. Myślę, że zaistniały pewne okoliczności, które skłoniłyby mnie do rozważenia twojej oferty.
- A gdybym ci ją złożył, rozważyłbyś ją pozytywnie?
- A składasz?
- Nie. Znów pytam z ciekawości.
- Tak. Myślę, że tak. – Śmierciożercy zaczęli się przekrzykiwać. Nawet Tom i jego ostre spojrzenie nie dali sobie rady z zaskoczonym i niedowierzającym tłumem kobiet i mężczyzn.
W końcu Lily podniosła różdżkę i wystrzeliła czerwone iskry. Hałas zaczął cichnąć, aż w końcu było słychać jedynie nieco chrapliwy oddech Harry’ego.
- A więc Harry Potterze, proponuję ci przyłączenie się do mnie. Twoja rodzina i przyjaciele będą bezpieczni pod warunkiem, że przyrzekniesz mi posłuszeństwo i bezwzględną lojalność. Zdrada jest karana śmiercią. Zgadzasz się?
- Zgadzam się.
Tom wstał i zaklęciem zdjął go z haka. Harry, który czuł się słabo, nie utrzymał się na nogach i opadł na kolana, gdy tylko Riddle uwolnił go od zaklęcia.
- Podnieś rękaw – powiedział i podszedł do niego.
Potter zmarszczył brwi, podniósł wzrok na Toma, który uspokoił go kiwnięciem głowy.
Nic nie będzie bolało. Zaufaj mi.
Harry chciał się rzucić do tyłu, odsunąć się, uciec, ale czuł się, jakby miał nogi z ołowiu. Nie był w stanie nic zrobić. Mógł tylko patrzeć, jak Tom zaklęciem przywołuje krótki sztylet, nacina rękę i kilka kropel opada na jego przedramię.
Syknął, kiedy krew wsiąknęła przez skórę.
Riddle szeptał coś cicho w nieznanym mu języku. Próbował skupić się na słowach, ale ból w przedramieniu rósł. Czuł się, jakby w tej ręce rósł mu balon, który nadmiernie nadmuchany, pęknie, a wraz z nim jego ręka.
Gdy przypominał sobie później tę chwilę, to pamiętał, że krzyczał. Krzyczał tak długo i tak głośno, że zagłuszał Toma i podniesione, podekscytowane głosy Śmierciożerców. Krzyczał tak, że w końcu zabrakło mu powietrza w płucach i zemdlał.

poniedziałek, 7 marca 2016

Tom II Rozdział 23.

No i w końcu jest! Tak długo wyczekiwany rozdział przybył! Radujcie się, odtańczcie taniec szczęścia!
A tak na poważnie. Rozdział długi i mam nadzieję, że dobry. Od razu uprzedzam, że nie wiem, kiedy będzie następny.
Chciałabym tylko zaznaczyć, że każdy komentarz wzmaga wenę ;)

Nutka na dziś to:
Elizaveta - Trap
Oczywiście z serialu Shadowhunters

Miłego czytania!
________________________________________________
Rozdział 23 „Bal przebierańców”
Gdy wszedł do sali z Draconem po prawej stronie zamarł zaraz za progiem. Wpatrywał się w ludzi kręcących się po sali w różnobarwnych strojach. Część z nich na twarzach nosiła maski.
Dostrzegł białe skrzydła Narcyzy. Obok niej, w czarnym garniturze i czarnych skrzydłach doczepionych do pleców stał Lucjusz Malfoy i rozmawiał z jakimś urzędnikiem z ministerstwa.
Hermiona jęknęła i powiodła wzrokiem po swojej sukni.
- Wyglądam przy nich blado - jęknęła ponownie i wyszła z sali.
Harry mruknął do Dracona, by zszedł z balkonu i poczekał na niego na dole. Zastrzegł, żeby nie wpakował go w żadne kłopoty.
Wyszedł za Hermioną i dostrzegł ją siedzącą na ławce w holu.
Przyjrzał się dokładnie jej strojowi, bo wcześniej nie miał okazji. Miała na sobie krwisto-czerwoną suknię przypominającą te z wiktoriańskiego Londynu. Pełna była falbanek i warstw. Z tyłu miała turniurę, a do niej była przyczepiona wielka kokarda z czarnego jedwabiu od której spływały dwie wstęgi materiału. Czerwona tkanina opływała dziewczynę i ciągnęła się za nią. Z przodu omiatała jej nogi. W talii był ciasno zasznurowany gorset schowany pod czymś wyglądającym jak marynarka z długimi rękawami, głębokim dekoltem z jasnoczerwoną koronką u góry i drobnymi guziczkami pod nim. Po bokach koronki było widać dwie materiałowe róże. Dookoła szyi Hermiony było widać kołnierzyk, a na piersi błyskał złoty wisiorek, który okazał się zmieniaczem czasu, który McGonagall dała dziewczynie na początku trzeciej klasy.
Falbany z przodu sukni zdawały się falować i mienić w różnych odcieniach czerwieni, a także mieniły się złotem, gdy padł na nie zbłąkany promień światła.
Jej włosy, normalnie poskręcane i nieco zaplątane, były teraz proste i upięte wysoko na głowie. Tworzyły jakąś misterną konstrukcję, która wyglądała zjawiskowo, ale Harry nie potrafił nijak tego nazwać. Część włosów spływała ze splotu i opadała na ramiona, włosy, które najwyraźniej były grzywką, opadały po bokach twarzy dziewczyny.
- Ty nigdy nie wyglądasz przy nikim blado - powiedział cicho Harry siadając obok niej. - Nie ważne, gdzie się pojawisz, błyszczysz. Nie tylko inteligencją, ale także wyglądem. Mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że to Narcyza wygląda blado przy tobie - uśmiechnął się i chwycił dłoń Hermiony.
- To niepodobne do ciebie, Draco - powiedziała i przyjrzała mu się uważnie. - Może dlatego, że nie jesteś nim - mruknęła cicho z zastanowieniem. - Jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć. Przecież Draco nie umie ciebie udawać. Jest tak… nachalny z tym, że to widać na pierwszy rzut oka - powiedziała zła na siebie, że nie spostrzegła ich zamiany.
- Nie przejmuj się - mruknął Harry i parsknął śmiechem. - Nawet Narcyza nie rozpoznała, że nie jestem jej synem.
- Czuję się w takim razie nieco lepiej - powiedziała i uśmiechnęła się lekko.
- Możemy wracać na salę? Coś czuję, że Draco sobie nie radzi w udawaniu mnie i zaraz coś palnie, z czego się już nie wybronię.
Granger wstała i wygładziła niewidzialne zagniecenia na sukni. Złapała przyjaciela pod ramię i razem ruszyli w stronę otwartych drzwi.
Draco, jak powiedział mu Harry, stał na dole schodów i był okrążony przez co najmniej dwadzieścia osób. Stał z otwartymi ustami i nie wiedział, co powiedzieć. Wszyscy mówili na raz i domagali się odpowiedzi.
- Przepraszam, ale potrzebujemy Harry’ego przy stole - powiedziała Narcyza przepychając się przez tłum.
Ludzie jęknęli z zawodem, ale rozstąpili się przepuszczając gospodynię. Porwała Dracona za ramię i pociągnęła za sobą do stołu. Zaraz za nimi szli Hermiona z Harrym, który uśmiechał się do każdej mijanej osoby, ale te odwracały się od niego bez słowa.
- Chyba mnie nie lubią - powiedział z zaskoczeniem Harry.
- Dziwisz się? W tym momencie wyglądasz jak dziedzic fortuny Malfoy’ów, który jeszcze parę dni wcześniej pałał nienawiścią do ich wybawiciela. Wszyscy o tym wiedzą. Nawet Prorok o tym pisał.
- Wiem - syknął jej na ucho, po czym odsunął się i uśmiechnął szeroko.
- Czego od ciebie chcieli? - spytał Harry męża zajmując swoje miejsce przy stole.
- Nie wiem. Wszyscy się na mnie rzucili i mówili jednocześnie. Za dużo ich było - mruknął. - Gdyby nie Narcyza, to bym tam zginął.
Lucjusz, jako gospodarz, siedział na honorowym miejscu u szczytu stołu. Po jego prawej stronie miejsce miał Draco, którym był Harry, potem Harry, którym był Draco, Hermiona, Tom i reszta osób z Bandy, a po lewej stronie Malfoy’a siedziała Narcyza, dalej rodzice Hermiony, Snape i kilku wysoko postawionych urzędników z Ministerstwa. Łącznie w sali przebywało około stu osób. Każdy miał swoje miejsce w towarzystwie osób, z którymi pracował bądź się znał. Narcyza zrobiła to, by zapobiec nieprzyjemnej atmosferze.
Gdy wszyscy zajęli swoje miejsca, Lucjusz wstał i stuknął kilka razy w kieliszek wypełniony szampanem.
- Dziękuję, za tak liczne przybycie. Jest mi niezmiernie miło gościć w tym roku Ministra Magii we własnej osobie. - Wskazał na mężczyznę siedzącego po środku stołu. Był to wysoki, szczupły mężczyzna o jasnych włosach i bystrych, niebieskich oczach. Wstał, a na sali rozległy się oklaski. Skłonił lekko głowę i powrócił na miejsce. - Ten rok obfitował w wiele wesołych jak i smutnych wydarzeń. Na świat przyszła moja córka, która niestety jest jeszcze za mała, by uczestniczyć w takim balu, jednak mam nadzieję, że za dwa, może trzy lata, będzie tu razem z nami. W tym roku również, na świat przyszły dzieci mojego syna. Czuję się tak staro - powiedział, a przez salę przetoczyła się fala śmiechu. - Są to wspaniałe bliźniaki, które również są jeszcze za małe, by nam towarzyszyć. Potem było trochę gorzej. Jak wszyscy wiecie, mój syn został… zaatakowany i stracił pamięć. Magomedycy z Kliniki Św. Munga nie dawali mu szans na odzyskanie wspomnień. Próbowaliśmy eliksirów, lecz były bezskuteczne. Jednak w przerwie świątecznej, zaskakując nas wszystkich, Draco odzyskał wspomnienia - powiedział. Zgromadzeni ludzie zaklaskali, a w pomieszczeniu podniósł się gwar rozmów.
Większość osób zastanawiała się, jak to możliwe. Spekulowali co do tego, czy Draco faktycznie stracił pamięć, czy może tylko udawał, żeby zwrócić na siebie uwagę, a może po to, by umawiać się z kimś na boku.
Lucjusz ponownie stuknął w kieliszek, a rozmowy ucichły.
- Jak mówiłem, ten rok obfitował również w smutne wydarzenia, jednak wszystko dobrze się skończyło i dziękujemy za to Merlinowi. Chciałbym tutaj, w obecności wszystkich, podziękować Thomasowi Vengerowi za uratowanie życia Harry’emu. Nie miałem okazji zrobić tego wcześniej, a uważam, że powinienem.
Tom uśmiechnął się lekko i skłonił głowę.
Harry niemal parsknął śmiechem dostrzegając komizm tej sytuacji.
Lucjusz Malfoy, były Śmierciożerca, dziękuje Lordowi Voldemortowi za uratowanie życia jemu, Chłopcu-Który-Przeżył, pomimo tego, że na początku tego roku omal go nie zabił i próbował to zrobić wcześniej już kilka razy. To tak, jakby Lucjusz dziękował Tomowi za to, że nie dał rady go wtedy zabić.
Harry pokręcił głową i spojrzał na Riddle’a, który wpatrywał się w niego czerwonymi oczami, w których lśniły iskierki rozbawienia. Najwidoczniej przysłuchiwał się jego mentalnym wywodom.
- Mam nadzieję, że w nadchodzącym roku spotkają nas same dobre rzeczy. Życzę wam wszystkim szczęścia i pomyślności, a także tego, by spełniły się wasze wszystkie marzenia. Chciałbym też wznieść toast - przerwało mu szuranie krzeseł, kiedy wszyscy zaczęli się podnosić. - Chciałbym wznieść toast za moją rodzinę - powiedział i podniósł w górę kieliszek.
Wszyscy w swoich towarzystwach stuknęli się kieliszkami, po czym upili trochę szampana i usiedli na miejscach.
- Smacznego - powiedział Lucjusz i na stole pojawiło się jedzenie.
Harry wpatrywał się w potrawy rozmarzonymi oczami. Nie wiedział, za co się zabrać.
- Spróbuj kurczaka - szepnął mu na ucho Draco jednocześnie podając półmisek.
- Na pewno - odszepnął i uśmiechnął się.
Wydawało mu się, że spróbował każdej potrawy, która stała na stole. Spróbował każdego wina, które było serwowane przez skrzaty w eleganckich strojach. Gdy na stole pojawiły się ciasta i desery lodowe wiedział, że nie zdoła wcisnąć w siebie więcej, dlatego zgarnął wszystkiego po trochu i zgromadził wokół swojego talerza. Hermiona popatrzyła na niego z dezaprobatą jedząc tarte z jabłkami.
- Co ty, chomik jesteś? - spytała Ginny podchodząc do nich.
Była ubrana w czarny skórzany kostium. W talii oplatał ją ciasny gorset, który uwydatniał jej biust, a na nogach miała czarne, obcisłe spodnie. Włosy miała rozpuszczone, ale na głowie miała coś w rodzaju czepka z maską, która miała wydłużone otwory na oczy, co nadawało jej drapieżnego wyglądu wściekłego kota.
- A ty, jak rozumiem, kobieta kot - odparł Harry przechylając się przez oparcie.
- Uważaj, bo cię zjem - powiedziała z uśmiechem i pokazała pazurki.
Odeszła w stronę stołu z alkoholem stojącego pod jedną ze ścian.
Harry podniósł się z krzesła i stanął nad mężem.
- Zaszczycisz mnie tańcem? - spytał wyciągając rękę i oczekując na odpowiedź Dracona.
- Jeszcze muzyka nie zaczęła… - ale w tym momencie, rozległy się pierwsze takty piosenki.
- Więc?
- Oczywiście, Ha… Draco - mruknął Malfoy przypominając sobie, że przecież to on wygląda jak Harry.
Harry prowadząc męża na parkiet, kątem oka zobaczył, że Hermionę prosi do tańca Tom.
Riddle swoim przebraniem budził niemałe emocje. Każdy, kto zobaczył go po raz pierwszy, odruchowo sięgał po różdżkę. Dopiero widząc uśmiech na jego wężowej twarzy i zrelaksowane miny gospodarzy dochodzili do wniosku, że to tylko przebieraniec.
Wirowali na parkiecie do różnych typów muzyki. Raz był to klasyczny walc, raz coś z lat osiemdziesiątych, a raz po prostu jakaś wolna piosenka. Co którąś piosenkę robili sobie przerwę na szklaneczkę Ognistej i zmieniali partnerów. Czasem trafiały się także partnerki takie jak Narcyza czy Hermiona.
Harry ciągle rozglądał się za Lasandrą. Spodziewał się ją tu zobaczyć, jednak było to trudne zważywszy na to, że większość gości była przebrana, a część z nich nosiła maski.
Gdy skończyła się piosenka, kobietę, z którą tańczył odprowadził na miejsce i wrócił na swoje, by spróbować jeden z deserów. Wybrał puchar lodów z owocami.
Był w połowie, gdy Draco szturchnął go w ramię i wskazał na schody.
Potter odwrócił się i pucharek wypadł mu z rąk roztrzaskując się na podłodze i ochlapując lodami jego buty. Nie zwrócił na to uwagi i wpatrywał się w kobietę schodzącą po schodach. Jej włosy opadały rudymi splotami na plecy i ramiona Jednocześnie odniósł wrażenie, że zobaczył się w lustrze zmieniającym płeć. Kobieta miała ten sam kształt twarzy i oczu, które były tak intensywnie zielone, że mógłby przysiąc, że to sprawka zaklęcia, a w dodatku były takie, jak jego. W kolorze szmaragdów.
Jej suknia była w kolorze pudrowego różu. Miała gorset wysadzany drobnymi diamentami, które mieniły się kolorami tęczy przy każdym ruchu. Na dole była tak szeroka, że musiała być osadzona na kole o średnicy co najmniej metra. Warstwy były zrobione ze zwiewnego tiulu, który otulał jej nogi. Wyglądała w tej sukni jak księżniczka, która idzie szukać księcia.
Harry otrząsnął się dopiero, kiedy Draco uderzył go po raz trzeci w bark.
- To Lasandra? - spytał nachylając się do Pottera.
- Nie. To jest moja mama.
***
Snape dobrze się bawił. Albo raczej bawił się normalnie. Siedział pomiędzy rodzicami Hermiony, a urzędnikami, którzy ciągle obgadywali to panią domu, to pana domu, to znów ich dziedzica. W końcu, kiedy stwierdził, że ma dosyć, poszedł do jedynego miejsca, z którego widział całą salę i jednocześnie w którym mógłby czerpać korzyści z przyjęcia zaproszenia. Poszedł do stołu z alkoholem.
Nalał sobie trochę Ognistej i zaczął obserwować sunące po parkiecie pary. Gdzieś wśród nich, od czasu do czasu, migały mu jasne włosy Dracona i ciemne, wiecznie rozczochrane, jego syna, którym dziś był Draco.
Który z nich wpadł na ten kretyński pomysł? - zastanawiał się i za każdym razem dochodził do wniosku, że pewnie Harry, albo obaj jednocześnie.
Śledził wzrokiem także Toma przebranego za Czarnego Pana. Oczywiście wszyscy już kilka dni temu rozmawiali o tym, w co ubierze się Thomas po tym, jak wypsnęło mu się to w rozmowie z Hermioną. Choć, Snape mógłby się założyć, że specjalnie sprowadził temat rozmowy na bal i stroje, a potem z premedytacją i pełną świadomością powiedział trochę za głośno, za kogo on się przebierze.
Severusa ciągle męczyło uczucie, że już gdzieś go widział, i że go zna. Za każdym razem udawało mu się to jakoś wytłumaczyć. Zazwyczaj, że pewnie spotkał go gdzieś przypadkowo w klubie. Co było dość prawdopodobne zważając na to, że przecież tam Harry poznał Thomasa.
Mistrz Eliksirów nie mógł jednak pozbyć się przeczucia, że nikt normalny, w czasach wojny, gdy prawdziwy Lord Voldemort może czaić się tuż za rogiem, nie włożyłby takiego stroju na bal przebierańców. Zgadzał się, że przebranie robiło wrażenie. Nawet sam Snape przez chwilę miał ochotę sięgnąć po różdżkę, gdy prześlizgnęło się po nim spojrzenie Toma. Poczuł się wtedy, jakby znów stał przed obliczem Czarnego Pana czekając na wymierzenie kary za niezrealizowanie celu.
Chciał podzielić się swoimi przemyśleniami z Lucjuszem, ale ten ciągle był zajęty rozmową z gośćmi, którzy ustawili się do niego w kolejkę.
Wodził wzrokiem po sali i zobaczył, że Draco, czyli Harry, odprowadza na miejsce starszą czarownicę w zielonej sukience i wraca na swoje krzesło. Jego mąż też tam siedział, a gdy jego wzrok padł na schody, szturchnął Harry’ego i wskazał tamto miejsce. Snape od razu spojrzał w lewo i zamarł.
Czuł się, jakby cofnął się o dwadzieścia lat. Poczuł się, jakby znów był w Hogwarcie. Mógłby postawić swoje życie na to, że nie zmieniła się ani o jotę. Jej włosy były tak samo czerwone i idealnie gładkie, jej oczy z tym samym błyskiem inteligencji i poczucia humoru przesuwały się po zgromadzonych, którzy jak na zawołanie przestali rozmawiać i wpatrywali się w nią z otwartymi ustami.
Miał wrażenie, że czas się zatrzymał. Nikt nie śmiał się poruszyć, żeby nie zmącić tej wspaniałej chwili. Tylko ona kroczyła przed siebie nie speszona całą uwagą skupioną na niej. Odszukała wzrokiem Severusa, a jej twarz rozświetlił uśmiech, od którego zaparło mu dech. Potem przeniosła wzrok na syna, który chwilę wcześniej upuścił puchar z lodami, a które w tej chwili tworzyły mokrą, waniliowo-truskawkową plamę pod jego nogami.
Snape poruszył się pierwszy. Ruszył przez salę nadal nie do końca świadom tego, co się dzieje. Wiedział tylko, że chce dotrzeć do niej jak najszybciej.
Było tak, jakby jego krok spowodował ponowne włączenie czasu. Ludzie ruszyli się z miejsc, podjęli przerwane wcześniej czynności. Hałas zaczął narastać powoli stając się nie do zniesienia, jednak Snape nie zwracał na to uwagi. Dla niego liczyła się tylko ona.
- Lily - szepnął, gdy w końcu wziął ją w ramiona i przytulił mocno do siebie.
- Obiecałam, że przyjdę - powiedziała cicho, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi.
- Wiem, że to pewnie nie najlepszy moment, ale… Mamo, może chciałabyś poznać moich przyjaciół? - Cichy głos przedarł się przez harmider panujący dookoła nich. Właściwie, to jedno słowo spowodowało, że znów ruch wokół kobiety zamarł.
Rudowłosa uśmiechnęła się i odsunęła od Severusa. Przeniosła wzrok na chłopaka stojącego za Mistrzem Eliksirów i zamarła. Lustrowała twarz Dracona, który uśmiechał się do niej i parsknęła śmiechem. Cień niezrozumienia skrzywił rysy Malfoya, a po chwili kiwnął głową i machnął ręką. Wyglądało to tak, jakby spływała z niego woda, a wraz z nią wygląd Ślizgona. Po chwili stał przed nią jej syn, a ona uśmiechnęła się. W kącikach jej oczu pojawiły się łzy, które spłynęły po policzkach mocząc jego marynarkę, gdy przyciągnęła go do siebie.
- Pewnie, że bym chciała - powiedziała i pozwoliła się pociągnąć do stołu, gdzie siedziała Banda.
Wszyscy, bez wyjątku, wpatrywali się w Lily. Draco i Hermiona dosiedli się do nich, by być bliżej i wszystko słyszeć.
- To może zacznę od najważniejszej osoby - powiedział i wskazał na Dracona. - To mój mąż, Draco Malfoy. Wiem, że może teraz nie wygląda jak on, ale uważam, że ta zmiana mu służy. - Draco prychnął i odwrócił się tyłem na znak, że się obraził. - Dalej jest Hermiona, Ginny, bliźniacy Weasley, czyli Fred i George, Neville, Seamus, Dean i Luna. - Po kolei wskazywał osobę ręką, a każdy z nich kiwał głową i uśmiechał się ciepło. - Chciałbym wam przedstawić moją mamę.
Kobieta chwyciła suknię po bokach i dygnęła głęboko, jak na prawdziwą damę przystało.
Rozległy się stłumione chichoty.
- Chodź, poznam cię z resztą rodziny.
Poprowadził ją do Lucjusza, który nagle stał sam, jakby czekając na nich. Dołączyła do niego Narcyza, która uściskała Lily serdecznie i pochwaliła jej suknię.
- Jest jeszcze jedna osoba, którą chciałbym ci przedstawić, ale myślę, że to bez sensu. Tom pewnie zabawia teraz jakąś czarownicę i próbuje ją upić - mruknął Harry rozglądając się po sali w poszukiwaniu wężowej twarzy i czerwonych oczu.
- Jedyną osobą, którą chcę upić, jestem ja sam. - Harry zesztywniał słysząc za sobą złowieszczy syk.
- Mówiłem ci już, jak pięknie wyglądasz? - wybąkał Potter uśmiechając się niewinnie. - Wiesz, ta skóra wygląda bardzo… realnie. I idealnie na tobie leży.
- Bo to jest moja skóra - rzucił Tom od niechcenia przyglądając się swoim ostrym paznokciom.
- Twoja… T-to ty… Twój normalny wygląd nie jest twoim normalnym wyglądem? - wyjąkał po chwili namysłu.
- Mój normalny wygląd jest moim normalnym wyglądem. Jak mógłby być nienormalny, skoro noszę go normalnie? - Tom mówił to całkowicie normalnym tonem, jakby rozmawiali o pogodzie.
- Ale skoro mówisz, że to twoja skóra, to znaczy, że twój normalny wygląd nie jest twoim normalnym wyglądem. Jest tylko przykrywką normalnego wyglądu dla normalnego wyglądu.
- Nie. Normalnie wyglądam tak, jak wyglądam. Dlatego jest to mój normalny wygląd.
- Zgubiłem się - jęknął Harry łapiąc się za głowę.
- To może tak - zaczął Tom i rozejrzał się, czy nikt się im nie przysłuchuje. - To, jak wyglądam teraz, jest moim wyglądem, że tak to ujmę, stałym. Tak się - zniżył głos do szeptu - odrodziłem i nie mogę tego zmienić. To, jak wyglądam na co dzień zawdzięczam czarom i eliksirowi. Muszę je stosować raz na dwa tygodnie, by efekt się utrzymał. Chcesz wiedzieć coś jeszcze?
- Zdecydowanie lepiej wyglądasz z włosami.
Tom mimowolnie parsknął śmiechem.
***
Zdecydowanie bal był udany. Nikt się nie skarżył, chociaż na pewno każdemu coś nie pasowało. A to światło było za jasne i zbyt natarczywe, a to ozdoby zbyt wystawne, a to dania mocno przyprawione… Nie da się dogodzić wszystkim, ale Narcyza była zadowolona z tego, co udało jej się osiągnąć.
Przechadzała się wokół stołu i zagadywała gości. Chwilę rozmawiała z ministrem, chwilę z urzędnikami. Zamieniła parę słów z rodzicami Hermiony, jak i samą Hermioną. Była zapraszana do tańca, a potem na drinka.
Była szczęśliwa. Choć przez chwilę udało jej się odciągnąć od siebie ponure myśli o tym, że gdzieś tam jest Voldemort, który tylko czeka na jakąś okazję do ataku. Obawiała się, że robi to specjalnie. Przyzwyczaja ich do spokoju, usypia czujność, a gdy nie będą się go w ogóle spodziewać, zaatakuje z większą siłą niż kiedykolwiek.
Bała się o Harry’ego, który właśnie odzyskał to, co stracił. W końcu mógł żyć szczęśliwie ze swoją rodziną i przyjaciółmi.
Bała się o Dracona, że ten załamie się, kiedy Harry’emu coś się stanie.
Bała się o wszystkich dookoła.
***
Zabawa trwała w najlepsze. Zaraz miała wybić północ. Uczestnicy balu stanęli na parkiecie z kieliszkami w dłoniach. Nad podwyższeniem wisiał zegar, który odliczał czas pozostały do północy.
Gdy zostało zaledwie dziesięć sekund, wszyscy zaczęli odliczać na głos.
Dziesięć.
Dziewięć.
Osiem.
Severus poczuł ukłucie w lewym przedramieniu. Rozejrzał się po sali i na twarzy Lucjusza oraz Harry’ego, czyli Dracona, zobaczył skrzywienie bólu.
Siedem.
Sześć.
Pięć.
Lucjusz syknął, ale ogólny gwar podnieconych głosów zagłuszył go. Nie wiedział, co się dzieje. Postarał się dojrzeć Severusa, który także wyglądał, jakby go coś bolało. Nikt nie zauważył, co się z nimi dzieje. Może to i lepiej. Ukłucie zmieniło się w mrowienie i promieniowało w górę, ku sercu. Drętwiała cała lewa strona ciała.
Cztery.
Trzy.
Dwa.
Mrowienie zmieniło się w palący ból, jakby ogień trawił jego przedramię i piął się wyżej. Harry-Draco opadł na kolana trzymając się za rękę, kieliszek z szampanem upadł obok niego w kawałkach, ciesz rozlała się i moczyła mu szatę. Lucjusz srebrnymi włosami zamiatał podłogę, kiedy przyciskał rękę do piersi siedząc na kolanach. Narcyza podbiegła do męża i próbowała mu pomóc, ale nie była w stanie nic zrobić podobnie jak Potter nachylający się nad mężem.
Jeden.
Cztery rzeczy wydarzyły się niemal jednocześnie.
Wystrzeliły magiczne fajerwerki i pod sufitem zrobiło się bajecznie i kolorowo.
Posiadłością zatrzęsło, z sufitu posypał się kurz. Naczynia pospadały ze stołów, a w sali nagle zrobiło się bardzo cicho.
Z wielkim hukiem otworzyły się drzwi prowadzące do ogrodu.
Przez otwarte drzwi do sali zaczęły wchodzić postacie w maskach ubrane w długie, czarne szaty. Wszyscy wyglądali tak samo. Maski z wąskimi szparami na oczy uniemożliwiały rozpoznanie, kto kryje się pod nią. Zapewniały im anonimowość.
- Każdy, kto ośmieli się wyciągnąć różdżkę, zginie. A teraz, na ziemię i siedzieć cicho.
Postaci w czerni okrążyły czarodziei zgromadzonych na parkiecie. Każdy z nich trzymał różdżkę wycelowaną w grupę.
Powoli, żeby nie narazić się na atak, wszyscy opadli. Harry dyskretnie sięgnął po różdżkę ukrytą za paskiem spodni. Nie sądził, że będzie jej dziś potrzebować, więc nie schował jej do rękawa. Rozglądał się po twarzach Śmierciożerców i dostrzegł, że jeden z nich wpatruje się w niego. Zaniechał prób dobycia różdżki. Będzie mu musiała wystarczyć magia bezróżdżkowa.
Spojrzał pośród tłum. Zwarł się spojrzeniem z Tomem, który wydawał się równie zaskoczony pojawieniem się swoich pupilków, co Harry.
Możesz mi wyjaśnić, co oni tutaj wyprawiają?
Dałem im wolne - odparł Tom ledwie wzruszając ramionami, by nie rzucić się w oczy.
Więc tak wolne rozumieją ci po złej stronie?
Nie możesz mnie obwiniać. Nie kazałem im tutaj przychodzić. Jak bym powiedział „Hej, idę dziś na bal do Malfoy Manor, nie przychodźcie tam.” To przecież byłaby rewolucja. Malfoyowie są zdrajcami. Ciesz się, że ich nie zabiłem.
Chyba oni to nadrobią - syknął, a nawet w myślach jego głos zabrzmiał ostro.
Krąg rozstąpił się i przez szparę zostały wepchnięte dwie kobiety, które na rękach niosły trójkę dzieci i mały chłopczyk, który wyraźnie opierał się takiemu traktowaniu. Wyglądał na wściekłego i nieco zaspanego. Na sobie miał zieloną piżamę w czarne fasolki. Od razu podbiegł do Dracona-Harry’ego i przytulił się do niego.
Harry w tym momencie przeklął siarczyście w myślach, a dołączył do niego Tom.
Nadrobią to ze mną - mruknął ponuro Harry.
Draco nie ma wcale lepiej. On jest tobą. Chociaż, może będą chcieli Harry’ego Pottera zabrać ze sobą i przekazać mi.
Ale jesteś skromny. Masz jakiś pomysł, jak się z tego wydostać. Chociażby jakąś sugestię?
Potrzebna nam pomoc - zastanowił się Tom.
Nikt się tutaj nie dostanie. Posesja jest nienanoszalna.
Oni się jakoś dostali - mruknął cierpko Riddle.
Jeden ze Śmierciożerców wystąpił z kręgu i rozejrzał się po sali.
- Ten rok zaczyna się fantastycznie. Nic tak nie poprawia humoru jak widok krwi na pięknym kamieniu. - Zamyślił się i znów przebiegł spojrzeniem po osobach w sali. - Widzę, że zebrała się tu sama śmietanka. Witam ministra magii we własnej osobie. Szkoda, że nie wiedziałem, że pan tu będzie. Ubrałbym się jakoś… wytworniej - w jego głosie brzmiało rozbawienie. - Ach, Lucjuszu. Dawno się nie widzieliśmy - zacmokał mężczyzna w czerni i spojrzał na Narcyzę, a w jego oczach było widać błysk zainteresowania. - Narcyzo, mógłbym przysiąc, że wyglądasz jeszcze piękniej niż wtedy, gdy ostatnim razem cię widziałem. Ach i Draco. Jakie to piękne, gdy rodzina jest razem. - Wszedł w tłum i lawirując między siedzącymi na podłodze ludźmi podszedł do niań, które starały się uspokoić Cecy, Izzy i Sebastiana. - To twoja siostra, prawda? - spytał wskazując na największą dziewczynkę. Przeniósł wzrok na bliźnięta i wskazał na nie ręką. - Twoje dzieci? Urocze i takie… niewinne.
Harry, na którym spoczęło spojrzenie mężczyzny, warknął.
- Mamy też tu sławnego Wybrańca - podszedł do Harry’ego - Dracona. - Jestem pewien, że nasz Pan ucieszy się widząc cię u siebie. Może w końcu zechcesz umrzeć. Tym razem nie będzie miał kto cię uratować, jak wybijemy wszystkich, którym na tobie zależy. Zostaniesz sam. A zaczniemy od… - obrócił się dookoła własnej osi i wskazał na Serpa wczepionego w Dracona - Harry’ego - niego.
Serp skulił się i zamknął oczy.
- Nie bój się. Nic ci się nie stanie - mruknął cicho Harry i pocałował go w czubek głowy. - Trzymaj się blisko mnie niezależnie od tego, co się wydarzy - powiedział i wstał. Wyprostował się i uśmiechnął drwiąco, tak, jak umiał najlepiej.
- Zmierz się ze mną, bezimienny Śmierciożerco. Każdy potrafi zabić dziecko. Co w tym trudnego. W dodatku takie dziecko, które nie będzie się broniło. Walcz ze mną i pokaż, czy jesteś wart nazywania się Jego sługą. Mogę się założyć, że nie. Odeślę Mu twoje zwłoki w kawałkach, a on odeśle podziękowania.
Śmierciożerca warknął i wyciągnął różdżkę mierząc w jego serce.
W oczach Dracona-Harry’ego było widać wyzwanie. Błyskała w nich iskra szaleństwa, a kolor burzowych chmur mieszał się z zielenią szmaragdu.
Harry wyciągnął różdżkę, a Śmieciożerca jednym Expeliarmusem wytrącił mu ją z dłoni.
- Co zrobisz bez różdżki? Ile jesteś wart stojąc przede mną rozbrojony?
- Na pewno więcej, niż ty - odparł i podniósł rękę.
W powietrze wzniósł się kurz. Odgradzał krąg Śmierciożerców od ludzi w środku. Mężczyzna w czerni padł na ziemię bez ruchu. Pod nim zbierała się kałuża krwi, a oczy obracały dookoła. Widać było w nich strach tak wielki, że Harry’emu, który nad nim stanął, zrobiło się go żal.
- Nikt nie kazał ci ze mną zadzierać - mruknął i ścisnął dłoń, a oczy leżącego wywróciły się do wnętrza czaszki i znieruchomiały.
Dookoła niego rozlegały się krzyki, które zignorował. Bariera skutecznie odgradzała ich od napastników, jednak czuł, że słabnie i jego magia nie da rady długo jej utrzymać.
- Bariera zaraz padnie, a oni rzucą się na nas. Musimy mieć plan - powiedział słabym głosem siadając na środku parkietu. Wszyscy nachylili się nad nim i sapnęli z zaskoczenia, kiedy wrócił do swojej postaci. Lepiej było skupić magię na czymś ważniejszym niż utrzymywanie jego przebrania.
Poczuł się nagle, jakby założył na siebie ubranie starszego brata. Koszula i marynarka na nim wisiały i czuł, że gdyby nie siedział, spodnie już by mu spadły. Z drugiej strony Malfoy sapał i próbował rozwiązać krawat, który wyraźnie go podduszał. Koszula opinała mu się na piersi, a spodnie były cal za krótkie.
- Co to właściwie jest? - spytał mężczyzna o siwych włosach i bystrych oczach. W prawej dłoni trzymał różdżkę, a drugą ręką wskazywał za siebie na wirujący w powietrzu piasek.
- Właściwie… to nie wiem. Po prostu wyobraziłem sobie, że potrzebujemy czegoś, co skutecznie odgrodzi nas od nich. Myślę, że są w tym kawałki szkła sądząc po krzykach dochodzących z drugiej strony. I nie, to nie jest dobry moment na rozmowę o tym, że wyczarowałem coś bez formułki, coś, czego wcześniej nie było - odpowiedział na niezadane pytanie kobiety w wąskiej, zielonej sukni. Obróciła się tyłem ewidentnie obrażona jego odmową. - Trzeba ochronić najmłodszych. Staniemy w kręgu tak, jak oni. W środku zostaną ci, którzy z jakichś przyczyn nie mogą walczyć i ja, bo muszę utrzymywać jak najdłużej barierę. Pomogę w czasie walki, ale nie mogę być w kręgu. Najlepiej ustawmy się jakoś na zmianę, młody, dorosły, czy jakoś tak.
Wszyscy przytaknęli głowami i czekali na ciąg dalszy.
- Nie wiem, ilu ich jest. Trudno było to oszacować. Mogą stać po dwóch, trzech na zmianę. Są wściekli i zrobią wszystko, żeby zabić. Najbardziej zależy im na zdrajcach, czyli Malfoyach i tobie, Severusie. No i oczywiście ja jestem wisienką na torcie. Będą chcieli mnie pojmać żywcem. Może was też, nie wiem. Może nie będą chcieli tracić teraz czasu na długą walkę.
Zamknął oczy i przez chwilę miał wrażenie, że upadnie. Podparł się ręką i wciągnął ze świstem powietrze.
- Ustawmy się! - krzyknął ktoś, nim Harry zdążył cokolwiek zrobić.
Kiedy otworzył znowu oczy widział, że bariera zaczyna rzednąć i widać przez nią czerń szat Śmierciożerców i blask światła odbijany przez maski.
- Na trzy! - znów ta sama osoba. Potter wiedział, że zna ten głos, ale nie potrafił przypisać go do żadnej konkretnej osoby czy twarzy.
- Raz!
Różdżki zaczęły iskrzyć.
- Dwa!
Światło przygasło jakby nie pewne, czy zgasnąć całkowicie, czy może zapłonąć ponownie jeszcze ostrzejszym blaskiem.
- Trzy!
Bariera zniknęła, Harry opadł na plecy i nie był zdolny do ruszenia się. Obok niego Rose i Dafne uspokajały płacz dzieci i kuliły się jak najbliżej ziemi by nie oberwać zaklęciem. Serp przytulał się do niego i cały dygotał.
- Serp, idź do Rose - szepnął, a raczej próbował, bo jedynie poruszył ustami.
Chłopak jednak zdawał się odczuwać jego intencję i puścił go.
Zrobił to w odpowiedniej chwili. Harry, zbyt wyczerpany, by spojrzeć wzdłuż swojego ciała poczuł, że ktoś chwyta go za kostkę. Po chwili szarpnięcie w okolicach pępka wyrwało go z jego ciała i rzuciło w kolorowy wir.
***
W trakcie przenoszenia się musiał stracić przytomność, bo ocknął się dopiero w małym, ciemnym pokoju. Na ścianie wisiała pochodnia, która rozpraszała mrok z wielkim trudem. Pod nią, na kamieniu stał dzbanek z zatęchłą wodą i metalowy kubeł. Ciężkie, dębowe drzwi były osadzone w ścianie naprzeciwko źródła światła. Nie było tu żadnego okna, więc Harry nie mógł określić, jak długo był nieprzytomny.
Obejrzał się i stwierdził, że oczywiście zabrali mu różdżkę i medalion od Toma. Dzięki niemu mógłby się bez problemu aportować gdziekolwiek by chciał.
Jęknął, gdy próbował usiąść. Bolała go głowa, w ustach miał sucho, a gardło zdarte, jakby krzyczał przez cały dzień.
Uklęknął i na czworaka podszedł do dzbanka. Będąc jakiś metr od niego poczuł, że jednak nie jest zdatna do picia. Opadł na zimny kamień, który choć trochę złagodził pulsowanie w głowie.
Spróbował cofnąć się w głąb swojego umysłu i odszukać jakieś wspomnienia z poprzedniego dnia i wieczora. Pamiętał, że schodził z Draco na dół i nikt nie rozpoznał, że to są przebrania. Wszyscy świetnie się bawili, przyszła Lily…
- Lily - szepnął i jego głowę przeszył ból.
Oddychał szybko, nierównomiernie. Słyszał głośne bicie swojego serca, które chciało wyrwać się z piersi. Uspokoił się dopiero po paru minutach.
Wmówił sobie, że nic nie mogło się jej stać. Przecież tyle lat się ukrywała. To by było niemożliwe.
Drzwi otworzyły się, a Harry zauważył, że nie skrzypią. Do środka weszły dwie osoby w czarnych szatach i maskach.
- Chodź, Potter. Pan chce z tobą… porozmawiać - parsknął jeden z nich, choć trudno było powiedzieć który.
Harry spróbował wstać, ale ugięły się pod nim nogi. Był tak wyczerpany, że nie był w stanie chociaż spróbować wstać.
- Szybciej, nie mamy całego dnia - warknął mężczyzna i podszedł do niego. Pociągnął go za kołnierz do góry i puścił, a Potter runął na podłogę z takim łoskotem, jakby był workiem ziemniaków.
Drugi Śmierciożerca przyglądał się temu z umiarkowanym zainteresowaniem.
- Dobrze - mruknął ponownie pierwszy. - Zatem będziemy musieli cię zaciągnąć.
Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, chwycił go pod pachę, a drugi zrobił to samo i wywlekli go z pokoju na korytarz, wzdłuż którego ciągnęły się rzędy identycznych drzwi. Był pewien, że jeżeli ktoś jeszcze przeżył atak, to jest gdzieś w tym korytarzu.
Śmierciożercy nie byli zbyt delikatni. Niemal zrzucili go po schodach i wznowili wędrówkę ciemnym korytarzem. Na ścianach nie było obrazów, pochodnie, jeżeli jakieś były, nie były podpalone. Oświetlali sobie drogę światłem z różdżek.
Tak naprawdę, to Harry’emu było obojętne, gdzie teraz trafi i kto się nim zajmie. Chciał wrócić do korytarza z rzędem drzwi i otwierać każde po kolei. Chciał znaleźć wszystkich, którzy ocaleli. Może przeżyli wszyscy? Może gdzieś za tymi drzwiami czekał na niego Draco, Snape, a może nawet Lily?
- Puśćcie go i wyjdźcie - powiedział chłodny głos.
Harry nawet nie zauważył, jak zjawili się w okrągłej sali oświetlonej pochodniami zawieszonymi pod sufitem w równych odstępach.
Znów upadł na kamień i przycisnął do niego rozgrzany policzek. Usłyszał szczęk przekręcanego klucza, a po chwili ktoś przy nim uklęknął i obrócił go na plecy. Widok przesłoniła mu burza brązowych loków, a przy uchu rozbrzmiał cichy okrzyk szczęścia. Poczuł wilgoć na szyi i uśmiechnął się lekko.
- Hermiona, udusisz mnie - jęknął i chciał się wyswobodzić z objęć przyjaciółki, ale ciało go nie słuchało.
- Przepraszam - szepnęła i odsunęła się pospiesznie ciągle trzymając ręce na jego ramionach i utrzymując go w pionie.
- Właściwie, to co się stało? Pamiętam walkę, a potem… nic.
- Zdążyłem zabrać Hermionę i ubrać ją w szatę Śmierciożercy. Teleportowałem się tutaj i czekałem na przybycie moich sług. Trochę się zdziwili widząc mnie takim, ale nie ośmielili się odezwać. Zdali raport. W sumie dwóch zabitych, trzech ciężko rannych, dwóch lekko i dwudziestu zakładników.
- Twoich dwóch zabitych?
Tom kiwnął głową.
- A… A z uczestników balu?
- Chyba tylko jedna osoba…
Harry wciągnął głośno powietrze, ale Riddle pokręcił szybko głową i spojrzał mu w oczy. Potter od razu się uspokoił.
- Jakiś urzędnik ministerstwa.
- Kto jest zakładnikiem?
- Na pewno ty i Draco. Chyba też Snape, jakaś kobieta z Departamentu Niewłaściwego Użycia Czarów i jeden z twoich szkolnych kolegów.
- Nie wiesz dokładnie? Nie sprawdziłeś?
- Nie mogę sobie od tak chodzić od drzwi do drzwi, pukać i na zaproszenie wejść, sprawdzić, kto tam siedzi i wyjść. Jestem Lord Voldemort. Za mnie robią to moi Śmierciożercy.
- Tak, za ciebie też atakują i mordują - burknął i odwrócił głowę. Czuł, że policzki go palą, a głowa pulsuje tępym bólem w rytm jego serca.
- Jakbyś nie zauważył - syknął mu Tom do ucha - ja też tam byłem. Myślisz, że kazałbym zaatakować bal, w którym biorę udział? Myślisz, że złamałbym umowę, którą ze mną zawarłeś?
Harry nie odpowiedział, ale poczuł się głupio. Jednak duma nie pozwoliła mu przeprosić, więc wciąż siedział z głową odwróconą w przeciwną stronę.
- Nie chcesz, to nic nie mów. Nie ma sprawy. Nigdy nie oczekiwałem podziękowań za rzeczy, które robię dla ludzi. Zawsze chciałem być tym złym. Tym nienawidzonym. Łatwiej nim być. Nie trzeba starać się o uznanie ludzi. Nie trzeba spełniać ich chorych oczekiwań. Po prostu robisz wszystko, czego się boją. Zabijasz i tyle. Przynajmniej tak to wygląda na początku - głos Toma płynął leniwie, jak statek na jeziorze. - Potem odnajdujesz w sobie ambicję, że możesz być jeszcze gorszy. Tak zły, że ludzie na dźwięk twojego imienia wzdrygają się i rozglądają dookoła. To się ciągnie, a ty zostajesz niezmienny. Zaczynają ci służyć kolejne pokolenia ludzi pragnących władzy lub potęgi. Chcą być kimś, chcą, by bano się ich tak samo, jak przywódcy. Tworzysz historię. Znasz te rodziny. W końcu widzisz wnuki pierwszych sług. Malfoy, Nott, Yaxley, Avery, Mulciber, Lastrange, Rosier, Black. Nim się obejrzysz, otaczają cię tysiące osób, których nawet nie znasz. Wystarczy ci jedynie to, że są w stanie oddać za ciebie życie. Nagle pojawia się ktoś, kto wygłasza przepowiednię. To zmienia wszystko. Starasz się, by przepowiednia się nie spełniła, ale cokolwiek robisz sprawia, że jesteś coraz bliżej jej całkowitego wypełnienia. Tracisz wszystko przez jeden głupi wybryk. - Jego głos był nieco melancholijny i odległy, jakby nie mówił tego do nikogo szczególnego. Jakby żalił się światu, a jednocześnie mówił do siebie. - A gdy odzyskujesz po kolei każdą rzecz, którą utraciłeś okazuje się, że to nie chodziło o ciebie i mógłbyś połączyć siły ze swoją porażką przeciwko prawdziwemu wrogowi. W pewnym momencie zaczęło mi zależeć na nim. Sam nie wiem, dlaczego. Przecież wiedziałem, że nie mogę go mieć, że jest dla mnie niedostępny. Mimo, że tyle dla niego zrobiłem, nigdy nie oczekiwałem zapłaty. Wystarczało mi to, że był.
Harry, wciąż podtrzymywany przez Hermionę czuł, że jego serce zaciska się boleśnie. Brakowało mu tchu i nie wiedział do końca, co się dzieje. Ciągle słyszał echo słów Toma, ton jego głosu. Nagle bardzo wyraźnie poczuł zimny, twardy kamień, na którym siedział, gorące dłonie na swoich ramionach, brązowe włosy łaskoczące go w kark.
Było mu głupio. Nie wiedział, co powiedzieć. Nie potrafił dobrać odpowiednich słów do myśli krążących mu w głowie. Powoli trawił wszystko, co Riddle powiedział. Odczuwał jego smutek, żal, rozgoryczenie. Zdawał sobie sprawę z tego, że Voldemort mówił prawdę. Łatwo jest robić źle i nie oglądać się na ludzi. Łatwo jest poddać się ambicji, łatwo zgubić cel i siebie.
Harry jednak nie mógł patrzeć na to obiektywnie. Przez niego stał się sławny nim zdołał nauczyć się choćby chodzić. Stracił rodziców, wychowało go wujostwo, które go nienawidziło. Sam próbował go zabić co najmniej sześć razy. To wszystko nie może zniknąć tylko dlatego, że się dogadali. To tak nie działa. Można powiedzieć, że działają w zawieszeniu. W końcu sprawy wrócą na normalne tory i znów będą się nienawidzić i pozabijają się nawzajem. Był pewny tego tak bardzo, jak pewny był Hermiony siedzącej obok niego.