poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Tom II Rozdział 24.

Po pierwsze przepraszam, za tak długi czas oczekiwania. Studia pochłaniają znaczną część mojego czasu, a w dodatku ostatnio podjęłam pracę, więc nagle tego czasu zrobiło się jeszcze mniej.
Po drugie, mam nadzieję, że długość wynagrodzi tak długą przerwę. Obawiam się, że część osób może mnie znienawidzić po przeczytaniu go, ale cóż. Raz się żyje.
Kaiko Asami - Labirynt na pamięć i koncentrację? To teraz wyobraź sobie, co ja miałam pisząc to. Co do Toma... Ta wypowiedź, to była najtrudniejsza część. Chciałam jak najlepiej oddać emocje Riddla i to, jak on postrzega świat i siebie. Sądząc po Twoim komentarzu, udało mi się ;) Lily już nie mogła dłużej wytrzymać w szafie, więc mi uciekła... ;p
Gin - Szczerze mówiąc, nie zastanawiałam się nad tym, ile planuję tomów. Myślałam nad dwoma. Może w przyszłości, gdy skończę to opowiadanie, będę poprawiać rozdziały po kolei i może przesunę nieco rozdziały. Zabiorę ich trochę z drugiego tomu i przerzucę do pierwszego. Ale to jak się uporam z zakończeniem ;) Dla mnie najważniejsze jest, że komentarz napiszesz, nawet jeżeli to miałoby być jedno słowo. Komentarze znaczą dla mnie bardzo dużo, znacznie więcej niż wyświetlenia. Chciałabym, żeby każdy, kto naprawdę czyta tego bloga zostawiał po sobie choć jedno słowo. Byłoby super ;)
Alex-chan ;* - Dziękuję za tak miły komentarz. Oto jest tego więcej ;) Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę. 

Nutka na dziś:
Yazoo - Ode to boy

Miłego czytania!
_____________________________________________________________
Rozdział 24. "Pakt z diabłem"
W jego położeniu śmierć wydawała się dobrym wyjściem.
Jeżeli nie dobrym, to jedynym właściwym, by mógł zachować choć resztkę godności.
Mrugał zawzięcie oczami, by powstrzymać łzy gromadzące się w kącikach. Nie widział nic prócz jaskrawego światła lampy, wiszącej nad jego twarzą. Miał unieruchomioną głowę, ręce w nadgarstkach przywiązane do stołu na wysokości bioder, a nogi skrępowane skórzanymi pasami, lekko rozchylone. Czuł zimne powietrze przesuwające się po jego nagiej skórze. Wzdrygał się co chwilę, a całe jego ciało pokryte było gęsią skórką. Oddałby wszystko, za choć kawałek koca lub kurtki.
Z oddali wciąż dobiegały rubaszne śmiechy i wredne komentarze. Starał się je ignorować i skupić na zatrzymaniu jak największej ilości ciepła.
Pomimo jego prób, umysł nie wytrzymywał. Coraz trudniej było mu utrzymać przytomność. Zmęczone ciało przegrywało z chęcią utrzymania resztki kontroli nad myślami. Nawet strach przed tym, co zrobią z nim, kiedy straci czujność, nie potrafił przytrzymać go przy zmysłach. Powoli zaczął odpływać, mięśnie rozluźniły się i ostatnią rzeczą, jaką zarejestrował było skrzypienie zawiasów.
***
- Nie wiem, co chcesz ode mnie usłyszeć. Na czym ci zależy. Czasem mam wrażenie, że wcale cię nie znam. Rozmawiam z tobą, dzielimy się myślami, spostrzeżeniami, ale tak naprawdę, nic o tobie nie wiem. I teraz nie wiem, czy chcę to zmienić. To twoja wina, że jesteś, jaki jesteś. Nie możesz się teraz nagle zmienić, bo stracisz pozycję i Śmierciożercy zwrócą się przeciwko tobie. Nawet jeżeli powiem, że przepraszam i że mi przykro, to nic nie zmieni. Tak po prostu się stało, bo może miało się stać. Teraz jest okazja, żebym powiedział wszystkim, że współpracujemy. Chyba, że masz inny, genialny pomysł. Raczej ucieczka z celi odpada, bo Śmierciożercy nie dopuściliby do tego, żebym uciekł po raz drugi. Czas na jakiś super plan przywódcy ciemnej strony mocy.
Tom stał tyłem do nich i wpatrywał się w las za oknem. Nie dał po sobie poznać, że w ogóle słyszał to, co mówił Harry.
Dla chłopaka był on jedynie cieniem na tle księżyca.
- Jak byś chciał to zrobić?
- Jak byłoby wygodniej? Chodzić od celi do celi czy przyprowadzać wszystkich tutaj?
- Od celi do celi.
- Przecież wspominałeś, że nie możesz tego robić – przypomniał Harry. Choć jego komentarz miał zabrzmieć nieco uszczypliwie i ironicznie, to Tom wydawał się poważny i skupiony, jak nigdy wcześniej. - Myślisz jeszcze nad tym pomysłem?
- Chciałbym oszczędzić ci przykrości. Nie wszyscy, jak Hermiona, mogą zrozumieć, dlaczego to zrobiłeś. Możesz stracić całą rodzinę.
- Lily na pewno nie. Przecież sama ci służy, więc zrozumie. Chciałbyś znów uchodzić za bohatera?
Tom odwrócił się tak gwałtownie, że wino w kieliszku, zachlupotało i trochę wylało się na podłogę.
- Jakiego znowu bohatera?
- Zawsze można wcisnąć kit, że też zostałeś porwany, twoje drzwi zostały niedokładnie domknięte, uciekłeś i uratowałeś nas wszystkich. Nikt by się nie dowiedział, że ty to ty, ja miałbym na razie problem z głowy, a ciebie nie chciałby nikt zabić – na razie.
- Będziesz oszukiwał rodzinę?
- Robię to od niemal czterech miesięcy. Nagle zaczęło ci to przeszkadzać?
Hermiona wciąż musiała go podtrzymywać. Był zbyt wycieńczony, by móc siedzieć samemu. Musiał się tylko powstrzymywać, by nie zabrać od Hermiony mocy. Bał się, żeby nie zrobić jej krzywdy.
- To twoja decyzja – odparł Tom i kucnął obok Harry’ego. Zajrzał mu głęboko w oczy i nim Hermiona lub Harry zdążyli zareagować, pochylił się i złączył ich usta. Wolną rękę wplótł w czarne włosy Gryfona. Hermiona odsunęła się i odwróciła wiedząc, że nie powinna tego oglądać.
Harry poczuł się, jakby obudził się z letargu. Odzyskał władzę w rękach i nogach i w końcu mógł się sam utrzymać. Przyciągnął Toma do siebie i wpił się w jego usta z mocą, na jaką było go stać.
Kieliszek z winem wypadł Riddle’owi z ręki, jednak nim dotknął ziemi zdematerializował się.
Po kilku minutach Hermiona odchrząknęła i zerknęła za siebie. Tom i Harry wpatrywali się w siebie. Policzki mieli zarumienione, usta rozchylone, a przyspieszone oddechy mieszały się ze sobą.
- Dziękuję – powiedział Harry nieobecnym głosem.
- Nie ma za co. – Tom niemal się uśmiechnął, ale wtedy przesunął wzrok na Hermionę i skrzywił wargi. – Nikt cię nie nauczył, że nie należy podglądać?
- Nikt cię nie nauczył, że do ludzi wychodzi się z twarzą wyjściową? – odparowała, ale po chwili wybuchła śmiechem widząc skonsternowaną minę Riddle’a.
- Nadal wyglądasz, jakby cię walec przejechał – podpowiedział Harry z uśmiechem.
- Dajcie mi chwilę – rzucił Tom i pospieszył do bocznej komnaty, której Potter wcześniej nie zauważył.
Wyłonił się z niej kilka minut później. Wyglądał normalnie, jak na mężczyznę przystało.
- To w końcu którą opcję wybraliśmy? – spytał prowadząc ich korytarzami.
Harry zmienił się w panterę i szedł obok jego nogi. Hermiona pełzła w postaci węża po drugiej stronie Toma.
- Chyba tę drugą, z tobą w roli bohatera – syknęła Hermiona nie zwalniając.
Harry prychnął i pokręcił noskiem.
Uwierzą? – spytał w myślach.
- Muszą – odparła Hermiona.
W końcu dotarli do korytarza z drzwiami po obu stronach.
- Jakiś genialny plan? Przecież nie będę sprawdzał na chybił trafił każdej celi – mruknął na tyle cicho, że tylko Harry i Hermiona go usłyszeli.
Gryfon znów prychnął.
Mogę spróbować na węch, ale nie wiem, co z tego wyjdzie. Nigdy nie próbowałem.
Szybko podbiegł do pierwszych drzwi i przyłożył pyszczek do szpary u dołu. Zaciągnął się, ale nic nie poczuł. W każdym razie nic znajomego.
Nie możesz spróbować skontaktować się z Severusem?
A co ja telefon jestem?
Hermiona syknęła, choć Harry był pewien, że chciała się zaśmiać.
Severus? – spróbował dość niepewnie. – Ojcze?
Harry?
Potter podskoczył ze szczęścia i wrócił do Toma. Otarł się o jego nogi i zamruczał, a Tom zaśmiał się i wziął kota na ręce.
- Ciężki jesteś – burknął, ale wciąż trzymał go na rękach.
Ojcze, zacznij stukać w drzwi.
Po co? – nawet w myślowym głosie Severusa słychać było zaskoczenie.
Zaraz zobaczysz.
Powoli Tom przechadzał się po korytarzu nasłuchując, czy z któregoś pomieszczenia nie wydobywa się dźwięk. Na końcu korytarza słychać było miarowe uderzenia, więc Riddle przyspieszył kroku.
Odsuń się od drzwi – powiedział Harry do Severusa i pukanie ustało.
Lord wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i po kolei próbował każdy. W końcu zamek kliknął, a z celi wyszedł Snape. Zmierzył Toma spojrzeniem, po czym przeniósł je na panterę i węża.
- Jak… Jak ci się udało wyjść? – spytał Mistrz Eliksirów patrząc na Marvola z niedowierzaniem.
Severus ciągle miał przeczucie, że już go gdzieś kiedyś widział. Teraz, w tym korytarzu, w tych okolicznościach to wrażenie się nasiliło. Czuł, że ma to na końcu języka i nie może skojarzyć twarzy z postacią. To było niezwykle frustrujące, a nie miał kogo zapytać i z kim podzielić się swoimi wątpliwościami. Lucjusz zbywał go machnięciem ręki mówiąc, że przesadza i popada w paranoję.
- Śmierciożercy musieli niedokładnie zamknąć drzwi. Po prostu wyszedłem i odszukałem Harry’ego i Hermionę Podkradłem im klucze, w sensie Śmierciożercom…
Nie możemy tak tu sterczeć. Trzeba zabrać resztę i wracać do domu – prychnął zniecierpliwiony Harry i pomknął korytarzem.
Tom wzruszył ramionami i dał Severusowi część kluczy. Po kolei otwierali drzwi cel i wyciągali uwięzionych w nich ludzi. W końcu w korytarzu kręciło się dwoje urzędników z Ministerstwa, Minister Magii, Lucjusz, Ginny, Neville, Snape, Hermiona, Harry i Tom.
Gdzie jest Draco? – syknął w myślach Gryfon. Przysiadł przed Riddlem i tylko jego ogon ruszał się i ujawniał, jak bardzo jest wściekły.
- Nie wiem – powiedział Tom i odsunął się nieco. – Może na dole, w sali.
Potter, nie czekając na nikogo, pomknął w stronę schodów. Przemykał między chodzącymi w tą i z powrotem ludźmi. Ze schodów prawie spadł, ale w ostatniej chwili udało mu się utrzymać równowagę. Jak strzała wpadł przez lekko uchylone drzwi do niemal pustego pomieszczenia. Jedynym meblem był stół z pasami, które służyły do przywiązania rąk i głowy. Na nim leżał Draco. Chyba był nieprzytomny, bo gdy Harry skoczył na jego pierś, to nie zareagował. Położył się i zwinął w kłębek starając się go nieco ogrzać.
Kilka minut później do pokoju wszedł Tom. Odwiązał Malfoy’a od stołu i wyczarował mu jakieś szaty. Zaklęciem sprawił, że zawisł w powietrzu, a następnie powoli podążał za Riddlem. Potter wciąż leżał na jego piersi i oddawał swoje ciepło mężowi. Czuł pod swoim pyszczkiem delikatne uderzenia serca, na tyle silne i równomierne, że nie musiał się martwić.
Chwilę później Tom położył Dracona w swoim gabinecie na kanapie.
Harry podniósł głowę i prychnął. Zamachał ogonem, po czym zeskoczył z piersi Malfoya i zmienił postać.
- A jak się obudzi? Jak mu wytłumaczę, że jest w gabinecie Lorda Voldemorta, który nie chce go zabić i jest moim przyjacielem?
- Nie wiem, ale lepiej, żebyś miał dobre wytłumaczenie…
***
Pływała. Dookoła niej była woda. Zimna, ciężka i lepka. Otaczała ją, wlewała się do ust i nosa. Pochłaniała promienie słońca. Z każdym ruchem rąk, woda gęstniała. Krzepła, aż w końcu zastygła, a ona mogła jedynie ruszać oczami i mieć nadzieję, że ktoś ją uratuje.
Otrzeźwiło ją uderzenie w policzek. Przewróciła się na brzuch i zwymiotowała. Łapała powietrze jak topielec, którego wyciągnięto na brzeg. Gdy się uspokoiła, rozejrzała się dookoła. Miała na sobie przemoczoną suknię, a skrzydła pozlepiały się i przywarły do pleców. Obok niej siedziała Luna i z troską lustrowała ją wzrokiem. Kawałek dalej, w zwartej grupce, siedziała reszta przyjaciół Harry’ego i Dracona. Do oczu napłynęły jej łzy.
- Pani Malfoy? – Luna niepewnie podsunęła się bliżej i położyła dłoń na jej ramieniu. Cyzia spojrzała w górę uśmiechając się lekko.
- W porządku – mruknęła. – Gdzie jest Serp i Cecy?
Luna wskazała za siebie. W rogu siedziały dwie kobiety z dziećmi na rękach, a obok nich kręcił się mały chłopczyk. Wydawał się bardzo przejęty.
- Dziękuję – powiedziała mechanicznie. Wstała i przemierzyła salę najszybciej, jak potrafiła.
- Rose, Dafne, wszystko w porządku?
- Tak.
- Serp?
- Mamo! Gdzie jest Harry i Draco? One nie chciały mi nic powiedzieć – zaniósł się płaczem i przylgnął do nóg Cyzi.
- Wszystko będzie dobrze – powiedziała, podniosła syna i przytuliła go mocno do siebie.
Kawałek dalej Luna dołączyła do swoich przyjaciół.
- Wiecie już coś?
- Na razie nic – odparli bliźniacy.
- A chociaż wiecie, kogo zabrali?
- Od nas Harry’ego, Dracona, Hermionę, Ginny i Neville’a. Od nikogo nie mieliśmy wiadomości. Severusa i Lucjusza też nigdzie nie widać. Przepadł Minister Magii i dwoje urzędników, choć jakoś nikt za bardzo tego nie przeżywa.
- Musimy się dowiedzieć czegoś od Harry’ego. Natychmiast.
- Spokojnie. Na pewno znajdzie sposób, żeby…
W ogrodzie rozległ się trzask, a po chwili do sali weszło czworo ludzi, a wśród nich Hermiona.
Fred poderwał się na nogi. Podbiegł do niej i uściskał.
- Puść mnie – jęknęła, ale na jej twarzy widać było uśmiech.
- Nigdy. Jak wam się udało tak szybko uciec?
- Długa historia. Jak wrócę z resztą, to opowiem.
I wybiegła. Parę minut później wróciła z Nevillem i Ginny. Ostatnim transportem wrócili Snape i Lucjusz, sądząc po minach, bardzo niezadowoleni, że są tu, a nie tam.
- Gdzie Harry i Draco? – Narcyza pojawiła się znikąd. Wyściskała męża, ale teraz chciała znać odpowiedź tylko na to jedno pytanie.
- Nie wiem. Przepadł. Wiem, że razem z Hermioną i Tomem nas uwolnili, potem on zniknął. Tom wyparował. Hermiona zabrała nas do punktu aportacyjnego i grupkami przenosiła. Chcieliśmy zostać i szukać, ale powiedziała, że to zbyt niebezpieczne. Kiedy przenieśliśmy się tutaj, odsunęła się od nas i z przepraszającą miną teleportowała się z powrotem. To nieznośna dziewczyna. Mam nadzieję, że nic jej się nie stanie, bo Harry mi tego nie wybaczy.

- To inteligenta dziewczyna – odparła Narcyza pogodnie, choć widać było, że jest zdenerwowana. Gdyby mogła, sama poszłaby szukać syna.
***
Harry zamarł. Wpatrywał się w Riddle’a szeroko otwartymi oczami, a po plecach spłynęły mu strużki potu. Tom spoglądał za niego i był chorobliwie blady. Potter przełknął ślinę, wyprostował się i spróbował uśmiechnąć. Sądząc po minie Lorda, nie za bardzo mu wyszło.
- Draco – powiedział na wydechu.
Blondyn siedział na kanapie. Ręce miał położone na nogach, wzrok przeskakiwał z Toma na męża. Nie wyglądał na wściekłego, ale ten spokój był jeszcze gorszy niż krzyk.
Harry zrobił krok w stronę Ślizgona, ale ten wbił się jeszcze głębiej w oparcie i wyciągnął przed siebie rękę.
- Nie zbliżaj się do mnie – warknął Draco, a po chwili wstał.
Cała jego postawa aż krzyczała, że jest źle. Harry czuł, jak magia Dracona pulsuje mu pod skórą. W tym momencie cieszył się, że jego mąż nie jest tak potężny jak on, bo mogliby mieć problem. Cieszył się także, że nie udało im połączyć magii, bo prawdopodobnie Draco wysadziłby cały zamek nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
- Tylko spokojnie, Draco. Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczny – powiedział Harry uspokajająco.
- Na pewno? Przecież to Vol… Sam-Wiesz-Kto. On chciał cię zabić! Skąd wiesz, że nie gra, że nie udaje przyjaciela tylko po to, by w odpowiednim momencie wbić ci nóż w plecy?!
- Bo zawarliśmy umowę! – odparował Harry. Zacisnął pięści i odetchnął. – Pomógł mi odzyskać twoje wspomnienia. To dzięki niemu sobie przypomniałeś. To on stworzył antidotum. Mamy… Umówiliśmy się, że moja rodzina, wszyscy, których kocham i uważam za przyjaciół są chronieni. Nie może im się nic stać. Nie ma prawa ich zaatakować.
- A wczoraj? Powiesz mi, że to nie on? Że Śmierciożercy sami sobie wybrali cel? Nie mogą. Robią tylko to, co on im każe.
- Myślisz, że jest taki głupi, że kazałby zaatakować bal, na którym sam był? Przecież nam pomagał, walczył ze swoimi sługami.
- Udawał. To tylko pozory. Nie wiem, jak możesz być taki głupi. Dałeś się omamić. Nie potrafisz go przejrzeć. Zawsze byłeś zbyt ufny w stosunku do innych ludzi.
- Może więc nie powinienem tobie ufać? Skoro twierdzisz, że jestem zbyt ufny… Może żałujesz, że się ze mną związałeś? Taki biedny, łatwowierny Harry Potter. Taki słaby i bezbronny. Tak łatwo wcisnąć mu każdy kit. Tak łatwo nim manipulować… Gdyby tak było, już dawno bym nie żył! Już dawno bym sobie ciebie odpuścił. Ale walczyłem. Walczyłem, bo cię kocham. Skoro nie potrafisz zrozumieć, dlaczego to zrobiłem, to znaczy, że nie wiesz nic o życiu i miłości.
- Nie powiedziałeś mi, dlaczego to zrobiłeś. Wiem, że obiecałeś mi, że się do niego nie przyłączysz. Dałeś mi słowo. A teraz widzę ciebie broniącego Vol… Voldemorta. Ty, który zawsze miałeś najwięcej powodów by go nienawidzić. Tego, który zabił ci rodziców…
- Moi rodzice żyją. Oboje.
- Próbował zabić ciebie – prychnął Draco. – To nie jest ważne?
- Ale mnie nie zabił. Uratował ciebie!
- W takim razie wolałbym nigdy nie odzyskać pamięci.
Harry poczuł się, jakby dostał pięścią w brzuch. W głowie mu dzwoniło, a zimna ręka zaciskała się na sercu.
Nagle drzwi się otworzyły i stanęła w nich Hermiona prowadzona przez osobę ubraną w czarną szatę. Dreszcz przebiegł po plecach Harry’ego widząc, że mają duży problem.
- Ta dziewucha chciała uciec, Panie – powiedziała osoba, ale Potter był pewny, że już gdzieś słyszał ten głos.
- Dziękuję, zostaw ją i idź.
- Chyba nie – powiedziała kobieta i zrzuciła kaptur.
- Lasandra – szepnął Harry i uśmiechnął się mimo woli.
Hermiona rozluźniła się i podeszła do Harry’ego.
- Wszyscy wrócili do posiadłości. Tom dał mi twój naszyjnik, więc pomogłam im się aportować. Snape poprosił, żebym znalazła ciebie i Dracona. Ledwie udało mi się go przekonać, że dam sobie radę sama. – Hermiona mówiła szeptem i tak szybko, że Harry większości słów musiał się domyślać. - Gdy wracałam do zamku usłyszałam za sobą głos. Byłam niemal pewna, kto to jest, ale nie mogłam dać tego po sobie poznać. Przeszłyśmy przez zamek i w sumie dobrze, że mnie prowadziła, bo wszędzie roiło się od wściekłych Śmierciożerców. Gdyby nie Lasandra, to pewnie bym tu nie doszła.
Draco stał oniemiały i przeskakiwał wzrokiem od Lasandry do Hermiony i na Toma. Otwierał usta, po chwili je zamykał i znów otwierał, ale nie potrafił wykrztusić z siebie słowa.
- Dowiedział się? – spytała po chwili Hermiona widząc jego zachowanie.
Harry tylko kiwnął głową i spojrzał na swoją matkę. Wyglądała na zszokowaną i przeskakiwała wzrokiem od Toma do syna. Kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały potrząsnęła głową, jakby chciała, sobie w niej rozjaśnić.
- Hermiona… Ty… Ale… Lasandra… Czy wszyscy powariowali? Może jeszcze mi powiesz, że Snape o tym wiedział i się na to zgadzał – jęknął Malfoy i opadł na kanapę.
- Severus o niczym nie wiedział. Nie pozwoliłby mi tu przychodzić. Lucjusz też nie wiedział. Właściwie, tylko Hermiona była świadoma mojej umowy. Nawet… Nawet przychodziła tu ze mną. Nie wiem tylko, czy z ciekawości, czy z chęci upewnienia się, że naprawdę nic mi nie grozi.
- Dziwię się, że nikt go nie rozpoznał. Snape, Lucjusz… Powinni…
- Może nie chcą widzieć. – Tom odezwał się do Dracona po raz pierwszy od wejścia do gabinetu.
Draco warknął.
- Nie chcę zrobić krzywdy ani tobie, ani Harry’emu. Gdybym chciał, już bylibyście martwi. Poza tym uratowałem mu życie. To się nie liczy?
Malfoy odwrócił wzrok. Był wściekły na Harry’ego, nie potrafił zrozumieć, jak on mógł przyłączyć się do swojego wroga. Co nim kierowało? Dlaczego to zrobił? Czy on w ogóle nie myślał o tym, że nie ukryje tego przed mężem?
- Pytałeś, dlaczego to zrobiłem. Po pierwsze dla ciebie. Chciałem, żebyś wrócił. Dla mnie, dla dzieci, dla Narcyzy i Lucjusza. Nie byłeś sobą. Stałeś się zimny i nie potrafiłeś okazać uczuć nawet swojemu bratu. Kocham cię Draco i zawsze jesteś na pierwszym miejscu. Po drugie dla nas. Tom już nas nie będzie atakował tak długo, jak długo będę dotrzymywał warunków umowy. To się nie liczy? Sam zawsze chciałeś obronić wszystkich, na których ci zależy. Ja to zrobiłem. Gdybym mógł cofnąć czas i podjąć tę decyzję jeszcze raz, postąpiłbym tak samo. Jeżeli uważasz, że źle zrobiłem, może nie zasługujesz na mnie. Może jestem za dobry dla ciebie. Skoro nie potrafiłbyś poświęcić się dla miłości… Tom, odstaw go bezpiecznie do domu – powiedział i nie oglądając się na nikogo, wyszedł.
***
- Zabierz mnie do domu.
- Nie mogę.
- Musisz.
- Nie. Póki się nie uspokoisz, nigdzie nie pójdziesz.
- Nie traktuj mnie jak dziecka.
- Tak się zachowujesz. Nie mogę traktować cię inaczej. Jesteś jak rozkapryszone dziecko, któremu rodzice powiedzieli, że już więcej nie dostanie cukierka. Wkurzasz się na Harry’ego, choć on chciał jedynie odzyskać ciebie. Ty pewnie postąpiłbyś tak samo, nie mając innego wyjścia.
- Nigdy nie przyłączyłbym się do niego! – warknął Draco wskazując na Toma, który usiadł za biurkiem. Ten tylko się uśmiechnął i pomachał do nich. Malfoy warknął jeszcze raz i wrócił spojrzeniem do Hermiony.
- Chciałam tylko przypomnieć, że Znak na twoim ramieniu mówi co innego.
- To było… Nie ważne. Nie wracajmy do tego.
- Nagle to jest co innego? Nagle to jest nie ważne? Przyłączając się do Toma, co otrzymywałeś?
Draco odwrócił głowę i założył ręce na piersi.
- Moc, opiekę, zapewnienie, że twoja rodzina będzie bezpieczna, choć ty sam nigdy nie mogłeś czuć się w stu procentach bezpiecznie – odpowiedział Tom zamiast blondyna. – Trzeba było ciągle oglądać się za siebie i pilnować swojego nosa. Każdy był sobie wrogiem, ale i przyjacielem. Śmierciożercy to najdziwniejsza organizacja na świecie. Wszyscy są ze sobą połączeni, odczuwają moje wezwanie i moc, przepływającą im w żyłach. Z jednej strony działają wspólnie i ufają sobie bezgranicznie, a z drugiej nawet nie znają nawzajem swoich imion i nazwisk. W ten sposób nie mogą wydać innych na przesłuchaniu. Oczywiście jest kilku wtajemniczonych. Ci najbardziej zaufani. Jak kiedyś Lucjusz i Severus. Oni znali większość moich popleczników.
- Nie mieszaj do tego mojego ojca!
- Nie da się. Powinieneś być wdzięczny, że jeszcze żyje. Ty zresztą też. Wiesz, co robię ze zdrajcami, prawda? Możesz się domyślić, co zrobiłbym ze zdrajcami, którzy nie dość, że odeszli z tak ogromną wiedzą, to jeszcze śmieją mi się w twarz. Ty też skończyłbyś, jako kupka gnijących kości. A teraz, dla dobra własnego, a przede wszystkim Harry’ego, uspokoisz się, wrócisz do domu i będziesz trzymał buzię na kłódkę, jasne?
- Kim jesteś, żeby… - Nie skończył, bo Hermiona położyła mu rękę na ustach, uśmiechnęła się przepraszająco do Toma i wyciągnęła Dracona na korytarz.
- Ach ta młodzież – westchnęła Lasandra, a Riddle podskoczył. Zupełnie zapomniał, że on wciąż tu jest.
- Mogłabyś?
Kobieta zaśmiała się, machnęła ręką i zniwelowała działanie eliksiru.
- Masz pojęcie, gdzie polazł mój syn?
- Zapewne na dach. Bardzo lubi tam przesiadywać, gdy sobie z czymś nie radzi.
- Wypadałoby, żeby wrócił już do domu. I ja też. Wszyscy zaczną się niepokoić, kiedy Hermiona wróci tylko z Draconem.
- Racja, racja.
Wstał zza biurka, ale nie zdążył nic zrobić, bo rozległo się pukanie do drzwi. Nie czekając na zaproszenie, Śmierciożerca wszedł do środka i skłonił się.
- Panie. Zakładnicy uciekli. Na szczęście udało nam się złapać Harry’ego Pottera.
***
Gdy tylko jej nogi dotknęły trawnika, dopadły ją złe przeczucia. Było tak, jakby jej wnętrzności zmieniły się w lodowaty supeł, a przez gardło wsypywano kostki lodu. Serce ściskała zimna, szponiasta dłoń i przy każdym rozkurczu, pazury wbijały się głęboko w mięsień.
Zamarła.
Świat zaczął się skręcać i kurczyć. Krzyk uwiązł w gardle, dławiła się słowami. W ostatniej próbie udało jej się ułożyć usta w jedno słowo.
Harry.
Ciemność zalała ją niczym przypływ. Miotał nią, uderzał o ostre skały, wpychał do gardła słoną wodę. Próbowała ją wypluć, pozbyć się wszechogarniającej czerni, ale ciemność był silniejsza. Wysysała z niej siły, zawłaszczała komórka po komórce, aż w końcu nie zostało w niej nic prócz pustki.
***
- Zaprowadźcie go do sali na dole – powiedział spokojnie Tom, starając się zachować kamienną twarz. – Poczekajcie na mnie. Chcę sam się z nim… przywitać – syknął i skrzywił lekko wargi.
Śmierciożerca zadrżał, ale ukłonił się i wyszedł.
- Musisz go uwolnić – krzyknęła Lily, gdy drzwi się zamknęły, a kroki na korytarzu ucichły.
- Wiem. Problem jest w tym, że na dole czekają na mnie wszyscy Śmierciożercy z wczorajszego ataku. Nie mogę tak po prostu tam wejść i powiedzieć im, że mają zaprowadzić go do celi.
- Wymyśl coś. Jesteś w końcu cholernym Lordem Voldemortem!
Riddle warknął ostrzegawczo, a Lily skuliła się.
- Chcesz iść za mnie? Proszę bardzo. Nie zabronię ci.
Nie odpowiedziała, tylko pokręciła głową. Narzuciła kaptur szaty na głowę i podeszła do drzwi. Położyła rękę na klamce, ale nie nacisnęła jej. Obróciła się i spojrzała wyczekująco na Toma. Ten jednak nie patrzył na nią. Spoglądał za okno na las szumiący w oddali. Obserwował drapieżne ptaki szybujące po niebie, by po chwili pikować między drzewa.
Zastanawiał się przez chwilę, jak by to było być wolnym jak ptak. Móc odepchnąć się od ziemi i polecieć do chmur. Zostawić wszystko w dole i żyć chwilą.
- Tom?
Marvolo potrząsnął głową chcąc pozbyć się absurdalnych myśli.
- Jestem – mruknął i ruszył za nią. – Jestem.
***
Obiecywał sobie, że nigdy nie zapomni. Uważał, że powinien pamiętać. Myślał, że tego się nie da zapomnieć… Mylił się.
Zapomniał i to było jego błogosławieństwo. Pamiętanie o bólu nie jest przyjemne. Ciągłe rozpamiętywanie krzywdy i cierpienia przysparza więcej cierpień. Zamęczasz się tym bólem i nie możesz iść na przód.
Teraz to wróciło. Nagłe myśli o ostateczności, o kruchości życia. Wspomnienia szczęśliwych chwil. Jak na złość nie mógł przypomnieć sobie niczego złego. Życzenia, żeby to się skończyło. Najlepiej tu i teraz. Modlitwy do wszystkich Bogów i bóstw, jakie są na świecie. Ostateczność, do której ucieka się człowiek pozbawiony nadziei na ratunek.
Leżał na zimnym kamieniu po środku okrągłej sali. Pod ścianami kłębiły się cienie. A przynajmniej tak wyglądały. W rzeczywistości byli to Śmierciożercy w czarnych jak smoła szatach. Na chwilę przestali miotać w niego zaklęciami. Mógł zaczerpnąć płytkiego, urywanego oddechu. Na tyle mógł sobie pozwolić. Ból w klatce był zbyt silny, by choć próbować odetchnąć głębiej.
Zamknął oczy i przeklął swoją głupotę. Przecież to było jasne, że spacerowanie po zamku, w którym roiło się od Śmierciożerców szukających zbiegów, to nie jest dobry pomysł. Wiadomo, że jeżeli poplecznicy Voldemorta zobaczą go wałęsającego się po korytarzach, to najpierw będą chcieli go poturbować, a dopiero potem pójdą po Toma. Więc teraz i on miał problem, i Tom, bo według ich umowy nie może go skrzywdzić, a Śmierciożercy nie odejdą, póki nie zobaczą krwi i wnętrzności.
W tym momencie drzwi otworzyły się, a tłum rozstąpił niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem. Przejściem kroczył Tom, a za nim Śmierciożerca w czarnej szacie. Gdy Harry się bliżej przyjrzał stwierdził, że to Lily. Rude włosy wystawały jej spod kaptura.
Riddle usiadł na tronie, a kobieta stanęła po jego prawej stronie na podwyższeniu. Nikt nie odważył się tego skomentować. Wszyscy zgromadzeni wpatrywali się z wyczekiwaniem w swojego pana.
- A więc znowu się spotykamy – mruknął Voldemort i uśmiechnął się krzywo. – Widzę, że już się tobą zajęli. Mam nadzieję, że nie narzekasz na standard obsługi.
- Nie mogę powiedzieć złego słowa. Byli wspaniali – sarknął Harry pod nosem tak cicho, że nikt tego nie usłyszał.
Lord zmarszczył brwi.
- Co tam mamroczesz, Potter? Mów głośniej, żebyśmy wszyscy usłyszeli.
- Powiedziałem, że traktowali mnie wspaniale. Aż ze wzruszenia zaparło mi dech.
- Naprawdę? Nie wiedziałem, że jesteś taki wrażliwy.
- Zdarza się – mruknął i spróbował wzruszyć ramionami. Poczuł ból przeszywający go od czubka głowy po koniuszki palców. Syknął, a Śmierciożercy zaśmiali się i pośród nich przebiegł głośny szmer.
- Niewygodnie ci? – spytał Voldemort fałszywie słodkim głosem, od którego Harry’emu zrobiło się niedobrze. – Może poduszeczkę podłożyć pod główkę?
- Miło by było – odparł Gryfon i jęknął, gdy poczuł, że unosi się w powietrze.
- Zmiana pozycji na pewno pomoże.
Poczuł, że coś zaczepia się o jego koszulę. Spojrzał w górę i zobaczył hak zwisający z sufitu. Był przekonany, że chwilę temu go tam nie było.
- Jestem pewien, że będzie ci wygodniej w ten sposób.
- Przynajmniej wiem, jak to jest patrzeć na kogoś z góry – powiedział Potter głośniej, by mogli go usłyszeć. – I mogę na ciebie napluć. A poza tym, to na co czekasz? Chyba, że to twoja nowa broń. Zagadać Harry’ego Pottera na śmierć.
Różdżka Toma zaczęła iskrzyć. Czerwone, niebieskie i zielone skry leciały na podłogę gdzie gasły z cichutkim sykiem, jakby odczuwały przy tym ból.
Nie mogę dłużej czekać – Harry usłyszał w swojej głowie głos Toma. – Będę starał się atakować lekko, a ty krzycz, miotaj się i w ogóle… - w zwykle spokojnym i wyważonym głosie Riddle’a, Potter wyczuł wahanie i nutę skruchy.
Rób co musisz. Moja magia mnie ochroni – odparł i zamknął oczy czekając na pierwsze zaklęcie.
- Crucio – syknął Tom i ku chłopakowi pomknęła czerwona błyskawica. Nawet przez zaciśnięte powieki Harry zauważył czerwony blask.
Rozluźnił się wiedząc, że tak będzie lepiej. Dostał w pierś. Faktycznie, to zaklęcie nie było mocne, ale nie mniej bolało. Rzucił się do tyłu i krzyknął. Hak, na którym wisiał, zatrzeszczał, tynk posypał mu się na głowę.
Lord przerwał zaklęcie, a Harry, gdyby nie był w tak tragicznej sytuacji, pewnie by się zaśmiał. Czuł, że się huśta. Równomiernie, w przód i w tył. W końcu ruch ustał, a on znów wisiał nad środkiem sali.
- Jak ci się podobało?
- Jak na huśtawce, szczerze mówiąc – rzucił Harry.
- Zaraz nie będzie ci do śmiechu.
Przez pół godziny obrywał zaklęciami, z każdą chwilą gorszymi i bardziej bolesnymi. Zdawał sobie sprawę, że to i tak jest nic w porównaniu z tym, co zrobiliby mu Śmierciożercy. Czuł krew spływającą mu po ręce z rany na ramieniu, a usta wypełniał miedziany posmak.
- Pewnie chciałbyś teraz siedzieć z rodziną w salonie, na wygodnej kanapie i gadać o bzdurach… Ja oferuję ci rozrywkę, której nie zapomnisz…
Śmierciożercy zaśmiali się cicho.
- Myślisz, że jesteś wart zapamiętania? Skąd w ogóle wytrzasnąłeś tą twarz? Z wyprzedaży? Potem się pewnie okazało, że nie można jej zwrócić.
Lily ledwie powstrzymywała śmiech. Zaciskała szczęki, a w akcie desperacji przygryzła wargę i zacisnęła pięści. Ból krwawiącej wargi i paznokci wbijających się w dłoń trochę ją otrzeźwił.
Tom wpatrywał się w niego przymrużonymi oczami, ale Harry dostrzegł, że kącik jego ust niebezpiecznie drga. Przecież poprzedniego dnia rozmawiali o jego twarzy i wyglądzie. Wydawało się, jakby to było wieki temu.
- Skoro tak bardzo ci przeszkadzam, to nie musisz na mnie patrzeć – warknął Lord, gdy już się trochę uspokoił.
- Niestety nie zostawiasz mi wyboru. To niegrzeczne rozmawiać z kimś z zamkniętymi oczami. Poza tym, mógłbym przez przypadek rozmawiać z którymś twoim sługą, a nie tobą. Poczułbyś się… - Nie skończył, bo oberwał zaklęciem w plecy. Słowa zmieniły się w krzyk. Znów zakołysał się na haku.
To Bellatrix postanowiła dołączyć się do tortur.
Riddle wstał i niespiesznym krokiem podszedł do Belli. Ta widząc go wstającego, przerwała zaklęcie, skłoniła się głęboko i czekała na pozwolenie, by się wyprostować. Tom jednak nic nie powiedział i parzył na nią z góry, zgiętą w niewygodnym pokłonie.
- Nie przypominam sobie, żebym pozwolił go atakować – syknął. Wyciągnął rękę z różdżką, jej koniec wsunął pod brodę i uniósł. – Teraz ja. Może później pozwolę wam się… pobawić – powiedział skrzywiając wargi w imitacji uśmiechu. Bella odpowiedziała mu tym samym i ponownie skłoniła się, gdy wracał na miejsce.
- Powiedz, Potter, czy gdybym teraz zaproponował ci przyłączenie się do mnie, rozważyłbyś to?
Śmierciożercy zaczęli szeptać gorączkowo między sobą. Jedno spojrzenie Toma, a wszyscy znów stali cicho.
Harry patrzył na Toma szeroko otwartymi oczami. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Do czego zmierza Marvolo? Co chce osiągnąć? Może w ten pokręcony sposób chce go uratować nie narażając się na bunt?
O co ci chodzi?
O nic – to było jak mentalne wzruszenie ramion.
Harry pokręcił głową, ale odpowiedział:
- A proponujesz?
- Nie. Pytam z ciekawości, czy rozważyłbyś.
- Tak. Myślę, że zaistniały pewne okoliczności, które skłoniłyby mnie do rozważenia twojej oferty.
- A gdybym ci ją złożył, rozważyłbyś ją pozytywnie?
- A składasz?
- Nie. Znów pytam z ciekawości.
- Tak. Myślę, że tak. – Śmierciożercy zaczęli się przekrzykiwać. Nawet Tom i jego ostre spojrzenie nie dali sobie rady z zaskoczonym i niedowierzającym tłumem kobiet i mężczyzn.
W końcu Lily podniosła różdżkę i wystrzeliła czerwone iskry. Hałas zaczął cichnąć, aż w końcu było słychać jedynie nieco chrapliwy oddech Harry’ego.
- A więc Harry Potterze, proponuję ci przyłączenie się do mnie. Twoja rodzina i przyjaciele będą bezpieczni pod warunkiem, że przyrzekniesz mi posłuszeństwo i bezwzględną lojalność. Zdrada jest karana śmiercią. Zgadzasz się?
- Zgadzam się.
Tom wstał i zaklęciem zdjął go z haka. Harry, który czuł się słabo, nie utrzymał się na nogach i opadł na kolana, gdy tylko Riddle uwolnił go od zaklęcia.
- Podnieś rękaw – powiedział i podszedł do niego.
Potter zmarszczył brwi, podniósł wzrok na Toma, który uspokoił go kiwnięciem głowy.
Nic nie będzie bolało. Zaufaj mi.
Harry chciał się rzucić do tyłu, odsunąć się, uciec, ale czuł się, jakby miał nogi z ołowiu. Nie był w stanie nic zrobić. Mógł tylko patrzeć, jak Tom zaklęciem przywołuje krótki sztylet, nacina rękę i kilka kropel opada na jego przedramię.
Syknął, kiedy krew wsiąknęła przez skórę.
Riddle szeptał coś cicho w nieznanym mu języku. Próbował skupić się na słowach, ale ból w przedramieniu rósł. Czuł się, jakby w tej ręce rósł mu balon, który nadmiernie nadmuchany, pęknie, a wraz z nim jego ręka.
Gdy przypominał sobie później tę chwilę, to pamiętał, że krzyczał. Krzyczał tak długo i tak głośno, że zagłuszał Toma i podniesione, podekscytowane głosy Śmierciożerców. Krzyczał tak, że w końcu zabrakło mu powietrza w płucach i zemdlał.