piątek, 20 marca 2015

Tom II Rozdział 7.

Hey!
Rozdział dziś z okazji 6000 wejścia! Następny za dwa tygodnie, nie wcześniej, bo chyba wyjadę i dopiero w święta będę miała chwilę.
Miłego czytania!
________________________
Rozdział 7. "Horkruksy"
Draco stał w tej szpitalnej sali martwo patrząc się na Harry’ego. Ożywił się dopiero, kiedy na ręce zobaczył krew. Rzucił się do jednego z lekarzy i pokazał mu ranę. Ten coś krzyknął i z nikąd pojawiły się bandaże. Kolejne plamy krwi pojawiały się na brzuchu, biodrze, barku, mostku. Po wytarciu ich Draco widział, że rany były w kształcie liter. Y, X, A, E, L. Coś mu to przypominało. Yaxley. Ten bydlak się podpisał. Brakowało tylko drugiego Y.
- Plecy! Jeszcze na plecach! - krzyknął, ale nie był pewien czy ktoś go usłyszał. Chyba nie, bo nikt nie zareagował.
Draco spojrzał na zegarek. Reanimują go już pięć minut. Pięć minut odkąd on tu jest. On jednak odczuł jakby to było co najmniej pięć godzin. Nagle poczuł szarpanie na plecach. Przypomniał sobie o tym, że może się porozumiewać ze swoim tatuażem.
Po chwili wiedział, co ma robić. Kiedy poczuł szarpnięcie mocniejsze niż poprzednio pociągnął je jakby ciągnął sznurek i w tej samej chwili na ekranie pojawił się wykres akcji serca, a po pokoju rozległo się uporczywe pik-pik-pik.
Lekarze odetchnęli i dopiero teraz odwrócili go delikatnie na brzuch i opatrzyli ranę na plecach.
Po paru minutach, kiedy w sali został tylko jeden lekarz, Draco podszedł do łóżka i usiadł na wolnym krzesełku. Ujął dłoń męża w swoje ręce i oparł głowę na jego klatce piersiowej.
- Nidy więcej mi tego nie rób, słyszysz?
***
- Panie? - Do sali weszła kobieta w czarnej szacie i kapturze naciągniętym na twarz. Głowę miała pochyloną i patrzyła się w ziemię przed sobą. Klękła na jedno kolano.
- Wstań - powiedział mężczyzna nawet na nią nie spoglądając.
- Wzywałeś - przypomniała kobieta, kiedy już podniosła się z ziemi. 
Dopiero teraz rozejrzała się dyskretnie po sali i zobaczyła swojego Pana stojącego przy tronie i ciało mężczyzny leżące kilka metrów od niego na ziemi. Wokół niego zebrała się spora kałuża krwi, a z piersi wystawał miecz. Wzdrygnęła się ledwo dostrzegalnie, kiedy rozpoznała mężczyznę leżącego na ziemi.
Yaxley.
Gorączkowo zaczęła się zastanawiać, co on takiego zrobił i czego ona ma nie robić, żeby nie podzielić jego losu.
- Zabierz to stąd i sprzątnij krew - Voldemort machnął ręką i wyszedł przez tylne drzwi.
Kobieta podeszła do byłego kolegi "po fachu" i gładkim ruchem, przytrzymując ciało stopą, wyciągnęła miecz. Wytarła klingę o spodnie mężczyzny i odwiesiła go na miejsce na ścianie. Rzuciła zaklęcie i zwłoki zajęły się ogniem. Zaklęcie było o tyle wygodne, że spalało się wszystko, nawet krew. Wszystko co zostało, to zaledwie kupki popiołu, które zgarnęła zmiotką i zutylizowała. Zadowolona z efektu wyszła z sali nadal zastanawiając się, dlaczego Yaxley'a spotkał taki los, dlaczego Lord nie wysłał go na tortury, tylko zabił go w tak humanitarny sposób. To do niego nie pasowało.
***
W innej części zamku Lord wręcz pędził przez korytarze. Rozglądał się dookoła szukając, co może zniszczyć. Był wściekły. Jak ten dzieciak mógł go oszukać? I to drugi raz. Przy okazji zabił swojego najwierniejszego sługę. Teraz musiał wymyślić jakiś powód, dlaczego Yaxley zginął i nie może to być nic zwyczajnego, jak zdrada, bo wtedy wziąłby go na tortury jako przykład. Mógł też powiedzieć, że to był jego kaprys. Wtedy Śmierciożercy jeszcze bardziej by się go bali, bo skoro nawet pozycja Yaxley'a nie uchroniła go przed kaprysem Lorda, to nikt nie był bezpieczny. Ryzykowne, aczkolwiek pomysłowe i w miarę w porządku.
Ciągle jednak nie mógł rozwiązać zagadki znikającego Pottera. 
Myśląc błądził po zamku, trafił do swojej sypialni. Wszedł, usiadł na kanapie i zapatrzył się w ogień. W jego ręce pojawił się kieliszek z winem, który chwilę później wylądował na ścianie barwiąc bezcenny arras na czerwono. Voldemort się tym nie przejął i przywołał do siebie kilku Śmierciożerców. Kazał im przynieść do siebie wszystkie horkruksy. Jeszcze sam nie wiedział, co zaplanował, ale wiedział, że będą mu do tego potrzebne.
Wydał dokładne instrukcje co do miejsca ukrycia każdego z nich i machnięciem dał do zrozumienia, że mogą odejść.
Nagini podpełzła do niego i zwinęła się u jego stóp. Lord westchnął i chwycił sztylet, który zwykle nosił przy sobie. Naciął sobie rękę i kazał Nagini zlizać krew z jego ręki. Czuł, jak przechodzą go dreszcze podobnie jak węża. Dosłownie po paru sekundach nacięcie zagoiło się, a Nagini zwiotczała i upadła na podłogę. Tom ponownie westchnął i usunął ciało węża z podłogi.
Otrząsnął się i rozejrzał dookoła.
Zdecydowanie nie wiedział, jaki ma plan, ale wiedział, że tak trzeba.
Teraz musiał się tylko dowiedzieć paru rzeczy.
***
Harry obudził się kilka minut po dwunastej. Gardło miał zaschnięte i coś go w nim drapało, głowa pulsowała tępym bólem, a rękę zgniatał mu walec.
Nie, wróć. Ręka była zgniatana jakby walcem. O tak.
Odemknął powieki i zaraz tego pożałował. Z sykiem zakrył oczy wolną dłonią i powoli odsuwał ją, by nie oślepnąć od zbyt intensywnego oświetlenia. Po kilku minutach na tyle przyzwyczaił się do słońca, że mógł się rozejrzeć. Po chwili zorientował się, że wystaje mu coś ust. Poruszył głową, próbował wypluć to, ale tylko pogorszył sytuacje. W gardle zaczęło drapać, nie mógł złapać spokojnie oddechu a łzy pojawiły się w kąciku.
Zaraz pojawił się lekarz, uspokajającym głosem poprosił by się nie ruszał i usunął mu rurkę z gardła.
Odetchnął wolny i spojrzał na swoją uwięzioną rękę. Sprawcą był Draco, który namiętnie miętosił jego dłoń. Harry uśmiechnął się i pocałował męża w głowę. Ten mruknął coś, ziewną i odwrócił się twarzą do bruneta. Na lewym policzku miał odciśnięty ślad ręki, a włosy były w totalnym nieładzie. Potter zaśmiał się, czym obudził Malfoy’a.
- Z czego się śmiejesz - burknął blondyn przecierając zaspane oczy.
- Z ciebie - wyszeptał z zaschniętym gardłem.
Przynieś mi coś do picia - poprosił w myślach Dracona.
- A co z tego będę miał?
Czy ja wiem. Nie uduszę cię? - zaproponował Harry.
- Ok. Już idę.
Kiedy Draco wyszedł, brunet spojrzał na siebie, na bandaż na ręce. Czuł je także na ramieniu, brzuchu, biodrze i dole pleców. Nie mógł jednak skojarzyć skąd one mogły się wziąć.
Nagle, jak woda, która przebiła się przez tamę, wczorajszy sen spłynął do jego umysłu zalewając myśli. Leżał tak porażony nie mogąc się ruszyć. Nie zauważył jak wrócił Draco, jak go wołał, prosił, błagał. Nie czuł jak ten go potrząsał. Nic do niego nie docierało. Jedynie twarz Yaxley’a i Voldemorta naprzeciwko jego.
- Harry, proszę, Harry.
Dra… Draco. Czy ja naprawdę byłem martwy? - spytał spoglądając na bladą twarz męża.
- Ta maszyna wydawała taki przeciągły pisk. Lekarze wsadzili ci tą rurkę do gardła, traktowali prądem. Chyba tak. Chyba byłeś martwy.
To Voldemort. Muszę go zabić, Draco. On zagraża naszym dzieciom, tobie. On nie może… On musi… - Harry chciał wstać, ale Ślizgon stanowczo przytrzymał go na łóżku nie pozwalając choćby spuścić nóg z łóżka.
- Nie teraz. Teraz masz uważać na siebie, a nie porywać się z motyką na słońce.
Brunet naburmuszony założył ręce i odwrócił głowę w drugą stronę i zapatrzył się na okno. Draco wziął szklankę z wodą, którą wcześniej postawił na stoliku, przeszedł na drugą stronę łóżka i wręczył ją mężowi, który nie zdążył się odwrócić.
- Nie obrażaj się. To dla twojego dobra.
Dobra, dobra. Zobaczymy. Jeszcze będziesz prosił, żebym to zrobił - prychnął Harry w myślach.
- Ja będę prosił, żebyś się poświęcił i zabił Voldemorta? Jeżeli tak uważasz, to w ogóle mnie nie znasz - powiedział Draco i opuścił pokój trzaskając drzwiami. Harry patrzył się na nie jak zhipnotyzowany.
Parę minut później drzwi otworzyły się, a nadzieja Gryfona rozwiała się tak szybko jak się pojawiła widząc w progu lekarza, tego samego, co przyszedł i wyjął mu z gardła rurkę.
- Jak się czujesz?
Bywało lepiej - powiedział w myślach, po czym walnął się ręką w czoło przypominając sobie, z kim ma do czynienia. Lekarz popatrzył się trochę dziwnie, ale nie skomentował.
- Bywało lepiej - szepnął, bo gardło bolało go nawet przy oddychaniu.
- Zaraz coś podamy na gardło. Boli cię głowa?
Przytaknięcie.
- Ból pulsujący i rwący?
- Pulsujący.
- Coś jeszcze cię boli?
- Ręka, brzuch, ramię, biodro, plecy, mostek. Tam, gdzie mam to - powiedział wskazując opatrunek.
- Rozumiem. Zaraz wrócę z medykamentami. Poczekaj chwilę.
Przytaknięcie.
W drzwiach lekarz minął się z Hermioną i Snapem.
- Jak się czujesz? - spytała Hermiona podchodząc do łóżka z drugiej strony niż wcześniej siedział Draco.
Czemu wszyscy się o to pytają. Nie widać, że źle?
- Nie musisz warczeć - burknęła i chciała odejść, ale Harry złapał ją za rękę i pociągnął w dół.
Przepraszam. Pokłóciłem się z Draco… nie powinienem. Przepraszam.
- Nie ma sprawy. - Momentalnie się rozpogodziła i zaczęła jak najęta gadać o tym, co zrobiła Cecy, jak się uśmiechała, jak słodko spała.
Harry odpłynął w swój świat. Zaczął się zastanawiać nad tym, jak przeprosić Dracona. Jak go zmusić, żeby z nim porozmawiał. On nie chciał tak tego ująć. On po prostu powiedział to, co myślał. Nie zastanawiał się jak Draco może to odebrać, że będzie to miało wydźwięk taki, że blondyn go do tego zmusza. To jest tylko i wyłącznie jego decyzja, a że Draco będzie w skutek tej decyzji cierpiał…
Zabolało go serce. Poczuł uścisk i nieprzyjemne kłucie, jakby czyjaś dłoń zaciskała się na jego sercu, a paznokcie wbijały się w mięsień chcąc zadać więcej cierpień.
Spojrzał na Hermionę, która nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie ponure myśli krążą po jego głowie. Była zafascynowana Cecy. Mogłaby godzinami o niej opowiadać zupełnie jakby Harry jej nie znał.
W tym momencie wrócił lekarz z dwiema strzykawkami, małą, szklaną buteleczką i pastylkami na gardło.
- Proszę, tu masz coś na ból gardła - powiedział podając mu tabletki. - Syrop w razie duszności i kaszlu. - Buteleczkę postawił na stoliku obok łóżka. - A teraz ta nieprzyjemna część. Muszę pobrać krew do badań. Mam tu też lekki środek przeciwbólowy, który złagodzi ból, pomoże ci zasnąć i przespać noc bez koszmarów.
Harry przytaknął i wystawił prawą rękę wyprostowaną w łokciu do pobrania krwi.
- Lekkie ukłucie - powiedział lekarz patrząc mu w oczy.
Dopiero teraz brunet zauważył, jakie on miał intensywnie niebieskie oczy. Zupełnie jakby nosił soczewki. Po paru sekundach, które dla niego zdawały się wiecznością lekarz odwrócił wzrok uśmiechając się lekko. Potter nie wiedział, co się z nim dzieje. Był jak zahipnotyzowany. Wpatrywał się ciągle w to samo miejsce, gdzie przed chwilą była twarz lekarza. Ten jednak skończył pobierać krew, przeszedł na drugą stronę, przeprosił Hermionę i wstrzyknął do kroplówki lek przeciwbólowy. Gryfon dopiero wtedy był w stanie odwrócić głowę i spojrzał na twarz mężczyzny. Lekko pociągła, smagła, o oczach dużych i niebieskich, okolonych gęstymi rzęsami. Usta idealnie wykrojone wygięły się w lekkim uśmiechu, który Harry bezwiednie odwzajemnił. Zarost na policzkach, dookoła ust i na brodzie nadawał mu drapieżności i tajemniczości. Z powodzeniem mógłby zostać pomylony z bandytą, choć z taką twarzą i sylwetką żaden z policjantów, a tym bardziej policjantek nie byłby w stanie go zamknąć. Harry przez chwilę skojarzył go z takim złym małym-dużym chłopcem. Niewinny a zarazem nieobliczalny. Niesamowity.
Oczy zaczęły mu się zamykać, a on w panice próbował zrobić wszystko, żeby przedłużyć okres przed zaśnięciem. Walczył z opadającymi powiekami, ręce odmawiały mu posłuszeństwa. Chciał się podciągnąć, usiąść inaczej, wszystko, żeby tylko nie stracić z oczu wspaniałego lekarza. Po paru minutach żmudnej walki poddał się, a w ostatniej chwili wydawało mu się, że zobaczył coś intensywnie białego. Niestety nie mógł się dowiedzieć, co to było, bo Morfeusz zagarnął go tylko dla siebie.
***
- Ile on może spać? - spytała Hermiona Snape’a, kiedy mijała dwunasta godzina odkąd lekarz podał mu środek przeciwbólowy.
- Zależy jak mocny był środek - odparł profesor spoglądając na dziewczynę.
- I tyle ile będę chciał - dodał cicho Harry otwierając powoli oczy.
Gryfonka trzepnęła go po głowie i zaśmiała się.
- Widzę, że Śpiąca Królewna raczyła się obudzić - sarknął Draco opierając się o parapet. Wpatrywał się w jakiś odległy punkt nad drzwiami i nie zaszczycił go nawet spojrzeniem.
Harry’ego to zabolało, a w kącikach pojawiły się łzy.
Moglibyście nas zostawić?­ - poprosił w myślach Hermionę i ojca. Snape podniósł się od razu, natomiast Hermiona ociągała się, lecz po chwili została wręcz wyciągnięta siłą.
Draco, przepraszam. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Miałem zupełnie coś innego na myśli, a w napiętej sytuacji powiedziałem skrótem.
- Nie chciałeś, ale stało się. Nie powinieneś w ogóle nad tym myśleć, dopuszczać tego do świadomości. Myślałem, że znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć, że ja tak nigdy nie pomyślę. Prędzej poświęciłbym samego siebie! - Teraz Draco spojrzał na niego, a Harry pożałował, że tak tego pragnął. W oczach ukochanego szalał sztorm. Były tam zawód, złość, rozgoryczenie i smutek. Wielka, dojmująca samotność była wypisana na jego twarzy.
Harry’ego coś ścisnęło za serce. Żal i gorycz porażki. Zawiódł. Właśnie teraz, kiedy potrzebował Dracona najbardziej na świecie. Właśnie jego jednego.
Chciał coś powiedzieć, ale ból na dole brzucha odebrał mu głos. Złapał się za to miejsce, a Draco pomimo złości i surowego nakazu nadanego samemu sobie zbliżył się do męża i spojrzeniem zadał pytanie.
Co mam robić?
Lekarz - odparł Harry i pisnął z bólu.
Blondyn wypadł jak strzała z pokoju przy okazji prawie potrącając pielęgniarkę idącą korytarzem. Kiedy odzyskał równowagę poprosił ją o pomoc.
Kobieta weszła do pomieszczenia, ale ledwo zobaczyła Harry’ego oceniła sytuacje i podobnie jak Draco wybiegła z pokoju bez słowa. Pobiegła, jak się zdawało Draconowi, po lekarza. Nie pomylił się. Zaledwie kilka sekund później doktor wraz z trzema pielęgniarkami weszli do pokoju Harry’ego i zamknęli za sobą drzwi.
- Co się stało? - spytała Hermiona wychodząc zza rogu i widząc Dracona nerwowo tupiącego.
- Coś z Harrym - odparł i założył ręce. Po chwili spuścił je po bokach i palcami zaczął uderzać o uda.
Z sali wyjechało łóżko prowadzone przez jedną z kobiet, kroplówka podłączona do ramienia chłopaka jechała  obok. Doktor wyszedł zaraz za pozostałymi dwiema siostrami. Draco dopadł do niego.
- Gdzie go zabieracie?
- A kim pan jest dla pacjenta? - spytał lekarz z powątpiewaniem, czy Draco jest upoważniony do otrzymywania danych o stanie zdrowia pacjenta.
Blondyn zdenerwował się jeszcze bardziej, a złość w połączeniu z narastającym strachem ścisnęła mu gardło. Otworzył usta z zamiarem odezwania się, kiedy zza jego pleców dobiegł niezwykle spokojny głos Severusa.
- To jest pan Draco Malfoy, mąż pańskiego pacjenta, a ja jestem Severus Snape, ojciec Harry’ego.
Lekarz zaczerwienił się lekko z zażenowania.
- Przepraszam za nieporozumienie. Harry zaczyna rodzić, więc musimy przeprowadzić cesarskie cięcie. Wybaczą panowie, ale muszę iść na salę operacyjną. - To powiedziawszy odwrócił się na pięcie i skierował w stronę windy.
- Ale się zmieszał - zagwizdała Hermiona i minąwszy ich podeszła do winy, wcisnęła przycisk i spojrzała na nich wyczekująco. - Idziecie?
***
Ból był nieznośny. Promieniował z lewego biodra aż na klatkę piersiową. Powodował, że płuca nie chciały równomiernie pracować, a nóg w ogóle nie czuł. Dookoła słyszał głosy, rozmowy, ale nic z nich nie rozumiał i nie chciał zrozumieć.
- Harry. Harry. Harry, spójrz na mnie.
Ten głos. Skądś go kojarzył, ale nie pamiętał skąd. Nie mógł przypisać go do żadnej twarzy, do żadnej osoby. Postanowił jednak mu zaufać i spojrzał w te niebieskie oczy.
- Dobrze. Zaraz podamy ci znieczulenie.
Poczuł maskę na twarzy. Obraz zaczął mu się rozmazywać, lampy na suficie skakały w różnych kierunkach.
- Odliczaj od dziesięciu.
- Dziesięć, dziewięć, osiem… - ostatnią liczbę wyszeptał i odpłynął.
***
- Czemu ta winda musi być taka powolna - warknął Draco tupiąc nogą.
- Uspokój się - syknęła mu do ucha Hermiona tak gwałtownie, że aż podskoczył i spojrzał na nią zmrużonymi oczami.
- Jakiś czas temu odniosłam wrażenie, że chcieliście dobie skoczyć do gardeł, a teraz tak się o niego martwisz?
- Ja go kocham i nie ważne, co się między nami stało, zawsze będę się o niego martwił i zawsze będę go kochał. Nie ważne co powiedział i zrobił.
- No to mu wybacz. Jestem przekonana, że nie chciał. Cokolwiek zrobił.
Draco założył ręce na klatce piersiowej i odwrócił się do niej tyłem. Miała rację i za to jej nienawidził. W końcu Harry wybaczył mu zdradzę, a Draco? Za jakieś marne nieporozumienie wyszła taka kłótnia. Powinien być z mężem właśnie teraz, powinien się nim opiekować, wspierać, a się boczył. Co z niego za fatalny mąż.
- Nie przejmuj się. Jestem pewna, że wyjaśnicie sobie wszystko - powiedziała mu do ucha i poklepała po plecach.
Winda zatrzymała się w końcu na odpowiednim piętrze. Draco z tego wszystkiego nie zapytał o salę, ale Severus wychodząc ostatni pociągnął go bez słowa za koszulkę.
- Dzięki - mruknął, kiedy dotarli pod odpowiednie drzwi.
Malfoy nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Wejść tam, czy może poczekać na zewnątrz. Jeżeli poczekać, to czy usiąść, stać, a może chodzić po korytarzu. Zdecydował, że usiądzie, bo tak okaże jak najmniej zdenerwowania. Akurat. Gdy tylko usiadł, zaczął machać nogami. Trzykrotnie zmieniał pozycję, zaciskał dłonie w pięści, chował je do kieszeni, krzyżował ręce na klatce piersiowej.
W końcu nie wytrzymał i wstał z miejsca z zamiarem pochodzenia, ale drzwi od sali otworzyły się, a ze środka wyłoniły się dwie pielęgniarki z dwoma zawiniątkami. Jednym niebieskim, a drugim różowym. Sebastian Aleksander i Isabella Clarissa. Jego dzieci. Drżące ręce wystawił przed siebie i wziął swoją córeczkę. Była taka malutka. Na głowie miała kępkę jasnych włosów, skórę raczej bladą, a usteczka idealnie wykrojone jak Harry’ego. Kiedy uchyliła powieki, zobaczył najbardziej niesamowite oczy na świecie. Jedna tęczówka była szaro-niebieska, jak jego własne, a druga szmaragdowo zielona. Kolor Harry’ego. Draco zaniemówił. Był w stanie tylko się w nią wpatrywać. Dopiero dobre dziesięć minut później Snape chrząknął, a blondyn potrząsnął głową i spojrzał na niego rozmarzonym wzrokiem.
- Jest piękna - szepnął z powrotem spoglądając na córkę.
- Tak, to prawda - powiedział Snape zaglądając mu przez ramię.
- Hermiona, chodź na chwilę - poprosił Draco.
Dziewczyna podeszła i dzięki pomocy Snape’a, zamienili się dziećmi. Gryfonka trzymała teraz Izzy, a Draco Sebastiana.
Chłopczyk miał czarne włosy na głowie, a oczy po Draconie. Kształt buzi, oczu, ust i nosa był zdecydowanie Harry’ego. Nawet karnację otrzymał po nim. W przypadku Izzy, dostała ona alabastrową skórę Dracona, co pasowało do jasnych włosów.
- Musimy zabrać je na badania - powiedział lekarz podchodząc do nich z pielęgniarką.
- Coś się stało? - zaniepokoił się Draco nerwowo zerkając na dzieci.
- Nie. Musimy je zważyć, zmierzyć, pobrać krew. Standardowa procedura. Proszę się nie martwić, dostanie je pan z powrotem całe i zdrowe. - Lekarz uśmiechnął się wyciągając ręce po niebieski tobołek, a pielęgniarka wzięła Izzy z rąk Hermiony. Zniknęli za zakrętem korytarza rozmawiając ze sobą.
Draco niemal wbiegł do sali i zatrzymał się w progu. Sala była pusta. Spojrzał w lewo, w prawo, przetarł oczy, ale nic się nie zmieniło. Sala nadal była pusta. Zupełnie, jakby nikogo tu nigdy nie było.
- Zabierali go windą - powiedział Snape stając za nim i zaglądając do sali.
- Czemu mi nie powiedziałeś? - warknął Draco odwracając się i mierząc chrzestnego groźnym spojrzeniem.
- Bo byłeś zajęty dziećmi. Właśnie teraz chciałem ci powiedzieć, ale ty już zdążyłeś wejść do sali. Gorzej jak z dzieckiem. Puścić cię gdzieś bez opieki nie można - narzekał Severus w drodze do windy. Hermiona ledwo powstrzymywała się od parsknięcia śmiechem, a blondyn założył ręce na piersi i udawał, że tego nie słyszy.
Droga windą dłużyła się i wydawało się, że zatrzymuje ona na każdym piętrze. W rzeczywistości w drodze z piętnastego piętra nie zatrzymała się tylko pięć razy. Co i tak było sporym osiągnięciem.
W końcu wysiedli na parterze i ruszyli do sali Harry’ego, który, jak się okazało, nie obudził się jeszcze po narkozie. Uspokojeni zajęli miejsca w pokoju nastawieni na czekanie.
***
W głowie mu łupało, w ustach czuł suchość, a na dole brzucha czuł nieprzyjemne szarpanie. Powietrze wokół niego zdawało się wyschnięte na wiór. Zupełnie, jakby znajdował się na pustyni.
Wziął głębszy oddech i poczuł łaskotanie w gardle. Kaszlnął kilka razy, a wokół siebie usłyszał podniesione głosy i szuranie krzesłami. Ktoś złapał jego rękę w ciepły uścisk, a inna osoba podniosła głowę i wlała coś do jego ust. Z przyzwyczajenia przełknął i uśmiechnął się lekko.
Jeszcze po paru minutach walki ze sobą uchylił powieki i ulgą przyjął, że za oknem  jest ciemno, a lampy w pokoju są przygaszone.
Rozejrzał się dookoła. Hermiona ściskała jego lewą rękę siedząc na krześle obok łóżka. Severus zajmował miejsce naprzeciwko niej, a zaraz za nim stał Lucjusz. Narcyza z Cecy na rękach siedziała na kanapie pod ścianą z lewej strony i uśmiechała się do Harry’ego. On odwzajemnił uśmiech i wzrokiem szukał męża.
- Draco wyszedł przed chwilą. Zaraz powinien wrócić - powiedziała Hermiona domyślając się, za kim rozgląda się jej przyjaciel.
Harry przytaknął i wolną rękę położył sobie na brzuchu. Jego serce wykonało podskok, kiedy opadła niżej, niż powinna się zatrzymać. Zerknął w dół i nie zobaczył brzuszka, jaki widział w tym miejscu jeszcze wczoraj. Krzyknął i zdezorientowany spojrzał na Hermionę.
- Spokojnie Harry. Niedługo powinni je przynieść. Draco właśnie po to poszedł.
- Ale przecież termin był na siedemnastego sierpnia. A jest dopiero… Który właściwie dzisiaj jest?
- Drugi - podsunął Snape.
- No właśnie. Nic im nie będzie? Dwa tygodnie dla takich dzieci to dużo - zaczął nawijać nie zwracając na nic uwagi i nie pozwalając dojść nikomu innemu do głosu. Dopiero, kiedy skończyło mu się powietrze w płucach i musiał zaczerpnąć oddechu udało się komuś cokolwiek wtrącić.
- Przestaniesz w końcu gadać? Chcesz zobaczyć swoje dzieci, czy nie?
Harry rozpoznałby ten głos wszędzie. Znajome przeciąganie samogłosek i sarkazm ukryty w każdym słowie. Brunet spojrzał przed siebie, gdzie w drzwiach stał Draco wraz z jedną z pielęgniarek. Blondyn uśmiechnął się i wszedł do pokoju, pewnym krokiem kierując się do łóżka męża. Harry z pomocą Snape’a usiadł i wziął na ręce różowe zawiniątko. Sebastian trafił do Dracona, a pielęgniarka wyszła, by po chwili powrócić i butelkami.
- Pierwsze karmienie - powiedział Draco i usiadł na zwolnionym przez Severusa miejscu.
Izzy z zamkniętymi oczkami ssała oferowaną butelkę, a Sebastian z ciekawością przypatrywał się blondynowi i także jadł.
W trakcie posiłku przyszedł lekarz i z uśmiechem na ustach poczekał, aż Harry skończy karmić. Następnie poprosił, by na chwilę przekazał córkę Hermionie. Gryfon z nieszczęśliwą miną rozstawał się z córką.
Podczas badania non-stop na nią zerkał i uśmiechał się jak wariat ze szczęścia.
Lekarz zmienił opatrunek na szwach, obejrzał brzuch, sprawdził temperaturę, znowu pobrał krew do badań i podał odpowiednie leki na wzmocnienie i gojenie się ran.
Gdy tylko odsunął się od pacjenta, Izzy wróciła do niego na ręce. W końcu otworzyła oczka, a Harry został zahipnotyzowany. Spoglądały na niego najbardziej niesamowite oczy świata. Jedno zielone, jak jego, drugie szare, jak Dracona. W tych oczach kryło się wszystko. Cała jego miłość, cały on i Draco.
W końcu Izzy zamknęła oczka i poszła spać, więc Harry wymienił się z Draconem i po chwili trzymał na rękach swojego syna. Miał on kolor oczu Dracona. Tak samo bystre i inteligentne. Reszta jednak należała do Harry’ego.
- Zupełnie jak ty z moimi oczami - powiedział Draco nachylając się lekko.
- Prawda - przytaknął brunet i pogłaskał go po ciemnych włoskach. Sebastian uśmiechnął się i przymknął oczy.
- On chyba też chce iść spać - szepnął Harry, położył go obok siebie i otoczył ramieniem. Niemowlak zamknął powieki i zasnął, a chwilę po nim i Gryfon. Draco wstał, Izzy położył w łóżeczku przyniesionym przez pielęgniarki, wrócił na miejsce obok Harry’ego, oparł głowę na ręce i także odpłynął w objęcia morfeusza.
***
Tydzień trwało, aż wypuścili go ze szpitala. Trzymali go długo ze względu także na magię, która wracała do niego dużymi skokami. Miał wrażenie, że go rozsadza. Pomimo eliksirów nie mógł wstawać z łóżka. Był do niego przywiązany.
Nie opuszczało go przeczucie, że ma w sobie teraz dwa razy więcej magii niż wcześniej i że może zrobić wszystko. Spytał się o to ojca, ale ten powiedział, że to nie możliwe, chyba że ktoś podałby mu eliksir jak był mały, który ograniczyłby jego magię do czasu uzyskania pełnoletniości. Przy czym Severus zapewnił go, że on by o tym wiedział, bo Lily by o tym wiedziała.
W trakcie jego pobytu w szpitalu dwa razy odwiedzili go znajomi z bandy. Fred i George byli oczarowani Izzy i Sebastianem w równym stopniu co Ginny i Luna. Draco podsunął wtedy mężowi pomysł, żeby to oni byli rodzicami chrzestnymi. Nikt nie miał nic przeciwko.
Pewnego dnia Harry zdał sobie sprawę, że czeka jeszcze na kogoś. W głębi duszy miał nadzieję, że Lasandra także go odwiedzi. Skoro była przyjaciółką jego mamy, był prawie pewien, że przyjdzie. Rozczarował się jednak na próżno na nią czekając.
Ze szpitala, Draco i Harry pojechali samochodem do Malfoy Manor. Prowadził Harry, bo tylko on z nich dwóch miał prawo jazdy, a blondyn siedział z tyłu z dziećmi. Na miejscu byli już Snape, Lucjusz i Hermiona, bo Narcyza wróciła kilka dni wcześniej, żeby wszystko przygotować.
Gryfonka jednak musiała wracać do domu, bo następnego dnia jechała z rodzicami na wakacje. Pożegnała się ze wszystkimi i już jej nie było.
- Zapraszam na obiad. - Narcyza pojawiła się w drzwiach zapraszając wszystkich do środka.
***
W ciągu reszty wakacji Harry dopełnił obowiązków względem Cecy i stał się jej prawowitym ojcem chrzestnym. Pewnego dnia odkrył, że nie potrzebuje żadnych zaklęć. Po prostu myśli, co chce zrobić, a magia to robi. Severus był pod wrażeniem, co okazał podniesieniem brwi. Przeprowadził kilka badań, które wykazały, że istotnie, Harry posiada w sobie więcej magii niż przedtem.
Sebastian był nadzwyczaj spokojnym dzieckiem za to Izzy często płakała i była marudna. Nic jej nie pasowało. Musiała mieć swoją własną butelkę, której nie mógł dotykać nikt inny oprócz Harry’ego i Dracona, nikt nie mógł do niej mówić oprócz tych dwojga, co do trzymania na rękach upodobała sobie jeszcze Hermionę i Snape’a. Nie zasnęła, dopóki nie była przykryta swoim kocykiem, a obok niej nie leżał pluszak i jej brat. Sebastian płakał tylko w tej jednej sytuacji. Jak podczas zasypiania nie widział Izzy. Zupełnie jakby byli ze sobą połączeni niewidzialną nitką. Oczywiście jak każde dziecko Sebastian płakał jak był głodny, ale było to tak rzadko.
Łóżeczko, kojec i wszystkie zabawki na razie stały w ich pokoju, żeby w razie czego mogli szybko zareagować. Maleństwa budziły się średnio cztery razy w nocy. Każde. Oczywiście na zmianę, bo nie mogły obudzić się razem. Draco i Harry ustalili, że Harry wstaje do Izzy, a Draco do Sebastiana. W efekcie w dzień chodzili niewyspani, a dzieci wymagały ich ciągłej uwagi. Nie mieli także dla siebie czasu. Cokolwiek i kiedykolwiek chcieli zrobić, czy to wieczorem, rano czy w ciągu dnia, zawsze któreś dziecko sobie przypomniało, że ma mokro w pieluszce, albo że jest głodne, albo że znudziła mu się ta zabawka.
Lubili w ciągu dnia chodzić na długie spacery. Czasami zdarzało się, że wychodzili koło drugiej czyli po obiedzie, a wracali koło dziesiątej. Dzieci już dawno spały, ale oni mogli wtedy cieszyć się sobą. Rozmawiali, poznawali się jeszcze lepiej, choć wiedzieli o sobie już wszystko.
Harry często wieczorem myślał o sobie i o tym, czy jest szczęśliwy. Zawsze dochodził do tego samego wniosku. Otóż tak. Jest szczęśliwy. Ma wspaniałego męża, dwójkę niesamowitych dzieci, które rosną jak na drożdżach, przyjaciół, na których może polegać i ojca, z którym dobrze się dogaduje.
***
Miesiąc trwało odzyskanie horkrusków rozsianych po Anglii. Miesiąc trwało zdobycie informacji, które pewna osoba skrzętnie ukryła. Miesiąc trwało sporządzenie potrzebnego eliksiru. Miesiąc trwały przygotowania. Ale w końcu się udało.
Dawno, dawno temu, kiedy Tom natrafił na wzmiankę o horkruksach nie doczytał informacji, która zapisana była małym druczkiem na dole strony. Poza tym, kto by się tym interesował, jeżeli na szali leżała możliwość zostania nieśmiertelnym. Jednak po latach, Tom wrócił do tej książki i swojego początku. Doczytał informację i zastanawiał się, kiedy ona będzie mu potrzebna. O ile w ogóle kiedykolwiek będzie mu potrzebna. I w końcu okazało się, że jest.
Otóż chodziło o to, że zrobienie horkruksa rozdziela duszę. Wszyscy to wiedzą. Jednak rozdziela to duszę w ten sposób, że coraz mniej zostaje człowieka w człowieku. Budzą się w nim te instynkty i odruchy, które normalnie są kontrolowane przez sumienie i zdrowy rozsądek. Podczas podziału duszy, te dwie rzeczy opuszczają człowieka jako pierwsze i staje się on zwyrodnialcem. Oczywiście nie dzieje się od razu za pierwszym razem. Przy trzecim, czwartym u niektórych przy piątym, sumienie i rozsądek ulatują, a umysł zastępuje je żądzą mordu, krzywdy i pragnieniem bólu. Człowiek wbrew sobie zaczyna nienawidzić.
Tom chciał teraz jednak odzyskać swoją ludzką część człowieczeństwa nawet, jeżeli oznaczało się to stanie się śmiertelnym.
Z każdym horkruksem dostarczonym przez Śmierciożerców robił to samo. Odbierał mu tę część duszy zabraną od niego. 
W końcu dotarł do momentu, w którym zaczął czuć emocje. Smutek, żal, rozgoryczenie, zdrada, cierpienie, radość, a nie tylko wściekłość, obojętność i zimne zadowolenie, kiedy oglądał czyjąś krzywdę.
Stał się znowu człowiekiem.
Odetchnął i rozejrzał się po swoim pokoju. Stwierdził, że musi wprowadzić w nim kilka zmian, jednak mogą one poczekać. Ma teraz do załatwienia sprawę niecierpiącą zwłoki. Zasiadł za biurkiem, chwycił pióro i pergamin i szybko naskrobał list. Przywołał do siebie ptaka i wypuścił go z wiadomością przywiązaną do nóżki.

niedziela, 8 marca 2015

Tom II Rozdział 6.

Rozdział dedykuję Lilith Malfoy. Gdyby nie twoje roszczenia w komentarzach i oburzenie na pewien temat, to ten rozdział nigdy nie wyglądałby w ten sposób. Miłego czytania!
P.S. Zachęcam do zostawiania komentarzy pod postami, dzięki nim rozdziały będą częściej, bo napędzają one wena! Dziękuję też bardzo za te, co się pojawiają. Jestem wzruszona, że tyle osób czyta mojego bloga, i że Wam się to podoba.
_________________________________________
Rozdział 6. "Podpis"
Draco był świetnym tancerzem. Prowadził Harry’ego, który tańczył raz w życiu na Balu Bożonarodzeniowym w czwartej klasie. Nie wspominał tamtego tańca zbyt dobrze.
Teraz blondyn nie mógł zbytnio nim wywijać, więc starał się tańczyć bardziej statycznie. Mimo tego Harry nie czuł się źle. Po trzeciej piosence Hermiona odbiła go mężowi i przetańczyła kolejne trzy piosenki. Po tym stwierdził, że ma dość.
Ślizgon szalał na parkiecie, co piosenkę zmieniając partnerkę. Nawet Hermiona była wśród tancerek. Mignęła mu też twarz Narcyzy.
- Coś się stało? - pytanie sprowadziło go na ziemię. Przestał wodzić oczami za Draconem i spojrzał na osobę, która przysiadła się do niego. Mógł się tego spodziewać, ale mimo wszystko był zaskoczony widząc Lasandrę.
- Nie, skąd. Po prostu się zmęczyłem - wzruszył ramionami kładąc rękę na brzuchu.
- No tak. Wiem o co chodzi - powiedziała, ale po chwili przymknęła oczy jakby zorientowała się, że powiedziała za dużo. O wiele za dużo i to osobie, której nie powinna.
- Masz dziecko? Wyglądasz bardzo młodo jak na matkę - odparł Harry udając zaskoczenie i nie dając po sobie poznać, że zauważył dziwne zachowanie rozmówczyni.
- Miałam - wyjaśniła lekko zmieszana i odwróciła wzrok.
- Och, nie wiedziałem - mruknął mrużąc oczy i przyglądając się rysom Lasandry.
- Nic się nie stało. Zginął, kiedy Voldemort się pierwszy raz panoszył. To było dawno temu. - Zamilkła. Po chwili jednak na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech odejmujący jej z dziesięć lat i odezwała się pogodnym głosem tak różnym od nastroju jej poprzednich słów. - Piękne wesele. Narcyza zrobiła kawał dobrej roboty - zmieniła temat, za co Harry był jej wdzięczny.
- Też uważam, że moja matka jest niesamowita - powiedział uśmiechnięty Draco podchodząc do nich. Najwyraźniej usłyszał tylko ostatnie zdanie.
Blondyn trzymał w ręku kieliszek z czymś musującym. Prawdopodobnie szampanem. Jego oczy błyszczały, policzki były lekko zaróżowione, a włosy w nieładzie. Wyglądał tak cholernie pociągająco, że Harry musiał zacisnąć usta i z wielkim trudem oderwał oczy od twarzy męża.
Tak właśnie. Mąż. Jak to dziwnie brzmiało nawet w jego własnych myślach. Harry Snape-Malfoy. Niesamowite. Ciekawa będzie reakcja nauczycieli i uczniów. Już w myślach widział ich zdziwione miny i niedowierzające spojrzenia.
- Harry? Żyjesz? - zatroskał się Draco nachylając się do niego i kładąc rękę na ramieniu. - Lasandra pytała się, kiedy masz termin.
- Jaki termin? - Zmarszczył brwi wybity z kontekstu. Nie potrafił zebrać myśli.
- Kiedy rodzisz - uśmiechnęła się i w tym momencie przypominała mu kogoś, kogo kiedyś widział.
- Ach. W połowie sierpnia zdaje się. Przepraszam, kiepsko się czuję - powiedział i udał się w stronę rezydencji gdzie stały obszerne kanapy odprowadzany zamyślonym spojrzeniem kobiety i niespokojnym męża.
- Ja także przepraszam. Chciałbym zamienić jeszcze słówko z Severusem. - Oddaliła się szybkim krokiem pozostawiając zdumionego Ślizgona samego.
- Harry? Wszystko w porządku? - spytał podchodząc do chłopaka leżącego na jednej z kanap z głową przykrytą ręką.
- Tak. Tylko ona mi tak bardzo kogoś przypomina. Kiedy już mam odpowiedź, umyka mi. Nie mogę przy niej skupić myśli. Jakby coś mnie nieustannie rozpraszało. To jest takie frustrujące - mruknął podnosząc wzrok.
Draco odstawił kieliszek na stół stojący niedaleko, kucnął obok kanapy i położył dłonie na policzkach ukochanego. Delikatnie przysunął się i złożył na jego ustach pocałunek.
- Cicho. To nasz dzień. Będziesz miał na to dużo czasu, bo coś czuję, że ta kobieta nie da nam spokoju. Taka intuicja - zaśmiał się, lecz po chwili jego oczy spoważniały i popatrzyły w głąb Harry’ego. - Kocham cię i cokolwiek się stanie nie dam cię skrzywdzić. Nawet takiej kobiecie jak Lasandra.
- Też cię kocham Draco - szepnął.
Na parkiecie Hermiona tańczyła z Severusem, kiedy piosenka się zmieniła, a Severusa przejęła Lasandra.
- Witaj Severusie - powiedziała cicho, melodyjnie z lekkim uśmiechem błąkającym się na ustach.
- Witaj Lasandro, jeżeli to jest twoje prawdziwe imię - szepnął nachylając się lekko do przodu.
- Zawsze byłeś niezwykle dowcipny, Severusie. Zazdrościłam tego Lily. Znalazła tak wspaniałego mężczyznę, a nie potrafiła go docenić. Gdyby tylko mogła naprawić swój błąd.
- Ale nie może - warknął Snape przyglądając się kobiecie.
- Wielka szkoda nie uważasz?
- Owszem. Zawsze zastanawiałem się, co by było gdybym znalazł się wtedy na jej miejscu, albo gdyby mieszkała ze mną. Jak potoczyły by się sprawy.
- Na pewno byłaby bezpieczna. Tak samo jak Harry. Wychowałbyś go po swojemu, prawda?
- Oczywiście. Nie musiałby mieszkać u tych wstrętnych mugoli - prychnął spoglądając podejrzliwie na Lasandrę. Coś w jej twarzy wzbudziło w nim wątpliwości. Pewna niedoskonałość, kontur rozmywający się pod bardziej intensywnym spojrzeniem. W jej oczach zobaczył ból i zawód, ale nie widział co takiego zrobił lub powiedział, że wywołał taką reakcję.
- Przepraszam, muszę odpocząć - mruknęła zostawiając go na środku parkietu.
Snape przez chwilę śledził rude włosy w tłumie, ale zważając na jej niewielki wzrost szybko utonęła pośród ogromu gości.
***
Wesele trwało dopóki ostatnia osoba nie zeszła z parkietu, a było to około szóstej nad ranem. Draco z Harrym zwinęli się koło pierwszej, ponieważ brunet już ledwo trzymał się na nogach.
Ich noc poślubna była nieco uboga, ale obiecali sobie, że zrekompensują to sobie jak pojadą na miesiąc miodowy, który będzie właściwie tygodniem miodowym na przełomie września i października.
Śniadanie pojawiło się na stole o dwunastej choć przy stole nie było żywej duszy. Goście zaczęli wychodzić z pokoi około trzeciej, kiedy to podano obiad.
Nikt jednak nie narzekał, wszyscy byli w szampańskich nastrojach. Wszyscy rozmawiali, gratulowali gospodyni świetnego zorganizowania ceremonii oraz wesela i zachwalali dobór potraw i ich wyśmienity smak.
Draco i Harry zeszli ostatni. Gryfon ledwie zauważalnie urósł, włosy mu pociemniały i stały się bardziej opanowane. Skóra była lekko bardziej blada, ale oczy, nie zakryte okularami, zrobiły się jeszcze intensywniejsze. Te drobne zmiany świadczyły o tym, że zaklęcie adopcyjne przestaje działać, a odsłania się jego prawdziwy wygląd dany mu przez rodziców.
Kiedy młoda para pojawiła się w jadalni ozwały się oklaski i krzyki. Usiedli między Hermioną a Severusem, co oczywiście dla Dracona i Snape’a siedzących po bokach Harry’ego, nie było dobrym rozwiązaniem. Brunet zgarnął większość jedzenia z ich części stołu i Draco musiał prosić skrzaty by im doniosły. Podobnie było z deserem. W ciągu pięciu minut Harry zjadł trzy porcje, na szczęście ktoś w kuchni o tym pomyślał i po chwili pojawiła się dodatkowa porcja dla tych, którzy zostali tegoż deseru pozbawieni.
Jedna osoba zdawała się być na uboczu, nie udzielała się w rozmowach lecz siedziała, obserwowała i wyciągała wnioski. Śledziła każdy ruch bruneta, każdy uśmiech i chłonęła to całą sobą. Czekała na rozwój wydarzeń.
***
Goście rozjechali się wieczorem. Została tylko Hermiona, ponieważ dostała od chłopaków zaproszenie na wakacje. Snape pod pozorem pracy wrócił do Snape Manor.
Młodzież całe dnie wylegiwała się nad basenem. Narcyza zajmowała się córką, a Serp kręcił się dookoła brata i swojego szwagra.
Lucjusz wrócił do normalnej pracy. Jeżeli tak można nazwać jeżdżenie i oglądanie gruntów pod budowę lub lokali na wynajem albo sprzedaż.
- Draco, mieliśmy pojechać do klubu. I to jakiś czas temu - przypomniał pewnego dnia Harry leżąc na materacu pływającym w basenie.
Blondyn pływał dookoła niego i co jakiś czas chlapał go wodą.
- Chcesz się dzisiaj wybrać? - spytał podpływając i oblewając go wodą.
- Czemu by nie. Hermi, chcesz jechać z nami? - krzyknął do dziewczyny siedzącej na brzegu i czytającej książkę.
Bo co innego mogłaby robić Hermiona w wakacje? Pomijając to, że oczywiście wygłupiała się z nimi, jeździła na wycieczki, to głównie siedziała z nosem w książce. Nie mieli jej tego za złe biorąc pod uwagę, że była w każdej chwili gotowa do robienia czegoś innego.
- Chętnie - odparła nawet nie podnosząc głowy znad książki.
- To postanowione - ucieszył się uderzył rękoma w wodę przez co ochlapał sam siebie.
Do klubu pojechali wieczorem, kiedy słońce zaszło. Samochód był prezentem ślubnym od Lasandry. Czarne , lśniące Lamborghini Aventador. Zupełnie jakby wiedziała o jakim samochodzie Harry zawsze marzył. Stało w garażu czekając na odpowiedni moment, a ten właśnie nadszedł.
Hermiona i Harry mieli prawo jazdy, ale Draco nie zgodził się, by jego mąż prowadził w tym stanie.
Kiedy dojechali na miejsce skręcili na parking. Stało na nim ze sto samochodów jeżeli nie więcej. Harry nie pamiętał, żeby jego klub cieszył się aż taką renomą. Spokojnie przejechali przez plac i dotarli do prywatnego garażu. Hermiona zaparkowała i szybko wysiedli z samochodu.
Kiedy przeszli na przód budynku zobaczyli kolejkę ciągnącą się aż za róg. Co najmniej pięćdziesiąt metrów. Przepchnęli się do wejścia, a ochroniarz skinął głową i przepuścił ich drugimi drzwiami. Po wejściu Harry podszedł do drugiego ochroniarza i powiedział coś do niego. Ten zniknął na chwilę za drzwiami po jego lewej stronie i wyszedł zza nich z kolegą. Otworzyli drugie drzwi i nimi także zaczęli wpuszczać klubowiczów. Harry zauważył przez otwarte drzwi, że kolejka nieco się rozładowała.
Obrócił się na pięcie i poszedł w prawo wąskim korytarzem do swojego gabinetu. Hermiona i Draco zostali z tyłu i spojrzeli po sobie niepewnie. Dawno tu nie byli, a jeśli już, to nigdy razem nie wchodzili do tego pomieszczenia. Symbolizowało porażkę, wstyd, zdradę. Teraz jednak, by utrzymać pozory, musieli. Hermiona szła pierwsza czując na plecach wzrok Dracona. Czuła się nie pewnie i bała się, że się zdradzi.
Przekraczając próg jednak odprężyła się, kiedy nic się nie stało. Żadnego gromu, błyskawicy, wybuchu, oskarżenia, niczego. Wszystko było w porządku. Dopóki nie spojrzała na kanapę i dywan. Wspomnienia zalały jej umysł. Musiała przytrzymać się szafki, żeby nie upaść. Niestety Harry musiał to zauważyć i chwilę później prowadził ją, by usiadła na kanapie.
- Co się stało? - spytał zmartwiony sondując jej twarz. Spojrzał na Dracona, który starał się wyglądać na zmartwionego, a nie zszokowanego lub zastraszonego.
A bał się jak nigdy. Gdyby Harry się dowiedział… Wolał nawet się nad tym nie zastanawiać.
- To pewnie to słońce - powiedziała słabo i odchyliła się do tyłu zasłaniając ręką twarz.
Wzięła trzy głębokie wdechy i spojrzała najpierw na Dracona potem na Harry’ego.
- Wszystko w porządku - zapewniła i uśmiechnęła się. - Pójdę po coś do picia.
- Siedź, ja pójdę - zaoferował się Draco i już go nie było.
Hermiona miała ochotę go walnąć. Jednak siedziała w miejscu i nie ruszała się starając dość do siebie.
Harry podszedł do biurka i spojrzał na papiery leżące na biurku.
- Dzięki, że zajęłaś się tym wszystkim - powiedział i ogarnął rękami biurko, choć Hermiona nie mogła tego widzieć.
- Nie ma sprawy - wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, co by się stało z klubem gdyby nie ty, Severus i Lucjusz. Byłaby to już pewnie ruina.
- Po to są przyjaciele - odparła i skrzywiła się lekko, jednak dzięki rękom na twarzy nie było tego widać. Ta jedna rzecz mogła ich wydać.
Draco po chwili wrócił z dzbankiem z wodą. Szklanki stały w barku, więc Harry wyjął je i postawił na stoliku. Hermiona z wdzięcznością przyjęła zimny napój i wypiła swoją porcję na raz.
- Idę jeszcze na chwilę na salę i na dół. Muszę się przywitać ze wszystkimi - uśmiechnął się i opuścił pokój nie czekając na reakcję męża i przyjaciółki.
Ci nie patrząc nawet na siebie ruszyli za nim. Trafili na zatłoczony hol, ale nigdzie nie mogli zobaczyć Harry’ego. Przeszli korytarzem na salę gdzie na parkiecie bawiło się około trzystu osób. I wydawało się, że drugie tyle jeszcze do klubu wchodzi.
Draco dostrzegł Pottera idącego do swojego królestwa witając się ze wszystkimi gośćmi po drodze. Zupełnie jakby wszyscy wiedzieli kim jest.
Oboje z Hermioną wręcz zlecieli po schodach i zaczęli się przepychać przez tłum w stronę czarnych drzwi prowadzących na dół. Kiedy znajdowali się już parę metrów za Harrym zwolnili i wyrównali oddech.
Po chwili dogonili go i razem zeszli na dół.
- Keyna! - zawołał chłopak zaraz po zejściu ze schodów dostrzegając leżącą na barze nimfę.
- Harry, jak miło cię widzieć. - Wręcz spłynęła do nich z baru uśmiechając się promiennie.
- Jak tam? Wszystko w porządku?
- W jak najlepszym. Klientów coraz więcej, koncerty niemalże codziennie. Niedługo zabraknie miejsca - zaśmiała się perliście ukazując rząd równiutkich, białych zębów.
- Cieszę się. Nie było żadnych problemów, bójek…
- Raz klient nie uszanował jednej z tancerek. Dostał nauczkę i już więcej się nie pokazał. Wszystko bezpiecznie i legalnie.
- Dziękuję. Postaram się częściej zaglądać, jeżeli mój mąż mi pozwoli i będzie towarzyszył - powiedział kładąc nacisk na słowo mąż.
Harry uwielbiał bawić się tym słowem. Jak tylko była ku temu okazja, chętnie go używał. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to się w końcu stało. Że są małżeństwem. To było dla niego coś niesamowitego i poza zrozumieniem.
- Zapomniałabym - powiedziała klepiąc się w czoło.
Szybko pobiegła za bar i zaczęła czegoś szukać. Po paru minutach wróciła trzymając w ręku dużą torbę z kokardą.
- To taki prezent od nas. Otwórzcie jak będziecie sami - sugestywnie poruszyła brwiami.
Draco wysunął się na przód i wziął od niej prezent.
- Dziękujemy - powiedział i uśmiechnął się.
- Nie trzeba. To taki drobiazg - machnęła zbywająco ręką.
- My już chyba będziemy lecieć. Ostatnio szybko się męczę. - Pochylił się i ucałował nimfę.
Szybko opuścili lokal bocznym wyjściem by nie przepychać się przez tłum ludzi zważywszy na to, że chwilę temu zaczął się już koncert.
- Kto dzisiaj gra? - spytał się Hermiony siedząc już w samochodzie. Nie mógł sobie przypomnieć nazwy grupy.
- Hozier. Mało znani. Ostatnio wydali płytę.
- Faktycznie - przytaknął i zapatrzył się za okno.
Hermiona prowadziła, po prawej siedział Harry, a Draco wylądował z tyłu. Gryfonka spojrzała na niego w lusterku wstecznym nie zwracając uwagi na przyjaciela siedzącego na miejscu pasażera. Nie mogła wiedzieć, że ten się jej przygląda. Może nie chciała wiedzieć.
***
Postanowili, że pojadą do Snape Manor, ponieważ jest bliżej, a Hermiona nie chciała jechać w nocy. Harry szybko zasnął i oślinił szybę, a Draco zajmował się swoimi paznokciami.
Kiedy w końcu dotarli do domu, Draco nie chcąc budzić ukochanego wziął go na ręce i zaniósł do łóżka. Tam go rozebrał, przykrył kołdrą, a sam poszedł do łazienki się odświeżyć.
Wszedł pod ciepłą wodę, oparł ręce o ścianę i zamknął oczy. Pod powiekami zobaczył twarz Hermiony, jej oczy zasnute mgłą pożądania, poczuł ponownie na ciele te palce badające strukturę jego skóry, poczuł oddech na szyi…
Uderzył ręką w kafelki, które pod wpływem silnego uderzenia pękły. Kilka odłamków wbiło mu się w skórę. Syknął i zobaczył krew cieknącą po ręce i ścianie.
Zachciało mu się śmiać. Ze swojej głupoty, naiwności, ze wstydu, żałości. Czuł do siebie tylko wstręt. Nic więcej. Nie chciał żyć.
Spojrzał na blizny, które pozostały po tamtym felernym dniu. One zachęcały, przyciągały. Tylko dwie osoby powstrzymywały go przed popełnieniem tego błędu ponownie. Dwie osoby na całym świecie. Jedna z nich była współwinna zbrodni, druga nie mogła się o tej zbrodni dowiedzieć.
Co gorsze?
Sam nie wiedział.
Oparł się plecami o ścianę i zjechał na dół siadając w brodziku. Po policzkach spłynęły łzy porażki. Gorzkie, nieprzejednane. Już wiedział, co ma zrobić i wcale mu się to nie podobało.
Usłyszał w głowie krzyk Hermiony, ale on już stał na nogach i szedł przez łazienkę. Woda spływała z niego zostawiając na ziemi mokre ślady.
Otworzył drzwi do pokoju i spojrzał na łóżko. Harry nie spał, tylko przyglądał mu się z ciekawością i zainteresowaniem. W głębi kryło się coś, zupełnie jakby wiedział, co Draco chce zrobić. Co mu zaraz powie.
Draco dowlekł się do łóżka i upadł na kolana. Szloch wstrząsał jego ciałem, ręka wciąż krwawiła, lecz nie przejmował się tym. Podniósł głowę i spojrzał głęboko w oczy męża. Harry patrzył na niego z zaskoczeniem w oczach.
Opuścił bariery wokół umysły i pozwolił myślom, wspomnieniom, uczuciom przelać się do drugiej osoby. Sam jednak opuścił wzrok nie chcąc zobaczyć oskarżenia, zdrady w oczach ukochanej osoby. Wiedział, że zawiódł, zdradził i poniesie tego konsekwencje.
Po kilkunastu minutach, kiedy nie usłyszał żadnego krzyku podniósł głowę i zobaczył łzy lejące się po twarzy Harry'ego. W jego oczach widział dokładnie to, czego się spodziewał. Ból, cierpienie, zdradza, wściekłość i tysiące innych emocji, których Draco nie potrafił zinterpretować.
- Jak mogłeś? - szept Pottera był ledwo słyszalny, ale w ciszy panującej w pokoju zabrzmiał jak krzyk.
Malfoy wzdrygnął się i ciarki przebiegły mu po plecach. Spuścił ponownie głowę, ale ręka Harry'ego wystrzeliła do przodu łapiąc go za brodę i siłą zmuszając do patrzenia mu w oczy.
- Jak? - Jedno słowo, a tyle emocji. Draco poczuł się jakby dostał w brzuch.
- Tak mi wstyd - powiedział cicho i spuścił wzrok, jednak Harry podniósł jego brodę wyżej w efekcie Draco i tak patrzył mu w oczy w dość niewygodnej pozycji. Postanowił więc na wygodniejszą, opuścił głowę i spojrzał Potterowi w oczy.
- Ja umierałem. Codziennie, po trochu traciłem cząstkę siebie. Tortury, wyzwiska, głodówka, ale to wszystko nic w świetle tego, czego dowiedziałem się przed chwilą. Oni nie mogli mi nic zrobić poza okaleczeniem zewnętrznym. Ty za to możesz mnie złamać, bo dałem ci swoje serce. Wszystko, co miałem. Wszystko, co było dla mnie ważne. Jedyną rzecz, której nie miał nikt inny wcześniej. A ty to zbrukałeś, zhańbiłeś, pokazałeś, jaki jestem słaby. Jak mało znaczę - jego głos był spokojny, w oczach nie było widać ani krzty jakiejkolwiek emocji poza obojętnością. Jednak to właśnie ona najbardziej bolała.
- To nie tak... - próbował pokręcić głową, ale uniemożliwiała mu to ręka zaciśnięta na jego brodzie.
- Nie? - powiedział niemal wesołym tonem, a na jego ustach na moment pojawił się uśmiech. Nie sięgnął on jednak oczy, które nadal były spokojne, niemal martwe. - To jak? Zaufałem ci, a ty to zaufanie wyrzuciłeś na śmietnik. Ty i Hermiona. Ona jest tak samo winna, jak ty - powiedział i puścił go, a Draco niczym marionetka opadł na ziemię.
Nie był w stanie się ruszyć. Nie miał siły ani ochoty. Spojrzał z obawą na Harry'ego, na twarzy którego znów pojawiły się łzy. Płynęły ciurkiem, jednak Potter zdawał się zupełnie tego nie zauważać. Patrzył się przed siebie, a w jego oczach znów szalał huragan.
Brunet po chwili zorientował się, że Draco mu się przygląda, więc z postawą godną króla wstał i wyszedł z pokoju.
Malfoy został sam z myślami.
Pozbawiony sił ręką chwycił narzutę, położył się na ziemi i się nią przykrył. Spróbował zasnąć, ale kiedy tylko zamykał oczy, pod powiekami miał obraz Harry'ego. Jego bezbronnego, zranionego, Złotego Chłopca.
***
- O, cześć Harry - zagadnęła Hermiona, kiedy wszedł do niej do pokoju.
Akurat czytała książkę na temat Magicznych Stworzeń i ich wykorzystania w gospodarstwie, ale dla przyjaciela była w stanie przerwać nawet najciekawszą książkę.
- Możemy porozmawiać? - spytał obojętnym tonem nie zdradzając burzy, która szalała wewnątrz niego.
- Oczywiście - powiedziała, zamknęła książkę i odwróciła się przodem do przyjaciela, który w tym czasie przeszedł przez pokój i usiadł na łóżku.
Przez chwilę siedział z głową spuszczoną zastanawiając się jak zacząć, po czym podniósł głowę, a Hermiona wzdrygnęła się widząc jego palący wzrok. Przełknęła głośno ślinę na co Harry nieomal się zwycięsko uśmiechną. Zachował jednak obojętną twarz i przesunął wzrokiem po jej pokoju. Nie spieszył się. Czekał, aż poczucie winy, które czuł przez ich więź, osiągnie stan krytyczny i będzie mu łatwiej wszystko z niej wyciągnąć.
Skupił się też na swoich emocjach. Dominującej wściekłości i podążającej zaraz za nią iskierce zdrady. Wiedział, że gdzieś obok nich kręcą się cierpienie i ból, a zaraz za nimi chowała się malutka nadzieja, że to wszystko okaże się tylko złym snem. Jednak z każdą sekundą, kiedy czuł narastające poczucie winy ze strony Hermiony, nadzieja malała i piszczała.
- Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? - spytał wracając do niej wzrokiem i uważnie studiując jej twarz.
Przez chwilę widział wstyd i chęć przyznania się do winy, jednak błyskawicznie zostało zastąpione wyparciem.
- Ale co?
- Hermiona, nie udawaj głupiej. Mam cię za poważną osobę, która odpowiada na pytania, gdy się ją o coś pyta. Więc proszę cię o szczerą odpowiedź. I dobrze wiesz, o co mi chodzi.
Gryfonka westchnęła i spojrzała na niego z pewnością siebie wypisaną na twarzy.
- Nie udaję. Na prawdę nie wiem, o czym mówisz.- Szła w zaparte i nie dała się wystraszyć.
- Dobrze, to może ci przypomnę. Albo nie. Złóż zdanie ze słownej rozsypanki. Powiem dodatkowo, że musisz dopasować wszystko gramatycznie. Żeby nie było za łatwo. Zdrada, ty, klub, Draco, w, mnie, z, kiedy, Śmierciożercy, tortury, być, przez. Coś ci świta? - w głosie Harry'ego było słychać drwinę.
Hermiona oblała się rumieńcem zażenowania. Mogła się domyśleć, że jeżeli brunet do niej przyszedł, to już wie. Mogła oszczędzić sobie tego wszystkiego. Westchnęła i spojrzała mu w oczy. Spodziewała zobaczyć w nich wszystko. Złość, a nawet wściekłość, rozczarowanie, ból, zdradę. Jednak rozczarowała się, kiedy zobaczyła, że w jego oczach panuje spokój, a twarz jest wręcz obojętna. Zabolało ją to. Oczekiwała krzyku. Zniosłaby wszystko, tylko nie tą chłodną obojętność.
- Skoro wszystko wiesz, to po co przyszedłeś? Czuję się cholernie winna, jest mi wstyd i już zawsze będę o tym myśleć, pasuje?
- Tak, o to też, ale głównym moim zarzutem jest to, że się nie przyznałaś. Traktuję cię jak siostrę, zaufałem ci, a ty mnie zdradziłaś.
- To nie tak.
- A jak?! - krzyknął i wstał z łóżka. Dłonie zacisnął w pięści i schował je do kieszeni, żeby nie było widać jak bardzo drżą. - Może Draco pokazał mi nie to wspomnienie, a może były inne razy, co?! - głos mu się załamał. - Dla mnie to była ewidentna zdrada. Nie można tego inaczej nazwać.
- Ja nie chciałam - próbowała się bronić, ale kiedy zobaczyła wyraz oczu Gryfona, zamilkła.
- Nie przypominam sobie, żebyś się jakoś bardzo broniła. Byłaś dość mocno zaangażowana. Z resztą z tego co pokazał mi Draco wychodziło, że totalnie nad sobą nie panowałaś. A on ci uległ.
- Nie pomyślałam... - powiedziała cicho, lecz przerwał jej śmiech, od którego po plecach przeszły jej ciarki.
- Oczywiście, kto by w takiej sytuacji myślał. Po prostu mam was dość. Kłamstw, niedomówień, spojrzeń za plecami. - Ruszył do drzwi, a po chwili usłyszał, że Hermiona podnosi się z krzesła i rusza za nim. Staną i odwrócił się patrząc na nią wrogo. - Nie. Zostaw mnie. Nie chcę cię widzieć - syknął i wyszedł nie oglądając się za siebie. Przy okazji trzasnął drzwiami, na co Hermiona wzdrygnęła się, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Opadła na kolana na podłogę, szloch wstrząsnął jej ciałem. Oparła się na rękach przed sobą i zwymiotowała. Mięśnie brzucha zacisnęły się boleśnie wywołując nową falę mdłości. Łzy ciągle spływały po policzkach i patrzyła jak opadają na ziemię znacząc dywan ciemniejszymi plamami. Wzięła drżący oddech, a gardło paliło ją żywym ogniem. Krzyknęła, ale nie przyniosło to oczekiwanej ulgi. Gardło zacisnęło się ze smutku i nie mogła przez chwilę złapać normalnego oddechu. Wyprostowała się i objęła ramionami lekko uspokajając. Nie miała jednak sił wstać i przenieść się w inne miejsce, więc po prostu położyła się na dywanie nie zwracając na nic uwagi. Nie przeszkadzał jej nawet przykry zapach zawartości jej żołądka. Mogłaby mieć w pokoju kilka z tych ohydnych stworzeń Hagrida i nie obchodziło by jej to. Pogrążała się coraz bardziej w smutku, który zdawał ogarniać ją falami zmywając z niej wszystko oprócz bólu i poczucia winy. W pewnym momencie nie wiedziała jak się nazywa. Po kilkudziesięciu minutach jej oczy wyschły i nie była w stanie uronić już ani jednej łzy. Gardło ciągle ją paliło, ale nie zamierzała tego ułagodzić. Stwierdziła, że całkowicie zasługuje na ból i upokorzenie. Za to co zrobiła Harry'emu i Draconowi. Za to, że nie umiała się powstrzymać.
***
Harry skierował się do jedynego miejsca, w którym mógł pomyśleć nie niepokojony przez nikogo.
Jego polana w lesie, którą odkrył gdy był tu pierwszy raz i pokłócił się ze Snapem. Właściwie była to ich pierwsza rozmowa. Trochę im nie wyszło i Harry był tak wściekły, że właściwie nie wiedział dokąd idzie. Byle jak najdalej od tego domu i Severusa. I wtedy natrafił na polankę wśród drzew. Nie było jej widać z domu, ale gdy było się na niej i wytężyło wzrok, można było dostrzec szare ściany budynku i przeszklone drzwi na werandę. Niedaleko niego szemrał strumyk wydobywający się zaledwie dwieście metrów stąd z dziury między kamieniami. Woda była tak przejrzysta, że widział wszystkie kamyki leżące na jej dnie. Oczywiście wtedy, kiedy było jasno.
Jako, że była dość późna godzina, Harry leżał na trawie po ciemku i wpatrywał się w gwiazdy świecące na niebie między chmurami. Księżyc aktualnie schował się za obłokiem, ale chwilę późniek ukazał się w całej okazałości rogalika, którym aktualnie był. Nie dawał zbyt dużo światła, co jednak pasowało Gryfonowi. Nikt tu nie podejdzie bez zdradzenia się zapaloną różdżką. A on wcale nie chciał, żeby ktokolwiek tu przychodził. Chciał być sam i zastanowić się nad wszystkim.
Przede wszystkim, jego głównym pytaniem było, czy wybaczyć Draconowi. To co zrobił było niewybaczalne, ale Harry też święty nie był. Oczywiście nie spał z nikim odkąd zaczął spotykać się z Malfoy'em, jednak z tego, co słyszał, Ślizgon nie był takim casanovą jak Potter. Gryfon co chwilę miał kogoś, a Draco nie. Pod tym względem różnili się bardzo, jednak Malfoy nigdy się na to nie skarżył, nie zwracał uwagi pomimo tego, że musiał wiedzieć. Wszyscy w szkole wiedzieli.
Harry miał też problem z Hermioną. Wiedział, że jego przyjaciółka leci na Dracona. Był tego bardziej niż pewien, ale nigdy nic nie powiedział, bo stwierdził, że dopóki trzyma ręce przy sobie, to mu to nie przeszkadza. W końcu  sam nie mógł się prawie powstrzymać przed ciągłym macaniem swojego męża nawet w towarzystwie. To było po prostu silniejsze od niego. Zachowywał się tak, jakby nigdy nie mógł uwierzyć, że Ślizgon jest tylko jego.
Kochał Dracona, ale nie wiedział, czy będzie potrafił o tym zapomnieć. Czy będzie potrafił przebywać z nimi w jednym pomieszczeniu nie bojąc się o to, że jeżeli wyjdzie, to to się powtórzy.
Nie był pewien, jak zareaguje.
Jednak chciał ponownie zaufać Draconowi. Kochał go i nie mógł bez niego żyć. Cokolwiek się stało, Draco na prawdę tego żałował. Jednak będzie musiało minąć trochę czasu, nim Ślizgon odzyska stuprocentowo jego zaufanie.
Co do Hermiony, to też chciałby jej wybaczyć. Zawsze traktował ją jak siostrę i nie chciał tego zmieniać. Czuł się dobrze w jej towarzystwie. Poświęciłby za nią swoje życie. W tej kwestii nigdy by się nie zawahał.
Gdy tak rozmyślał, do głowy wpadła mu myśl. A co by było, gdyby zginął tam, u Voldemorta. Hermiona znalazłaby pocieszenie u Dracona i na odwrót. Tylko tych dwoje wiedziałoby, jak wielką stratę przeżywa to drugie i byliby w stanie sobie pomóc, a Harry zza grobu nie miałby nic przeciwko temu. Najważniejsze dla niego, by byli szczęśliwi.
Nagle jego złość i ból osłabiły się. Spróbował usprawiedliwić Dracona i Hermionę i chyba mu się to udało. Spojrzał na to z tej strony, co by było gdyby to Malfoy został porwany. Najprawdopodobniej poszukiwałby jakiegoś pocieszenia. Podejrzewał, że właśnie w czyichś ramionach.
Jednak co innego jest gdybać a co innego stanąć przed faktem dokonanym. On sami do końca nie wiedział, co by zrobił, bo nigdy nie znalazł się w tej sytuacji.
Westchnął ciężko i podniósł się. Powoli ruszył w stronę rezydencji majaczącej w tle jak groźny stwór chcący go zjeść. Kiedy szedł przez trawnik usłyszał szelest, a następnie syk u swoich stóp.
Cześć Harry.
Cześć Mess. Polowałaś?
Nie, wyszłam, by zapewnić ci bezpieczeństwo. Nie możesz już czarować, więc chciałam pomóc.
Dziękuję Mess. - W czasie wymiany zdań doszli do schodów na werandę. - Teraz iść możesz zapolować. Zostawię uchylone drzwi.
Mess bez słowa odpełzła, a Harry wszedł do domu i skierował się do swojego pokoju. Zapomniał jednak, że zostawił tam Dracona. Blondyn leżał na ziemi obok łóżka przykryty narzutą i spał. Jego twarz była pozbawiona emocji, można było powiedzieć, że wyglądał, jakby się uśmiechał.
Harry westchnął, delikatnie podniósł Dracona i położył go na łóżku. Ten się nie obudził, tylko mruknął coś przez sen i odwrócił się na drugi bok. Potter ponownie westchnął i wyszedł z pokoju. Jeszcze nie był gotowy.
Postanowił zająć jeden z gościnnych pokoi. Severus się nie obrazi. Z resztą Skrzaty sprzątną go, kiedy tylko o to poprosi.
Poszedł do łazienki i napuścił wody do wanny. Chciał się zrelaksować. Rozebrał się i stanął przed lustrem zajmującym całą ścianę. Spojrzał na siebie krytycznie i powoli obrócił się dookoła własnej osi.
Nic dziwnego, że Draco już go nie chciał. Miał ogromny brzuch, który nijak do niego nie pasował, widać było też, że przytył na nogach i buzi. Kostki miał cały czas spuchnięte, a czasem nawet nie mógł założyć butów. Jęknął z frustracji i wszedł do wanny więcej nie oglądając się w lustrze.
Przesiedział w niej około dwóch godzin. Było mu tak błogo, że nie chciał wychodzić, jednak musiał iść spać. Umył się i ubrał w piżamę, po czym zakopał się pod kołdrą. Brakowało mu tylko jednej rzeczy. Rąk Dracona dookoła niego. Tak się do niego przyzwyczaił, że nie wiedział, czy da radę zasnąć. Podłożył sobie ręce pod głowę tak, jakby położył ją na klatce blondyna. Nie słyszał jednak tak uspokajającego bicia serca i szmeru spokojnego oddechu. Warknął z frustracji i usiadł.
To nie mogło być tak, że był od niego aż tak uzależniony. To nie możliwe. Już prawie nic nie może zrobić sam. Nie może się ubrać, nie może zasnąć, nie może żyć. Nie chciał tak.
A jednak tak było. I musiał się przed sobą przyznać, że już nie potrafi żyć bez tego przeklętego Ślizgona, bez jego bladych ramion wokół niego, bez jego uśmiechu, spojrzenia w kolorze burzowych chmur i lekko ironicznego uśmieszku, który był widoczny na jego ustach niemal cały czas.
A mimo wszystko Harry nie wiedział, czy jest w stanie mu wybaczyć tak po prostu. Chciał, by Draco jakoś na to zasłużył, ale nie był pewien, czy sam wytrzyma.
Położył się z kolejnym warknięciem i poczuł, jak powieki mu ciążą. Pomimo tego leżał w jednej pozycji chyba z godzinę, nim znużenie nie pokonało braku Dracona obok niego i nie zasnął.
Obudził się, kiedy ktoś szturchnął go w ramię. Rozejrzał się i zobaczył Severusa pochylającego się nad nim.
- Mógłbyś mi wytłumaczyć, dlaczego śpisz tutaj, a nie w swoim pokoju, Draco jest nieżywy i wygląda jakby ktoś go pobił, a Hermiona zwymiotowała i nie odzywa się do nikogo?
- Nie - odparł Harry i odwrócił się na drugi bok ignorując zaskoczone spojrzenie Snape'a.
Otóż odkąd naprawili swoje relacje nie mieli wobec siebie żadnych tajemnic. Odpowiadali na pytania najrzetelniej jak się dało, pomagali sobie i nie olewali siebie tak, jak to zrobił zaledwie chwilę wcześniej Gryfon.
- Nie? W takim razie wracaj do swojego pokoju. Skoro nic się nie stało, to nie widzę sensu, żebyś był z dala od swojego męża - syknął Snape i podszedł do drzwi, a następnie otworzył je na oścież czekając na syna.
- No dobra. Pokłóciłem się wczoraj z Draconem, pasuje? - powiedział zrezygnowany Potter i westchnął. - Z Hermioną też.
- Nie można było tak od razu? - spytał Severus i spojrzał głęboko w oczy syna. - O cokolwiek się pokłóciliście, cokolwiek zrobili, wybacz im dla siebie, nie dla nich.
Harry chciał się zapytać, o co mu chodzi, ale Mistrz Eliksirów już wyszedł zostawiając skołowanego syna samego w pokoju.
Gryfon nie wiedział, jak na interpretować słowa ojca, ale w głębi serca i tak wiedział, że im wybaczy. Byli dla niego zbyt ważni i nie potrafił bez nich żyć. Musiał tylko zrobić jedną rzecz.
Upewnił się, że Dracona nie ma w pokoju. Szybko podszedł do szafy i wyjął z niej myślodsiewnię. Z pomocą różdżki usunął jedno wspomnienie, które nawet nie było jego wspomnieniem. Mimo wszystkiego, co zaplanował, nie mógł tego wykonać bez pozbycia się tego wspomnienia. Nie mógłby z nim żyć.
Westchnął znowu i po schowaniu naczynia na miejsce, powlókł się do kuchni na śniadanie. Jak podejrzewał, siedział tam Draco i faktycznie wyglądał, jakby go ktoś pobił. Oczy miał podkrążone, cerę jeszcze bledszą niż zazwyczaj, włosy nieumyte, wargi zaczerwienione od przygryzania, ubranie wymiętoszone i brudne na piersi.
Harry'ego aż ścisnęło w dołku, gdy go zobaczył, ale nie pozwolił, żeby jakiekolwiek uczucia pokazały się na jego twarzy. Podniósł głowę i z pełną godnością ruszył do lodówki. Wziął jajka, parówki i kilka plasterków sałaty, ogórka i sera. Pokroił parówki, wrzucił na patelnię i postawił ją na kuchence. Rozbił jajka i wlał do parówek, które zdążyły się lekko podsmażyć. Wyjął chleb z pojemnika i posmarował dwie kromki masłem. Na nie położył sałatę i ogórek, po czym zamieszał omlet na patelni. Poczekał chwilę i podzielił to na dwie porcje i wyłożył na dwa talerzyki. Postawił jeden talerz przed Draconem, drugi na przeciwko niego, przyniósł chleb, widelce i zagotował wodę na herbatę. Parujące kubki postawił obok talerzy i dopiero gdy usiadł Draco podniósł wzrok i wyglądał tak, jakby dopiero zorientował się, że Harry wszedł do kuchni. Przez jego twarz przebiegło tysiące emocji nim Potter zdołał rozpoznać choć jedną z nich. Na samym końcu twarz Malfoy'a przybrała nieco zielony odcień, spojrzał na talerz i wybiegł z pomieszczenia z ręką na ustach.
Harry westchnął i podszedł po keczup. Wrócił i nie przejmując się niczym zjadł śniadanie. Gdy Ślizgon nie wracał przez chwilę zastanawiał się, ale wziął jego porcję i wciągnął wszystko, co do ostatniego okruszka.
Był głodny. Jeszcze.
Zajrzał do lodówki, gdzie widział sałatkę owocową. Z uśmiechem na ustach wziął i nie kłopocząc się przekładaniem na talerzyk, wziął czysty widelec i zaczął jeść prosto z miski. Przy okazji wrócił na miejsce przy stole i tak zastała go Hermiona. Zareagowała podobnie jak Draco i już jej nie było.
Harry nie wiedział, co im jest, ale mógł teraz zrozumieć to, dlaczego Ron tak kochał chodzić do Wielkiej Sali. Tam było tyle jedzenia!
Kiedy skończył, włożył wszystko do zlewu, a to jak za dotknięciem magicznej różdżki zniknęło. Potter zadowolony z siebie poszedł do salonu z zamiarem obejrzenia jakiegoś filmu. Nie mógł jednak nigdzie znaleźć pilota i musiał zrezygnować. Wpadł jednak na pomysł, że mógłby pójść wykąpać się w basenie.
Woda miała akurat idealną temperaturę. Słońce rozkosznie przygrzewało jego plecy, kiedy pływał. Czuł się idealnie, zupełnie, jakby nie czekała na niego najtrudniejsza rozmowa życia.
Malfoy już wyglądał jakby był żywym trupem, a Hermiona... wcale nie wyglądała lepiej. Współczuł im, ale zasłużyli sobie. Byli winni jak cholera. Mogli się przyznać wcześniej... Mogli się w ogóle przyznać.
Teraz to jednak było nie ważne. Musiał się skupić na tym, by to dobrze rozegrać.
***
Wieczorem wrócił do pokoju, w którym spędził poprzednią noc i na łóżku zobaczył swojego męża.
Draco zmienił strój, umył się i wyglądał na całkowicie spokojnego. Jedynie jego oczy były rozbiegane i spoglądały w każdą możliwą stronę, tylko nie na Harry'ego, który coraz bardziej się zbliżał.
W pokoju było ciemno, bo Potter nie zawracał sobie głowy zapaleniem światła, a nie mógł używać magii, by zapalić świeczki. Draco wydawał się w ogóle na to nie zwracać uwagi. Zupełnie, jakby był w swoim własnym świecie.
- Draco? - szepnął Gryfon podchodząc i stając tuż przed blondynem. Ten jednak nie zareagował i głowę miał spuszczoną. Harry delikatnie chwycił go za brodę i podniósł do góry spoglądając głęboko w oczy koloru burzowych chmur.
- Harry - głos Dracona był niewiele głośniejszy od tchnienia wiatru, ale w ciszy był doskonale słyszalny. - Ja... przepraszam. Naprawdę nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nie potrafię tego wyjaśnić. Nie wiem, co mógłbym powiedzieć. Nic nie jest w stanie usprawiedliwić mojego zachowania. Ja... kocham cię Harry i naprawdę nie wiem, co zrobić, by to wszystko naprawić. Nie chcę cię stracić.
W oczach Dracona zalśniły łzy i chwilę później spłynęły po policzkach. Harry pochylił się do przodu i scałował dwa strumyczki, a oddech blondyna uwiązł mu w gardle.
Malfoy przez chwilę nie wiedział, co zrobić. Czuł usta Pottera dotykające lekko i jakby z wahaniem jego policzków. Czuł, że się rumieni, ale nie przeszkadzało mu wcale. Zacisnął ręce w pięści i siłą woli trzymał je na kolanach, bo gdyby nie to, już zarzuciłby je na szyję męża i przyciągnął go mocno do siebie. Nie chciał go poganiać. Wytrzyma każdą karę, jaką ten dla niego przygotuje. Nawet jeżeli będzie to przymusowa separacja, by Draco ponownie zdobył zaufanie Pottera. Jego rozmyślania przerwał Harry, który swoimi ustami musnął wargi Malfoy'a. Ten ostrożnie oblizał się i poczuł coś słonego. Nim jednak zdołał uzmysłowić sobie, że to jego własne łzy, jego usta zostały zmiażdżone w pocałunku, od którego wyrwał mu się z gardła jęk.
Oderwali się od siebie w momencie, w którym zemdleliby z braku tlenu. Harry odsunął się tylko na tyle, by móc zaczerpnąć powietrza. Ich oddechy mieszały się ze sobą, a oczy migotały wewnętrznym blaskiem.
- Wybaczam ci - powiedział cicho Harry i dostrzegł wyraz niedowierzania w oczach męża. Następnie zmienił się on w bezgraniczne szczęście, a na ustach Dracona zagościł uśmiech, w którym Harry się zakochał.
Nie było ważne, że są w nie swoim łóżku. Ważne, że byli razem. Zdjęli z siebie w pośpiechu ubrania i leżeli pod kołdrą zadowoleni ze swojego towarzystwa. Potter położył się tak jak lubił, czyli głowę na piersi męża i zasypiał ukołysany do snu biciem jego serca i równym oddechem. Co jakiś czas czuł pocałunek w głowę i uśmiechał się lekko. Emocje rozsadzały jego serce, ale czuł się również spokojny i na odpowiednim miejscu. Z Hermioną porozmawia jutro.
***
Następnego dnia zszedł do kuchni i postanowił zrobić sobie naleśniki.
W trakcie smażenia weszła Hermiona. Wyglądała na nieco skołowaną i zmęczoną, jednak prezentowała się lepiej niż Draco poprzedniego dnia. Kiedy Harry skończył smażyć i postawił na stole talerz naleśników oraz dwa talerze, sztućce, całe mnóstwo dżemów i czekolady, ona podniosła wzrok i z zaskoczeniem na niego patrzyła.
- Przepraszam - powiedziała i odwróciła wzrok. Odsunęła od siebie talerz będąc niezdolną do jedzenia i chciała wyjść, kiedy poczuła, że Potter chwycił ją za rękę.
- Poczekaj chwilę - poprosił, więc usiadła z powrotem z westchnięciem. - Postanowiłem ci wybaczyć.
Nie powiedział nic więcej i zabrał rękę z jej ramienia. Wyszła tak szybko jak była w stanie, żeby nei zobaczył łez płynących po jej policzkach. Łez szczęścia.
***
Pomimo tego, że Harry im wybaczył, to można było zobaczyć lekkie ochłodzenie ich stosunków. Potter odzywał się z pewną rezerwą do Hermiony i męża. Jeszcze nie potrafił na nowo im zaufać. Zostali w Snape Manor, ponieważ Harry nie chciał wyjeżdżać. Spędzali razem czas, a pewnego dnia przyjechała Cyzia i zostawiła im Serpa. Więc znowu byli w czwórkę.
Chłopiec miał najróżniejsze pomysły, przez co im się nie nudziło.
Po dwóch tygodniach, rezerwa w głosie Pottera zaczęła topnieć i znowu się do siebie zbliżyli. Przynajmniej Hermiona z Harrym i Draco z Harrym, bo Hermiona nie mogła przekonać się, by zbytnio zbliżyć się do Malfoy'a, z resztą on miał takie same odczucia. Rozmawiali, ale starali się nie zostawać samemu. Dziwnie się czuli.
Hermiona musiała wrócić do domu pod koniec lipca, ale obiecała, że pojawi się na urodzinach Harry’ego.
Oczywiście zorganizowali je w klubie. Dużo girland, balonów, alkoholu i soku dla jubilata. Ogromny tort truskawkowo-czekoladowy czekał na swoją kolej.
Tego dnia klub był zamknięty dla zwykłych gości. Weszli tylko ci z zaproszeniem. Cała banda, Lucjusz, Severus, Narcyza, Cecy. Jakimś cudem nawet Lasandra dostała zaproszenie, choć ani Harry, ani Cyzia nie wysyłali jej go.
Impreza zaczęła się o szóstej. Wjechał tort z mnóstwem świeczek. Naliczył ich co najmniej trzydzieści. Z pomocą kilku osób zdmuchnął je za pierwszym razem.
Każdy dostał swój kawałek ciasta i kubeczek z szampanem (Harry dostał szampan dla dzieci). Po toaście puszczono muzykę. Pary wywijały na parkiecie lecz Gryfon nie dał się wyciągnąć wymawiając się kiepskim samopoczuciem.
- To twoje urodziny - jęczał Draco.
- Wiem, ale źle się czuję. Brzuch mnie boli.
- Nie mówiłeś, że cię brzuch boli. Pójdę po Severusa.
- Nie trzeba, przejdzie mi.
Potter spróbował zatrzymać chłopaka, lecz ten postawił na swoim i poszedł do Snape’a.
- Co się dzieje?
- Ojciec, tylko źle się czuję.
- Termin masz dopiero za dwa tygodnie.
- Nic mi nie bę… - krzyk przerwał jego wypowiedź. Jedną ręką złapał się za brzuch, a drugą oparł na stole. - Może jednak będzie - wysapał po chwili, kiedy wyrównał oddech.
- Zabiorę cię do szpitala. - Snape wyprostował się i rozejrzał po sali szukając wzrokiem Lucjusza.
Kiedy nie usłyszał odpowiedzi spojrzał z niepokojem na syna, który trzymał się za brzuch i oddychał nierówno.
- Draco znajdź swojego ojca i przekaż mu, gdzie idziemy.
Ledwo to powiedział zniknął.
Blondyn szybko zaczął biegać po sali szukając ojca. Znalazł go w jednym z boksów z Narcyzą.
- Severus zabrał Harry’ego do szpitala. Chyba rodzi - powiedział i osunął się na ziemię.
***
Ocuciło go klepnięcie w policzek. Nad sobą zobaczył zatroskaną twarz Hermiony, obok niej Narcyzę i Lucjusza. Ktoś ciągnął go za włosy, więc przechylił głowę w lewo i zobaczył uśmiechniętego Serpa.
- Co się stało? - spytał słabym głosem i podniósł się do siadu.
Byli w klubie. Balony na ziemi, tort na środku, ale poza nimi nikogo innego nie było na sali.
- Gdzie są wszyscy?
- W szpitalu - odparła Hermiona i wstała wygładzając sukienkę. - Wiesz, którego mamy?
- No 31 lipca. Urodziny Harry’ego. A właściwie, gdzie on jest?
- Ale z ciebie idiota - skomentował Lucjusz odchodząc kawałek, by wziąć coś do picia z innego stołu.
- Hej! Nie mam pojęcia co się stało! Nie możecie mi powiedzieć?
- Harry źle się poczuł, więc Severus zabrał go do szpitala. Ty przyszedłeś tutaj, powiedziałeś o tym Lucjuszowi i zemdlałeś. Ja teleportowałam się do szpitala, ale okazało się, że to tylko fałszywy alarm, ale Harry musi zostać w szpitalu na wszelki wypadek.
- Muszę do niego iść - powiedział i wstał na nogi. Chwilę później już go nie było.
Pojawił się w holu szpitala, w którym była jakiś czas temu Narcyza. Podszedł do kontuaru i poprosił o wskazanie pokoju, w którym leży jego mąż. Recepcjonistka popatrzyła się na niego dziwnie, ale kiedy została obdarzona słodkim uśmiechem rozpłynęła się i wskazała odpowiedni kierunek wraz z numerem sali.
Malfoy nie tracił czasu i wręcz biegiem udał się pod wskazany numer. Otworzył odpowiednie drzwi i zobaczył Harry’ego leżącego w szpitalnej koszuli w ogromnym białym łóżku, a po bokach, na wszelkich dostępnych krzesłach, powierzchniach siedzieli ludzie z bandy, Lasandra, kilkoro rodziców i Snape. Ten ostatni siedział tuż obok syna i wydawało się, że jest gotów go obronić własnym ciałem, gdyby zaszła taka potrzeba.
- Co tak długo? - spytał brunet dostrzegając w drzwiach swojego męża.
- Zemdlał - powiedział Lucjusz wchodząc za synem do pokoju.
- Naprawdę? - dopytywał Harry patrząc z niedowierzaniem na Dracona. Ten miał spuszczoną głowę i lekki rumieniec zażenowania na policzkach. Gryfon pomyślał, że wygląda słodko.
Leżąc na łóżku podciągnął się nieco wyżej i rozłożył ręce zachęcając blondyna, by ten się do niego przytulił. Malfoy rozejrzał się po zgromadzonych w pokoju, ale doszedłszy do wniosku, że jest mu wszystko jedno, usiadł obok męża, przytulił się do niego zaczął szeptać mu do ucha owiewając jego szyję ciepłym oddechem.
Snape wywrócił oczami i zaczął rozmawiać z Lucjuszem.
- Nie rób mi tego więcej, dobrze? - spytał Draco cichutko.
- Dobrze - przytaknął Harry i zadowolony zamknął oczy chcąc się zdrzemnąć.
***
Gryfon został w szpitalu. Dracona musiał odciągać siłą Lucjusz, bo ten chciał koniecznie zostać z mężem.
- Jeżeli coś się będzie działo, będziesz wiedział - powiedział Malfoy Senior wypychając syna za drzwi.
Nic mi nie będzie - pomyślał Harry przekazując to mężowi.
Blondyn musiał się poddać, ale z naburmuszoną miną niczym pięciolatek wrócił do domu sam.
Gdy znalazł się w swoim pokoju rzucił się na łóżko. Mess wślizgnęła się na łóżko obok niego i zwinęła się służąc wsparciem, ale też po to by go chronić. Semanthiel siedział na żerdzi i dla uspokojenia nerwów Dracona zaczął śpiewać.
Blondyn uspokojony śpiewem zasnął myśląc o Harrym i dzieciach.
***
Obudził się w środku nocy. Zegarek obok łóżka wyświetlał godzinę trzecią. Rozejrzał się po pokoju. Obok siebie miał Dracona.
Uśmiechnął się, ale po chwili zmarszczył brwi, bo przypomniał sobie, że był w szpitalu. Ponownie rozejrzał się dookoła i potrząsnął głową. Faktycznie znajdował się w sali szpitalnej. Podniósł się z łóżka i powoli dotoczył się do łazienki.
Ochlapał twarz chłodną wodą, a w lustrze nad umywalką zobaczył swoją twarz. Podkrążone oczy, blada cera.
Przecież się opalił podczas tych wakacji, i jego skóra miała przyjemny, lekko brązowy odcień. Nawet geny Snape’a nie były w stanie tego zniszczyć.
Wrócił do łóżka i okrył się szczelniej kołdrą. Powoli zamknął oczy, a gdy otworzył je chwile później był w lochu Voldemorta. Chciał krzyknąć, ale gardło zacisnęło mu się ze strachu i nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Dopadł do drzwi i zaczął walić w nie pięścią. Łzy ciekły mu po policzkach, ręce mu drżały, gęsia skórka pokrywała całe ciało, a włoski na karku stanęły dęba. Usłyszał za sobą śmiech, a chwilę później głos, którego miał nadzieję nie słyszeć już nigdy.
- Stęskniłeś się za mną, Harry?
Za nim stał Yaxley ze skalpelem i uśmiechał się lubieżnie.
***
Draco obudził się z łomoczącym sercem i rzucił się do drzwi. Ledwie wypadł na korytarz potknął się o dywan. Szybko się pozbierał i zleciał ze schodów. Ręce mu drżały, w gardle rosła gula, przez którą miał trudności z oddychaniem. Kiedy dopadł drzwi Severusa z rozpędu niemal je wyważył. Walił pięścią, a kiedy chrzestny je otworzył wpadł na niego.
- Harry. Coś jest nie tak. Czuję to - wysapał i został pociągnięty w głąb pokoju. Nim jednak Severus zdołał zadać jakiekolwiek pytanie, Draco skoncentrował się na tyle, by wykorzystać tatuaż i teleportować się do szpitala, a Snape wraz z nim.
Szybko odnaleźli odpowiednią salę, z której dobywał się okropny hałas i jakiś przeciągły pisk. Draco jęknął i przepchał się do środka wbrew prośbom Snape’a.
Harry leżał na łóżku, elektrody przyczepione do klatki piersiowej wyglądały jak duże przyciski. Na jednym z monitorów widać było ciągnącą się w nieskończoność kreskę. To urządzenie wydawało ten denerwujący odgłos.
Lekarze przekrzykiwali się, robili coś, czego Draco nie rozumiał, ale usłyszał, że nazywało się to elektrowstrząsami. Twarz jego męża był blada, ciemne włosy ostro kontrastowały z jej kolorem. Z gardła wystawała mu rurka przyczepiona plastrami do brody i ust. Wyglądał tak biednie.
Kiedy robili mu elektrowstrząsy, na monitorze przez chwilę widać było jakieś wskazanie, ale potem znowu nic.
Lekarze zmieniali się, biegali dookoła bruneta, wstrzykiwali mu różne rzeczy w ręce, nogi…
A Draco mógł tylko stać i patrzeć. Nie miał siły na nic więcej.
***
Harry jeszcze mocniej zaczął uderzać w drzwi, które nie chciały ustąpić. Yaxley zbliżył się do niego i obrócił go twarzą do siebie jednocześnie zasłaniając usta ręką.
- Zabawimy się trochę?
Brunet poczuł chłód żelaza na ręce i wzdrygnął się. Pisnął, kiedy nóż przeciął skórę.
- To może ja się trochę zabawię - powiedział Yaxley i wzruszył ramionami.
Przeniósł nóż na brzuch i wyciął na nim literę Y. Zszedł trochę niżej i na biodrze zrobił X. Na lewym ramieniu pojawiło się A, na prawym E. Na mostku wyciął L, a po obróceniu Pottera, na dole pleców zrobił Y.
- Poprzednim razem nie zdążyłem się podpisać, tak szybko uciekłeś. Ale dość o mnie. Ktoś jeszcze chce cię dziś zobaczyć.
Złapał go za włosy i wręcz pociągnął za sobą do Sali Tronowej. Tam rzucił na środku i pochylił głowę przed swym panem.
- Witaj Harry - powiedział Voldemort gładząc głowę Nagini.
- Cześć Tom - odparł Potter wstając na nogi.
- Dawno cię tu nie było. Gratulacje z okazji ślubu. Wybacz, że dopiero teraz, ale jakoś nie miałem do tego głowy. Wiesz, dużo obowiązków…
- Daj sobie spokój, Tom. Nie zaprosiłeś mnie tu na pogaduszki, prawda?
- Oczywiście, że nie. Mam dla ciebie wiadomość. W czasie, jak my tu sobie rozmawiamy, tam próbują cię reanimować. Jesteś martwy już od jakichś pięciu minut. Myślisz, że im się uda?
- Nie, dopóki mnie tu trzymasz.
- Jestem prawie pewien, że gdybym zabił cię we śnie, tam też byś umarł. Chcesz się o tym przekonać? - spytał Lord podchodząc do niego i spoglądając głęboko w oczy.
- Prawie pewien. Ciekawe. Lord Voldemort nie wie do końca. Cóż to się stało?
- Nigdy czegoś takiego nie próbowałem. Ale jestem chętny doświadczać nowych rzeczy. Pozwól, że zrobię to tradycyjnie. Magia jest taka męcząca, a zważając na to, że już raz się uratowałeś, nie mogę mieć pewności, że tym razem zadziała, dlatego… - zawiesił głos i podszedł do jednej ze ścian, gdzie wisiały miecze. Wziął jeden i zaważył go w dłoni. - Szkoda, że nie chciałeś się do mnie przyłączyć. Bylibyśmy niepokonani. - Mówił ciągle zwrócony tyłem do Harry’ego, więc ten nie mógł widzieć jego twarzy. W głosie Czarnego Pana było słychać zawód, żal, może nawet smutek. - Ale cóż. Wybrałeś taką a nie inną drogę. Chyba, że chciałbyś naprawić swój błąd - powiedział odwracając się i mierząc czubkiem miecza w serce Pottera. Powoli zbliżał się i mierzył go wzrokiem. - Jeszcze masz czas na zmianę decyzji. Jeszcze zdążysz.
- Zastanawiałem się, dlaczego masz tak dużą armię. Z mniejszą i bardziej zaufaną byłbyś bezpieczniejszy. Mniej przecieków, niedomówień, rozczarowań. Doszedłem do wniosku, że musisz mieć jakieś braki w oprzyrządowaniu. Masz taką manię wielkości, jakiej jeszcze u nikogo nie widziałem. Aż żal patrzeć. A teraz chcesz mnie, który byłby klejnotem w twej armii. Mógłbyś powiedzieć, że jesteś taki wielki, że posiadłeś nawet Harry’ego Snape'a. To dopiero podbudowałoby twoje ego. Ale sorry. Moje ego jest wystarczająco duże, że twoje już się na tym świecie nie zmieści. Niedługo zginiesz, Voldemort. Ja o to zadbam - przy ostatnich słowach uśmieszek towarzyszący mu przez całą wypowiedź zmienił się w wyraz zaciętości i determinacji.

Voldemort z rykiem rzucił się do przodu robiąc pchnięcie. Zamknął przy tym oczy, a jedynym potwierdzeniem tego, że trafił w cel było to, że miecz napotkał opór.