Przepraszam, że musieliście aż tyle czekać na ten rozdział. Miałam
mało czasu wolnego i brakowało mi chęci, a przede wszystkim pomysłu. Mam jednak
nadzieję, że cośkolwiek jest wart ten rozdział ;)
Tak na marginesie jest to przedostatni rozdział. Szykujcie się na
finał!
____________________________________________________
Rozdział 20. "Demony"
Tego dnia, Wielka Sala nie huczała od plotek, śmiechów, rozmów. Nie
świeciła swym własnym blaskiem jak gwiazda. Nie zapraszała nikogo pysznymi
zapachami i niesamowitą atmosferą magii, mocy i dobrego nastroju. Każdy, kto
tego dnia wszedł do Wielkiej Sali mógł odczuć atmosferę smutku, żalu i bólu. Od
razu po przekroczeniu progu wiedział, że coś poważnego stało się nie tylko z
uczniami i nauczycielami, ale także z samym zamkiem. Zupełnie jakby Hogwart sam
potrafił nadać atmosferę i nastrój jaki ma panować danego dnia. Niestety
właśnie w tedy była to aura smutku i wielkiej straty. Niektórzy nie zdawali
sobie sprawy jak wielkiej i jak poważnej w skutkach. Poza tym Wielka Sala
przygasła. Pochodnie na ścianach ledwo się paliły, a żadne z zaklęć nie były w
stanie skłonić ich do rozpalenia się mocniejszym blaskiem. Kominki dogasały i
kategorycznie odmawiały dorzucenia drewna. Świece zawieszone pod sufitem prawie
się nie paliły.
Kiedy wszyscy uczniowie zasiedli przy swoich stołach, Albus Dumbledore
wstał z wyrazem smutku i ubolewania na twarzy.
- Moi drodzy - powiedział smutno dyrektor, a w jego oczach nie dało
się ujrzeć wiecznie istniejących tam iskierek rozbawienia.
W tej chwili wyglądał na co najmniej dwadzieścia lat starszego, niż
był w rzeczywistości.
- Mam dla was bardzo smutną wiadomość - zawiesił głos, bo na sali
poderwał się gwar rozmów i krzyków. Parę razy dało się słyszeć słowa takie jak
„Harry Potter” i „Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać”. - Jak już pewnie zauważyliście
nie ma wśród nas Harry’ego Pottera. Wczoraj rano został on porwany przez Sami
Wiecie Kogo. Nic nie wiemy na razie w tej sprawie, ale lekcje zostają odwołane.
Proszę was teraz o rozejście się do swoich dormitoriów. - dokończył i wyszedł
tylnymi drzwiami nie czekając aż uczniowie opuszczą salę.
Nie dane było im jednak tego zrobić, ponieważ powstrzymała ich od tego
piękna pieśń niesiona przez Czarnego Feniksa siedzącego na stole prezydialnym.
Żaden z nauczycieli i uczniów nie potrafił oderwać wzroku od pięknego ptaka,
który pojawił się znikąd. Jego pieśń poruszała, wspierała, ale także opowiadała
o wielkim cierpieniu i niepewności. Kazała im się jednoczyć i współdziałać.
Nakłaniała do przyjacielskich stosunków. Niektóre dźwięki skierowane jedynie do
członków bandy tylko oni odbierali dzięki ich połączeniu z Harrym, a więc i
subtelnie z Semanthielem. Odebrali oni wiadomość, że mają zaprowadzić uczniów
do Pokoju Życzeń, a sami teleportować się do Malfoy Manor na zebranie. Ptak
powoli kończył pieśń i unosił się w powietrze. Wraz z ostatnimi dźwiękami
opuścił salę przez okno, a wszyscy w Wielkiej Sali zaczęli oddychać nie zdając
sobie sprawy z tego, że wstrzymywali oddech by nie zakłócać pięknej melodii.
Bliźniacy szybko przejęli inicjatywę i jeszcze zamroczonych uczniów z
pomocą przyjaciół poprowadzili do Pokoju Życzeń.
***
Ciemność od kilku minut była jego jedyną towarzyszką. Otulała
szczelnie jak koc. Wszechobecna, wydawała się jedyną sojuszniczką. Wiedziała co
jest dobre, a co jest złe. Pomagała wybrać drogę i tok myślenia. Czasem
bezwzględna i ostra, czasem ustępliwa i miła. Potrafiła zranić, ale i ukoić.
Leczyła rany. Szeptała ciche słowa pocieszenia. Potrafiła odizolować
wspomnienia, myśli, świat. Mimo wszelkich zalet, Harry wiedział, że nie jest ona
jego przyjaciółką. Chciał się obudzić i zobaczyć gdzie się znajduje. Chciał
wiedzieć i być świadomym niebezpieczeństwa. Chciał żyć, a wśród tej ciemności i
ciszy wydawało mu się, że jest martwy.
Był jednak pewien, że żyje. Przemawiało za tym kilka czynników.
Najważniejszym z nich był ból. Był przekonany o tym, że zmarli nie czują bólu.
Drugim, ale jakże ważnym, był chłód. Bez wątpienia leżał na zimnym i wilgotnym
kamieniu, od którego nie oddzielało go nic prócz cienkiej, podartej i
zakrwawionej koszuli oraz spodni, które widywały lepsze czasy. Cały drżał i
kulił się, by jak najlepiej zachować resztkę swojego ciepła. Trzecim czynnikiem
były dźwięki jakby dochodzące zza ściany. Coś jakby uderzanie, albo łomotanie.
Nie był w stanie do końca stwierdzić. Jednakże był pewien, że po śmierci
powinna mu towarzyszyć cisza i spokój.
Więc na pewno nie był martwy, a jedynie dogorywający, co mu się
zdecydowanie nie podobało.
Uchylił delikatnie powieki. Jedyne co zobaczył to rozmazana jaśniejsza
plama na tle czerni. Zapewne w tym miejscu znajdowało się okno.
Zaraz… Okno?
W poprzedniej celi nie było okna. Czyli znajdował się gdzie indziej
niż wcześniej. Nie wiedział jeszcze, czy to dobrze, czy źle.
Zastanowił się nad tym, czy było warto.
Hmmm…
Postanowił, że było.
Wiedział, że jest najgłupszym człowiekiem na ziemi i życie zawdzięcza
temu, że Voldemort po prostu nie chciał go zabić tak, żeby to nie wyglądało na
akt litości. Bo rzucenie Avady w jego stronę w tamtym momencie, właśnie tym by
było.
W sumie… Cieszył się, że będzie mógł spojrzeć temu bydlakowi w oczy,
kiedy ten go będzie zabijać. Może roześmieje mu się w twarz i wykrzyczy jaki
jest beznadziejny i słaby…
Tak, tylko na to czeka. Uśmiechnie się i powie jak bardzo będzie mu
smutno, że nigdy więcej z nim nie porozmawia, nie powalczy.
Harry, nie zważając na ból, roześmiał się.
Śmierć wcale nie jest taka zła - uświadomił sobie po jakieś chwili,
kiedy opanował śmiech. Niedługo później zapadł w niespokojną drzemkę.
***
Obudził się na dźwięk otwieranych drzwi. Mimowolnie skulił się i
przylgnął plecami do ściany. Spomiędzy jego zaciśniętych zębów wyrwał się
cichutki jęk. Delikatnie objął się rękami i zaczął drżeć. Obrócił twarz w
stronę drzwi i zobaczył mężczyznę spowitego mrokiem, z czarnymi tunelami oczu.
Szybko odwrócił wzrok bojąc się, że jak się zapatrzy, to nie będzie potrafił
wrócić. Odsunął się jeszcze bardziej pod ścianę, kiedy osoba kucnęła przy nim i
sięgnęła ręką w jego stronę.
- Spokojnie, Harry - powiedział mężczyzna cicho i coś w jego głosie
sprawiło, że Harry rozluźnił się momentalnie. - Nic ci nie zrobię - szepnęła
osoba i podniosła głowę Gryfona.
Przytknęła szklaną fiolkę do jego ust i powoli przechyliła patrząc,
jak bursztynowy płyn znika w ustach osłabionego chłopaka. Kiedy Potter
przełknął cały eliksir, jego oczy rozszerzyły się, a tęczówki zapłonęły żywą
zielenią. Harry zaczął się krztusić, a po chwili zemdlał. Jednak rany na jego
ciele zaczęły się goić, siniaki blednąć, a twarz chłopaka wygładziła się i nie
przedstawiała już bezgranicznego cierpienia.
Postać w czerni uśmiechnęła się i wstała otrzepując szatę z
mikroskopijnych drobinek kurzu. Rozejrzała się po celi i wykrzywiła wargi w
grymasie niezadowolenia. Jednak nic nie mogła zrobić, by umilić pobyt Harry’ego
w celi. Inaczej mógłby mieć z tego więcej problemów niż pożytku. Mężczyzna
opuścił celę i skierował się ku wyjściu z lochu. Szybko przemknął bocznym
korytarzem do wyjścia, a potem do punktu aportacyjnego. Niezauważony przez
nikogo wrócił do siebie cały czas uśmiechając się zwycięsko.
***
- Dyrektorze, to prawda? - dogoniła go McGonagall.
- Owszem, Minervo. Nie zauważyłaś, jak Hogwart zareagował. Przygasły
światła. Aż strach chodzić samemu po szkole.
- Faktycznie. Albusie, co my teraz zrobimy?
- Nie wiem, ale w poszukiwanie go zamieszany jest Severus,
Malfoy’owie, zapewne panna Granger.
- Severus? Malfoy’owie? - zdziwiła się Minerwa. - A co oni ma
wspólnego z Harrym?
- Chodź do mojego gabinetu, to wszystko ci wyjaśnię.
Po pięciu minutach drogi znaleźli się w gabinecie dyrektora. Albus
zamknął drzwi i usiadł na swoim miejscu.
- Więc? - zapytała Minerwa.
- Severus, to ojciec Harry’ego. A pan Malfoy, o ile dobrze się
zorientowałem, to partner Harry’ego.
- Co! Lucjusz Malfoy… - zaczęła, ale Albus czym prędzej jej przerwał.
- Nie, nie Lucjusz, ale Draco. Miałem na myśli młodego Malfoy’a.
- Och - zdołała powiedzieć Minerwa. - To jednak nie zmienia faktu,
dlaczego Lucjusz pomaga swojemu synowi. Czyż to nie uwłacza statusowi rodu
czystej krwii?
- Nie. Słyszałem, że Harry ma klub, a Lucjusz pomógł mu w załatwianiu
zezwoleń, wykupywaniu lokalu i tego typu różnych sprawach papierkowych. Co
więcej, teraz jego firma ma z tego lokalu duże zyski.
- A mógłbyś mi jeszcze raz powiedzieć, kim jest dla Harry’ego Severus?
- Ojcem.
- To dlaczego Snape tak się odnosi do swojego syna na lekcjach?
- Ponieważ Severus musiał złożyć przysięgę, że do uzyskania przez
Harry’ego pełnoletniości nie może mu powiedzieć, że jest jego ojcem.
- Kto mógłby go zmusić do czegoś takiego? - zdziwiła się Minerwa.
- Musiałem - powiedział Albus i spuścił głowę.
- Ty? Jak mogłeś?
- Musiałem. Severus był wtedy na usługach Toma. Musiałem chronić
Harry’ego.
- Ale wiesz, jak inaczej potoczyły by się sprawy, gdybyś tego nie
zrobił? Z resztą nie ważne. Więc Harry nie wie, że Severus jest jego ojcem?
- Wie. Lily napisała do niego list, który trafił w jego ręce na
początku wakacji po czwartej klasie. W nim wyjaśniła wszystko, więc Severus
został zwolniony z przysięgi. Napisał do chłopaka i sprowadził go do siebie.
- Masz jakiś plan, jak uratować Harry’ego?
- Niestety nie. Nie wiem nawet, co planują Severus i Malfoy’owie.
- Można by się było z nimi skontaktować.
- Nie wiem, czy będą chcieli.
***
Ból głowy był nie do zniesienia. Już wolałby się w ogóle nie obudzić.
Jedyną korzyścią było to, że jego ciało nie było już poranione. Lekko tylko
bolało, ale dało się przeżyć. Gdyby tylko ból głowy nie był tak dokuczliwy. Pamiętał,
że ktoś tu był i dał mu do wypicia eliksir. A potem ciemność. No i ból głowy.
Wszechobecny i niedający żyć.
Miał nadzieję na to, że coś go wybawi od tej męczarni. Najlepsza
byłaby śmierć.
- Nie waż mi się! - usłyszał w głowie krzyk rozpaczy, choć była w nim
nutka szczęścia.
- Hermiona?! - krzyknął i podniósł się do siadu. Co dziwne, ból głowy
nieco zelżał.
- A kto? - Odpowiedź nadeszła nadspodziewanie szybko.
- No nie wiem. Krasnoludek - zażartował. Trochę mu ulżyło, że może
mieć kontakt ze światem zewnętrznym.
- Harry! To nie jest pora na żarty. Poza tym, jesteśmy blisko
stworzenia planu wydostania cię stamtąd.
- Nie róbcie tego! To się nie uda. Możecie zginąć! Nie pozwalam -
krzyczał Harry.
- Harry, uspokój się - powiedziała Hermiona.
- Nie! - krzyknął.
- Wolisz, żeby Draco sam po ciebie szedł?
- Nie - powtórzył.
- No właśnie. Mamy plan jak to zrobić, ale nie możesz zdradzić się, że
coś wiesz - powiedziała Hermiona.
- Wiem.
- Dobrze. Odpoczywaj, a ja idę do Severusa i Malfoy’ów.
- W porządku - powiedział niechętnie i zakończył połączenie.
Miał mętlik w głowie. Z jednej strony nie chciał, żeby tu po niego
przychodzili jednak pochlebiało mu to, że chcą się za niego poświęcić. Z
drugiej wolał, żeby poszli wszyscy razem, a nie tylko Draco, bo ten nie dałby
rady samemu. Mogłoby go coś zdradzić, zdemaskować, a wtedy byłyby dwie osoby do
ratowania. Dziękował losowi za tak wspaniałych przyjaciół, ojca i narzeczonego.
Żałował, że nie wszystko jest tak kolorowe. Gdyby nie siedział teraz w
lochu u Voldemorta, byłoby pięknie.
Położył się powoli na ziemi i przymknął oczy. Pod powiekami ukazała mu
się twarz Dracona. Uśmiechał się do niego i coś mówił. Harry zmarszczył brwi i
próbował się skupić na słowach, ale nie był w stanie ich dosłyszeć. W pewnym
momencie Draco zaczął krzyczeć. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu, a
włosy zabarwiły na czerwono.
Harry poderwał się z bijącym sercem i rozejrzał się po celi. Pochodnia
paliła się rozpraszając mrok, a za oknem była ciemność. Podsunął się pod ścianę
i oparł o nią. Przymknął oczy i usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Mimowolnie
wzdrygnął się i jeszcze bardziej skulił w sobie. Zgiął nogi w kolanach i objął
je rękami. Było mu tak wygodnie i czuł się bezpieczniej.
Powoli podniósł wzrok i napotkał czarne oczy wpatrujące się w niego z
nienawiścią. Mężczyzna stojący przed nim uśmiechnął się obleśnie i złapał za
kark. Harry zacisnął zęby żeby nie krzyknąć z bólu.
Mężczyzna niósł go korytarzami lochów. Po czwartym zakręcie Harry
stracił orientację w przestrzeni. Nie zwracał już uwagi na drogę. Bardziej
skupił się na tym, żeby nie jęczeć, kiedy mężczyzna mocniej zaciskał palce na
jego karku. W końcu został wrzucony do dużego pomieszczenia. Leżał na środku
pokoju i czekał. Zamknął oczy koncentrując się na obrazie najbliższych.
Po jakimś czasie usłyszał odgłos butów na posadzce i otwieranych
drzwi. Skulił się jeszcze bardziej, niż sądził to za możliwe. Poczekał, aż
hałas ucichnie i otworzył oczy. Wokół siebie miał cały Wewnętrzny Krąg z
Voldemortem na czele. Siedział on na tronie koło którego leżała Nagini
wpatrująca się w Harry’ego.
Gryfon podniósł się i stanął przed Czarnym Panem. Spojrzał pewnie w
jego czerwone oczy i uśmiechnął się kpiąco.
- Co, Voldemort. Na co czekasz?
Tom wyprostował się, a w jego oczach zabłysł ogień. Ledwo
dostrzegalnie podniósł rękę, a z jego palców strzelił czerwony promień
zaklęcia. Harry upadł na kolana, ale z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk.
Spuścił głowę kiedy zaklęcie się skończyło i oddychał ciężko. Czuł pulsujące
bólem kolana, ale wiedział, że to dopiero początek.
- Trzy rundy - syknął Riddle i rozparł się na tronie.
Sprawiało mu niezwykłą przyjemność patrzenie na krew cieknącą z
pojawiających się na ciele Harry’ego ran. Potter pod koniec pierwszej rundy
leżał na ziemi i krztusił się krwią. Wzrok mu się rozmazywał, a myśl, że musi
jeszcze wytrzymać to samo razy dwa nie dodawał mu sił.
Czuł się pusty i skalany. Nie chciał patrzeć na swoje ciało, na swą
twarz, spoglądać w swoje myśli. Bał się wspomnień szczęścia. Tego jak było i
jak mogłoby być. Wstydził się swoich marzeń. Że chciał zmienić przyszłość, swój
los, swoje przeznaczenie. Teraz za to płaci. Jest za słaby. Za słaby na walkę,
za słaby na nadzieję, za słaby na utrzymanie dziecka. W tej chwili zrozumiał,
co trzyma go przy życiu. Skupił się na tej myśli i trzymał się jej jak koła
ratunkowego. Skoncentrował całą swoją magię na ochronie tej jedynej rzeczy,
której mu nie odbiorą.
Gdzieś za sobą usłyszał szmer. Odruchowo się odwrócił i usłyszał głos
mówiący coś o jego ojcu i Malfoy’ach. Dłonie bezwiednie zacisnęły mu się w
pięści, a magia powoli sunąc przy ziemi dotarła do mówiącej osoby i ścięła ją z
nóg. Czas jakby zwolnił. Harry zobaczył rozszerzone w przerażeniu oczy leżącej
osoby. Gryfon nie wiedział co się do końca dzieje, ale zauważył ten moment, w
którym z oczu Śmierciożercy uleciało życie. Tęczówki straciły ten osobliwy
blask, pierś przestała się unosić, a wśród reszty popleczników Voldemorta dało
się słyszeć zduszone krzyki.
Momentalnie został przewrócony na plecy i potraktowany zaklęciem.
Martwego Śmierciożercę zabrała dwójka mężczyzn, a reszta uspokoiła się i teraz
pałała już tylko chęcią mordu. Z ich oczu ziała nienawiść, a różdżki w rękach
drżały z hamowanej złości. Najchętniej zabiliby go od razu, ale nie chcieli
odbierać tej satysfakcji swojemu Lordowi.
Harry już nie starał się powstrzymać krzyku. Nie dawał rady. Nadzieja
opuszczała go razem z szybko wypływającą z ran krwią. Całe ubranie przesiąkło i
zrobiło się czerwone. Nie miał siły otworzyć oczy.
W końcu usłyszał głos Lorda.
- Świetnie. Wrzucimy cię znowu do celi. Poczekamy aż wrócą ci siły i
znowu weźmiemy tutaj. W końcu się złamiesz i poprosisz o to, bym cię zabił.
Jestem cierpliwy, Harry. Ciekawe kiedy ktoś po ciebie przyjdzie. - Voldemort
zaśmiał się, co na pewno nie kojarzyło się ze szczęściem.
- Nigdy - wyszeptał Harry i zemdlał.
***
Znowu obudził się z ranami na całym ciele i bólem głowy, a do tego
doszło jeszcze nieznośne ssanie w żołądku.
Westchnął i zaraz tego pożałował. Miał złamane żebra, które przy
każdym głębszym oddechu kuły go w boku. Spróbował zmienić pozycję, ale
bezskutecznie. Odpuścił przy trzeciej próbie i tylko odchylił lekko głowę.
Uśmiechnął się kwaśno i poczuł drapanie w gardle. Przyłożył rękę do ust i zaczął
kaszleć. Bolało. Tak cholernie bolało go całe ciało. Strużka krwi pociekła po
brodzie brudząc resztki koszuli na jego ciele i kamień, na którym leżał. Po
paru minutach uspokoił oddech i opadł na kamień.
Uśmiechnął się smutno do swoich myśli. Delikatnie pogładził się po
brzuchu uświadamiając sobie jedną straszną rzecz. Jak on przetrzyma ciążę w
tych warunkach? Aż zadrżał. Jak on to zniesie? Bicie, kopanie, klątwy mógłby
znieść, gdyby nie to, że ma pod opieką dziecko swoje i Dracona. Już raz
ochronił je swoją magią, więc liczył na to, że będzie mógł robić to za każdym
razem. A co jeżeli któregoś dnia stwierdzi, że nadszedł ten dzień w którym
magia przestała go słuchać. Że nie może czarować. Co w tedy? Co będzie z nim i
z dzieckiem?
Jeszcze nie wiedział, ale sądził, że już niedługo powinien się
dowiedzieć.
***
Draco wałęsał się po szkole bez celu. Nie mógł sobie znaleźć miejsca.
Jego pokój w lochach, pełen zdjęć Harry'ego przypominał mu, że jego ukochany
został porwany już ponad miesiąc temu. Ciągle czuł na sobie ciężar
współczujących spojrzeń. Hermiona i Snape traktowali go jak jajko, żeby tylko
się nie roztrzaskał, więc starał się jak najmniej czasu z nimi spędzać. Głównie
przesiadywał na Wieży Astronomicznej i wpatrywał się w Zakazany Las. Siedział i
myślał. Bardzo dużo myślał.
Wiedział, że Harry jest dla niego wszystkim. Nie mógł ścierpieć
siedzenia na tyłku i czekania nie wiadomo na co. Równocześnie się bał, że mogą
nie zdążyć, że nie dadzą rady, że Voldemort się zorientuje i także ich weźmie
na tortury. Bał się, że może się coś stać Hermionie. Nie była co prawda aż tak
delikatna jak myślał, ale przerażała go wizja, że musiałby ją oglądać poniżoną
i pobitą.
Teraz Draco nieświadomie skręcił w stronę Pokoju Życzeń. Wspiął się na
siódme piętro i przeszedł trzy razy przed ścianą. Pojawiły się w niej małe
drzwi, ledwie wyższe niż on sam. Wślizgnął się do małego pomieszczenia, w
którym stała kanapa, przed nią stolik, jedna szafka i kominek w ścianie. Nic
więcej nie było trzeba. Blondyn sięgnął z szafki dwie butelki Ognistej, usiadł
na kanapie i sięgnął po szklankę, która pojawiła się zaledwie chwilę wcześniej.
Nalał pół i wypił na raz. Odetchnął czując ciepło rozlewające się po ciele i
przymknął z błogością oczy. Płomienie skakały w kominku oświetlając jego twarz.
Było to jedyne źródło światła, ale wystarczało zupełnie w tym pokoiku. Drżącą
ręką Draco ponownie napełnił szklankę. Wypił, odstawił, napełnił, wypił,
odstawił, napełnił. I tak w kółko.
Po opróżnieniu dwóch butelek oparł głowę o kanapę. Zamknął oczy i ukrył
twarz w dłoniach. Poczuł pod palcami wilgoć. Zaskoczony przejechał dłonią po
policzku i stwierdził, że są całe mokre. Przetarł oczy i poczuł wilgotne rzęsy.
Dopiero teraz dotarło do niego, że płakał. I o dziwo w ogóle mu to nie
przeszkadzało. Z rozgoryczeniem jednak przyjął fakt, że także nie pomaga.
Nagle poczuł ogarniającą go wściekłość. Zacisnął dłonie w pięści i
uderzył ręką w stół. Nie pomogło. Zerwał się na nogi, chwycił butelkę i rzucił
nią o ścianę. Z satysfakcją obserwował resztkę płynu spływającą po ścianie w
blasku płomieni. Jak zahipnotyzowany podszedł do ściany i uklęknął przy
rozbitym szkle. Chwycił największy odłamek i jak zaczarowany przyglądał się
krawędzi błyszczącej w niejednostajnym świetle. Wrócił na kanapę i położył
odłamek na stole. Wpatrywał się w niego, a przez głowę przelatywało mu tysiące
myśli i wspomnień. Jezioro, Harry, piasek, słońce, zieleń Avady, ich pierwsza
noc, zdjęcia, wszystkie wzloty i upadki, pierwsza kłótnia, klub, urodziny,
ciąża...
Po policzkach znów popłynęły mu łzy. W amoku sięgnął po szkło i jednym
zwinnym ruchem, bez zawahania, przejechał po nadgarstku. Podziwiał jak krew
zbiera się w małych kroplach na przecięciu, a następnie spływa strumyczkiem,
żeby ponownie zmienić się w kroplę i spaść na ziemię. Uśmiechnął się i zrobił
kolejne nacięcie, tym razem głębsze. Poczuł ukłucie, ale potem niewysłowioną
ulgę. Zamknął oczy i zobaczył jego twarz. Uśmiechniętą, pogodną, taką jaką
kochał. Popatrzył w jego oczy przepełnione miłością i troską. Ta niesamowita
zieleń. Ujął go za dłonie, które były dziwnie mokre. Spojrzał w dół i zobaczył,
że ma przecięte oba nadgarstki i to jego dłonie są czerwone od krwi. Zmarszczył
brwi, bo nie wiedział dlaczego tak jest. Spojrzał zaniepokojony w górę, ale
Harry już się nie uśmiechał. Coś krzyczał, gestykulował, nagle złapał go za
ramiona i potrząsnął nim.
Draco westchnął i chciał coś odpowiedzieć, uspokoić go, ale nie mógł
wydobyć głosu. Potter się uspokoił i blondyn wyczytał w ruchu jego warg jedno
słowo.
- Draco.
***
Wszystko na około było czerwone. Krwista czerwień nie opuszczała go
ani na krok. Można powiedzieć, że nawet on był tą czerwienią, składał się z
niej, oddychał nią i nie było nic innego. Próbował ruszać rękami, nogami lecz
jego próby spełzły na niczym. W oddali słyszał szmer, jakby potok lecz po
dłuższym wsłuchiwaniu się stwierdził, że to jednak rozmowa. Nie mógł odróżnić
poszczególnych słów, więc pozwolił, by ten szmer ukołysał go do snu.
Nim jednak odpłynął został dość brutalnie przywołany do rzeczywistości.
Ktoś potrząsał go za ramie i monotonnie powtarzał jego imię.
- Draco?
Uchylił powieki i ujrzał nad sobą twarz Lucjusza. Bardzo niezadowoloną
twarz Lucjusza.
Rozejrzał się dookoła i ujrzał wokoło siebie znajome przedmioty i
baldachim. Był w swoim pokoju w Malfoy Manor. Spróbował sobie przypomnieć co
robił i jak się tu znalazł a także dlaczego ojciec może być tak na niego
wściekły, ale nie mógł znaleźć dla jego postawy żadnego uzasadnienia.
Przeciągnął się i poczuł, że nie może ruszać nadgarstkami. Spojrzał na nie
ciasno oplecione bandażami. Zmarszczył brwi i dotknął tego na lewej ręce.
- Smutny, że ci się nie udało? - warknął ojciec i odsunął się nieco.
- O co ci chodzi?
- O to, że mój syn próbował popełnić samobójstwo.
- Ja nie... - zaczął, ale umilkł kiedy uświadomił sobie, że tak
właśnie było. Wspomnienia i emocje zaatakowały jego umysł i serce. Przymknął
oczy a spomiędzy zaciśniętych powiek pociekły łzy porażki i wściekłości na
samego siebie. - To nie tak - wyszeptał przez ściśnięte gardło.
- A jak?
- Ja... ja nie wiem... nie mogłem... nie dawałem sobie rady i
pomyślałem... ja nie wiem co myślałem, ale zobaczyłem Harry'ego. On... był ze
mną. Taki realny. Krzyczał coś, ale nie nie słyszałem co. A potem powiedział
jedno słowo. Moje imię. W jego oczach widziałem, że znaczy ono dla niego więcej
niż jakiekolwiek inne słowo na świecie.
- Skoro tak, to jeżeli byś umarł, to jak myślisz, kto by go uratował?
Z kim by później żył? Myślisz, że chciałby żyć bez ciebie? On świata poza tobą
nie widzi, Draco. Tak jak ty. Weź się w garść - poprosił Lucjusz i zostawił
syna samego z myślami.
Draco siedział w swoim pokoju dwa dni. Nigdzie nie wychodził, nie
opuszczał nawet łóżka póki nie było to absolutnie konieczne. Czyli tylko do
łazienki i z powrotem. Siedział wpatrując się w jeden punkt i myśląc nad
słowami ojca. Jak by nie patrzeć miał rację. Draco o tym wiedział, ale starał
się znaleźć choć jeden słaby punkt w jego wypowiedzi, ale żadnego w niej nie
było.
Przegrał. Przegrał sam ze sobą i musiał to przyznać. Nienawidził przegrywać.
Czuł się jak zdrajca.
Kiedy Snape przyszedł zmienić mu opatrunek i podać eliksiry nie
odezwali się do siebie ani słowem, ale w oczach chrzestnego Draco widział
wyzwanie i głęboko skrywaną pogardę. Było też tam współczucie jednak pojawiło
się jedynie na chwilę tak krótką, że Draco był niemal pewien, że się
przewidział.
Na chwilę przyszła Hermiona, która wyglądała jak siedem nieszczęść.
Włosy potargane, oczy straciły dawny blask i chęć życia. Usta spuchnięte i
popękane od przygryzania, paznokcie poobgryzane.
Usiadła na skraju posłania i zaczęła nucić piosenkę dzięki której
Draco zaprzyjaźnił się z Harrym, a teraz przez nią powróciły wspomnienia tak
bolesne, że przez chwilę nie mógł złapać normalnie oddechu, a gardło zacisnęło
mu się od tak silnych i intensywnych emocji.
„Do you know what's worth fighting for?
When it's not worth dying for?
Does it take your breath away?
And you feel yourself suffocating?
Does the pain weigh out the pride?
And you look for place to hide?
Did someone break your heart inside?
You're in ruins...”
Spojrzał na Hermionę i dostrzegł w jej oczach moc i siłę jakiej on
nigdy nie będzie miał. Spuścił wzrok.
- Musimy walczyć - wyszeptała. - Póki wiemy, że on żyje. Wiem, że on
nigdy nie pozwoliłby sobie na zwątpienie i nie przestałby walczyć. Jesteśmy mu
to winni.
Nie odpowiedział, bo nie wiedział, co mógłby powiedzieć. Brakowało mu
słów. Hermiona wstała i wyszła tak cicho jak cień, a jemu zrobiło się wstyd, że
jest słaby i nie potrafi stawić czoła swoim demonom.
***
Obudziło go szarpnięcie. Otworzył oczy i zobaczył przed sobą
wykrzywioną w upiornym uśmiechu twarz Śmierciożercy. Mimowolnie się wzdrygnął i
starał się objąć rękoma. Ten gest tylko wywołał śmiech u prześladowcy.
Mężczyzna wziął w garść włosy chłopaka i postawił go na nogi. Potter jęknął
cicho i dał się poprowadzić korytarzami. Trafił do sali w której jeszcze nie
był. Na środku pomieszczenia stał stół ze skórzanymi pasami zapewne do
przymocowania rąk. Jasne drewno poznaczone było śladami paznokci koło pęt, a w
niektórych miejscach widać było ciemniejsze plamy. Harry domyślił się, że to
zaschnięta krew. Nad stołem wisiała goła żarówka. Potter zdziwił się, że działa
tu elektryczność, ale przypomniał sobie, że kiedyś czytał o takich zaklęciach
umożliwiających używanie telewizorów i urządzeń elektrycznych w zamkach
przesyconych magią.
Mężczyzna popchnął go w stronę stołu, a znikąd pojawił się drugi
Śmierciożerca. Harry rozpoznał w nim Yaxleya. Mężczyzna położył Pottera na
plecach na blacie i przymocował jego ręce pasami. Stół był na tyle mały, że
jego głowa leżała przy krawędzi, a nogi zwisały po jego drugiej stronie.
Obrzydliwy uśmieszek nie schodził im z twarzy.
Gryfon zwinął dłonie w pięści i zacisnął zęby przygotowując się na...
Właściwie nie wiedział na co. Do tej pory zabierali go do sali tronowej i tam
torturowali zaklęciami bądź bili. A teraz zmieniła się sceneria, byli tylko ci
dwaj mężczyźni, stół i przywiązane do stołu ręce. Nie wiedział, co ma o tym
myśleć. Czuł się jak inwalida. Nic nie
słyszał, bo Śmierciożercy poruszali się niezwykle cicho i nic nie widział, bo
oślepiała go żarówka wisząca bezpośrednio nad jego twarzą.
Spiął się, kiedy poczuł ręce w okolicy swojego brzucha sunące w górę i
w dół w parodii pieszczoty. W końcu te ręce zsunęły się niżej i spodnie zostały
zdarte z niego wraz z bokserkami. Krzyknął z zaskoczenia i do jego zamroczonego
mózgu zaczęło dochodzić, co chcą mu zrobić. Nagle zrobiło mu się duszno.
Próbował nabrać głębiej powietrza, ale zaciśnięte ze strachu gardło nie dawało
za wygraną.
Jak zapewne wcześniej jego poprzednicy drapał w drewno paznokciami i
spróbował podkurczyć nogi. Uzyskał tylko drwiący śmiech oprawców. Łzy pociekły
mu po policzkach i nie mógł ich powstrzymać. To było wbrew jego woli. Zacisnął
zęby i starał się opanować. Trochę mu się udało, ale wtedy poczuł ręce na siłę
rozsuwające mu nogi.
Po tygodniach tortur i braku jedzenia nie miał za wiele siły, więc
Śmierciożerca z łatwością poradził sobie z marnym oporem stawianym przez
Harry'ego.
Potter obrócił głowę w bok i starał się skupić swoją uwagę na
czymkolwiek innym niż dotyk mężczyzny na swoich nogach.
Krzyknął, kiedy mężczyzna wszedł w niego i spróbował się odsunąć, lecz
silny ucisk na biodrach uniemożliwił mu to. Łzy bólu pociekły mu po policzkach,
a spomiędzy ust wydobywały się ciche krzyki.
Czuł się brudny i splugawiony, ale nie miał siły, żeby walczyć. Przed
oczami pojawiła mu się twarz Dracona lecz szybko ją odmówił, żeby nie kojarzyła
mu się źle.
Uścisk na biodrach zelżał, poczuł za to sapanie nad uchem i gorące
ciało przytulne do jego torsu. Wzdrygnął się mimowolnie, a ręka mężczyzny
złapała go za podbródek i siłą obróciła w swoją stronę.
- Spójrz na mnie - warknął Yaxley. Kiedy nie doczekał się żadnego
ruchu że strony Harry'ego, uderzył go w twarz i powtórzył rozkaz. Potter nic
sobie z tego jednak nie robił.
Yaxley wyszczerzył się w złośliwym uśmieszku i odsunął się od
Harry'ego. Chłopak poczuł niewysłowioną ulgę. Rozluźnił mięśnie, lecz nie długo
cieszył się wolnością, bo poczuł zdecydowanie większego niż wcześniej. Tym
razem darł się w niebo głosy. Nie potrafił tego opanować. Próbował uciec,
wywinąć się, lecz silne ręce przytrzymały go w miejscu.
Poczuł ból, który nie równał się z żadnym zaklęciem, torturą, biciem.
Znowu drapał paznokciami drewno i ból łamanych paznokci choć trochę odciągał
jego uwagę od tamtego. Głowę ponownie przechylił w lewo i ponownie czuł łzy
spływające po policzkach.
Rytmiczne pchnięcia wyrywały spomiędzy warg ciche krzyki i jęki.
Jego świadomość skurczyła się i starała nie odbierać bodźców
dochodzących z dolnych partii ciała. Zupełnie, jakby ktoś odciął go w talii.
Całkowicie mu to odpowiadało. Czuł już tylko lekkie pulsowanie bólu, do którego
starał się przyzwyczajać.
Kiedy w końcu przestał dawać jakiekolwiek oznaki życia, Śmierciożerca
warknął, odsunął się i chwycił drobny lśniący przedmiot. Z drapieżnym uśmiechem
nachylił się nad ofiarą i przeciągnął po ramieniu. W owym miejscu pojawiła się
szkarłatna linia. Następne przecięcie skrzyżowało się z poprzednim tworząc coś
na kształt krzyża. Krew zaczęła spływać strumykami z miejsc, głębiej
przeciętych, a Harry ponownie jęknął.
Świadomość powróciła do niego ze zdwojoną siłą i nieodporna na tego
typu ból. Gryfon krzyknął, kiedy mężczyzna przeciął mu skórę na klatce
piersiowej w okolicy serca. Spróbował wyrwać ręce z pęt, ale tylko pogorszył
sprawę, bo ostrze zagłębiło się w ciele i drasnęło kość. Krzyknął i
znieruchomiał.
- Ups - powiedział z uśmiechem Śmierciożerca i pociągnął kawałek tak
mocno zagłębione ostrze. - Chcesz spróbować Yaxley?
- Nie lubię babrać się w krwi. I uważaj, żeby nie zdechł. Lord chce go
całego.
- Wiem, wiem. Spokojnie.
Ostrze wysunęło się, a Harry niemal odetchnął z ulgą, by po chwili
ponownie krzyknąć, kiedy skalpel znalazł wspólny punkt z jego lewą nogą.
Łzy płynęły po twarzy, ale starał się nie ruszać wiedząc, że może
tylko pogorszyć sytuację.
Powoli zaczął tracić kontakt z otoczeniem. Głowa wraz z górną częścią
ciała dryfowała na granicy snu i jawy. Jedyne co go trzymało na ziemi to nogi.
Zupełnie jakby ważyły kilkanaście ton. Wiedział, że tam są, ale nie mógł nimi
poruszyć.
Otworzył na chwilę oczy, ale gorzko tego pożałował, bo zobaczył
skalpel zbliżający się w stronę jego twarzy. Nie miał siły nawet odwrócić
twarzy w drugą stronę, choć wiedział, że to i tak nic by nie dało.
Śmierciożerca był silniejszy i przede wszystkim nie był związany.
Harry krzyknął, kiedy na policzku powstało rozcięcie od zewnętrznego
kącika oka do krawędzi ust. Mocno zacisnął powieki lecz mimo tego słone łzy
ściekły na ranę niemiłosiernie piekąc.
W końcu Harry stracił przytomność, a Śmierciożercy wrzucili go do celi
i odeszli rechocząc zadowoleni z siebie.
***
Hermiona nigdy nie miała problemów w szkole, z przyjaciółmi miała
idealny kontakt. Rodzice wspierali ją we wszystkim i ufali, że podejmuje
właściwe decyzje.
Od początku szkoły wielką niewiadomą był Harry Potter. Złoty Chłopiec,
zbawca świata, ideał, wzór cnót.
Kiedy tylko go zobaczyła wiedziała, że będą przyjaciółmi, a w głębi
ducha miała nadzieje na coś więcej. Kiedy w końcu zostali parą, zauważyła, że
to nie jest to. Dogadywała się z nim, znali się bardzo dobrze, [pasowali do
siebie idealnie, ale czegoś brakowało. Harry już wtedy rozglądał się i za
chłopakami i za dziewczynami. Jednak zawsze wracał do niej. W pewnym momencie
stwierdziła, że musi się z tym pogodzić.
Harry był wolnym strzelcem, pragnął miłości i garnął do ludzi jednak
nie potrafił do końca nikomu zaufać. Nic dziwnego skoro wychował się wśród
takich ludzi. Ona była pierwsza. Czuła się doceniona.
Była niezmiernie zdziwiona, kiedy dostała list z zaproszeniem od
Harry'ego pewnego lata, żeby go odwiedziła. Od razu wiedziała, że coś musi być
na rzeczy, bo Gryfon nie zaprosiłby jej do domu wujostwa. Jednak udało mu na
tyle, by przyjąć zaproszenie.
Przeżyła niemałe zaskoczenie, kiedy zobaczyła Harry'ego stojącego tak
swobodnie koło Snape'a. Nie wyciągała pochopnych wniosków i pozwoliła
chłopakowi wszystko wyjaśnić. Postanowiła także zaufać profesorowi. Jeżeli
Harry mógł, to ona także.
Severus okazał się czarującym i zaskakująco przyjemnym człowiekiem,
jeżeli tylko chciał. Nie zajęło jej dużo czasu przekonanie się do niego.
Gorzej było z Lucjuszem. Pamiętając jego udział w porwaniu Ginny,
trudno było jej zmienić tok myślenia. O dziwo ze Snapem nie miała takich
problemów. Udało jej się przemóc swoją niechęć.
Kiedy okazało się, że Harry sobie kogoś znalazł, przeczuwała kto to
może być. Wiedziała jednak, że nie może być aż tak ograniczona. Draco zrobił
wiele złego, ale Hermiona nie mogłaby nazywać się dobrą przyjaciółką, gdyby nie
zaakceptowała wybranka Gryfona. Jeżeli Harry był w stanie mu wybaczyć, to ona
także. Poza tym znała już trochę Lucjusza, Severusa i wiedziała czym się
kierowali będąc sługami Czarnego Pana. Ze Ślizgonem była o tyle łatwiejsza
sytuacja, że był on tylko dzieckiem, zadufanym
w sobie, egoistycznym, arystokratycznym dupkiem, ale było to jednak tylko
dziecko, które pragnęło akceptacji ze strony ojca.
Teraz jednak jej życie stało na krawędzi. Bała się, że nie da rady
utrzymać równowagi i runie w przepaść. Możliwe, że byłoby to najlepsze wyjście
patrząc na to, że nie potrafiłaby już żyć bez Harry'ego.
On pokazał jej jak to jest walczyć pomimo braku odpowiedniego
wyszkolenia, wierzyć, kiedy nie ma pewności, trwać dopóki istnieje choć szansa
i nie poddawać się jeżeli ma się w sobie choć gram siły i nadziei.
A Hermiona miała w sobie całe hektolitry nadziei, które jednak z każdą
chwilą wypływały przez ręce. Siła także była na wyczerpaniu, bo nie mogła
zasnąć. Pozostała jej więc jedynie wiara i walka. A właściwie tylko wiara, bo
walka samej nie wchodziła w grę.
I tyle mogła dla niego zrobić. Wierzyć, że wyjdzie z tego cało, będzie
szczęśliwy, a ona razem z nim.
***
***
- Harry, cicho, Harry, chcę ci pomóc.
Głos i ciągle powtarzające się słowa towarzyszyły mu w drodze przez jego własny umysł. Tylko czemu miał być cicho. Przecież to ten głos mącił ciągle zalegającą wokół ciszę. Po chwili jednak usłyszał z oddali szum. Po dłuższym zastanowieniu jednak doszedł do wniosku, że to szloch. Przetarł twarz ręką i poczuł wilgoć. To on płakał. A przynajmniej tak mu się wydawało.
- Halo? - rzucił w przestrzeń rozglądając się dookoła.
Po lewej zaczęły wyłaniać się pierwsze budynki. Wzdrygnął się widząc zburzone ściany, pełno gruzu walającego się wokoło. Stąpał ostrożnie pomiędzy odłamkami szkła, kawałkami roztrzaskanych okiennic. Parę metrów przed nim przebiegł czarny kot, a właściwie mała puma. Po chwili podbiegła do niego i usiadła wpatrując się w niego niesamowicie zielonymi oczami. Skądś znał to zwierzę. Wiedział, że powinien je z kimś kojarzyć, z kimś bardzo dla niego ważnym.
Następnie obok pumy usiadł biały tygrys. Jego pasy lśniły jakby wewnętrznym blaskiem odznaczając się srebrem od reszty jasnego futra. To zwierzę także przypatrywało mu się, lecz oczy miał w kolorze burzowych chmur. Poczuł uścisk w okolicy serca i z sykiem wciągnął powietrze. Chwilę zajęło mu zanim doszedł do siebie.
Ponownie rozejrzał się dookoła. Teraz stał na łące albo czymś co kiedyś było łąką. Na granicy pola widział zwęglone kikuty drzew. Trawa zmieniona w węgiel znaczyła białe futro tygrysa czarnymi smugami. Wyciągnął rękę i chciał coś powiedzieć, ale spojrzał na swoją rękę i zacisnął ją w pięść.
Nie mógł sobie przypomnieć jak i kiedy połamał paznokcie tak, że ręce całe były w krwi. Z wahania odwrócił dłoń, ale palce były czyste a paznokcie schludnie przycięte. Pokręcił głową i uważnie obejrzał rękę. Żadnego zadrapania, żadnej krwi. Nic.
Zrobił krok do przodu i znalazł się w jakimś pokoju. Na ścianach porozwieszane były zdjęcia w drewnianych ramkach. Na jednym był blond włosy chłopak o oczach takich samych jak u tygrysa. Wpatrywał się w obiektyw z miłością i pożądaniem w oczach. Nie mógł uwierzyć jak ktoś potrafi wszystkie emocje przekazać spojrzeniem. Mgliście przypomniał sobie, że ktoś kiedyś powiedział, że z niego można czytać jak z otwartej księgi.
Przez myśl przewinęło mu się imię, lecz niewiele teraz dla niego znaczyło. Obracał je w głowie i próbował sobie cokolwiek przypomnieć. Pustka.
"Draco". Znaczyło to bodajże smoka w języku staroangielskim. Zawierało się też w motcie Hogwartu.
Nagle usłyszał pisk. Podniósł głowę, którą w zamyśleniu opuścił i rozejrzał się dookoła. Znowu był w zbombardowanym mieście. Stał przed kościołem, z którego docierał pisk. Ruszył w tym kierunku. Przekroczył próg i znalazł się w wysokim pomieszczeniu. Przed nim stały rzędy ławek a dalej, na podwyższeniu, ołtarz. Po lewej we wnęce ktoś się kulił.
Harry podszedł tam, cicho niczym cień.
Postać powoli podniosła głowę. Jej nienaturalnie białe włosy okalały twarz niczym pancerz. Szare oczy spoglądały ze strachem i wątpliwością. Blade ręce oplatały zgięte w kolanach nogi. Usta w kolorze malin spękane od ciągłego przygryzania rozwarły się lekko i spomiędzy nich wyrwał się cichy jęk.
- Cicho - szepnął Harry zbliżając się do chłopaka.
Ten jednak skulił się jeszcze bardziej i wyglądał jakby chciał zlać się ze ścianą, którą miał za plecami. W oczach pojawiła się panika i ból. Cierpienie tak silne, że Harry wzdrygnął się mimowolnie.
Wyciągnął ręce i brakowało zaledwie paru cali by go dotknął. Nie zrobił tego jednak, tylko usiadł wciąż trzymając ręce przed sobą.
- Nic ci nie zrobię - zapewnił i nic więcej nie powiedział nie chcąc mącić ciszy w kościele.
Nagle do głowy przyszła mu absurdalna myśl, że ktoś może się w tym kościele modlić. Przecież nikogo w nim nie widział. Jednak kiedy się nad tym zastanowił, spojrzał za siebie i zobaczył ludzi siedzących w ławach, stojących w przejściu, przed wejściem. Mógłby przysiąc, że kościół był pusty, jednak ciche buczenie ludzi mówiących to samo przekonało jego umysł, że przecież oni tu byli, kiedy zjawił się w budynku.
Spojrzał ponownie na chłopaka, który wpatrywał się w niego z wahaniem. Jego oczy płonęły wściekłością, ale nie wiedzieć jak, Harry wiedział, że nienawiść nie jest skierowana w niego. Lekko zbliżył ręce, zaledwie o dwa cale, a chłopak podskoczył jak oparzony i jeszcze bardziej wcisnął się w kąt. W oczach znów pojawiło się cierpienie.
Potter pochylił się do przodu, opuścił ręce, które opadły na kolana.
Chłopak wydawał się odrobinę rozluźnić. Harry spojrzał na dłonie, które otworzyły się. Na wewnętrznych stronach widać było cztery krwawe półksiężyce, które powstały od przecięcia skóry paznokciami.
Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Po chwili wiedział, że nie ma takowych. Wszystkie są zbyt błahe, zbyt trywialne, zbyt delikatne.
Poczuł się pokonany. Wstał i wyszedł zostawiając za sobą skrzywdzonego chłopaka. Po paru minutach marszu zorientował się, że nawet nie zapytał, co mu się stało. Odwrócił się, ale za sobą widział tylko białą ścianę. Lekko falowała jakby poruszana wiatrem. Wyciągnął rękę i przejechał po niej opuszkami palców. Zafalowała i uspokoiła się po paru chwilach.
Zrobił krok do przodu, a biel pochłonęła go szybko zamieniając się w czerń, ból, cierpienie i niekończący się wrzask. Chciał się cofnąć, lecz nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Szybko stracił przytomność, co przyjął z ogromną ulgą.
***
W końcu Draco opuścił swój pokój. Postanowił poszukać Narcyzę. Rozmowa z nią zwykle wspomagała go i dodawała otuchy. Znalazł ją w bawialni siedzącą z książką na kanapie.
Cyzia uwielbiała czytać. Uważała, że mogolscy pisarze mają nieskażony umysł i ich wyobraźnia jest bardziej rozległa i ma więcej możliwości niż ich. Twierdziła, że magia zabija twórcze myślenie, bo robi wszystko za nich.
Swą uwagę poświęcała właśnie Agacie Christie. Tak, lubiła kryminały. Tę nutkę dreszczyku, emocji i tajemnicy, którą rozwiązywał detektyw. Sama często obstawiała kto może być zabójcą. Jeszcze ani razu nie udało jej się poprawnie wytypować jednak miała satysfakcję, że próbowała.
Kiedy Draco wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi uniosła wzrok znad książki i wsunęła zakładkę między strony. Odłożyła książkę na stolik i poklepała miejsce obok siebie. Blondyn spojrzał jej głęboko w oczy, ale nie zobaczył w nich nic oprócz miłości. Bezgranicznej, bezwarunkowej miłości matczynej, tak czystej jakiej on pewnie nigdy nie będzie potrafił dać i na jaką nie zasługiwał.
Usiadł obok niej i jak małe dziecko wtulił się w nią szukając pocieszenia. Przytuliła go do siebie i zaczęła głaskać uspokajająco.
Draco nie mógł określić, czy to lubi czy nie, bo doświadczył tego pierwszy raz w życiu. Mógł powiedzieć, że było to bardzo miłe i pokrzepiające doświadczenie. Przez chwilę zapomniał o dręczących go problemach. Zatracił się w tym i dopiero teraz zauważył jak dużo stracił będąc wychowywanym przez niańkę. Poczuł ogarniającą go nienawiść, która zgasła tak szybko jak się pojawiła. Nie potrafił wytłumaczyć dlaczego. Może podświadomie wiedział, że straci to, co ma gdy zacznie wypominać błędy rodzicom. Wiedzieli gdzie popełnili błąd i teraz starają się go naprawić.
W tym momencie zrozumiał dlaczego Lucjusz tak zareagował. Tu nie chodziło o Harry'ego. Znaczy oczywiście chodziło, ale też chodziło o niego samego. Malfoy senior poczuł się urażony i zlekceważony, a tego bardzo nie lubił. Pomyślał, że niewystarczająco dobrze naprawił swoje błędy. Musiałby zapłacić stratą syna, której nie mógłby przeboleć. Byłaby to strata nie do odzyskania, nie do naprawienia. A Lucjusz nie potrafi i nienawidzi przegrywać. Taki los Malfoy'ów.
- Co mam zrobić? - rzucił w przestrzeń nie kierując tego pytania właściwie do kogokolwiek.
- Przeproś ojca. On cię kocha nawet jeżeli tego nie okazuje. Traktuje Harry'ego jak swojego syna. Żałuje, że nie może nic zrobić. Porozmawiaj z Hermioną. Ona straciła najlepszego przyjaciela. Tylko ona tak naprawdę wie co przeżywasz. Może będziecie w stanie pomóc sobie nawzajem.
- Masz rację. Jak zwykle z resztą. Co ja bym bez ciebie zrobił?
- To co robisz. Nigdy mnie nie potrzebowałeś, bo nigdy nie było mnie przy tobie. Staram ci się to wynagrodzić. Wiem, że nie mogę naprawić przeszłości, ale staram się nie popełnić tych błędów z Serpem. Tylko tak mogę cokolwiek zrobić.
- Dzięki niemu się zmieniłem. Wolę nie myśleć nawet jaki bym był gdyby nie on. Dałaś mi więcej niż śmiałbym kogokolwiek prosić.
- Nie zapominaj, że Harry oddał ci wszystko co miał nawet swoje serce. A to nie byle co.
- Nie prosiłem go oto - zaprotestował.
- Nawet o tym nie wiesz. Prosiłeś głośniej niż inni. Tak samo on prosił i ty go usłyszałeś. Pasujecie do siebie. Jak nikt inny.
***
- Hermiona? - Draco uchylił drzwi do pokoju dziewczyny i włożył głowę przez szparę.
- Jak musisz to wejdź - burknęła nawet nie patrząc na niego.
Po pięciu minutach braku odzewu, Draco w końcu postanowił otworzyć drzwi i sprawdzić, czy dziewczyna w ogóle tam jest. I oczywiście była. Siedziała na łóżku tyłem do drzwi i ściskała coś w rękach. Coś, czego Draco z tej pozycji nie mógł zobaczyć.
Wszedł do pokoju i zamknął za sobą cicho drzwi. Niemal na palcach podszedł do łóżka i spojrzał na rzecz zaciśniętą w ramionach Hermiony. Był to mały szary miś bez jednego oka. Brzuszek po lewej stronie miał lekko rozszarpany i wychodziło z niego wypełnienie. Prawa łapka była szyta wielokrotnie, a głowa trzymała się zaledwie na kilku nitkach.
- To miś Harry'ego. Jedyna zabawka, którą miał u Dursley'ów. Jedyna, którą dostał przez całe dzieciństwo. Ja miałam całą półkę miśków i lalek. Miałam też dużo książek i gier. Nie narzekałam na brak czegokolwiek. Kiedyś zobaczyłam tego misia w jego walizce. Leżał ładnie położony między ubraniami zupełnie, jakby leżał w łóżku, koszulki służyły mu za poduszkę, a spodnie za kołdrę. Był wtedy w o wiele gorszym stanie. Z małą pomocą nitki i igły uratowałam go na tyle by wyglądał na misia - zaśmiała się cicho i umilkła. Po policzkach popłynęły jej łzy. Płakała już wcześniej, bo czubek głowy miśka był lekko ciemniejszy od wilgoci. - Tylko ja wiedziałam, że trzymał go w walizce pod łóżkiem. Zdawał sobie sprawę, że to śmieszne, ale nie mógł się zdobyć na to, żeby go wyrzucić. Przypominał mu zawsze co przeżył. Pamiętam, że niedawno przyłapałam go na tym, że stał z tym miśkiem koło śmietnika. Spytałam się co robi i powiedział, że już nie musi pamiętać. Właśnie teraz, kiedy poznał ciebie. Powiedział, że chce dać swoim dzieciom tyle miłości ile będzie w stanie. Bez zbędnego bagażu jego doświadczeń. Że chce to wreszcie zrzucić. Nie był jednak w stanie się na to zdobyć i schował miśka do torby. Teraz ja mogę trzymać go i pamiętać.
- Musimy coś zrobić. Nie możemy przecież ciągle siedzieć w jednym miejscu i czekać nie wiadomo na co.
Z tym postanowieniem podniósł się na nogi i pociągnął za sobą Hermionę. Razem skierowali się do salonu mając nadzieję spotkać tam Severusa i Lucjusza.
Witam,
OdpowiedzUsuńwspaniały, niech w końcu odzyskają Harrego, oby jednak dziecku nic się nie stało...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, niech w końcu odzyskają Harrego, oby jednak tylko dziecku niech nic się nie stanie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga