Hey!
Rozdział dziś z okazji 6000 wejścia! Następny za dwa tygodnie, nie wcześniej, bo chyba wyjadę i dopiero w święta będę miała chwilę.
Miłego czytania!
________________________
Rozdział 7. "Horkruksy"
Rozdział dziś z okazji 6000 wejścia! Następny za dwa tygodnie, nie wcześniej, bo chyba wyjadę i dopiero w święta będę miała chwilę.
Miłego czytania!
________________________
Rozdział 7. "Horkruksy"
Draco stał w tej szpitalnej sali martwo patrząc się
na Harry’ego. Ożywił się dopiero, kiedy na ręce zobaczył krew. Rzucił się do
jednego z lekarzy i pokazał mu ranę. Ten coś krzyknął i z nikąd pojawiły się
bandaże. Kolejne plamy krwi pojawiały się na brzuchu, biodrze, barku, mostku.
Po wytarciu ich Draco widział, że rany były w kształcie liter. Y, X, A, E, L.
Coś mu to przypominało. Yaxley. Ten bydlak się podpisał. Brakowało tylko
drugiego Y.
- Plecy! Jeszcze na plecach! - krzyknął, ale nie
był pewien czy ktoś go usłyszał. Chyba nie, bo nikt nie zareagował.
Draco spojrzał na zegarek. Reanimują go już pięć
minut. Pięć minut odkąd on tu jest. On jednak odczuł jakby to było co najmniej
pięć godzin. Nagle poczuł szarpanie na plecach. Przypomniał sobie o tym, że
może się porozumiewać ze swoim tatuażem.
Po chwili wiedział, co ma robić. Kiedy poczuł
szarpnięcie mocniejsze niż poprzednio pociągnął je jakby ciągnął sznurek i w
tej samej chwili na ekranie pojawił się wykres akcji serca, a po pokoju
rozległo się uporczywe pik-pik-pik.
Lekarze odetchnęli i dopiero teraz odwrócili go
delikatnie na brzuch i opatrzyli ranę na plecach.
Po paru minutach, kiedy w sali został tylko jeden
lekarz, Draco podszedł do łóżka i usiadł na wolnym krzesełku. Ujął dłoń męża w
swoje ręce i oparł głowę na jego klatce piersiowej.
- Nidy więcej mi tego nie rób, słyszysz?
***
- Panie? - Do sali weszła kobieta w czarnej szacie i kapturze naciągniętym na twarz. Głowę miała pochyloną i patrzyła się w ziemię przed sobą. Klękła na jedno kolano.
- Wstań - powiedział mężczyzna nawet na nią nie spoglądając.
- Wzywałeś - przypomniała kobieta, kiedy już podniosła się z ziemi.
Dopiero teraz rozejrzała się dyskretnie po sali i zobaczyła swojego Pana stojącego przy tronie i ciało mężczyzny leżące kilka metrów od niego na ziemi. Wokół niego zebrała się spora kałuża krwi, a z piersi wystawał miecz. Wzdrygnęła się ledwo dostrzegalnie, kiedy rozpoznała mężczyznę leżącego na ziemi.
Yaxley.
Gorączkowo zaczęła się zastanawiać, co on takiego zrobił i czego ona ma nie robić, żeby nie podzielić jego losu.
- Zabierz to stąd i sprzątnij krew - Voldemort machnął ręką i wyszedł przez tylne drzwi.
Kobieta podeszła do byłego kolegi "po fachu" i gładkim ruchem, przytrzymując ciało stopą, wyciągnęła miecz. Wytarła klingę o spodnie mężczyzny i odwiesiła go na miejsce na ścianie. Rzuciła zaklęcie i zwłoki zajęły się ogniem. Zaklęcie było o tyle wygodne, że spalało się wszystko, nawet krew. Wszystko co zostało, to zaledwie kupki popiołu, które zgarnęła zmiotką i zutylizowała. Zadowolona z efektu wyszła z sali nadal zastanawiając się, dlaczego Yaxley'a spotkał taki los, dlaczego Lord nie wysłał go na tortury, tylko zabił go w tak humanitarny sposób. To do niego nie pasowało.
***
W innej części zamku Lord wręcz pędził przez korytarze. Rozglądał się dookoła szukając, co może zniszczyć. Był wściekły. Jak ten dzieciak mógł go oszukać? I to drugi raz. Przy okazji zabił swojego najwierniejszego sługę. Teraz musiał wymyślić jakiś powód, dlaczego Yaxley zginął i nie może to być nic zwyczajnego, jak zdrada, bo wtedy wziąłby go na tortury jako przykład. Mógł też powiedzieć, że to był jego kaprys. Wtedy Śmierciożercy jeszcze bardziej by się go bali, bo skoro nawet pozycja Yaxley'a nie uchroniła go przed kaprysem Lorda, to nikt nie był bezpieczny. Ryzykowne, aczkolwiek pomysłowe i w miarę w porządku.
Ciągle jednak nie mógł rozwiązać zagadki znikającego Pottera.
Myśląc błądził po zamku, trafił do swojej sypialni. Wszedł, usiadł na kanapie i zapatrzył się w ogień. W jego ręce pojawił się kieliszek z winem, który chwilę później wylądował na ścianie barwiąc bezcenny arras na czerwono. Voldemort się tym nie przejął i przywołał do siebie kilku Śmierciożerców. Kazał im przynieść do siebie wszystkie horkruksy. Jeszcze sam nie wiedział, co zaplanował, ale wiedział, że będą mu do tego potrzebne.
Wydał dokładne instrukcje co do miejsca ukrycia każdego z nich i machnięciem dał do zrozumienia, że mogą odejść.
Nagini podpełzła do niego i zwinęła się u jego stóp. Lord westchnął i chwycił sztylet, który zwykle nosił przy sobie. Naciął sobie rękę i kazał Nagini zlizać krew z jego ręki. Czuł, jak przechodzą go dreszcze podobnie jak węża. Dosłownie po paru sekundach nacięcie zagoiło się, a Nagini zwiotczała i upadła na podłogę. Tom ponownie westchnął i usunął ciało węża z podłogi.
Otrząsnął się i rozejrzał dookoła.
Zdecydowanie nie wiedział, jaki ma plan, ale wiedział, że tak trzeba.
Teraz musiał się tylko dowiedzieć paru rzeczy.
***
Harry obudził się kilka minut po dwunastej. Gardło
miał zaschnięte i coś go w nim drapało, głowa pulsowała tępym bólem, a rękę
zgniatał mu walec.
Nie, wróć. Ręka była zgniatana jakby walcem. O tak.
Odemknął powieki i zaraz tego pożałował. Z sykiem
zakrył oczy wolną dłonią i powoli odsuwał ją, by nie oślepnąć od zbyt intensywnego
oświetlenia. Po kilku minutach na tyle przyzwyczaił się do słońca, że mógł się
rozejrzeć. Po chwili zorientował się, że wystaje mu coś ust. Poruszył głową,
próbował wypluć to, ale tylko pogorszył sytuacje. W gardle zaczęło drapać, nie
mógł złapać spokojnie oddechu a łzy pojawiły się w kąciku.
Zaraz pojawił się lekarz, uspokajającym głosem
poprosił by się nie ruszał i usunął mu rurkę z gardła.
Odetchnął wolny i spojrzał na swoją uwięzioną rękę.
Sprawcą był Draco, który namiętnie miętosił jego dłoń. Harry uśmiechnął się i
pocałował męża w głowę. Ten mruknął coś, ziewną i odwrócił się twarzą do
bruneta. Na lewym policzku miał odciśnięty ślad ręki, a włosy były w totalnym
nieładzie. Potter zaśmiał się, czym obudził Malfoy’a.
- Z czego się śmiejesz - burknął blondyn
przecierając zaspane oczy.
- Z ciebie - wyszeptał z zaschniętym gardłem.
Przynieś mi coś do
picia - poprosił w myślach Dracona.
- A co z tego będę miał?
Czy ja wiem. Nie
uduszę cię? - zaproponował Harry.
- Ok. Już idę.
Kiedy Draco wyszedł, brunet spojrzał na siebie, na
bandaż na ręce. Czuł je także na ramieniu, brzuchu, biodrze i dole pleców. Nie
mógł jednak skojarzyć skąd one mogły się wziąć.
Nagle, jak woda, która przebiła się przez tamę,
wczorajszy sen spłynął do jego umysłu zalewając myśli. Leżał tak porażony nie
mogąc się ruszyć. Nie zauważył jak wrócił Draco, jak go wołał, prosił, błagał.
Nie czuł jak ten go potrząsał. Nic do niego nie docierało. Jedynie twarz
Yaxley’a i Voldemorta naprzeciwko jego.
- Harry, proszę, Harry.
Dra… Draco. Czy ja
naprawdę byłem martwy? - spytał spoglądając na bladą twarz męża.
- Ta maszyna wydawała taki przeciągły pisk. Lekarze
wsadzili ci tą rurkę do gardła, traktowali prądem. Chyba tak. Chyba byłeś
martwy.
To Voldemort. Muszę
go zabić, Draco. On zagraża naszym dzieciom, tobie. On nie może… On musi… - Harry chciał wstać, ale Ślizgon stanowczo przytrzymał go na łóżku nie
pozwalając choćby spuścić nóg z łóżka.
- Nie teraz. Teraz masz uważać na siebie, a nie
porywać się z motyką na słońce.
Brunet naburmuszony założył ręce i odwrócił głowę w
drugą stronę i zapatrzył się na okno. Draco wziął szklankę z wodą, którą
wcześniej postawił na stoliku, przeszedł na drugą stronę łóżka i wręczył ją
mężowi, który nie zdążył się odwrócić.
- Nie obrażaj się. To dla twojego dobra.
Dobra, dobra.
Zobaczymy. Jeszcze będziesz prosił, żebym to zrobił - prychnął Harry w myślach.
- Ja będę prosił, żebyś się poświęcił i zabił
Voldemorta? Jeżeli tak uważasz, to w ogóle mnie nie znasz - powiedział Draco i
opuścił pokój trzaskając drzwiami. Harry patrzył się na nie jak zhipnotyzowany.
Parę minut później drzwi otworzyły się, a nadzieja
Gryfona rozwiała się tak szybko jak się pojawiła widząc w progu lekarza, tego
samego, co przyszedł i wyjął mu z gardła rurkę.
- Jak się czujesz?
Bywało lepiej - powiedział w myślach, po czym walnął się ręką w czoło przypominając
sobie, z kim ma do czynienia. Lekarz popatrzył się trochę dziwnie, ale nie skomentował.
- Bywało lepiej - szepnął, bo gardło bolało go
nawet przy oddychaniu.
- Zaraz coś podamy na gardło. Boli cię głowa?
Przytaknięcie.
- Ból pulsujący i rwący?
- Pulsujący.
- Coś jeszcze cię boli?
- Ręka, brzuch, ramię, biodro, plecy, mostek. Tam,
gdzie mam to - powiedział wskazując opatrunek.
- Rozumiem. Zaraz wrócę z medykamentami. Poczekaj
chwilę.
Przytaknięcie.
W drzwiach lekarz minął się z Hermioną i Snapem.
- Jak się czujesz? - spytała Hermiona podchodząc do
łóżka z drugiej strony niż wcześniej siedział Draco.
Czemu wszyscy się o
to pytają. Nie widać, że źle?
- Nie musisz warczeć - burknęła i chciała odejść,
ale Harry złapał ją za rękę i pociągnął w dół.
Przepraszam.
Pokłóciłem się z Draco… nie powinienem. Przepraszam.
- Nie ma sprawy. - Momentalnie się rozpogodziła i
zaczęła jak najęta gadać o tym, co zrobiła Cecy, jak się uśmiechała, jak słodko
spała.
Harry odpłynął w swój świat. Zaczął się zastanawiać
nad tym, jak przeprosić Dracona. Jak go zmusić, żeby z nim porozmawiał. On nie
chciał tak tego ująć. On po prostu powiedział to, co myślał. Nie zastanawiał
się jak Draco może to odebrać, że będzie to miało wydźwięk taki, że blondyn go
do tego zmusza. To jest tylko i wyłącznie jego decyzja, a że Draco będzie w
skutek tej decyzji cierpiał…
Zabolało go serce. Poczuł uścisk i nieprzyjemne
kłucie, jakby czyjaś dłoń zaciskała się na jego sercu, a paznokcie wbijały się
w mięsień chcąc zadać więcej cierpień.
Spojrzał na Hermionę, która nie zdawała sobie
sprawy z tego, jakie ponure myśli krążą po jego głowie. Była zafascynowana
Cecy. Mogłaby godzinami o niej opowiadać zupełnie jakby Harry jej nie znał.
W tym momencie wrócił lekarz z dwiema strzykawkami,
małą, szklaną buteleczką i pastylkami na gardło.
- Proszę, tu masz coś na ból gardła - powiedział
podając mu tabletki. - Syrop w razie duszności i kaszlu. - Buteleczkę postawił
na stoliku obok łóżka. - A teraz ta nieprzyjemna część. Muszę pobrać krew do
badań. Mam tu też lekki środek przeciwbólowy, który złagodzi ból, pomoże ci
zasnąć i przespać noc bez koszmarów.
Harry przytaknął i wystawił prawą rękę wyprostowaną
w łokciu do pobrania krwi.
- Lekkie ukłucie - powiedział lekarz patrząc mu w
oczy.
Dopiero teraz brunet zauważył, jakie on miał
intensywnie niebieskie oczy. Zupełnie jakby nosił soczewki. Po paru sekundach,
które dla niego zdawały się wiecznością lekarz odwrócił wzrok uśmiechając się
lekko. Potter nie wiedział, co się z nim dzieje. Był jak zahipnotyzowany.
Wpatrywał się ciągle w to samo miejsce, gdzie przed chwilą była twarz lekarza.
Ten jednak skończył pobierać krew, przeszedł na drugą stronę, przeprosił
Hermionę i wstrzyknął do kroplówki lek przeciwbólowy. Gryfon dopiero wtedy był
w stanie odwrócić głowę i spojrzał na twarz mężczyzny. Lekko pociągła, smagła,
o oczach dużych i niebieskich, okolonych gęstymi rzęsami. Usta idealnie
wykrojone wygięły się w lekkim uśmiechu, który Harry bezwiednie odwzajemnił.
Zarost na policzkach, dookoła ust i na brodzie nadawał mu drapieżności i
tajemniczości. Z powodzeniem mógłby zostać pomylony z bandytą, choć z taką
twarzą i sylwetką żaden z policjantów, a tym bardziej policjantek nie byłby w
stanie go zamknąć. Harry przez chwilę skojarzył go z takim złym małym-dużym
chłopcem. Niewinny a zarazem nieobliczalny. Niesamowity.
Oczy zaczęły mu się zamykać, a on w panice próbował
zrobić wszystko, żeby przedłużyć okres przed zaśnięciem. Walczył z opadającymi
powiekami, ręce odmawiały mu posłuszeństwa. Chciał się podciągnąć, usiąść
inaczej, wszystko, żeby tylko nie stracić z oczu wspaniałego lekarza. Po paru
minutach żmudnej walki poddał się, a w ostatniej chwili wydawało mu się, że
zobaczył coś intensywnie białego. Niestety nie mógł się dowiedzieć, co to było,
bo Morfeusz zagarnął go tylko dla siebie.
***
- Ile on może spać? - spytała Hermiona Snape’a,
kiedy mijała dwunasta godzina odkąd lekarz podał mu środek przeciwbólowy.
- Zależy jak mocny był środek - odparł profesor
spoglądając na dziewczynę.
- I tyle ile będę chciał - dodał cicho Harry
otwierając powoli oczy.
Gryfonka trzepnęła go po głowie i zaśmiała się.
- Widzę, że Śpiąca Królewna raczyła się obudzić -
sarknął Draco opierając się o parapet. Wpatrywał się w jakiś odległy punkt nad
drzwiami i nie zaszczycił go nawet spojrzeniem.
Harry’ego to zabolało, a w kącikach pojawiły się
łzy.
Moglibyście nas
zostawić? - poprosił w myślach Hermionę i ojca. Snape
podniósł się od razu, natomiast Hermiona ociągała się, lecz po chwili została
wręcz wyciągnięta siłą.
Draco, przepraszam.
Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Miałem zupełnie coś innego na myśli, a w
napiętej sytuacji powiedziałem skrótem.
- Nie chciałeś, ale stało się. Nie powinieneś w
ogóle nad tym myśleć, dopuszczać tego do świadomości. Myślałem, że znasz mnie
na tyle, żeby wiedzieć, że ja tak nigdy nie pomyślę. Prędzej poświęciłbym
samego siebie! - Teraz Draco spojrzał na niego, a Harry pożałował, że tak tego
pragnął. W oczach ukochanego szalał sztorm. Były tam zawód, złość,
rozgoryczenie i smutek. Wielka, dojmująca samotność była wypisana na jego
twarzy.
Harry’ego coś ścisnęło za serce. Żal i gorycz
porażki. Zawiódł. Właśnie teraz, kiedy potrzebował Dracona najbardziej na
świecie. Właśnie jego jednego.
Chciał coś powiedzieć, ale ból na dole brzucha
odebrał mu głos. Złapał się za to miejsce, a Draco pomimo złości i surowego
nakazu nadanego samemu sobie zbliżył się do męża i spojrzeniem zadał pytanie.
Co mam robić?
Lekarz - odparł Harry i pisnął z bólu.
Blondyn wypadł jak strzała z pokoju przy okazji
prawie potrącając pielęgniarkę idącą korytarzem. Kiedy odzyskał równowagę
poprosił ją o pomoc.
Kobieta weszła do pomieszczenia, ale ledwo
zobaczyła Harry’ego oceniła sytuacje i podobnie jak Draco wybiegła z pokoju bez
słowa. Pobiegła, jak się zdawało Draconowi, po lekarza. Nie pomylił się.
Zaledwie kilka sekund później doktor wraz z trzema pielęgniarkami weszli do
pokoju Harry’ego i zamknęli za sobą drzwi.
- Co się stało? - spytała Hermiona wychodząc zza
rogu i widząc Dracona nerwowo tupiącego.
- Coś z Harrym - odparł i założył ręce. Po chwili
spuścił je po bokach i palcami zaczął uderzać o uda.
Z sali wyjechało łóżko prowadzone przez jedną z
kobiet, kroplówka podłączona do ramienia chłopaka jechała obok. Doktor wyszedł zaraz za pozostałymi
dwiema siostrami. Draco dopadł do niego.
- Gdzie go zabieracie?
- A kim pan jest dla pacjenta? - spytał lekarz z powątpiewaniem,
czy Draco jest upoważniony do otrzymywania danych o stanie zdrowia pacjenta.
Blondyn zdenerwował się jeszcze bardziej, a złość w
połączeniu z narastającym strachem ścisnęła mu gardło. Otworzył usta z zamiarem
odezwania się, kiedy zza jego pleców dobiegł niezwykle spokojny głos Severusa.
- To jest pan Draco Malfoy, mąż pańskiego pacjenta,
a ja jestem Severus Snape, ojciec Harry’ego.
Lekarz zaczerwienił się lekko z zażenowania.
- Przepraszam za nieporozumienie. Harry zaczyna
rodzić, więc musimy przeprowadzić cesarskie cięcie. Wybaczą panowie, ale muszę
iść na salę operacyjną. - To powiedziawszy odwrócił się na pięcie i skierował w
stronę windy.
- Ale się zmieszał - zagwizdała Hermiona i minąwszy
ich podeszła do winy, wcisnęła przycisk i spojrzała na nich wyczekująco. -
Idziecie?
***
Ból był nieznośny. Promieniował z lewego biodra aż
na klatkę piersiową. Powodował, że płuca nie chciały równomiernie pracować, a
nóg w ogóle nie czuł. Dookoła słyszał głosy, rozmowy, ale nic z nich nie
rozumiał i nie chciał zrozumieć.
- Harry. Harry. Harry, spójrz na mnie.
Ten głos. Skądś go kojarzył, ale nie pamiętał skąd.
Nie mógł przypisać go do żadnej twarzy, do żadnej osoby. Postanowił jednak mu
zaufać i spojrzał w te niebieskie oczy.
- Dobrze. Zaraz podamy ci znieczulenie.
Poczuł maskę na twarzy. Obraz zaczął mu się
rozmazywać, lampy na suficie skakały w różnych kierunkach.
- Odliczaj od dziesięciu.
- Dziesięć, dziewięć, osiem… - ostatnią liczbę
wyszeptał i odpłynął.
***
- Czemu ta winda musi być taka powolna - warknął
Draco tupiąc nogą.
- Uspokój się - syknęła mu do ucha Hermiona tak
gwałtownie, że aż podskoczył i spojrzał na nią zmrużonymi oczami.
- Jakiś czas temu odniosłam wrażenie, że
chcieliście dobie skoczyć do gardeł, a teraz tak się o niego martwisz?
- Ja go kocham i nie ważne, co się między nami
stało, zawsze będę się o niego martwił i zawsze będę go kochał. Nie ważne co
powiedział i zrobił.
- No to mu wybacz. Jestem przekonana, że nie
chciał. Cokolwiek zrobił.
Draco założył ręce na klatce piersiowej i odwrócił
się do niej tyłem. Miała rację i za to jej nienawidził. W końcu Harry wybaczył
mu zdradzę, a Draco? Za jakieś marne nieporozumienie wyszła
taka kłótnia. Powinien być z mężem właśnie teraz, powinien się nim opiekować,
wspierać, a się boczył. Co z niego za fatalny mąż.
- Nie przejmuj się. Jestem pewna, że wyjaśnicie
sobie wszystko - powiedziała mu do ucha i poklepała po plecach.
Winda zatrzymała się w końcu na odpowiednim
piętrze. Draco z tego wszystkiego nie zapytał o salę, ale Severus wychodząc
ostatni pociągnął go bez słowa za koszulkę.
- Dzięki - mruknął, kiedy dotarli pod odpowiednie
drzwi.
Malfoy nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Wejść
tam, czy może poczekać na zewnątrz. Jeżeli poczekać, to czy usiąść, stać, a
może chodzić po korytarzu. Zdecydował, że usiądzie, bo tak okaże jak najmniej
zdenerwowania. Akurat. Gdy tylko usiadł, zaczął machać nogami. Trzykrotnie
zmieniał pozycję, zaciskał dłonie w pięści, chował je do kieszeni, krzyżował
ręce na klatce piersiowej.
W końcu nie wytrzymał i wstał z miejsca z zamiarem
pochodzenia, ale drzwi od sali otworzyły się, a ze środka wyłoniły się dwie
pielęgniarki z dwoma zawiniątkami. Jednym niebieskim, a drugim różowym.
Sebastian Aleksander i Isabella Clarissa. Jego dzieci. Drżące ręce wystawił
przed siebie i wziął swoją córeczkę. Była taka malutka. Na głowie miała kępkę jasnych
włosów, skórę raczej bladą, a usteczka idealnie wykrojone jak Harry’ego. Kiedy
uchyliła powieki, zobaczył najbardziej niesamowite oczy na świecie. Jedna
tęczówka była szaro-niebieska, jak jego własne, a druga szmaragdowo zielona.
Kolor Harry’ego. Draco zaniemówił. Był w stanie tylko się w nią wpatrywać.
Dopiero dobre dziesięć minut później Snape chrząknął, a blondyn potrząsnął
głową i spojrzał na niego rozmarzonym wzrokiem.
- Jest piękna - szepnął z powrotem spoglądając na
córkę.
- Tak, to prawda - powiedział Snape zaglądając mu
przez ramię.
- Hermiona, chodź na chwilę - poprosił Draco.
Dziewczyna podeszła i dzięki pomocy Snape’a,
zamienili się dziećmi. Gryfonka trzymała teraz Izzy, a Draco Sebastiana.
Chłopczyk miał czarne włosy na głowie, a oczy po
Draconie. Kształt buzi, oczu, ust i nosa był zdecydowanie Harry’ego. Nawet
karnację otrzymał po nim. W przypadku Izzy, dostała ona alabastrową skórę
Dracona, co pasowało do jasnych włosów.
- Musimy zabrać je na badania - powiedział lekarz
podchodząc do nich z pielęgniarką.
- Coś się stało? - zaniepokoił się Draco nerwowo
zerkając na dzieci.
- Nie. Musimy je zważyć, zmierzyć, pobrać krew.
Standardowa procedura. Proszę się nie martwić, dostanie je pan z powrotem całe
i zdrowe. - Lekarz uśmiechnął się wyciągając ręce po niebieski tobołek, a
pielęgniarka wzięła Izzy z rąk Hermiony. Zniknęli za zakrętem korytarza
rozmawiając ze sobą.
Draco niemal wbiegł do sali i zatrzymał się w
progu. Sala była pusta. Spojrzał w lewo, w prawo, przetarł oczy, ale nic się
nie zmieniło. Sala nadal była pusta. Zupełnie, jakby nikogo tu nigdy nie było.
- Zabierali go windą - powiedział Snape stając za
nim i zaglądając do sali.
- Czemu mi nie powiedziałeś? - warknął Draco
odwracając się i mierząc chrzestnego groźnym spojrzeniem.
- Bo byłeś zajęty dziećmi. Właśnie teraz chciałem
ci powiedzieć, ale ty już zdążyłeś wejść do sali. Gorzej jak z dzieckiem.
Puścić cię gdzieś bez opieki nie można - narzekał Severus w drodze do windy.
Hermiona ledwo powstrzymywała się od parsknięcia śmiechem, a blondyn założył
ręce na piersi i udawał, że tego nie słyszy.
Droga windą dłużyła się i wydawało się, że
zatrzymuje ona na każdym piętrze. W rzeczywistości w drodze z piętnastego
piętra nie zatrzymała się tylko pięć razy. Co i tak było sporym osiągnięciem.
W końcu wysiedli na parterze i ruszyli do sali
Harry’ego, który, jak się okazało, nie obudził się jeszcze po narkozie.
Uspokojeni zajęli miejsca w pokoju nastawieni na czekanie.
***
W głowie mu łupało, w ustach czuł suchość, a na
dole brzucha czuł nieprzyjemne szarpanie. Powietrze wokół niego zdawało się
wyschnięte na wiór. Zupełnie, jakby znajdował się na pustyni.
Wziął głębszy oddech i poczuł łaskotanie w gardle.
Kaszlnął kilka razy, a wokół siebie usłyszał podniesione głosy i szuranie
krzesłami. Ktoś złapał jego rękę w ciepły uścisk, a inna osoba podniosła głowę
i wlała coś do jego ust. Z przyzwyczajenia przełknął i uśmiechnął się lekko.
Jeszcze po paru minutach walki ze sobą uchylił
powieki i ulgą przyjął, że za oknem jest
ciemno, a lampy w pokoju są przygaszone.
Rozejrzał się dookoła. Hermiona ściskała jego lewą
rękę siedząc na krześle obok łóżka. Severus zajmował miejsce naprzeciwko niej,
a zaraz za nim stał Lucjusz. Narcyza z Cecy na rękach siedziała na kanapie pod
ścianą z lewej strony i uśmiechała się do Harry’ego. On odwzajemnił uśmiech i
wzrokiem szukał męża.
- Draco wyszedł przed chwilą. Zaraz powinien wrócić
- powiedziała Hermiona domyślając się, za kim rozgląda się jej przyjaciel.
Harry przytaknął i wolną rękę położył sobie na
brzuchu. Jego serce wykonało podskok, kiedy opadła niżej, niż powinna się
zatrzymać. Zerknął w dół i nie zobaczył brzuszka, jaki widział w tym miejscu
jeszcze wczoraj. Krzyknął i zdezorientowany spojrzał na Hermionę.
- Spokojnie Harry. Niedługo powinni je przynieść.
Draco właśnie po to poszedł.
- Ale przecież termin był na siedemnastego
sierpnia. A jest dopiero… Który właściwie dzisiaj jest?
- Drugi - podsunął Snape.
- No właśnie. Nic im nie będzie? Dwa tygodnie dla
takich dzieci to dużo - zaczął nawijać nie zwracając na nic uwagi i nie
pozwalając dojść nikomu innemu do głosu. Dopiero, kiedy skończyło mu się
powietrze w płucach i musiał zaczerpnąć oddechu udało się komuś cokolwiek
wtrącić.
- Przestaniesz w końcu gadać? Chcesz zobaczyć swoje
dzieci, czy nie?
Harry rozpoznałby ten głos wszędzie. Znajome
przeciąganie samogłosek i sarkazm ukryty w każdym słowie. Brunet spojrzał przed
siebie, gdzie w drzwiach stał Draco wraz z jedną z pielęgniarek. Blondyn
uśmiechnął się i wszedł do pokoju, pewnym krokiem kierując się do łóżka męża.
Harry z pomocą Snape’a usiadł i wziął na ręce różowe zawiniątko. Sebastian
trafił do Dracona, a pielęgniarka wyszła, by po chwili powrócić i butelkami.
- Pierwsze karmienie - powiedział Draco i usiadł na
zwolnionym przez Severusa miejscu.
Izzy z zamkniętymi oczkami ssała oferowaną butelkę,
a Sebastian z ciekawością przypatrywał się blondynowi i także jadł.
W trakcie posiłku przyszedł lekarz i z uśmiechem na
ustach poczekał, aż Harry skończy karmić. Następnie poprosił, by na chwilę
przekazał córkę Hermionie. Gryfon z nieszczęśliwą miną rozstawał się z córką.
Podczas badania non-stop na nią zerkał i uśmiechał
się jak wariat ze szczęścia.
Lekarz zmienił opatrunek na szwach, obejrzał
brzuch, sprawdził temperaturę, znowu pobrał krew do badań i podał odpowiednie
leki na wzmocnienie i gojenie się ran.
Gdy tylko odsunął się od pacjenta, Izzy wróciła do
niego na ręce. W końcu otworzyła oczka, a Harry został zahipnotyzowany.
Spoglądały na niego najbardziej niesamowite oczy świata. Jedno zielone, jak
jego, drugie szare, jak Dracona. W tych oczach kryło się wszystko. Cała jego
miłość, cały on i Draco.
W końcu Izzy zamknęła oczka i poszła spać, więc
Harry wymienił się z Draconem i po chwili trzymał na rękach swojego syna. Miał
on kolor oczu Dracona. Tak samo bystre i inteligentne. Reszta jednak należała
do Harry’ego.
- Zupełnie jak ty z moimi oczami - powiedział Draco
nachylając się lekko.
- Prawda - przytaknął brunet i pogłaskał go po
ciemnych włoskach. Sebastian uśmiechnął się i przymknął oczy.
- On chyba też chce iść spać - szepnął Harry,
położył go obok siebie i otoczył ramieniem. Niemowlak zamknął powieki i zasnął,
a chwilę po nim i Gryfon. Draco wstał, Izzy położył w łóżeczku przyniesionym
przez pielęgniarki, wrócił na miejsce obok Harry’ego, oparł głowę na ręce i
także odpłynął w objęcia morfeusza.
***
Tydzień trwało, aż wypuścili go ze szpitala.
Trzymali go długo ze względu także na magię, która wracała do niego dużymi
skokami. Miał wrażenie, że go rozsadza. Pomimo eliksirów nie mógł wstawać z
łóżka. Był do niego przywiązany.
Nie opuszczało go przeczucie, że ma w sobie teraz
dwa razy więcej magii niż wcześniej i że może zrobić wszystko. Spytał się o to
ojca, ale ten powiedział, że to nie możliwe, chyba że ktoś podałby mu eliksir
jak był mały, który ograniczyłby jego magię do czasu uzyskania pełnoletniości.
Przy czym Severus zapewnił go, że on by o tym wiedział, bo Lily by o tym
wiedziała.
W trakcie jego pobytu w szpitalu dwa razy
odwiedzili go znajomi z bandy. Fred i George byli oczarowani Izzy i Sebastianem
w równym stopniu co Ginny i Luna. Draco podsunął wtedy mężowi pomysł, żeby to
oni byli rodzicami chrzestnymi. Nikt nie miał nic przeciwko.
Pewnego dnia Harry zdał sobie sprawę, że czeka
jeszcze na kogoś. W głębi duszy miał nadzieję, że Lasandra także go odwiedzi.
Skoro była przyjaciółką jego mamy, był prawie pewien, że przyjdzie. Rozczarował
się jednak na próżno na nią czekając.
Ze szpitala, Draco i Harry pojechali samochodem do
Malfoy Manor. Prowadził Harry, bo tylko on z nich dwóch miał prawo jazdy, a
blondyn siedział z tyłu z dziećmi. Na miejscu byli już Snape, Lucjusz i
Hermiona, bo Narcyza wróciła kilka dni wcześniej, żeby wszystko przygotować.
Gryfonka jednak musiała wracać do domu, bo
następnego dnia jechała z rodzicami na wakacje. Pożegnała się ze wszystkimi i
już jej nie było.
- Zapraszam na obiad. - Narcyza pojawiła się w
drzwiach zapraszając wszystkich do środka.
***
W ciągu reszty wakacji Harry dopełnił obowiązków
względem Cecy i stał się jej prawowitym ojcem chrzestnym. Pewnego dnia odkrył, że
nie potrzebuje żadnych zaklęć. Po prostu myśli, co chce zrobić, a magia to
robi. Severus był pod wrażeniem, co okazał podniesieniem brwi. Przeprowadził
kilka badań, które wykazały, że istotnie, Harry posiada w sobie więcej magii
niż przedtem.
Sebastian był nadzwyczaj spokojnym dzieckiem za to
Izzy często płakała i była marudna. Nic jej nie pasowało. Musiała mieć swoją
własną butelkę, której nie mógł dotykać nikt inny oprócz Harry’ego i Dracona,
nikt nie mógł do niej mówić oprócz tych dwojga, co do trzymania na rękach
upodobała sobie jeszcze Hermionę i Snape’a. Nie zasnęła, dopóki nie była
przykryta swoim kocykiem, a obok niej nie leżał pluszak i jej brat. Sebastian
płakał tylko w tej jednej sytuacji. Jak podczas zasypiania nie widział Izzy.
Zupełnie jakby byli ze sobą połączeni niewidzialną nitką. Oczywiście jak każde
dziecko Sebastian płakał jak był głodny, ale było to tak rzadko.
Łóżeczko, kojec i wszystkie zabawki na razie stały
w ich pokoju, żeby w razie czego mogli szybko zareagować. Maleństwa budziły się
średnio cztery razy w nocy. Każde. Oczywiście na zmianę, bo nie mogły obudzić
się razem. Draco i Harry ustalili, że Harry wstaje do Izzy, a Draco do
Sebastiana. W efekcie w dzień chodzili niewyspani, a dzieci wymagały ich
ciągłej uwagi. Nie mieli także dla siebie czasu. Cokolwiek i kiedykolwiek
chcieli zrobić, czy to wieczorem, rano czy w ciągu dnia, zawsze któreś dziecko
sobie przypomniało, że ma mokro w pieluszce, albo że jest głodne, albo że
znudziła mu się ta zabawka.
Lubili w ciągu dnia chodzić na długie spacery.
Czasami zdarzało się, że wychodzili koło drugiej czyli po obiedzie, a wracali koło
dziesiątej. Dzieci już dawno spały, ale oni mogli wtedy cieszyć się sobą.
Rozmawiali, poznawali się jeszcze lepiej, choć wiedzieli o sobie już wszystko.
Harry często wieczorem myślał o sobie i o tym, czy
jest szczęśliwy. Zawsze dochodził do tego samego wniosku. Otóż tak. Jest
szczęśliwy. Ma wspaniałego męża, dwójkę niesamowitych dzieci, które rosną jak
na drożdżach, przyjaciół, na których może polegać i ojca, z którym dobrze się
dogaduje.
***
Miesiąc trwało odzyskanie horkrusków rozsianych po Anglii. Miesiąc trwało zdobycie informacji, które pewna osoba skrzętnie ukryła. Miesiąc trwało sporządzenie potrzebnego eliksiru. Miesiąc trwały przygotowania. Ale w końcu się udało.
Dawno, dawno temu, kiedy Tom natrafił na wzmiankę o horkruksach nie doczytał informacji, która zapisana była małym druczkiem na dole strony. Poza tym, kto by się tym interesował, jeżeli na szali leżała możliwość zostania nieśmiertelnym. Jednak po latach, Tom wrócił do tej książki i swojego początku. Doczytał informację i zastanawiał się, kiedy ona będzie mu potrzebna. O ile w ogóle kiedykolwiek będzie mu potrzebna. I w końcu okazało się, że jest.
Otóż chodziło o to, że zrobienie horkruksa rozdziela duszę. Wszyscy to wiedzą. Jednak rozdziela to duszę w ten sposób, że coraz mniej zostaje człowieka w człowieku. Budzą się w nim te instynkty i odruchy, które normalnie są kontrolowane przez sumienie i zdrowy rozsądek. Podczas podziału duszy, te dwie rzeczy opuszczają człowieka jako pierwsze i staje się on zwyrodnialcem. Oczywiście nie dzieje się od razu za pierwszym razem. Przy trzecim, czwartym u niektórych przy piątym, sumienie i rozsądek ulatują, a umysł zastępuje je żądzą mordu, krzywdy i pragnieniem bólu. Człowiek wbrew sobie zaczyna nienawidzić.
Tom chciał teraz jednak odzyskać swoją ludzką część człowieczeństwa nawet, jeżeli oznaczało się to stanie się śmiertelnym.
Z każdym horkruksem dostarczonym przez Śmierciożerców robił to samo. Odbierał mu tę część duszy zabraną od niego.
W końcu dotarł do momentu, w którym zaczął czuć emocje. Smutek, żal, rozgoryczenie, zdrada, cierpienie, radość, a nie tylko wściekłość, obojętność i zimne zadowolenie, kiedy oglądał czyjąś krzywdę.
Stał się znowu człowiekiem.
Odetchnął i rozejrzał się po swoim pokoju. Stwierdził, że musi wprowadzić w nim kilka zmian, jednak mogą one poczekać. Ma teraz do załatwienia sprawę niecierpiącą zwłoki. Zasiadł za biurkiem, chwycił pióro i pergamin i szybko naskrobał list. Przywołał do siebie ptaka i wypuścił go z wiadomością przywiązaną do nóżki.