Nie wiem, co mogłabym napisać. Chyba tylko to, iż postaram się, by następny rozdział pojawił się najszybciej, jak się da.
Nerra M. - Ty się bałaś? A co ja mam powiedzieć? Oni nie chcą ze mną współpracować. Każdy robi, co mu się żywnie podoba. Jestem przerażona, w którą stronę zmierza to opowiadanie XD Mam nadzieję, że Ty nie ukatrupisz mnie za niego.
Liczę na wasze komentarze i wsparcie! Pamiętajcie, komentarze karmią wena!
Miłego czytania.
________________________________
Rozdział 15. "Kłopoty"
Severus opanowawszy twarz podniósł brew i czekał na
wyjaśnienia. Gdy nie nadeszły sfrustrował się.
- Jakiego planu?
- Tajnego. Gdybym ci powiedział nie byłby tajny.
- Nie błaznuj mi tu, tylko mów, o co chodzi z
klejącym się do ciebie Krukonem.
Może to groźba w głosie Severusa skłoniła Harry’ego
do powiedzenia prawdy bez owijania w bawełnę, albo jego mina, która wyraźnie
mówiła, żeby go bardziej nie wkurzał.
- W skrócie chodzi o to, żeby wywołać zazdrość w
Draconie.
- Przecież on nie przyjmuje do wiadomości tego, że
jesteście małżeństwem, więc co ci da, że na jego oczach będziesz się całował, z
kim popadnie?
- Liczę na to, że wspomnienia nie są usunięte, a
jedynie dobrze ukryte. Pod wpływem emocji, bariera może pęknąć. W końcu nikt do
końca nie wie, jak zbudowany jest umysł i co trafia do świadomości, a co do
podświadomości. Zważając jednak na jego reakcję i to, że mnie śledził podejrzewam,
że go to dotknęło.
Snape zamyślił się i przeanalizował to, co syn mu
powiedział. Po prawdzie, sam nie wpadłby na taki pomysł, ale mogło to się udać.
Dawno temu studiował zaklęcie Obliviate i faktycznie można było, poprzez
wywołanie silnych emocji, przywrócić utraconą pamięć.
- Zdajesz sobie jednak sprawę, że te wspomnienia
mogą być skasowane, a nie tylko schowane?
- Tak. Jednak mam szansę zrobić cokolwiek, a nie
tylko siedzieć i patrzeć, jak Draco zakocha się w kimś innym.
Snape nie odpowiedział.
Siedzieli w ciszy, każdy pogrążony w swoich
myślach.
Harry widząc, że ojciec nie zbiera się do rozmowy stwierdził, że bez sensu będzie tu siedzieć. Pożegnał się z ojcem i ruszył w stronę swojego pokoju. Coś ukłuło go w serce,
kiedy pomyślał, że normalnie poszedłby spać do Dracona. Miał bliżej. Jednak
teraz nie mógł tego zrobić chyba, że chciałby zostać potraktowany Avadą.
Nagle coś ścisnęło go w piersi. Zaczął kaszleć przykładając dłoń do ust. Po paru minutach się uspokoił, ale z trudem łapał powietrze. Gardło drapało go niemiłosiernie. Poczuł suchość w ustach. Przyspieszył kroku, by jak najszybciej znaleźć się w pokoju, kiedy
jego umysł zaatakowały obce myśli. Były tak głośne i nie wyraźne, że przez
chwilę stracił władzę nad swoim ciałem. Osunął się bezwładnie po ścianie.
Wycofał się w głąb swojego umysłu i zobaczył oczami
wyobraźni cień kłębiący się po drugiej stronie murów. Powoli cień przekształcił
się w postać, która niespiesznie zbliżała się do bramy. Potter chcąc dotrzeć
tam szybciej skupił się i już stał za murem w miejscu, do którego zmierzała
osoba. Gryfon skupił się i sprawił, że z matowego mur zrobił się przeźroczysty
jak szkło, a jednocześnie mocny jak stal. Materiał lekko odbijał światło, przez
co powietrze skrzyło się niczym mgła.
Kiedy osoba podeszła bliżej okazało się, że to Tom. Harry momentalnie zapomniał o bólu gardła i o całym świecie.
- To byłeś ty? - spytał z niedowierzaniem Gryfon przechodząc przez mur. W tym miejscu szkło stało się plastyczne i przepuściło
go bez problemu, jednak sekundę później znowu było twarde, a gdyby Harry go
dotknął, byłoby zimne jak lód.
- Tak. Trochę mi nie wyszło - przyznał się Riddle z
krzywym uśmieszkiem.
- Trochę? Miałem wrażenie, że ogłuchnę od środka.
- Zdarza się. Musisz do mnie przyjść. Powinniśmy
zacząć trening panowania nad magią.
- Dziś? - jęknął Potter.
- A co? Masz jakąś schadzkę?
- Skąd… - Gryfon patrzył na niego z niedowierzaniem
w oczach.
- Pamiętaj, że jesteśmy połączeni. Jeżeli dla
ciebie ten mur jest przeźroczysty, to dla mnie też. Jeżeli ty możesz go
przeniknąć, cóż… ja też.
Harry zaklął. O tym nie pomyślał.
- Dobra. Daj mi pięć minut.
- Po co? - powiedział Riddle i uśmiechnął się
ciepło.
Potter nie mógł oderwać od niego oczu. Twarz Toma
zmieniła się z zimnej i niedostępnej za sprawą jedynie tego uśmiechu. Teraz
wydawał się nawet przystojny.
To uderzyło go jak obuchem. Voldemort, po
przemianie z węża, wyglądał przystojnie jak diabli! Ciemne włosy końcówkami
muskały go w szczękę, oczy, koloru turkusowego, a nie czerwonego, hipnotyzowały
i zdawały się go prześwietlać na wylot. Umięśnione ciało falowało pod czarną
koszulą z jedwabiu i pod spodniami w tym samym kolorze, które podkreślały
smukłe nogi. Na palcach nosił pierścienie i sygnety, które oznaczały władzę i
siłę. Mieniły się kolorami tęczy w tym delikatnym świetle.
- Nie ufasz mi? - spytał Tom cicho, a Harry, żeby
coś usłyszeć, musiał zrobić dwa kroki do przodu. Znaleźli się tak blisko
siebie, że wystarczyło, by wyciągnął rękę, by go dotknąć. To właśnie zrobił
Lord. Wyciągnął przed siebie rękę tak, że miał parę centymetrów zapasu i
czekał. - Chwyć mnie za rękę, a znajdziesz się w moim zamku.
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale żadne słowa
nie przychodziły mu na myśl. Po dobrych kilku minutach zdołał skoncentrować się
na tyle by wykrztusić:
- To tak można?
- Oczywiście. Gdybyś nie był takim ignorantem
względem magii umysłu i tego, czego można dzięki niej osiągnąć, wiedziałbyś to.
- Dzięki - Harry mruknął kwaśno na ten przytyk.
Po kolejnych kilku minutach rozterki położył dłoń
na dłoni Toma i poczuł lekkie szarpnięcie. Kiedy otworzył oczy okazało się, że
jest w gabinecie Lorda.
- O wstawiłeś nowe okna - powiedział wesoło Harry wskazując
na nie ręką.
- Tak. Bo jakiś bachor nie potrafi poskromić swojej
magii i mi je rozwalił.
- Nie powinieneś w takim razie wpuszczać do swojego
gabinetu ludzi niezrównoważonych psychicznie.
- Naprawdę? - spytał Tom z sarkazmem.
Harry pokiwał głową z miną znawcy i uśmiechnął się
głupkowato.
- Nie
szczerz się tak - warknął Voldemort i podszedł do drzwi. - Chodź za mną.
Potter nie miał innego wyjścia, jak podążyć za
Tomem.
Po kilku minutach podróży ciemnymi korytarzami,
które rozświetlała zaledwie jedna świeca co pięć metrów, dotarli do wielkich
drzwi okutych żelazem. Harry z fascynacją przeciągnął po nich dłonią i czerpał
przyjemność z łaskotania na opuszkach palców. Czuł, jak stare jest to drewno i
wiedział, że wiele przeszło.
- Skończyłeś? - spytał Tom patrząc na Pottera z
dziwnym wyrazem twarzy. To było coś pomiędzy rozbawieniem, dyskredytacją,
irytacją i fascynacją. Tego ostatniego bał się najbardziej i nie chciał
dochodzić przyczyny, dlaczego Tom tak na niego patrzył.
- Tak - odparł buńczucznie zakładając ręce na
piersi i wydymając wargi. Zdecydowanie wyglądał jak pięciolatek, któremu coś
zakazano.
Riddle pchnął jedno skrzydło drzwi, a Gryfonowi
ukazała się sala większa od wszystkich, jakie kiedykolwiek w świecie widział.
Była nawet większa niż Wielka Sala.
Zrobił kilka niepewnych kroków do przodu i
przystanął rozglądając się dookoła. Najdłużej spoglądał na sufit, który toną w
mroku. Tak samo było z tylną ścianą. Była tak daleko, że Harry nie był w
stanie dostrzec, czy ona w ogóle się tam znajduje.
Tom pstryknął palcami, a kominki w ścianach, świece
pod sufitem i w kandelabrach zapłonęły. Wyglądało to niesamowicie.
I w końcu Harry dostrzegł ścianę naprzeciwko niego.
Nie potrafił jednak stwierdzić, jakiego jest ona koloru. Być może biała, szara
lub kremowa. Na pewno był w niej ogromny witraż przedstawiający Salazara, obok
którego pełzał wąż łudząco podobny do Nagini. Widział także, na tle ściany,
czarny tron, prawdopodobnie z bazaltu. Stał na podwyższeniu i prowadziły do
niego trzy schodki, które były wzdłuż całego podium.
Harry zerknął pytająco na Toma, a kiedy ten skinął
głową, wręcz pobiegł przyjrzeć się tronowi.
Zdecydowanie był z bazaltu. Na krawędzi
podłokietników były wyrzeźbione czaszki, które w oczodołach miały osadzone
szmaragdy, przez co odnosiło się wrażenie, że cały czas cię obserwują. Pod
czaszkami wiły się węże, które również miały zielone oczy. Oparcie było płaskie,
jednak po dokładnym obejrzeniu Harry stwierdził, że jest profilowane, zapewne
po to, by wygodnie się siedziało.
Potter w zaciekawieniu delikatnie przeciągnął
opuszkami po podłokietniku i siedzeniu. Zdziwił się, kiedy kamień okazał się
ciepły w dotyku, a nie jak się spodziewał, przeraźliwie zimny. Zaśmiał się i
spojrzał na Toma stojącego kilka kroków od niego i bacznie mu się
przyglądającego.
- Lubisz ciepło, no nie?
Riddle zmarszczył brwi i spojrzał z
niezrozumieniem.
Harry wybuchnął jeszcze głośniejszym śmiechem i
położył dłoń na siedzeniu.
- Tron. Jest ciepły.
- A co? Kto normalny wytrzymałby na zimnym kamieniu
przez kilka godzin?
- No, ale ty nie jesteś normalny - wykrztusił
Potter starając się odzyskać oddech.
- Odezwał się - mruknął Tom i odwrócił się plecami.
Harry, który już się względnie opanował, znowu
wybuchł śmiechem i opadł na kolana. Oparł głowę o ręce, które złożył na tronie.
Riddle nadal stał tyłem, kręcił głową i coś
mamrotał do siebie.
- Ej, do kogo ty mówisz?
- Czasem lubię porozmawiać z kimś inteligentnym.
- Ale nie ma tu nikogo innego oprócz mnie. A stojąc
tyłem, to raczej kiepska rozmowa. A rozmowa z samym sobą, to choroba
psychiczna. Przynajmniej tak słyszałem.
Lord nie wytrzymał, odwrócił się i zamarł. Wyglądał
komicznie. Ręce miał wyciągnięte przed siebie, a dłonie ułożone tak, jakby
chciał kogoś udusić. Jednak nie był w stanie ruszyć się z miejsca. Wpatrywał
się w Gryfona, który bezczelnie rozsiadł się na JEGO tronie i patrzył na niego
z drwiną i zaczepką w oczach.
- Normalnie ręce mi opadły - skomentował Tom
opuszczając je po bokach.
- To je podnieś.
Wystarczyło machnięcie ręki, a Potter lewitował
trzy metry nad ziemią. Szamotał się, krzyczał, jednak Lord oglądał swoje paznokcie
nieczuły na prośby i błagania.
Powoli skierował się w stronę swojego tronu i
rozsiadł się na nim wygodnie.
- Powiedz mi Harry - powiedział na tyle cicho, że
Gryfon musiał zamilknąć, by go usłyszeć. - Dlaczego miałbym teraz nie wezwać
moich ludzi i pozwolić, by cię torturowali?
- Bo ci zaufałem? - Potter uśmiechnął się słodko.
- Nie. Jeszcze mi nie zaufałeś, więc mógłbym to
zrobić.
- Ale nie zrobisz. Dałeś słowo.
- Owszem, ale zawsze znalazłby się kruczek, który
mówi, że za znieważenie Voldemorta należy się kara.
- Tak? Nie przypominam sobie.
- A ja tak - mruknął Tom i machnął ręką.
Rozległo się głuche uderzenie, a potem jęk.
- To bolało.
- Nie marudź. Musisz ćwiczyć swoją magię.
- Jak?
- Wypadałoby, żebyś nauczył się nad sobą panować.
Medytacja powinna pomóc.
- Medytacja? To nudne.
- Wolisz każdego atakować, kiedy tylko krzywo na
ciebie spojrzy? Masz w sobie ogromne pokłady magii. Będziesz musiał stopniowo
ją okiełznać. Starać się przekształcić w coś, co łatwo jest kontrolować. Jaka
jest twoja postać animagiczna?
Harry zamiast odpowiadać, uśmiechnął się i skupił.
Wyobraził sobie panterę, w którą chciał się zmienić. Poczuł, jak rośnie mu
ogon, a on sam zmniejsza się i deformuje. Wyrosły mu szpiczaste uszy, a ciało
pokryło się sierścią.
Kiedy podłoga przestała się zbliżać, machnął ogonem
i spojrzał na Toma, którego twarz nie zmieniła się, ale w oczach było widać
podziw.
Miauknął i przeciągnął się, po czym na powrót
zmienił w człowieka.
Riddle wyglądał na zadowolonego.
- To już coś. Pierwszy krok mamy za sobą.
- A jaki jest krok drugi?
- Właśnie do tego zmierzam…
***
Był w jakimś pokoju. Rozejrzał się i poznał kominek
oraz kanapę. Siedział na niej Lucjusz, ale nie zwracał na niego uwagi. Patrzył
się w kominek, jakby ktoś miał przez niego zaraz przejść. I owszem. Chwilę
później kominek rozjarzył się, a przez niego wszedł on. Zakrztusił się lekko.
Draco ocenił się. Wyglądał jak zwykle niesamowicie.
Idealnie dobrane ubrania w kolorze czarnym podkreślały biel włosów i
nieskazitelną skórę. Uśmiechał się lekko, ironicznie.
- Dobry Wieczór, ojcze.
- Witaj, Draco.
Draco zorientował się, że to sen, kiedy usiadł na
fotelu naprzeciwko ojca, a ten nawet nie zwrócił na niego uwagi. Oczywiście
było ich w pokoju dwóch, co normalnie się nie zdarza.
Drugi Draco stał przed kominkiem i wpatrywał się w
ojca.
- O czym chciałeś porozmawiać?
- Otóż, mam dla ciebie zadanie. Masz zbliżyć się do
Harry’ego Pottera. Nie obchodzi mnie, w jaki sposób to zrobisz. Masz się z nim
pogodzić.
- Ojcze, nie
mówisz poważnie - jęknął blondyn. Stał z głową lekko zwieszoną i oczami wpatrującymi się we wzory na dywanie.
- Owszem. Ja
zawsze jestem poważny - odparł Lucjusz.
- Ale to nie
możliwe! - krzyknął blondyn.
- Nie
dyskutuj ze mną. Mówię i tak ma być. Zrozumiałeś?
- Ale to
jest wbrew mojej naturze - jęknął ponownie Ślizgon.
- Nie
obchodzi mnie to! Masz to zrobić. Koniec, kropka. Nie chcę słyszeć więcej
twoich jęków. Jesteś Malfoy’em do cholery! - warknął Lucjusz, na co Draco aż
się wzdrygnął.
- Dobrze,
ojcze. Jak sobie życzysz. Ale jak mam to zrobić. Jak mam się do niego zbliżyć.
Przecież on ma ciągle wokół siebie obstawę.
- Nie wiem.
Wymyśl coś. Nie zależy ci na tym, byśmy się wzbogacili? To będzie prestiż dla
naszego rodu. Oczyścimy swe nazwisko. Wrócimy do łask! Nie wiesz o tym, że
odziedziczył znaczą sumę po swych rodzicach i ojcu chrzestnym? Niedługo będzie
miał do nich dostęp, a wtedy, kto wie…
- Dobrze,
ojcze - mruknął Draco.
- Nie
słyszałem - powiedział Lucjusz.
-
Oczywiście, ojcze. Zrobię, co zechcesz - powiedział głośno wyraźnie pokonany
blondyn.
- I tak ma
być. Możesz wracać do szkoły - rzekł Lucjusz i na jego usta wypłynął uśmieszek,
którego jego syn, odwrócony do niego plecami, nie mógł już zobaczyć.
Draco wszedł
do kominka, a sen rozmył się.
Blondyn
usiadł na łóżku i rozejrzał się dookoła. Zaczął się zastanawiać, co to mogło
być? Urojenie? A może ukryte wspomnienie? Bardziej skłaniał się ku temu
drugiemu. Ręka zapiekła go, więc spojrzał na nią i ujrzał małego tygrysa, który
drapał go pazurami.
- To ty -
stwierdził Draco, kiedy dotarła do niego prawda.
Może.
Tygrys
zbladł i zniknął.
Blondyn
jęknął z frustracji i zastanowił się, dlaczego wyśnił akurat to.
Czuł się
zdradzony. Jeżeli to ojciec spowodował, że zaprzyjaźnił się z Potterem, to
także ojciec jest winny temu, że wyszedł za Gryfona. Jak Lucjusz mógł mu to
zrobić? Pewnie, gdyby nie to zadanie, to nigdy nie zakochałby się w Potterze,
nie doszło by do tego… do czego doszło, nie było by dzieci i ślubu.
Draco nie
zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo się mylił jednak nie miał nikogo, kto
wyprowadziłby go z błędu.
***
- Mam
zamknąć swoją magię pod postacią kota?! To wariactwo!
- Nie.
Chociaż, jeżeli wolisz, możesz medytować.
Harry
naburmuszył się i usiadł na schodach. Podciągnął kolana pod brodę i oplótł je
ramionami.
- Chyba
wolę.
- To ja cię
pokieruję. Zamknij oczy i rozluźnij się. Pomyśl o czymś miłym. Co lubisz robić?
- Jeździć na
motorze.
- To wyobraź
sobie, że jedziesz gdzieś daleko. Tylko ty i maszyna. Nic innego się nie liczy.
Krajobraz rozmywa cię się przed oczami i tworzy jednolitą plamę zieleni. Niebo jest
niebieskie niczym spokojne morze. Nie zakłóca je żadna chmurka.
Harry
przestał słuchać i skupił się na chmurach. Przypomniał sobie, jaki kolor mają
burzowe chmury. Nie celowo, ale jego podświadomość właśnie to chciała zrobić.
Przed oczami zobaczył oczy w takim kolorze i nie potrafił się już skupić na
niczym innym. Poddał się i pozwolił myślom płynąć swoim torem.
Do głowy
napłynęło mu wspomnienie ze szpitala, kiedy dowiedział się, że Draco stracił
pamięć. Wtedy zastanawiał się, czemu po prostu dyrektor nie wymazał pamięci o
Harrym. Chyba byłoby łatwiej usunąć wspomnienia związane z jedną osobą, a nie
tworzyć lukę w postaci całego roku. Teraz jednak wpadł na rozwiązanie.
Jeżeli Draco
by go nie pamiętał, to zapomniałby też, że się nienawidzili i łatwiej byłoby im
się znowu zaprzyjaźnić. W ten sposób, w pewnym sensie, Dumbledore wyświadczyłby
mu przysługę. Zniknęłaby nienawiść, która im zagrażała.
Dyrektor
okazał się bardziej przebiegły, niż wszyscy sądzili.
Harry skupił
się na twarzy starca i w myślach zaczął poddawać jego ciało wymyślnym torturom.
Magia zawrzała dookoła niego.
Voldemort
poczuł, że w pomieszczeniu zrobiło się chłodniej. Rzucił zaklęcie i okazało
się, że temperatura spadła o dobre pięć stopni. Wokół Harry’ego jednak
powietrze falowało jak nad autem w gorący dzień. Tom rozszerzył oczy w
zaskoczeniu, kiedy zorientował się, że magia Pottera się materializuje. Nigdy
czegoś takiego nie widział. Jedynie czytał o tym w starych księgach, które pamiętają
czasy Merlina. Jak dotąd odnotowano zaledwie trzy lub cztery przypadki
materializacji magii. Jedynie bardzo silni magicznie czarodzieje są w stanie to
zrobić. Muszą mieć oni także ogromną władzę nad umysłem i dobrą koncentrację.
W pokoju
pojawiła się mała pantera. Miała czarne futro i zielone oczy. Tom mógłby powiedzieć,
z ręką na sercu, że ten kot jest tu naprawdę. Jednak, kiedy zbliżył rękę, by go
pogłaskać, nastroszył futro, rozmył się na chwilę, a potem wrócił dwa razy
większy i mocno wkurzony. Prychał i syczał na zmianę.
Tom odsunął się i zastanowił, jak może wytrącić Pottera
z transu. Chyba najlepiej będzie wejść do jego umysłu i zobaczyć, co
spowodowało takie postępy.
Zobaczywszy Harry’ego pastwiącego się na
Dumbledore’em w jego własnym umyśle, szybko postanowił działać.
- Harry, wiesz, co zrobiłeś?
- No, torturuje wymyślonego Dyrka?
- Nie. Zmaterializowałeś magię.
- Jak? - Harry rozejrzał się i zdekoncentrował.
Dyrektor zniknął razem z plamami krwi, które pozostawił na podłodze i ścianach.
- Obudź się.
Po paru minutach Potter otworzył oczy i spojrzał na
panterę siedzącą u jego stóp. Pogłaskał ją po grzbiecie, na co miauknęła a
potem zamruczała.
- Chciała mnie pogryźć - powiedział Tom siadając
obok Gryfona.
- Najwidoczniej wie, że jesteś zły. Jak to możliwe?
I o co w ogóle chodzi? A kiedy wcześniej mówiłeś, że chcesz, bym zamknął magię pod postacią kota, to nie o to ci chodziło?
- Nie o to mi chodziło.
- A o co?
- Chciałem, byś mógł w swoim umyśle zebrać magię i nauczył się ją kontrolować. Było by to łatwiejsze, gdyby przybrała kształt na przykład kota a nie czegoś, co nawet trudno jest wytłumaczyć.
- Zacznij od początku - zaproponował Harry i
uśmiechnął się biorąc kota na kolana. Ten umościł się wygodnie i zasnął z
łepkiem na jego kolanach.
- Wiesz, czym jest magia? - Harry pokręcił głową
skupiając całą uwagę na Tomie. - To zacznijmy od drugiej strony. Każdy
czarodziej posiada rdzeń magiczny. Coś jak w różdżce rdzeń z magicznego
zwierzęcia. Tutaj jednak jest on bardziej delikatny, a w przeciągu kilku
tysięcy lat od Merlina, znacznie się osłabił. Merlin opanował wszelkie
dziedziny magii, zaczynając od magii z użyciem różdżki, a na magii umysłu
kończąc. Na początku różdżka nie była powszechnie stosowana, a moc magiczna
bardzo szybko się wyczerpywała. Wtedy, Merlin postanowił wynaleźć coś, dzięki
czemu jego pobratymcom łatwiej będzie posługiwać się magią. Połączył kawałek
drewna z piórem feniksa i stwierdził, że to działa. Jemu to nie pasowało, bo
wystarczająco dobrze radził sobie bez. Jednak ludziom to podpasowało.
Potrzebowali jednak różnych rdzeni, bo do różnych ludzi pasują różne zwierzęta.
Różdżka to przedłużenie dłoni i wzmocnienie magicznej mocy. Powiedzmy
wzmocnienie. Każdy ma tyle magicznej mocy, ile dostał w spadku po przodkach.
Nie można jej zwiększyć. To jak… limit płynu w butelce. Jeżeli butelka ma
pojemność pół litra, to jakkolwiek byś nie próbował, nie wciśniesz do niej
litra, bo się wyleje. Różdżka sprawia tyle, że przy rzucaniu zaklęcia nie
potrzeba aż tyle mocy. Więc odpowiednio starcza jej na więcej zaklęć. Wróćmy do
podstawowego problemu. Magia jest to coś, czego w sumie nie można opisać. Ona
jest, otacza nas i wypełnia. Mugole są jej pozbawieni, nie są wrażliwi na świat, który w ich rozumieniu jest nadprzyrodzony. Czasem jednak, w rodzinie czarodziejów trafia
się charłak. Jest to osoba widząca świat takim, jakim my go widzimy, ale nie
może czarować. Jest to spowodowane uszkodzeniem rdzenia lub jego brakiem.
Czasem po prostu się zdarza. Tak samo, jak w rodzinie mugoli trafia się
czarodziej. Wtedy jednak, należy przypuszczać, że kiedyś, dana osoba miała w
rodzinie czarodzieja, a pod natłokiem genów mugoli, rdzeń został uśpiony. Tak
było z twoją mamą. Urodziła się jako czarodziejka w mugolskiej rodzinie. A
tobie, trafiła się cała pula magii, która była niewykorzystana przez tyle lat.
Dodatkowo dostałeś dopalacz od strony ojca. To dopiero połączenie.
- A o co z tym kotem dokładnie chodzi? - spytał Harry, kiedy Tom
zamilkł na kilka minut. - Nadal nie do końca rozumiem.
- To twoja magia. Było tylko kilka osób, które
potrafiły zmaterializować magię do tego stopnia. Czy kiedykolwiek ci się to
zdarzyło?
- Chyba tak, ale wtedy widziałem je tylko ja.
- Byłeś wtedy wściekły?
Harry przytaknął nie patrząc na Riddle’a.
- Raniły osobę, na którą byłeś wściekły?
Kolejne potaknięcie.
- Najwyraźniej magia, która była przed tobą
schowana nadal się uwalnia. Możliwe, że to już jest jej apogeum, skoro możesz
spokojnie zmaterializować swoją magię i nad nią zapanować w takim stopniu.
- Tak mam nad nią panować? Za każdym razem, kiedy
się wścieknę mam wyobrazić sobie słodką panterę? To bez sensu. Wtedy ona
zaatakuję tę osobę.
- Nie, dopóki jej nie rozkażesz lub nie poczujesz
się zagrożony. Ten kot na mnie syczał, kiedy chciałem do ciebie podejść.
- Wyczuł, że masz nieczyste zamiary. - Harry
uśmiechnął się i podniósł wzrok. - Opowiedz mi o magii umysłu.
***
Hermiona była wściekła. Siedziała w pokoju
Harry’ego z mapą Huncwotów na kolanach i nie mogła nigdzie znaleźć swojego
przyjaciela. Widziała Dracona, którego znacznik nie ruszał się z miejsca od
kilku godzin. Czyli spał. Ona też by chciała, ale bała się o przyjaciela. Nie
wiedziała, co zrobić. Nie chciała iść do Snape’a, bo on zaraz wszcząłby alarm,
obudził wszystkich i zarządził ogólne poszukiwania nawet na zamku Vol…
Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Mogła iść do Lasandry, ale co ona
mogłaby pomóc? Też powiedziałaby, by poszła do Severusa. Dyrektor odpadał,
jeżeli to, co mówił Harry było prawdą. Mimo tego, że nie za bardzo w to
wierzyła, to postanowiła zaufać Harry’emu.
Położyła się na skraju łóżka mówiąc sobie, że na
pewno nie zaśnie. Będzie czekać, aż Harry wróci.
Nie minęło nawet pięć minut, a Morfeusz zagarnął ją
do swojego królestwa.
Przeniosła się wprost do ciemności. Nie było wokół
niej nic, a jednak nie spadała. Rozejrzała się dookoła, by znaleźć jakikolwiek
punkt zaczepienia. Nic. Idealna ciemność pochłaniała ją. Żadnego dźwięku,
światła, zarysu czegokolwiek. Tylko czerń.
Ruszyła przed siebie z nadzieją, że prędzej czy
później na coś trafi. Szczerze mówiąc liczyła, że raczej wcześniej.
W miarę jak poruszała się przed siebie, to czerń
zdawała się ustępować miejsca szarości. Delikatna poświata rozszczepiała mrok i
Hermiona mogła dostrzec ściany i podłogę. Sufit był tak wysoko, że tonął w
mroku, którego nic nie było w stanie rozjaśnić.
Po kolejnych kilkudziesięciu krokach widziała już
wyraźnie wszystko. Znajdowała się w ogromnej sali, która prawdopodobnie była
większa niż Wielka Sala. Na ścianach wisiały jedynie kandelabry z czarnymi
świeczkami. Niektóre z nich paliły się, a inne czekały na swą kolej. Ogień w
kominkach skakał z polana na polano.
Hermiona nie zatrzymywała się na dłużej i ciągle
parła do przodu, ku postaciom, które siedziały na schodkach w tyle
pomieszczenia. Za nimi wznosił się czarny tron z obsydianu. Dopiero on zrobił
na dziewczynie wrażenie.
Kiedy zbliżała się do postaci rozpoznała w jednej z
nich Harry’ego. Uśmiechał się i ewidentnie o coś spierał z rozmówcą. Jako, że
ten siedział bokiem, Granger nie potrafiła powiedzieć, kto to. Wiedziała kilka rzeczy. Mężczyzna starszy od
Harry’ego był przystojny. Przynajmniej ten jeden profil. Miał włosy do ramion
spięte na karku czarną wstążką. Dzięki temu dziewczyna widziała zarys szczęki,
wydatne kości policzkowe, lekko zadarty podbródek i kształt nosa. Oczy miał
chyba turkusowe, albo zielone, ale z tej odległości trudno było jednoznacznie
określić. Na sobie miał czarną koszulę lekko połyskującą przy świetle świec.
Spodnie pasowały na niego jak druga skóra, a drogie buty dopełniały wyglądu.
Usłyszała śmiech Harry’ego, który odrzucił głowę do
tyłu i nie mógł przestać chichotać.
Z podziwem zauważyła, że dogadują się. Potter jest na tyle trudny, że dogadać się z nim jest problem. Jej się udało. I Draconowi.
Nic dziwnego, że szuka sobie towarzystwa, z którym może się odstresować i które
nie przypomina mu o mężu. Każdy czasem potrzebuje się oderwać.
Mężczyzna powiedział coś do Harry’ego, który
momentalnie spoważniał i rozejrzał się dookoła. Hermiona stanęła, ale
rozluźniła się, kiedy wzrok Gryfona prześlizgnął się po niej. Chłopak pokręcił
głową i powiedział coś machając lekceważąco ręką.
Mężczyzna jednak nie odpuszczał. Hermiona odniosła
wrażenie, że specjalnie nie odwraca się w jej stronę, by go nie poznała. Ale
dlaczego?
Postanowiła dowiedzieć się tego za wszelką cenę.
Znów ruszyła w stronę Harry’ego. Dopiero teraz
dojrzała, że coś leży na kolanach jej przyjaciela. Wcześniej wzięła to za
bluzę, ale gdy przyjrzała się bardzie zobaczyła, że to mała pantera o zielonych
oczach, która jej się przyglądała. Z zaciekawieniem podniosła pyszczek i
zaczęła wąchać, po czym zerwała się z kolan i podbiegła do Gryfonki.
Harry z niepokojem spoglądał w stronę kota i
zastanawiał się, dlaczego jego magia interesuje się akurat tym miejscem, skoro
nic tam nie ma. Postanowił jednak zaufać jej i wsłuchać się w to, co ma do
powiedzenia. Zrobił dokładnie to, że Tom opowiadał mu przez ostatnie kilka
minut.
Pomimo prób, nie potrafił dogadać się, w sumie, sam
ze sobą. Wymyślił za to lepszy sposób. Skoncentrował się i zmienił w panterę
nieco większą niż ta, w którą zmieniła się jego magia. Szybko, z gracją
podbiegł w to miejsce i zaczął węszyć. Faktycznie coś wyczuł, ale nie potrafił
stwierdzić, co. Spróbował jeszcze raz dogadać się z magią. Usiadł i spojrzał w
oczy swojemu odpowiednikowi. Wtedy stało się dla niego jasne, co próbował mu
przekazać. Tuż obok niego stała Hermiona. Nie zdawała sobie jednak sprawy
z tego, że śni.