Taka mała niespodzianka. Mam nadzieję, że miła. Rozdział jest dziś, ale nie wiem za to, kiedy uda mi się wstawić następny.
Ginny Weasley - Wiem, że mało Draco, ale po prostu nie daję rady go wcisnąć. Takie wstawki byglądałyby tandetnie i bez sensu. W tym rozdziale może jest go trochę więcej, a od następnego, mam nadzieję, że uda mi się poświęcać więcej czasu mojej ulubionej blondwłosej postaci.
Nerra M. - Chyba Twój komentarz skłonił mnie do zastanowienia się głębiej w istotę ludzką. Jak Draco mógłby się nie przejąć, że znika jego nemezis? Tylko powstaje pytanie, w którą stronę się przejmie... Odpowiedź poniżej ;)
Miłego czytania i proszę o komentarze!
___________________________________________________________
Rozdział 19. "Wygrana"
Ginny Weasley - Wiem, że mało Draco, ale po prostu nie daję rady go wcisnąć. Takie wstawki byglądałyby tandetnie i bez sensu. W tym rozdziale może jest go trochę więcej, a od następnego, mam nadzieję, że uda mi się poświęcać więcej czasu mojej ulubionej blondwłosej postaci.
Nerra M. - Chyba Twój komentarz skłonił mnie do zastanowienia się głębiej w istotę ludzką. Jak Draco mógłby się nie przejąć, że znika jego nemezis? Tylko powstaje pytanie, w którą stronę się przejmie... Odpowiedź poniżej ;)
Nutka jeszcze nie zmieniona, bo nadal mnie trzyma ;)
"Asleep At The Wheel" - Band Of Skulls
Miłego czytania i proszę o komentarze!
___________________________________________________________
Rozdział 19. "Wygrana"
- Nie
mogę dziś przyjść na zajęcia.
-
Szkoda. A mogę wiedzieć, dlaczego?
- Harry
jest w szpitalu. Muszę… muszę iść do niego.
-
Oczywiście. Mam nadzieję, że to nic poważnego.
- No
właśnie nie do końca. Jest chory. Poważnie chory i… - Odwróciła wzrok, by nie
zobaczył łez.
-
Dobrze. Spotkamy się we wtorek.
Hermiona
kiwnęła głową i wyszła. Nie rozglądała się na boki, tylko brnęła przed siebie,
by jak najszybciej opuścić to skrzydło. Nie miała dziś Czarnej Magii więc,
teoretycznie, nie powinna tu być.
Teraz
miała eliksiry. Snape wydawał się rozkojarzony. Nie zwracał na nikogo uwagi, a
gdy Gryfon wysadził kociołek, podniósł wzrok znad pergaminu i kazał posprzątać.
Bez szlabanu, ani ujemnych punktów.
Transmutacja
przebiegła w spokojnej atmosferze. Draco zamilkł i nie odezwał się słowem przez
całe zajęcia. Co, jak na niego, było całkiem miłe.
Na
rozszerzonych eliksirach nie było żadnych wypadków, a dodatkowo Severus
wypuścił ich wcześniej.
Teleportowali
się we dwójkę do szpitala.
-
Zapomniałam ci powiedzieć. Podałam się za siostrę Harry’ego. Inaczej by mnie
nie wpuścili.
Snape
przytaknął i weszli do pokoju. Była tam Cyzia i Lucjusz. Rozmawiali
przyciszonymi głosami. Zupełnie nie zwrócili na nich uwagi.
- Coś
nowego?
Narcyza
pokręciła głową i spojrzała na Hermionę.
- Nie
obudził się, dostał pierwszą chemię, właśnie przed chwilą pielęgniarka zabrała
kroplówkę po leku.
- Jak
chcecie, możecie iść do domu odpocząć. Teraz my posiedzimy.
Cyzia
wstała i wyprostowała sukienkę.
-
Dziękuję. - Przytuliła Hermionę i pocałowała ją w czubek głowy.
- Damy
znać, gdyby coś się zmieniło.
Gryfonka
wyjęła z torby pergaminy i wzięła się za odrabianie lekcji. Chociaż tyle mogła
zrobić, żeby się nie nudzić. Snape raz siedział na krześle, chwilę później
wstawał i chodził po sali, a następnie wychodził. Wracał po kilku minutach i
rozpoczynał wszystko od nowa.
-
Naprawdę nie wiesz, kto to jest? - spytał po chyba pięćdziesiątym powtórzeniu
rytuału wskazując na Toma.
- Nie.
Po prostu Harry przyszedł z nim do klubu i powiedział, że nam pomoże. Z resztą,
wydaje mi się, że już wcześniej przychodził.
- Jest
łudząco podobny do Czarnego Pana, po przemianie. Skojarzyłem go już wczoraj,
ale nie chciałem nic mówić. Wydaje mi się…
- Nie.
To na pewno nie on. Przecież Harry nie zbratałby się z wrogiem. Niby czemu?
Riddle przecież zabił mu matkę, chciał go zabić. To nie możliwe - Hermiona
paplała, byle tylko znaleźć wytłumaczenie, że to na pewno nie może być Tom.
- Wtedy,
gdy Harry zaprosił go na rozmowę… Może faktycznie masz rację. Jestem
przewrażliwiony. Poza tym, Lord sam z siebie nie pomógłby Harry’emu.
Hermiona
odetchnęła z ulgą, uśmiechnęła się lekko i wróciła do zadań.
***
Był
późny wieczór, gdy coś zaczęło się dziać. Serce Pottera przyspieszyło, a po
chwili wróciło do normalnego rytmu. Powieki zafalowały i otworzyły się
odsłaniając zielone oczy. Przez chwilę leżał nieruchomo, po czym zmarszczył
brwi, a tętno znów podskoczyło. Jak na zawołanie przez drzwi wszedł lekarz i
nachylił się nad pacjentem.
-
Słyszysz mnie? Mrugnij raz na tak, dwa razy na nie.
Mrugnięcie.
- Boli
cię coś?
Dwa
mrugnięcia.
-
Wyciągnę rurkę z gardła, a ty zrób wydech.
Mrugnięcie.
Lekarz
mocował się przez chwilę ze sprzętem, po czym uwolnił chłopaka od jednej z
rurek.
-
Powiedz coś.
- Cześć.
- Głos miał zachrypnięty i bardzo cichy. - Wody.
Hermiona
pomogła mu się napić podnosząc lekko jego głowę.
-
Dzięki. - Spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego bardziej krzywy grymas.
-
Powinienem zadbać o to, żebyś już nigdy nie wyszedł z tego szpitala.
- Mi też
miło cię widzieć, ojciec. - Harry mruknął i przymknął oczy.
- A ty
co robisz?
- Idę
spać?
-
Myślisz, że tak po prostu pójdziesz spać?! Nie chcesz się dowiedzieć, gdzie
jesteś, co się stało?
- Jestem
w szpitalu, bo wczoraj straciłem przytomność, a Hermiona się przestraszyła i
kazała…
Harry
rozejrzał się po pomieszczeniu, a jego wzrok padł na łóżko obok, na którym
leżał Tom.
- Co on
tu robi?
-
Właśnie nie wiemy. Przyniósł tu ciebie, a gdy tu dotarłam, leżał na łóżku jako
pacjent. Nadal się nie obudził. Jak to dobrze, że przyprowadziłeś swojego
kolegę do klubu, żeby nam pomógł.
Pomóż mi. Wymyśl, kim on może być, bo ja nie mam
pojęcia co mówić. Powiedziałam, że to twój kolega, że powiedziałeś, że można mu
ufać i że widziałam go kiedyś w klubie.
- No
tak. Thomas bardzo chciał nam pomóc. Dobrze, że wziąłem go ze sobą.
- Wiesz, jak on się nazywa? - spytał lekarz, który stał do tej pory z tyłu i przeglądał jego kartę.
- Thomas... Venger - powiedział na szybko wymyślając nazwisko.
Snape
przytaknął w zamyśleniu. Nie skomentował dziwnego zachowania syna zrzucając to
na skołowanie i lekkie otumanienie po lekach.
- To
możecie mi powiedzieć, jak długo byłem nieprzytomny i co mnie ominęło.
-
Właściwie, to jest dziewiąta wieczór tego samego dnia. Jest czwartek. Ominęły
cię lekcje i…
- Wyduś
to z siebie.
- Masz…
- Masz
raka. - Severus wyręczył Hermionę.
Harry
zamarł z uśmiechem na ustach. Bardzo powoli jego oczy gasły, widać było rosnący
w nich ból i niedowierzanie. Strach torował sobie drogę na zewnątrz wyostrzając
szmaragdowy blask.
-
Żartujesz, prawda? Powiedz, że to głupi żart. - Jego głos podniósł się o dwa
tony, wkradła się do niego błagalna nuta.
- Nie. To
rak płuc. Na szczęście…
-
Szczęście?! Szczęście?! - krzyknął z niedowierzaniem przerywając przyjaciółce i
ukrył twarz w dłoniach. - Nie waż się mówić o szczęściu. Nic o nim nie wiesz.
Nie masz pojęcia, co to jest szczęście - warknął.
-
Wydobrzejesz. - Spróbowała go uspokoić, jednak gdy zobaczyła jego wzrok,
porzuciła wszelkie próby.
Harry
odetchnął i osunął się na poduszkach.
-
Możecie mnie zostawić? - Tylko żałość i nutka desperacji w głosie spowodowały,
że nie oponowali, tylko wyszli zamykając za sobą drzwi.
- Tom?
Tom? - spróbował głośniej.
-
Słucham.
- Da się
to wyleczyć? Są jakieś eliksiry? Powiedz, że to się da wyleczyć, proszę.
- Gdyby
tak było, twój ojciec by tu nie siedział, tylko pracował.
Potter
jęknął i naciągnął kołdrę na głowę.
- Nie
poddawaj się. To nie koniec świata. Skoro przeżyłeś zatrzymanie serca i poród,
to przeżyjesz i to.
- Nie.
Nie dam rady. Nie mam dla kogo.
- Masz
dzieci, ojca, Hermionę… Draco.
- Nie.
Dzieci nie będą mnie pamiętać, zaopiekują się nimi Narcyza i Lucjusz. Draco też.
Jestem pewien. Hermiona… Hermiona da sobie radę. Jest silna.
- Ty też
jesteś.
- Nie!
Nie jestem. Jestem silny dla innych. Wszystko robię dla innych, nigdy dla
siebie. Nie potrafię…
- To
zrób to dla innych, skoro nie dla siebie. Wszyscy cię potrzebują, nie jesteś
sam.
- Tak?
Hermiona ma mnie dość, ojciec nie odzywa się do mnie od tygodnia, Draco mnie
nie pamięta, a dzieci widuję w weekendy. Nie mam nikogo.
-
Powtarzasz się.
- A co
ty masz z tego? Jaką korzyść z tego wyniesiesz?
- Nie
zastanawiałeś się, dlaczego tu leżę?
- Nie
miałem kiedy. Dopiero się obudziłem i okazało się, że jestem śmiertelnie chory!
Nie baw się ze mną, tylko powiedz.
- Kiedy
twoje serce się zatrzymało, to moje także. Jesteśmy połączeni. Gdy ty nie
możesz spać, ja też. Gdy źle się czujesz, ja też to odczuwam. Nie chcę tego,
ale tak jest.
- Kiedy
jestem chory, to ty też? - Ciekawość zwyciężyła, Harry wychylił głowę spod
kołdry.
- Nie.
- Kiedy
ja czuję podniecenie, to ty też?
- Nie -
warknął i odwrócił wzrok.
-
Kłamiesz - zanucił Harry z uśmiechem.
- Nie
igraj ze mną.
- Bo co?
- spytał zaczepnie patrząc na Toma.
Riddle
wstał z łóżka i wyjął kroplówkę z ręki. Ściągnął z palca klips i rzucił do na
łóżko. W sali rozległ się pisk, który umilkł, gdy Marvolo wyłączył urządzenie.
- Pożałujesz
- syknął Tom w wężomowie i rzucił się na Pottera.
Harry
krzyknął i uciekł przed dłońmi Marvola, który zaczął go łaskotać.
- Nie,
proszę - wyszeptał pomiędzy krzykami. - Zaraz się wszyscy tu zbiegną - wydyszał
próbując odzyskać oddech.
Riddle
zatrzymał się na chwilę i spojrzał na czerwonego Harry’ego leżącego pod nim bez
ruchu z zamkniętymi oczami. Zignorował rękę, którą Harry podnosił coraz wyżej
ponad głowę.
-
Żyjesz? - szepnął nachylając się do ucha chłopaka. Owiał ciepłym oddechem
szyję, która pokryła się gęsią skórką.
- Nie -
odszepnął i wyjął poduszkę spod głowy i uderzył nią Toma. Ten zleciał na
podłogę i usiadł wpatrując się szeroko otwartymi oczami w Pottera.
-
Poduszką? Czarnoksiężnika poduszką?
Harry
kiwnął głową nie mogąc odpowiedzieć. Dusił się ze śmiechu i ostatkiem sił
próbował nie wybuchnąć śmiechem.
-
Widzisz, nie możesz umrzeć.
Harry
momentalnie spoważniał. Wytarł łzy śmiechu, które zebrały mu się w kącikach
oczu, podniósł poduszkę z podłogi i ułożył ją pod plecy.
-
Zrujnujesz mi reputację! Miałeś zginąć zabijając mnie, tak jest w przepowiedni.
- Wstał otrzepując spodnie. Stanął obok łóżka Harry’ego
- Skoro
umrę, umrzesz i ty.
- Nie.
Odratowali mnie wcześniej od ciebie. Wtedy mnie odratują, a ciebie nie. Umrzesz
poświęcając się na darmo. Nikt nie zyska, wszyscy stracą. Co mnie wtedy
powstrzyma przed zaatakowaniem i podbiciem Anglii? Mogę to zrobić nawet teraz,
ale powstrzymuję się przez ciebie.
- Ojej.
Biedny Tom. Nie może realizować swoich chorych ambicji przez dzieciaka, który
ma z nim umowę.
- Gdyby
nie zależało mi na tobie, nie obchodziłoby mnie to, co ci obiecałem, tylko
zaatakował Anglię, przejął władanie w magicznym świecie, a ty siedziałbyś cicho
przy moim boku i obserwował skalę zniszczeń. Chcesz tego? - Harry potrząsnął
głową. - Więc zamknij się i walcz. Jeżeli nie dla Hermiony, nie dla rodziny, to
dla mnie.
-
Spróbuję. Będę walczył, ale nic nie obiecuję.
- Masz
wygrać. Zawsze wygrywasz. Nie wiem jak, ale zawsze jesteś górą.
- Nie
prawda. Tym razem jestem ofiarą. Ofiarą zamkniętą w klatce, która nie może nic
zrobić. Jestem zdany na lekarzy. Nienawidzę tego. Nienawidzę bierności.
- Może,
jak będziesz się lepiej czuł, to pozwolą ci pójść do szkoły?
W
odpowiedzi wzruszył ramionami.
- Harry,
wszystko w porządku? - Hermiona wystawiła głowę przez drzwi i ogarnęła pokój
spojrzeniem. - O, obudziłeś się.
- Czasem
tak mam - Tom uśmiechnął się i wrócił na łóżko.
- Może
cię wypuszczą…
- Taa.
Faceta, któremu stanęło serce bez powodu na środku korytarza.
-
Przynajmniej już nie jesteś bezimienny.
- Chyba nie
powiedziałeś im…
- Nie -
zaśmiał się. - Myślisz, że Lucjusz i Severus zostawiliby mnie z tobą, gdyby
wiedzieli? Lekarze to nic.
- To jak
im wytłumaczyłeś… mnie.
- No,
Hermiona powiedziała, że jesteś moim kolegą, a ja powiedziałem, że nazywasz się
Thomas Venger. Miałem jakiś wybór?
- Tak.
Mogłeś wymyślić inne nazwisko.
- Mogłem
powiedzieć prawdę, ale ani mi, ani tobie to nie pasuje.
Tom się
zgodził i spojrzał na Hermionę ciągle stojącą w drzwiach.
-
Wchodzisz, wychodzisz?
- No
właśnie nie wiem. Jestem niezdecydowana - mruknęła.
Potter
spojrzał na nią.
-
Przepraszam - mruknął odwracając wzrok.
- Nic
się nie stało. To jasne, że mogłeś się zdenerwować. W twoim obecnym stanie…
- Nie.
Nic nie tłumaczy chamstwa. Nawet wiadomość, że jestem śmiertelnie chory.
Hermiona
wzruszyła ramionami.
-
Wracamy do zamku. Wrócę jutro po zajęciach. Przywiozę ci notatki.
***
Dni
mijały, a stan Harry’ego nie poprawiał się. Chemia bardzo go osłabiła. Nie
wychodził z łóżka i mimo, że starał się stwarzać pozory normalności, Hermiona
dostrzegała jego grymasy bólu i ogólne zmęczenie. Schudł, jeżeli to możliwe,
jeszcze bardziej, cienie pod oczami się powiększyły, a włosy zaczęły wypadać.
To był największy ból dla Pottera. Poprosił nawet, żeby przyjaciółka kupiła mu
chusty, którymi mógłby się zasłonić.
Tom
został wypuszczony po weekendzie. Zrobili mu kilka badań i wzruszali ramionami,
gdy patrzyli na wyniki. Był zdrowy i nikt nie potrafił wyjaśnić, dlaczego
zatrzymało mu się serce. Oczywiście nie mógł podać prawdziwego powodu, bo żaden
mugol by w to nie uwierzył.
Harry
dostawał leki codziennie około dziesiątej, zaraz po śniadaniu, którego z reguły
nie zjadał. Dlatego po tygodniu podłączyli mu kroplówkę.
Męczyły
go mdłości. Nie wymiotował, bo nie miał czym. Ostrożnie popijał wodę i
ograniczał wszelki wysiłek. Przyjaciółka przynosiła mu lekcje, ale był wstanie
tylko patrzeć na pergaminy.
Dni zlewały
się ze sobą, tracił poczucie czasu. Zdawał sobie sprawę, że są wtorki i
czwartki, wtedy Hermiona przychodziła później. Wiedział, że są soboty, bo przychodziła
Narcyza z dziećmi. Siedzieli dwie-trzy godziny, a gdy Harry przysypiał, żegnali
się i wychodzili.
Najwięcej
przesiadywała z nim Hermiona. Nie ważne było dla niej, czy śpi, czyta, leży,
czy przechodzi załamanie nerwowe. Po prostu była. Nawet Tom odwiedzał go dwa
razy w tygodniu. Starał się dobierać takie dni i godziny, żeby nie było
Severusa ani Lucjusza. Uważał, że lepiej dmuchać na zimne i nie narażać ich na
zbyt długie oglądanie siebie nawzajem. Jednak nie mógł dojść do ładu, ile czasu
minęło od jego przyjścia do szpitala.
Pewnego
dnia czuł się na tyle dobrze, że siedział oparty na poduszkach i przeglądał
pergaminy.
-
Hermiona, a właściwie, to który dziś jest?
Dziewczyna
spojrzała na niego, uważnie studiując jego twarz.
- Dwudziesty
listopada.
Chłopak
wybałuszył na nią oczy i rozejrzał się dookoła.
-
Żartujesz sobie, prawda? Przecież nie siedzę tu od miesiąca!
-
Owszem, siedzisz. A właściwie, większość czasu leżysz.
To niemożliwe - warknął w myślach. Nie potrafił się z
tym pogodzić. Aż tak stracił poczucie rzeczywistości i otaczającego go świata,
że nie zauważył, jak minął miesiąc?
- A
Draco? Jak on się zachowuje?
Hermiona
wyglądała na zdziwioną takim pytaniem. Harry ani razu nie zapytał o męża odkąd
wylądował w szpitalu.
- Jest…
spokojny. Zupełnie, jakby twoje zniknięcie zabrało cząstkę jego odpowiedzialną
za zadymę. To niesamowite.
- Taa…
super - mruknął i osunął się na poduszkach. - Co z Mess i Semanthielem?
- Mess pełza głównie w Zakazanym Lesie. Czasem pojawia się w Pokoju Wspólnym, więc wpuszczam ją do twojego pokoju. Semanthiel ma otwarte okno, więc może sobie w każdej chwili polecieć i wrócić.
- W ogóle ktokolwiek w szkole wie, dlaczego mnie nie ma?
- Mess pełza głównie w Zakazanym Lesie. Czasem pojawia się w Pokoju Wspólnym, więc wpuszczam ją do twojego pokoju. Semanthiel ma otwarte okno, więc może sobie w każdej chwili polecieć i wrócić.
- W ogóle ktokolwiek w szkole wie, dlaczego mnie nie ma?
- Banda
wie, ale Snape nie pozwala im cię odwiedzać, żeby cię nie zamęczyć. Nauczyciele
wiedzą, a uczniom dyrektor powiedział, że to twoja prywatna sprawa i że powiesz
komu chcesz.
Kiwnął
głową.
- Coś mi
się obiło o uszy, że organizują Bal Bożonarodzeniowy w szkole. To prawda?
- Prawda
- odparła z rezerwą zerkając niepewnie na przyjaciela.
-
Sądzisz, że w tym stanie nie powinienem iść na bal?
Hermiona
uśmiechnęła się przepraszająco i wzruszyła ramionami.
- Wiem,
że to ryzykowne, ale mam wrażenie, że z dnia na dzień jest lepiej. Chcę tam
pójść.
-
Dobrze. Porozmawiamy z twoim ojcem i lekarzem. Jeżeli wyrażą zgodę, to
pójdziesz.
-
Dziękuję mamo - sarknął.
- Nie ma
za co.
Odłożył
pergaminy i spróbował lekko obrócić się na bok. Denerwowało go ciągłe leżenie
na plecach bez możliwości jakiejkolwiek zmiany. Miał czasem wrażenie, że plecy
już mu przyrosły do łóżka.
Hermiona,
gdy tylko zobaczyła, co przyjaciel próbuje zrobić, rzuciła się, żeby mu pomóc.
Ułożyła poduszki trochę z tyłu i delikatnie, by nie powyrywać igieł i rurek,
pomogła Harry’emu się obrócić.
- W
końcu, po miesiącu, leżę na boku - powiedział z uśmiechem i wyciągnął się.
Zaraz potem zwinął się w kulkę i zakaszlał. Cały się trząsł, gdy duszności nie
pozwalały złapać mu oddechu.
- Wiesz,
kiedy będą cię operować?
- Jak
coś zacznie się dziać. Czyli pewnie nigdy.
- Nie
mów tak - warknęła i rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- A tak na marginesie, mogłabyś dać to Semanthielowi. On będzie wiedział, o co chodzi.
Podał jej niewielką paczkę zapakowaną w zielony, ozdobny papier. Na wierzchu doczepiona była koperta, jednak nie było na niej nic napisane.
- Jak chcesz - mruknęła i schowała paczuszkę do torby.
- A tak na marginesie, mogłabyś dać to Semanthielowi. On będzie wiedział, o co chodzi.
Podał jej niewielką paczkę zapakowaną w zielony, ozdobny papier. Na wierzchu doczepiona była koperta, jednak nie było na niej nic napisane.
- Jak chcesz - mruknęła i schowała paczuszkę do torby.
W tym
momencie wszedł lekarz i spojrzał w kartę pacjenta. Zawsze się uśmiechał
niezależnie od tego, jakie wieści przynosił.
- Jak
się dziś czujemy?
-
Lepiej.
-
Weźmiemy cię na prześwietlenie. Przygotuj się, za jakieś dwadzieścia minut
przyjdzie pielęgniarka.
Kiwnął
głową, jednak nie obrócił się na plecy. Cieszył się z tej chwili swobody.
- Ja już
będę lecieć. Muszę jeszcze coś napisać, a jutro mam wcześnie zajęcia. Zostawić
ci te notatki? - Wskazała na papiery walające się w nogach chłopaka.
- Nie. I
tak pewnie ich nie przejrzę.
Hermiona
zgarnęła wszystko do torby, ucałowała go w czoło i wyszła.
Siostra
faktycznie przyszła chwilę później i kazała mu się obrócić na plecy. Wykonał
polecenie z grymasem na twarzy. Założył ręce na piersi i czekał, aż kobieta
wywiezie go z sali.
Znał tę
drogę na pamięć. Dwa zakręty w lewo do windy, na trzecie piętro, potem trzy w
prawo i jeden w lewo do sali z aparaturą do prześwietleń. Tam będzie stał
lekarz, który pomoże mu przenieść się z łóżka na platformę, która przesunie go
w samo centrum aparatu. Będzie musiał leżeć nieruchomo i najlepiej nie
oddychać, żeby zdjęcia się nie rozmazały.
Potem
ten sam lekarz wyciągnie go stamtąd, pomoże wrócić na łóżko i każe siostrze
wywieźć go do pokoju.
Powtarzają
ten rytuał co tydzień, a czasem dwa razy w tygodniu, jakby to mogło coś
zmienić.
Kiedy
leżał już z powrotem w swojej sali, ktoś wszedł do pokoju. Po butach poznał, że
to kobieta. Miała obszerny płaszcz z głębokim kapturem, który miała zaciągnięty
na głowę.
Harry
już miał krzyknąć o pomoc, kiedy kobieta odrzuciła kaptur odsłaniając rude
włosy i zielone oczy.
-
Lasandra! - krzyknął zamiast tego i uśmiechnął się szeroko właściwie nie
wiedział dlaczego.
W
zasadzie nie wiedział, co myśleć o tej kobiecie. Miał sprzeczne myśli w związku
z jej służbą u Toma, rozmową z Severusem i ich dziwną relacją. Gubił się,
jednak w głębi serca czuł, że nie chce go skrzywdzić i że może jej zaufać.
- Cześć
Harry. Jak się czujesz? W końcu udało mi się wyrwać z pracy, żeby tu do ciebie
wpaść. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile muszę sprawdzać prac. W sumie sama je
zadaję, ale co tam! Bez ciebie poziom w klasie drastycznie spadł. Musisz szybko
wrócić do zdrowia i pokazać, na co cię stać.
Paplała
tak trzy po trzy siedząc na krzesełku obok łóżka. Starał się koncentrować na
jej słowach, uśmiechać się i potakiwać, ale czuł, że głowa ciąży mu coraz
bardziej.
-
Lasandra, nie obraź się, ale jestem trochę zmęczony i położę się spać. Ta
chemia bardzo mnie męczy. Cieszę się, że przyszłaś.
Nie
wiedział, czy coś odpowiedziała, czy została, czy wyszła, bo zapadł w
niespokojny sen.
***
Dni
mijały, a każdy z nich wyglądał tak samo. Bez niego wszystko wyglądało tak
samo. Tylko On nadawał życiu sens, każdemu dniu koloru, każdemu oddechowi
potrzebnych do życia elementów. Bez niego woda nie koiła pragnienia, kawa nie
pobudzała, jedzenie nie zaspokajało głodu.
Wszystko
było jałowe, nie miało krawędzi, kolorów, smaków, zapachów. Wszystko było transparentne,
względne, bez sensu. Słowa nic nie znaczyły, nie pasowały do siebie w zdaniach,
dzień przegrywał z nocą, tak jak noc z dniem. Sen zlewał się z jawą,
rzeczywistość przeplatała się z marzeniami.
Chciał
Go. Teraz zaraz. Wiedział, że bez niego oszaleje.
Z
początku nie mógł tego zrozumieć. Nie chciał tego zrozumieć. Jednak z dnia na
dzień potrzeba wzrastała, aż w końcu stała się nieznośna.
Nie
widział go od miesiąca, a miał wrażenie, jakby minęło dziesięć lat. Umierał.
Powoli, nieubłaganie, liczył kolejne minuty, godziny bez niego. Nie potrafił
zrozumieć, jak godziny zamieniają się w dni, te następnie w tygodnie, a na
końcu powstaje miesiąc.
Czuł w
sercu pustkę. Właściwie, to on nie miał serca. On je wyrwał i zabrał ze sobą.
Wiedział, że tak nie powinno być.
Za
każdym razem, gdy słyszał jego imię na korytarzu, zatrzymywał się gwałtownie i
rozglądał. Miał nadzieję w końcu go zobaczyć, przyszpilić do ściany i wyciągnąć
wszystkie odpowiedzi.
Gdyby
tylko wiedział, gdzie On jest… Nikt nie chciał mu na to pytanie odpowiedzieć.
Lucjusz i Narcyza upierali się, że nie wiedzą, ale co tydzień znikali na dwie
lub trzy godziny z ich dziećmi. Do Hermiony nawet nie chciał podchodzić, bo coś
podpowiadało mu, że może tego nie przeżyć. Severus milczał odmawiając odpowiedzi
na pytanie. Nikt nie chciał mu powiedzieć.
Co on
takiego zrobił? Czy oni nie widzieli, jak cierpi?
Nic nie
je, nie pije, nie śpi, bo boi się snów. A one przychodzą zawsze. Złe, dobre,
neutralne. Nigdy nie wie, na jaki akurat teraz trafi. Może się okazać, że trafi
na dobry, który zmieni się w koszmar. Już przerabiał taki kilka razy.
I ciągle
śniły mu się sny z nim. Zawsze był w tle i wtedy Draco odnosił wrażenie, jakby
to było deja vu. Jakby już to gdzieś, kiedyś widział. Prawdopodobnie to
przeżył, ale nie był pewien.
Zdecydowanie
musi porozmawiać z Gryfonem. On najlepiej wyjaśni mu wszystko.
Pewnego dnia na stole pojawiła się paczuszka w zielonym papierze, a obok niej koperta. Ostrożnie ją otworzył i ze środka wyjął kremowy pergamin. Pismo było drobne i staranne.
Draco!
Wiem, że niedługo są Twoje urodziny. Nie wiedząc, czy dotrwam, postanowiłem wysłać prezent teraz. Na pewno się nie obrazisz i docenisz ten gest. Mam nadzieję, że czytasz to zanim otworzyłeś paczuszkę. Chcę, żebyś wiedział, że to dla mnie trudne. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Próbuję ułożyć sobie wszystko w głowie, ale nie mogę.
W sumie to nie ważne, co chciałem napisać. Wyobraź sobie, że właśnie ujrzałeś podpis i zgniotłeś tą kartkę bez czytania dalszej części. Zrób to. Teraz.
Harry
Zwalczył impuls by zacisnąć dłoń i, jak napisał Gryfon, zgnieść tę kartkę. Chciał czytać, co On miał mu do powiedzenia. Co oznaczało to, że może nie dotrwać? Jak? Dlaczego? Jakim prawem?
Sięgnął drżącą dłonią po paczuszkę i rozerwał papier. Jego oczom ukazała się mała szkatułka obłożona czarnym aksamitem. Odrzucił na bok resztki papieru i otworzył pudełeczko. A raczej próbował, bo szkatułka trzy razy wypadła mu z dłoni nim udało mu się ją otworzyć.
W środku, na poduszeczce leżała złota obrączka. Jego obrączka. Nie pamiętał tego, ale był pewien, że to jego własność. Gdy wsunął ją na serdeczny palec poczuł się cały. Jakby tego mu zawsze brakowało.
Pewnego dnia na stole pojawiła się paczuszka w zielonym papierze, a obok niej koperta. Ostrożnie ją otworzył i ze środka wyjął kremowy pergamin. Pismo było drobne i staranne.
Draco!
Wiem, że niedługo są Twoje urodziny. Nie wiedząc, czy dotrwam, postanowiłem wysłać prezent teraz. Na pewno się nie obrazisz i docenisz ten gest. Mam nadzieję, że czytasz to zanim otworzyłeś paczuszkę. Chcę, żebyś wiedział, że to dla mnie trudne. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Próbuję ułożyć sobie wszystko w głowie, ale nie mogę.
W sumie to nie ważne, co chciałem napisać. Wyobraź sobie, że właśnie ujrzałeś podpis i zgniotłeś tą kartkę bez czytania dalszej części. Zrób to. Teraz.
Harry
Zwalczył impuls by zacisnąć dłoń i, jak napisał Gryfon, zgnieść tę kartkę. Chciał czytać, co On miał mu do powiedzenia. Co oznaczało to, że może nie dotrwać? Jak? Dlaczego? Jakim prawem?
Sięgnął drżącą dłonią po paczuszkę i rozerwał papier. Jego oczom ukazała się mała szkatułka obłożona czarnym aksamitem. Odrzucił na bok resztki papieru i otworzył pudełeczko. A raczej próbował, bo szkatułka trzy razy wypadła mu z dłoni nim udało mu się ją otworzyć.
W środku, na poduszeczce leżała złota obrączka. Jego obrączka. Nie pamiętał tego, ale był pewien, że to jego własność. Gdy wsunął ją na serdeczny palec poczuł się cały. Jakby tego mu zawsze brakowało.
***
Lasandra
wyszła cichutko nie chcąc obudzić chłopaka. Na korytarzu spotkała się z
Severusem, który przyglądał jej się spod przymkniętych powiek.
- Co ty
tu robisz?
-
Przyszłam odwiedzić ucznia - odparła zakładając ręce na piersi.
- Nie
powinnaś tu przychodzić. To może… zaszkodzić.
-
Ostatnio mówiłeś zupełnie coś innego - mruknęła, wyminęła go i weszła do windy.
- Śpi teraz, więc wybrałeś kiepski moment - rzuciła nim drzwi zamknęły się
przed nią.
Snape
tylko wzruszył ramionami i wszedł do syna. Faktycznie ten spał.
Snape
usiadł w fotelu pod oknem i oparł głowę na ręce. Zapatrzył się w odprężoną twarz
Harry’ego, który tej nocy spał nadzwyczaj spokojnie. Zwykle rzucał się po łóżku
i lekarze, zaniepokojeni jego reakcją i temperaturą, dawali mu leki na
uspokojenie. Oczywiście, jego magia szybko je niwelowała i ponownie mięśnie
drżały jak pod wpływem zaklęcia torturującego. Czasem Harry krzyczał lub jęczał
jakieś słowa, jednak zbyt szybko i niewyraźnie, by Severus którekolwiek z nich
zrozumiał.
Snape
zwykle przychodził wieczorem, gdy Hermiona wracała już do Zamku. Harry rzadko
wytrzymywał i z reguły już spał. Czasem udawało im się chwilę porozmawiać.
Nigdy o czymś ważnym. Nie chciał zamęczać syna trudnymi tematami. Wystarczająco
dużo miał problemów i zmartwień, żeby jeszcze Snape mu truł głowę, albo zadawał
trudne pytania.
Tym
razem jednak zależało mu na tym, by Harry był przytomny. Musiał porozmawiać z
nim o Draco. Niestety, jak Potter zasnął, to już się go nie obudzi. Będzie
musiał zaczekać z tym do jutra. Może nawet uda mu się przyjść wcześniej, zanim
Hermiona przyjdzie po zajęciach.
Na razie
jednak może posiedzieć i dotrzymać towarzystwa synowi nawet, jeżeli on o tym
nie wie.
***
Wszystko
było czerwone. Trawa, rzeka, drzewa, krzewy, ptaki, mur, niebo, słońce.
Rozróżniał kształty i obiekty, ale wszystko było w kolorze krwi i jakby nią
ociekało. Coś kapnęło mu na twarz. Starł to ręką, równie czerwoną co ciecz, i
zapatrzył się w dal.
Na
horyzoncie coś błyskało złotem. Jeden refleks światła, jeden błysk. Udał się w
tamtą stronę, jednak bez większego przekonania. Brnął po kostki w czerwieni.
Ciecz chlupotała przy każdym kroku i rozpryskiwała się, gdy stawiał stopę.
Złoto
powiększało się. Zajmowało większą część nieba, trawy, drzew. Miał wrażenie,
jakby ktoś narysował kreskę i po jednej stronie była czerwień, a po drugiej
złoto.
Stanął w
końcu na granicy i obserwował, jak kolor jego ciała dostosowuje się do
otoczenia. Połowa była złota, połowa ciągle skąpana w czerwieni.
Miał
dylemat. Nie wiedział, czy iść dalej, w nieznane, czy zostać tam, gdzie
wszystko zna. Zrobił krok i podniósł złote ręce przed oczy. Wszystko było złote
tak, jak wcześniej czerwone.
Usiadł
na złotej trawie. Rozejrzał się i stwierdził, że ten kolor bardziej mu się
podoba niż kolor krwi. Czerwień
kojarzyła się z morderstwem, z chorobą, z operacją. Zawsze jest pełno krwi.
Krew kojarzy się z bólem i cierpieniem. Tam gdzie tortury, zawsze jest krew i
śmierć. Krew ma specyficzny zapach. Ciężki, metaliczno-miedziany, słony. Osiada
we włosach, na ustach i skórze, wdziera się w pory. Nie można go potem zmyć.
Zostaje z tobą na zawsze.
Złoto to
bogactwo, sława, władza. Każdy, kto ma pieniądze, ma władzę i każdy kto ma
władzę, ma pieniądze. Złoto uspokaja, koi nerwy i pozwala nie denerwować się o
przyszłość.
Poczuł
się senny. Coś jednak mu podpowiadało, że nie może tu zasnąć. Zmusił się do
wstania i pomaszerowania dalej przed siebie.
Znów
ujrzał zmianę koloru. Tym razem była to biel. Tak czysta, sterylna i niewinna.
Od razu skojarzyła mu się ze szpitalem i salą, w której leżał od miesiąca.
Biel
zawsze pachnie czystością. Płynem do prania, wybielaczem, płynem do podłóg,
chlorem. Zawsze coś z czystością. Aż się wzdrygnął.
Zwolnił
trochę, lecz do jego nosa dobiegł zapach cytrusów. Tak dobrze mu znany zapach
cytryny pomieszanej z nutką maliny. Tylko jedna znana mu osoba posiada taki
płyn do mycia.
- Draco
- szepnął i ponownie przyspieszył, by jak najszybciej znaleźć się w bieli.
Jak na
złość, biel oddalała się od niego i im więcej przeszedł, tym więcej miał
jeszcze do pokonania.
Warknął
pod nosem i przyspieszył. Biel w popłochu uciekała przed nim. Mógłby dać sobie
rękę uciąć, że syczała i prychała uciekając przed nim. A on, wbrew zdrowemu
rozsądkowi, przyspieszał bardziej, by ją dogonić.
W końcu
opadł na kolana, dysząc i jęcząc. Nie był w stanie iść dalej. Biel przystanęła
i przyglądał mu się w bezpiecznej odległości. Była ciekawa i zainteresowana.
Zupełnie, jak kot. Kiedy go gonisz, ucieka, bo się boi, ale jak się zatrzymasz
i wyciągniesz rękę, podejdzie i się z tobą zaprzyjaźni.
Zupełnie
jak kot.
Harry
usiadł na łóżku szpitalnym. A raczej próbował, bo każdy gwałtowniejszy ruch
kończył się kaszlem i jękami. Nie miał na tyle siły by usiąść.
Rozejrzał
się po pokoju. Na szafce stał zegar cyfrowy. Jego czerwone cyfry obwieszczały
drugą w nocy.
Świetnie. Po prostu świetnie.
Jego
wzrok wędrował dalej, na ile pozwalały mu ograniczenia ciała. Dotarł do foteli.
Jeden był zajęty przez osobę w ciemnych spodniach i bluzie z kapturem
nasuniętym na głowę. Harry nie był w stanie do końca stwierdzić, czy to
chłopak, czy dziewczyna, jednak był pewien, że to nie Hermiona ani Tom. Nie
wiedział też, kto mógłby przyjść do niego w nocy.
Wiedział
jednak, że nie zaśnie. W związku z tym czuł się w miarę bezpiecznie. Gdyby
osoba próbowała rozrabiać, zaraz mógłby ją uciszyć.
Jego
magia w postaci kota leżała zwinięta obok prawej ręki i spała. Gryfon nie był
do końca pewien, czy magia może spać, ale skoro spała, to chyba może.
Harry
spróbował obrócić się na bok, jednak samemu nie dał rady. Wściekły na siebie
przechylił głowę w stronę okna i spróbował śledzić wzrokiem gwiazdy widoczne na
ciemnym niebie.
***
Koło
szóstej coś się zaczęło dziać. Osoba jęknęła i przeciągnęła się, a spod kaptura
wysunęły się jasne pasemka. Harry wpatrywał się w, teraz był pewien, chłopaka i
nie potrafił nic powiedzieć.
Jedno
zdanie kołatało mu się w głowie. Co tu
robi Draco Malfoy? Szybko potrząsnął głową i przymknął oczy udając, że śpi.
Draco
przeciągnął się ponownie i zrzucił kaptur z głowy. Rozejrzał się po pokoju
szukając wzrokiem zegarka. Za pięć szósta. Akurat, żeby się zebrać do szkoły.
Zupełnie
nie wiedział, co w niego wstąpiło. Coś kazało mu się tu wczoraj teleportować. W
recepcji kobieta podała mu numer sali. Gdy wszedł zobaczył, że Gryfon śpi.
Działał
jak w transie. Zamiast wyjść, usiadł w fotelu i zasnął.
Co go
podkusiło?! Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Po prostu wiedział,
że musi tu przyjść nawet po to, by posiedzieć w pokoju z Nim. Tylko tyle. Żeby
go zobaczyć i przekonać się, że jeszcze żyje, że ma się dobrze. Chociaż trudno
powiedzieć dobrze, skoro ma się w skórę wpięte tyle kabli i rurek.
Draco
wstał i podszedł do łóżka. Chciał coś zrobić. Chwycić Harry’ego za rękę,
pogłaskać po policzku, ale bał się, że ten się obudzi i zrobi mu awanturę. W
końcu sam by coś takiego zrobił. Ostatnio nie był zbyt miło nastawiony do
Pottera.
Więc
dlaczego tu przyszedł? Dlaczego przesiedział tu całą noc?
Nie
wiedział.
Zdecydował
się na lekkie muśnięcie dłoni. Niezbyt mocne, by nie obudzić, ale wystarczająco
silne, by Harry prawdopodobnie odczuł to we śnie.
Wyszedł
nie obracając się. Nie mógł więc zobaczyć uśmiechu, jaki pojawił się na ustach
Pottera, ani jego otwartych oczu, tęsknie i z nadzieją wpatrujących się w plecy
wychodzącego męża.
***
- Draco
tu był - powiedział gdy tylko Hermiona przekroczyła próg pokoju. Na tą
informację zatrzymała się zaraz za progiem i otworzyła szeroko oczy. - Nie
wydawało mi się - mruknął mniej entuzjastycznie widząc jej reakcję.
- Nie
to, że ci nie wierzę, ale jestem w totalnym szoku. Nie spodziewałabym się tego.
- Ja też
nie. Ale był tu. Sam.
- Chcesz
powiedzieć, że trafił tutaj bez niczyjej pomocy?
Harry
kiwnął głową.
- No może
byłem trochę winny - mruknął.
-
Wiedziałam.
- To
takie dziwne? - spytał z wyrzutem.
- Nie
dziwne, raczej, że mogłam się tego spodziewać.
- Jak
zajęcia?
- Nudno.
Jak zwykle. Lasandra ma problemy. Nikt w klasie nie może pokazać tego, co ona
chce.
- To
faktycznie kiepsko.
- Mam
dla ciebie notatki. Chociaż pewnie i tak ich nie przejrzysz.
Harry
uśmiechnął się w odpowiedzi.
-
Widzisz, jak dobrze mnie znasz?
Przytaknęła
i usiadła w fotelu. Wyciągnęła kilka książek i puste pergaminy.
Do sali
wszedł lekarz ze zdjęciem.
- Jak
się czujemy?
-
Kiepsko.
- A ja
mam dobrą wiadomość - powiedział mężczyzna uśmiechając się. - Rak zaczyna się
cofać i myślę, że za dwa-trzy dni weźmiemy cię na operację.
- A co
później?
- Chemia
w mniejszych dawkach. Jeżeli rak nie cofnie się do końca, to druga operacja.
Jeżeli uda się go pokonać, to będziesz musiał brać leki przez miesiąc, a potem
co trzy miesiące przychodzić na kontrolę. Oczywiście czeka cię zmiana diety i
nawyków. Koniec z papierosami.
Harry
przytaknął i uśmiechnął się pierwszy raz od miesiąca.
Ulżyło
mu. W końcu to się skończy. Wyzdrowieje. Marzył o tej chwili i bał się, że
nigdy nie nadejdzie. Ale oto jest. Wiadomość, że wygrywa.
***
Operacja
przebiegła gładko bez żadnych problemów. Kiedy się obudził, bolało go całe
ciało. Nie mógł się ruszyć, ale nie panikował, bo pielęgniarka uprzedziła go,
że może przez dzień lub dwa czuć się ociężale.
Dwa razy
dziennie przychodziła lekarka zmieniać mu opatrunek na szwach. Oczywiście
dostawał chemię codziennie rano.
Czuł się
o niebo lepiej. Kaszel już mu nie dokuczał, zaczynał odczuwać głód. Gdy dostał
pierwszy posiłek, zjadł cały bez marudzenia i wybrzydzania. Nie odczuwał
mdłości. Czasem wieczorem było mu niedobrze, ale to przez chemię.
Prześwietlenia
już nie były tak często, a lekarz, który przychodził do niego codziennie,
informował go o poprawiających się wynikach.
Wychodził
na prostą. Przed sobą miał perspektywę powrotu do szkoły.
Pierwszy
raz, gdy próbował stanąć na nogach trochę go podłamał.
Był początek grudnia, a on chciał wrócić do szkoły i iść na Bal Bożonarodzeniowy, ale
jak miał na niego iść, skoro nie mógł ustać na nogach?
- Od
półtora miesiąca siedzisz w łóżku. Myślałeś, że wyskoczysz z niego i
przebiegniesz maraton?
Przechodził
rehabilitację. Miał specjalne ćwiczenia, które miały na celu wzmocnienie i
odbudowanie mięśni. Miał też specjalną dietę. Z dnia na dzień widział efekty.
W końcu
tydzień przed balem przeszedł samodzielnie przez cały pokój i ani razu się nie
zachwiał.
***
Siedział
na łóżku ubrany i czekał na wypis.
- Rak
cofnął się, jednak, jak mówiłem, musisz brać leki, które zapobiegną nawrotowi.
Staraj się nie przemęczać i ćwiczyć. Twoje mięśnie są jeszcze zbyt słabe.
Jeżeli tylko poczujesz, że coś jest nie tak, przyjdź. Jeżeli nie, widzimy się
za trzy miesiące na wizycie kontrolnej.
-
Dziękuję.
Lekarz
wyszedł, a Hermiona pomogła przyjacielowi wstać. Wyszli przed szpital i
teleportowali się do Malfoy Manor.
-
Jesteśmy! - krzyknęła, gdy tylko przekroczyli próg domu.
Narcyza
pojawiła się w holu i rzuciła przytulać syna.
-
Udusisz mnie - jęknął i wyswobodził się z uścisku Cyzi.
-
Przepraszam - mruknęła i otarła łzy z policzków.
- Możemy
iść usiąść, bo jeszcze nie czuję się na siłach, by tyle stać.
Przeszli
do salonu. Ogień w kominku skakał wesoło z polana na polano i sypał iskrami.
Oświetlał pomieszczenie ciepłym blaskiem.
- Chcesz
coś zjeść?
-
Chętnie. Ostatnio ciągle jestem głodny.
Narcyza
zniknęła na chwilę, po czym wróciła z talerzami pełnymi zupy.
-
Zjedzcie sobie. Ja już jadłam, bo musiałam nakarmić Cecy.
Zgodnie
kiwnęli głowami.
Po
skończonej zupie, Cyzia przyniosła im rybę z frytkami.
- Jest
Draco?
- Nie.
Na ten weekend został w szkole.
Może to nawet dobrze - pomyślał Harry. Był
słaby i nie dałby rady kłócić się z blondynem o wszystko.
Hermiona
pomagała mu we wszystkim, była na każde jego zawołanie. Sprawiała nawet
wrażenie, jakby jej to nie przeszkadzało.
- Nie
musisz się tak mną opiekować. Dam radę - powiedział, kiedy pomagała mu wrócić z
łazienki do łóżka. Ułożyła go na pościeli i przykryła dokładnie kołdrą.
- Nie
muszę, ale chcę. Jesteś moim przyjacielem, ja twoją przyjaciółką, a przyjaciele
sobie pomagają.
Harry
chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Nie w jego interesie było obrażanie
swojej przyjaciółki, kiedy była jedyną osobą na którą mógł liczyć.
-
Dziękuję - mruknął zamiast tego.
- Jest
jeszcze ktoś, kto chciałby się z tobą zobaczyć.
Potter
spojrzał na nią zdziwiony, a przez drzwi wbiegł chłopiec i szybko wdrapał się
na łóżko.
- Harry
- ucieszył się malec i oplótł szyję drobnymi ramionami.
- Cześć
Serp.
- W
końcu wróciłeś. Tak długo cię nie było, że bałem się, że coś ci się stało!
Harry
spojrzał ponad głową chłopca na Hermionę, a ta tylko pokręciła głową.
Nie powiedzieliśmy mu - mówiła jej mina.
- Nie
mogłem przyjechać, bo musiałem się uczyć - powiedział i uściskał mocno chłopca.
- Teraz
już nie musisz?
- Muszę,
ale mam trochę więcej czasu. Dlatego przyjechałem.
- To
super - ucieszył się.
Harry
nie miał serca mówić Serpowi, co się działo, bo skoro ma to za sobą, to po co chłopca
niepokoić.
- Harry,
tu masz herbatę o którą prosiłeś. - Narcyza weszła do pokoju w rękach trzymając
kubek. Uśmiechnęła się na widok syna uwieszonego na szyi bruneta.
To eliksir wzmacniający dostosowany do twoich
potrzeb. Wzmocni mięśnie i spowoduje ich szybszy wzrost - usłyszał w głowie głos
Hermiony. - Severus pracował nad nim
przez ostatnie kilka dni.
Harry
przytaknął. Odsunął od siebie na chwilę chłopca i wziął od Narcyzy kubek, który
opróżnił jednym łykiem.
- Chodź
Serp. Daj Harry’emu odpocząć.
-
Dobranoc - powiedział chłopczyk i pocałował go w policzek. Szybko zeskoczył z
łóżka i wyszedł za mamą.
***
Ostatni
tydzień szkoły przed świętami dał się Harry’emu we znaki. Wszyscy spoglądali na
niego, interesowali się, dlaczego nie było go tak długo w szkole, dlaczego
chodzi tak pokracznie, dlaczego jest taki chudy… Nie miał nawet chwili spokoju.
Nauczyciele
wymagali od niego, by nadrobił zadania, których było tyle, że na samą myśl
robiło mu się słabo.
Draco
odzyskał siłę i znów dokuczał Gryfonowi. Ciągle go obrażał, chociaż Harry
mógłby przysiąc, że robił to jakby od niechcenia i często się powtarzał.
Hermiona
była blisko niego, pomagała mu we wszystkim. Był jej bardzo wdzięczny.
W
weekend poprzedzający bal wybrał się z nią i ojcem do sklepu kupić garnitur.
Stwierdził, że schudł i jego stary na pewno będzie dla niego za duży.
Eliksir,
który pił codziennie bardzo pomagał. Nie męczył się już tak szybko, mógł
chodzić w miarę sprawnie i siedzenie na lekcjach nie sprawiało mu problemu.
Chociaż wieczorem był bardzo zmęczony i zasypiał niemal od razu.
- Jaki
garnitur sobie pan życzy?
-
Potrzebuję go na bal, więc coś klasycznego, najlepiej czarny, ewentualnie, żeby
się nadawał na wigilię.
Sprzedawca
kiwnął głową i zaprosił go na podwyższenie. Zmierzył go dokładnie, zapisał
wszystko na kartce i powiedział, że będzie gotowy jutro.
Poszli
jeszcze kupić koszulę, buty i dodatki.
-
Właściwie, dla kogo się tak stroisz? - spytała Hermiona, gdy siedzieli w
kawiarni pijąc gorącą czekoladę.
- Po
prostu chcę ładnie wyglądać - mruknął i odwrócił się do ojca.
- Jak
klub?
-
Lucjusz się nim zajął. Po twoim remoncie wzrosło zainteresowanie. Kupiliśmy
wyposażenie do dotykowych pokoi.
- Wiesz,
jak spisuje się nowy personel?
- Podobno
świetnie. Już zapracowali na premię.
Harry uśmiechnął
się.
- Wracamy do domu?
- Wracamy do domu?