niedziela, 15 listopada 2015

Tom II Rozdział 18.

Na samym początku muszę Was przeprosić za tak długą nieobecność. Nie macie pojęcia, jak szybko i nieubłaganie płynie czas na studiach. Nim się obejrzałam, od ostatniego rozdziału minęło pięć tygodni! Zdecydowanie za długo.
Mogę to zwalić na lenistwo i brak weny. W tym przypadku to drugie jest bardziej uciążliwe i niebezpieczne. Za to, gdy już mam pomysły, to lenistwo tamuje przepływ pomysłów w słowa. Jestem jak najbardziej winna takiej obsuwie, ale mam nadzieję, że ten rozdział, jego długość i treść, wynagrodzi Wam z nawiązką czas oczekiwania.
W komentarzach możecie na mnie nakrzyczeć i mi grozić. Może to zmotywuje mnie, do szybszego dodania kolejnego rozdziału.
Vixy - tu mnie masz. Uwielbiam Czarną Prawdę i moja przygoda z Drarry i fanfickami zaczęła się właśnie od Mal vel Słonek. Żałuję, że usunęła opowiadanie w celu jego poprawy i już nie umieściła go z powrotem. W ten sposób chciałam oddać hołd autorce tego wspaniałego opowiadania. Co do Hermiony... Ja też jej kibicuję ;)
Ginny Weasley - aż się chce czytać takie komentarze. Od razu mam na ustach uśmiech i szczerzę się do monitora. Mama czasem się pyta, czy jeszcze nie zwariowałam. (Chyba nie... ;)) Gdybyś padła na zawał, miałabym Cię na sumieniu, więc przy czytaniu kolejnych rozdziałów, miej przy sobie telefon z wbitym numerem alarmowym, bo może być gorąco. Nie mówię, że w tym, ale w kilku następnych może się coś zdarzyć. Ups. Chyba za bardzo spojleruję. Już przestaję.
Nie przedłużając.

Nutka na dziś to:
 "Asleep At The Wheel" - Band of skulls


Rozdział 18. "Remont"
Harry jak planował tak zrobił. Na pięć minut przed ustaloną godziną zjawił się w sali na dole. Keyna już na niego czekała na kanapie w kącie pomieszczenia, którą zwykli nazywać „swoją”.
- Cześć - przywitał ją i opadł na poduszki.
- Możemy zaczynać? Może chcesz coś pić albo jeść?
- Nie. Zaczynajmy.
- Tutaj masz skrócone podania, które dziewczyny wysyłały. Każde z nich jest przypięte do teczki, w której jest kilka zdjęć. Obejrzyj je najpierw, a potem po prostu zaprosimy te dziewczyny, które ci się spodobają.
- Chciałbym zobaczyć wszystkie i wtedy zdecyduję. A ile nam odeszło?
- Teraz już 4 tancerki i 5 kelnerek.
- Dużo. Zobaczymy ile z nich będzie się nadawało. A ile osób brakuje nam tu na dole?
- No te tancerki i dwie kelnerki. Muszą wyglądać świetnie nago, żeby mogły tu pracować - upomniała i oparła się o poduszki.
- Wiem - burknął.
Keyna zawołała pierwszą dziewczynę. Była ubrana w krótkie spodenki, które odsłaniały niemal całe pośladki, top w kolorze ostrego różu, który za wiele nie zasłaniał i wysokie szpilki. Włosy związane miała w kok.
Nazywała się Rosalie. Miała ciemną karnację i duże, czarne oczy. Miała buzię w kształcie serduszka i przepiękny uśmiech. Na wysokich obcasach chodziła ładnie, kołysząc biodrami, jakby się w nich urodziła.
- Chcesz pracować jako tancerka czy kelnerka?
- Kelnerka.
- Tutaj, czy na górze?
- Na górze.
Harry kiwnął głową i zanotował coś na jej kartce.
Następna była Loren o płomiennie rudych włosach. Oczy miała ciemne, po czym Harry poznał, że nie jest naturalnie ruda. Ubrana była tak samo jak Rosalie, co dało mu do rozumienia, że Keyna kazała im się tak ubrać.
- Tancerka, czy kelnerka?
- Kelnerka.
- Góra czy dół?
- Dół.
- Rozbierz się - poprosił Potter.
Dziewczyna się zawahała. Spojrzała na niego niepewnie myśląc, że zaraz pewnie się zaśmieje mówiąc, że to żart.
- To nie jest żart. Tutaj kelnerki chodzą nago. Chyba, że ci to przeszkadza, wtedy nie masz czego tutaj szukać.
Loren szybko pozbyła się ubrań, jednak wyglądała na nieco skrępowaną.
Harry podziękował i znowu napisał kilka słów na kartce.
Każda następna dziewczyna dostawała ten sam zestaw pytań. Zależnie od tego, gdzie chciała pracować, musiała się rozebrać lub nie.
W końcu bilans wynosił sześć tancerek, pięć kelnerek na górę i osiem na dół.
Keyna narzekała że spośród niemal setki CV, tylko tyle dziewczyn spełniało jej kryteria.
Harry po namyśle stwierdził, że jest w stanie zatrudnić wszystkie dziewczyny pomimo tego, że miał ich zatrudnić mniej.
Pięciu chłopaków przyszło na przesłuchanie. Tylko trzech dostało pracę jako tancerz na zmianę z kelnerem. Jak to Harry stwierdził, na zapas, jakby się jakiś zwolnił.
Szybko Potter sporządził odpowiednie umowy i wszyscy podpisali swoją wersję.
- Jestem padnięty - powiedział i opadł na kanapę po tym, jak odprowadził wszystkich do wyjścia.
- Nie dziwię się. A gdzie Hermiona?
- Ma dodatkowe zajęcia i nie mogła przyjść, ale jutro już będzie - dodał gdy zobaczył, że Keyna się zachmurzyła.
- To dobrze, bo nam się przyda do ogarnięcia całego tego bałaganu.
- Najchętniej, to bym tu poszedł spać. Te kanapy są tak wygodne…
- To zostań. Zamkniemy drzwi, żeby nikt nie wszedł i będzie po sprawie.
- Chciałbym, ale nie mogę. Musze jeszcze napisać esej i referat. Ja w ogóle nie wiem, co ci nauczyciele tacy zawzięci.
- Twój ostatni rok. Ciesz się nim i korzystaj ile możesz.
- Staram się - mruknął i z jękiem podniósł się z kanapy. - To do jutra - rzucił na odchodnym i zniknął na schodach.
***
Z niecierpliwością czekał na koniec zajęć. Dobrze, że dziś miał jedynie dwie lekcje i to dopiero po obiedzie, więc mógł napisać prace rano.
Jeszcze nigdy OPCM tak bardzo mu się nie dłużyło. Po prostu nie mógł wytrzymać. Dziś akurat zebrało się Lasandrze na tłumaczenie i suchą teorię. Niemal opadł na kolana, gdy usłyszał dzwonek.
Z każdym krokiem, gdy zbliżali się do sali Czarnej Magii, Hermiona stawała się spięta i jakby… zażenowana. Jednak Harry nie wiedział, dlaczego miałaby taka być. Nie zdążył jednak zebrać się i zapytać, bo nauczyciel wyłonił się z sali i zaprosił ich do środka.
Oczywiście musiał usiąść z Draconem. Wyjątkowo Malfoy odpuścił sobie wredne komentarze i przesiedział cicho całą godzinę. Za to Hermiona, gdyby mogła, zapadłaby się pod ziemię. Za każdym razem, gdy nauczyciel chociażby przesunął niechcący po niej wzrokiem, czerwieniła się i odwracała twarz. Potter był bardzo ciekawy, co się stało na wtorkowych zajęciach, że zwykle odważna i śmiała dziewczyna kuli się jak malutki szczeniak podrzucony pod czyjeś drzwi.
Potter, patrząc na nią miał ochotę ją przytulić, a z drugiej strony miał ochotę zrobić krzywdę nauczycielowi bez pytania o powód. Nie obchodziło go to, czy on jej zrobił krzywdę, jednak patrząc na nią, właśnie o niego chodziło.
Nim jednak zdążył zrobić jedno lub drugie, zadzwonił dzwonek i usłyszał, że profesor prosi do siebie Gryfonkę. Próbując opanować swoje odruchy podeszła do biurka i oboje czekali aż wszyscy opuszczą salę.
Harry zatrzymał się zaraz za drzwiami. Przyłożył do nich ucho i przeklął, gdy nic nie usłyszał.
- Wszystko w porządku? - spytał Moriat stając naprzeciwko dziewczyny.
- Oczywiście, panie profesorze - odparła nieco zdziwiona, jednak nadal nie podniosła wzroku.
- Spójrz na mnie. - Bez efektu. - Spójrz na mnie, proszę. - Spróbował ponownie, lecz znów nie doczekał się odzewu.
W jednej chwili zadecydował. Zmusił Hermionę do spojrzenia mu w oczy i przytrzymując jej brodę w jednym miejscu szybko pocałował. Poczuł, jak zarzuca mu ręce na ramiona, a jej twarz staje się mokra. Zdezorientowany odsunął się i powoli badał reakcję dziewczyny. Na jej twarzy gościł uśmiech, a policzki były mokre. Szybko próbowała ścierać łzy palcami, ale ją powstrzymał. Scałował każdy pojedynczy mokry ślad, a następnie pocałował ją w czoło.
Żadne z nich nie chciało się odezwać. Patrzyli na siebie w oczekiwaniu, że w końcu któreś przerwie ciszę.
Przerwało im pukanie do drzwi. Hermiona poczuła się, jakby miała deja vu. Uśmiechnęła się, wspięła na palce i pocałowała Moriata w policzek.
- Następne zajęcia w czwartek? - spytała tym razem z uśmiechem na ustach i niebezpiecznym błyskiem w oku. Mężczyzna był w stanie jedynie kiwnąć głową.
Hermiona minęła się w drzwiach z profesorem Flitwickiem.
Harry stał oparty o ścianę naprzeciwko wyjścia i czekał na przyjaciółkę. Ta była w tak szampańskim nastroju, że nie zauważyła go i poszła w stronę schodów.
- Mogę wiedzieć, co się stało, że nagle jesteś taka wesoła?
- Nic - odparła lekko speszona. Myślała, że nikt tego nie zauważył.
- Najpierw zachowujesz się jak przestraszone zwierzę, a teraz jesteś taka szczęśliwa, że nie zauważasz nic ani nikogo.
- Po prostu kiepsko się czułam, a profesor Moriat miał w swoim zapasie coś na ból.
- Skoro tak, to czemu nie poszłaś do pani Pomfrey w trakcie lekcji?
- Bo nie chciałam przerywać. Z resztą, co cię to obchodzi?
- Bo jesteś moją przyjaciółką. W pewnym momencie miałem ochotę go zabić, bo myślałem, że on ci coś zrobił - warknął i wyminął ją nie czekając na żadną ripostę.
- Nagle tak ci zależy?
- Zawsze mi na tobie zależy. - Przystanął, ale nie odwrócił się do niej. Na szczęście zaczęła się już następna lekcja, więc korytarze były puste.
Gryfonka nic nie odpowiedziała za to podeszła do niego i przytuliła się do jego pleców. Westchnęła i przeszła przed niego.
- Naprawdę nic mi nie jest. Wszystko w porządku. Możemy jechać do klubu?
Jedynie kiwnął głową. Nie mógł spojrzeć jej w oczy. Czuł wstyd palący jego policzki.
Miała rację. Nagle mu tak zależało? Ostatnio był okropnym przyjacielem. Ciągle tylko użalał się nad sobą i poświęcał uwagę wszystkiemu poza nią.
Draco, Voldemort, klub, Serp. Nic innego się nie liczyło. Wszystko poza Hermioną, która najbardziej mu pomagała i starała się go utrzymać w całości.
Ruszył przed siebie nie zwracając na nic uwagi. Usłyszał jak Hermiona wciąga powietrze, ale nie zdążył się zastanowić, czy jakkolwiek zareagować, bo wpadł na kogoś.
- Patrz jak łazisz, Potter.
- Nie moja wina, że stoisz na środku korytarza jak cielę - warknął i chciał wyminąć blondyna, ten jednak jak na złość poruszył się symetrycznie.
- Co, Potter. Masz jakiś problem?
- Z tego co wiem, nie jesteś moim psychologiem.
- Uuu… Złoty Chłopiec potrzebuje psychologa.
- Każda znana osoba ma jednego, ewentualnie dwóch. Z tego wynika, że nie jesteś sławny…
Draco odchylił się do tyłu i po chwili jego pięść wylądowała na nosie Harry’ego. Osunął się do tyłu i zalał krwią.
Hermiona przyłożyła ręce do ust i pisnęła. Malfoy spojrzał na nią ostrzegawczo i odszedł, jakby nic się nie stało.
- Harry?
- Żyję.
- A myślałam, że od złamanego nosa się ginie - mruknęła sarkastycznie i usiadła pod oknem.
- Też tak kiedyś myślałem. Widziałem to kiedyś w jakimś filmie jak byłem mały i Dursley’ów nie było w domu.
- Nie ma co, fajne dzieciństwo.
Potter wstał i zaciskając zęby nastawił nos. Rozległo się chrupnięcie i więcej krwi polało się na koszulkę.
- Musisz się przebrać.
Harry nie odpowiedział, bo krew nadal ciekła, a nie chciał jej próbować. Dopiero, jak potok ustał, przetarł górną wargę rękawem.
- Jestem za.
***
Teleportowali się z tyłu sklepu budowlanego. Harry miał portfel pełen funtów, na które wymienił wzięte z Gringotta, Galeony. Z grubsza wiedział, co chce kupić. Kilkanaście wiaderek farby w różnych kolorach, trochę zaprawy murarskiej i kilka nowych żyrandoli, parę luster, wiertarkę oraz kilka użytecznych drobiazgów takich jak pędzle i folię malarską.
- Zamówiłeś ekipę do remontów? Wiedzą, czego potrzebujemy?
- Oczywiście - Pomimo tego, iż odpowiedział, zdawał się być nieobecny.
Hermiona nie starała się wciągnąć go w rozmowę, bo wiedziała, że to bez sensu.
Wybrali farby w odcieniach niebieskiego, pomarańczowego, czerwonego i różowego.
Po zapłaceniu udali się do sklepu, który oferował wyposażenie dla nocnych klubów.
Harry czuł się jak w raju. Chodził od jednej półki do drugiej i najchętniej kupiłby wszystko.
- Pan Potter - ucieszył się starszy mężczyzna, który pojawił się w drzwiach zaplecza.
- Dzień Dobry. Już nie Potter. - Ciągle się uśmiechał i wodził wzrokiem po wyposażeniu.
- Oczywiście, oczywiście. - Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej, a zmarszczki wokół ust utworzyły głębokie bruzdy. Kurze łapki przy oczach uwidoczniły się jeszcze bardziej nadając mu wygląd przyjaznego, kochanego dziadka, do którego przychodzi się w odwiedziny z okazji urodzin.
- Potrzebuję kilku rur, kanap z najwyższej jakości skór, kilkanaście par kajdanek, całe trzy kartony ozdób i dwadzieścia zestawów.
- Zestawy ze skóry? - Figlarne płomyki zapłonęły w niebieskich oczach.
- Skóra i plastik.
Mężczyzna zniknął na zapleczu. Z pomieszczenia dobiegały niepokojące hałasy, ale także wesołe pogwizdywanie.
Harry obejrzał się na przyjaciółkę, która wzruszyła ramionami.
Mężczyzna wyniósł po kolei osiem kartonów o różnych rozmiarach.
- Resztę dostarczę w ciągu dwóch godzin do klubu.
- Dziękuję.
Hermiona zmniejszyła kartony i włożyła je do kieszeni, tam, gdzie leżały już poprzednie zakupy.
Kiedy dotarli pod klub była dziewiętnasta. Po drodze zahaczyli jeszcze o restaurację, gdzie zjedli szybką kolację.
- Chyba zaczęli - powiedział Harry przystając na szczycie schodów.
Jego przypuszczenie potwierdziło się, gdy otworzył drzwi i owionął ich zapach mokrego tynku i jeszcze wilgotnej farby.
Odkaszlnął przykładając rękę do ust.
Stanąwszy na balkonie, spojrzeli na salę.
Stoły pokrywała warstewka kurzu i pyłu. Wyglądały jak oprószone śniegiem. Bar okryty był folią, podobnie jak scena.
Keyna biegała między ludźmi i rozdzielała zadania. Na ziemi leżały kawałki prętów, dykty i płyty kamienne, nawet z tej odległości wyglądały na masywne i ciężkie.
Zeszli na dół i skierowali się ku ścianie pod którą były loże. Keyna szybko do nich podbiegła i uściskała.
- Dobrze, że już jesteś. Możemy zaczynać?
Przytaknął.
Poprosił, by ludzie ustawili się w linii, w metrowych odstępach. Każdy w ręce trzymał różdżkę i wyglądał na skupionego.
Harry przymknął oczy i uwolnił magię z jej postaci. Poczuł, jak wlewa się w niego, chłonął ją każdą częścią ciała, każdym milimetrem skóry.
Odetchnął i wyciągnął rękę. Pierwszy kawałek metalu, na oko dziesięciometrowy podniósł się nad ziemię. Kilkoro osób wspomogło go i po chwili część stalowa wisiała w powietrzu.
- Trzymajcie to, ja wezmę następny.
Tym razem krótszy, czterometrowy kawał podniósł się i z pomocą Hermiony ustawił prostopadle względem ściany i pierwszego kawałka. Dziewczyna przytrzymała go w górze, a Harry szybko połączył ścianę z krótkim kawałkiem i częścią balkonu.
Powtórzył to jeszcze pięć razy zanim mogli puścić najdłuższy kawałek. Rozległy się oklaski.
- To dopiero początek.
***
Po pięciu godzinach z Harry’ego lał się pot. Włosy zlepione były w strąki i pierwszy raz czuł się zmęczony magicznie. Miał ochotę zasnąć i spać co najmniej przez rok.
Jednak balkon był cały, stały na nim kanapy oddzielone deskami z obu stron obitymi derką.
Wytrzymywał ciężar trzydziestu osób, co było ogromnym sukcesem. Balkon ciągnął się pod dwoma ścianami, wejść na niego można było przy wejściu na salę. Wystarczyło skierować się dwoma schodkami w górę zamiast w dół.
- Została jeszcze sala na dole.
Harry tylko przytaknął nie będąc w stanie odpowiedzieć. Zamknął oczy i skupił się w sobie. Starał wykrzesać z siebie choć odrobinę mocy, by zmaterializować magię, jednak nie wychodziło mu pomimo prób. Czuł, że nie ma w sobie wystarczająco dużo siły. Magia nie chciała go opuścić. Chyba bała się, że nie będzie wystarczająco silny.
- Harry? - Troska w głosie przyjaciółki była niemal namacalna.
Harry w końcu zebrał się w sobie i powlókł za Hermioną do dolnej sali. Wszystkie stoły oraz bar były przykryte folią malarską.
- Gdzie farby?
Gryfonka wskazała na wiaderka.
Potter wpadł na szatański pomysł. Oczy mu się zaświeciły i spojrzał na przyjaciółkę.
- Mamy gdzieś proszek fluorescencyjny?
Hermiona zniknęła na zapleczu i wróciła z kartonem. Rzuciła go na ziemię i otworzyła.
- A biała farba?
- Na górze.
Potter szybko skoczył po wiaderko z taką energią, jakby dopiero co wstał z łóżka. Wcześniejsze zmęczenie całkowicie wyparowało.
Przyniósł dwa wiadra.
- Musimy wszystkie ściany pomalować na biało.
- Ale…
- Nie. Malujemy i już.
Dziewczyna westchnęła, ale więcej nie próbowała oponować.
Gdy mieli pomalowaną jedną ścianę, dołączyli do nich pracownicy, którzy sprzątali salę główną.
- Jesteś pewien? - spytała Keyna podchodząc do szefa.
Nie odpowiedział zajmując się malowaniem.
Nimfa wzruszyła ramionami i zagoniła ludzi do pracy.
Gdy wszystkie ściany były pomalowane na biało, Harry wsypał proszek do kolorowych farb i wymieszał. Potem, dzięki magii uformował kulkę i cisnął nią w ścianę. Kropla wielkości pięści rozprysła się na drobne kropelki. W centralnym punkcie utworzyło się koło od którego, we wszystkich kierunkach odchodziły mniejsze lub większe plamy. Z części z nich stworzyły się zacieki.
Z pewnymi oporami Hermiona wzięła inny kolor i z nieco mniejszą siłą cisnęła kulkę w inne miejsce. Uśmiechnęła się i stwierdziła, że chyba wie, o co przyjacielowi chodziło. Każdy, z mniejszym lub większym zaangażowaniem rzucał kulkami z farby w ścianę.
Kiedy farby się skończyły, Harry ocenił efekt.
Według niego wyszło lepiej niż zamierzał. Od spodu przebijała się biała farba, która była pokryta plamami kolorowej farby. Została jeszcze jedna rzecz, którą należało wykonać, by ściany wyglądały niesamowicie.
Odwrócił się, by poprosić Hermionę, by poszła na zaplecze, ale ona już stała na rękach trzymając lampy ultrafioletowe. Uśmiechnął się szeroko i szybko przymocował lampy na suficie w różnych miejscach. Połączył je kablem, który sprytnie zamaskował, a końcowy kabel wpiął do kontaktu.
Lampy zaświeciły zmatowiałym fioletowym światłem, a ściany rozjarzyły się jakby wewnętrznym blaskiem.
Biały kolor zmienił się na fioletowo-niebieski, a każdy kolor świecił swoim neonowym odcieniem.
- Wiesz, że teraz nie mamy farby, żeby odmalować pokoje?
- Spokojnie. Schowałem cztery wiaderka, żeby nam nie zabrakło.
Podzielili się na grupy. Każda z nich dostała jedno wiaderko. Ich zadaniem było pomalować jedną ścianę w jakieś zabawne wzory.
Następnie przechodzili do kolejnego pokoju i w miarę pomysłu następnej grupy, ta domalowywała coś swoją farbą, potem trzecia i czwarta. Oczywiście każda farba zwierała w sobie proszek fluorescencyjny.
Harry, po skończonej pracy, w każdym pokoju zamontował lampę.
- Keyna, coś jeszcze jest do zrobienia?
- Miałeś zrobić dodatkowe pokoje.
Gryfon westchnął i spojrzał na zegar, który nieubłaganie zbliżał się do piątej.
Kiwnął głową i powlókł się do ściany. Chwilę potrzymał przy niej ręce, a po jego lewej stronie pojawiło się ośmioro drzwi.
- Już - tylko tyle zdołał powiedzieć nim osunął się bezwładnie po ścianie.
Hermiona od razu rzuciła się w jego stronę i położyła delikatnie na ziemi. Odgarnęła włosy z czoła i wierzch dłoni przyłożyła do policzka.
- Jest bardzo ciepły. Myślę, że to z wycieńczenia. Wystarczy chwila czasu. Reszta natomiast musi odmalować nowe pokoje. Meble trzeba zamówić, ale to kwestia dnia, może dwóch.
Ekipa kiwnęła głowami i zabrała się za wiaderka i pędzle. Keyna i Hermiona zostały przy Potterze.
***
Tom przeglądał papiery przyniesione przez Śmierciożerców. Głownie raporty z misji. Koło niego stał kieliszek z winem. Światło z kominka rozszczepiało się w czerwonym płynie i tworzyło dziwne wzory na twarzy czarodzieja. Płonienie skakały z polana na polano i sypały iskrami. Cienie kładły się na przeciwległej ścianie i przesuwały się po książkach.
Tom oparł głowę na ręce i przymknął oczy. Pod powiekami zobaczył twarz. Oczy szeroko rozstawione błyskały złotym refleksem, nos drobny, a usta pełne i lekko rozchylone. Wysokie kości policzkowe wyraźnie odznaczały się w twarzy, a pod nimi tworzyły się głębokie cienie. Szpiczasty podbródek przechodził w delikatną linię szczęki. Trudno było stwierdzić, czy to kobieta, czy mężczyzna.
Usta rozchyliły się, ale nie wydobył się z nich dźwięk.
Marvolo zmarszczył brwi i skupił się, by usłyszeć, co osoba chce mu powiedzieć.
Usta ponownie rozchyliły się, jednak ponownie nie usłyszał nic.
Za trzecim razem Tom zrozumiał, że osoba nie chce nic powiedzieć, lecz krzyczy nie wydając z siebie głosu. W tym samym momencie rysy twarzy zmieniły się, a Czarny Pan rozpoznał w zmieniających się rysach Harry’ego. Ponownie zmarszczył brwi i postarał się mentalnie przysunąć do chłopaka. Jednak ten, jak na złość, ciągle się oddalał.
- Harry?
Złoty Chłopiec rozchylił usta, a z pomiędzy warg wydobył się cichy jęk.
Tom podwoił wysiłki i w końcu zbliżył się nieco do Gryfona. Ten wyglądał, jakby cierpiał. Oczy miał zamknięte, szczękę zaciśniętą, a usta tworzyły cienką kreskę. Policzki pokrywał niezdrowy rumieniec, z czoła spływał pot, włosy sklejały się w strąki. Zupełnie, jakby chłopak miał wysoką gorączkę.
Nagle, jakby ktoś podkręcił dźwięk, Toma ogłuszył krzyk. Słyszał go całym swoim ciałem, każdą komórką, każdym atomem swojego istnienia. Czuł ból, końcówki nerwów zwijały się i zaciskały w cierpieniu.
Tym razem, to on krzyknął. Skulił się w sobie i postarał odciąć umysł od ciała. Nie chciał czuć. Mimo tego, że wiedział, że to nie jego ból, nie mógł się od niego odciąć. Fale atakowały go, jak statek w czasie sztormu. Ledwo mógł zaczerpnąć oddech, bo każdy najmniejszy ruch sprawiał ból.
Wszystko ustało. Otworzył oczy i zobaczył przed sobą okruchy szkła. Miał mokre włosy od wina, które wylało się z kieliszka.
Tom zaklął i powoli zwlókł się z podłogi i opadł na krzesło. Rozmasował skronie przymykając oczy.
Nie wiedział, co się właściwie stało. Opcji było kilka. Jedna z nich zakładała, że Harry umarł. Wydawało mu się to raczej mało prawdopodobne, bo… Po prostu. Druga możliwość była taka, że Potterowi działo się coś strasznego. Cierpiał i jedyną osobą, która mogła go uratować był Tom. Prawdopodobne, ale raczej nie możliwe. Trzecia opcja, to że Harry jest chory i nie może sobie poradzić z bólem. Wtedy, możliwe by było, że przez sen łączy się z Tomem. To była chyba najbardziej racjonalna możliwość.
Umysł jednak podsuwał mu jeszcze jedno wyjaśnienie. Co, jeżeli Harry wyczerpał się magicznie? Co prawda Voldemort nie wiedział, co chłopak miałby robić, żeby zużyć całą swoją moc, ale jest to możliwe. W takim przypadku, chłopak byłby w niebezpieczeństwie. Niby nic strasznego, ale jeżeli ciało raz przyzwyczai się do pewnego poziomu magii, to bardzo źle znosi jej brak.
Riddle przymknął powieki i spróbował połączyć się z Harrym. Natrafiał jednak na przeszkodę, której nie był w stanie sforsować. Próbował na różne sposoby, ale niestety było to ponad jego siły.
Ocknął się dopiero, gdy usłyszał pukanie w okno. Na parapecie siedziała brązowa sówka z czarnym dzióbkiem i pazurkami. Do nóżki miała przywiązany liścik.

Tom
Mam nadzieję, że Cię nie obudziłam. Potrzebuję Twojej pomocy. Właściwie, to Harry potrzebuje. Przybądź jak najszybciej do klubu.
Hermiona

Riddle spojrzał na zegarek, który wskazywał szóstą rano.
Faktycznie, mógłby spać.
Niechętnie wstał i podszedł do okna. Spojrzał w dal na góry i powoli rozjaśniające się niebo. Z westchnięciem odwrócił się i sięgnął po szatę przewieszoną na oparciu kanapy. Teleportacji towarzyszył trzask.
***
- Jakaś poprawa?
Hermiona pokręciła głową i spojrzała na zegarek. Szósta. Sowa powinna już odlecieć. Godzina to wystarczający czas na dostarczenie listu.
Usłyszała zamieszanie na górze, a pośród krzyków rozróżniła głos Toma, który nakazywał zaprowadzić się do niej. Pracownicy nie chcieli go przepuścić i spierali się z nim.
- Keyna, pójdziesz po niego?
Nimfa przytaknęła i wbiegła po schodach jakby była piórkiem.
- Chłopaki, on do nas - krzyknęła, a Hermiona nie usłyszała żadnego głosu sprzeciwu.
- Dziękuję. - Tom odezwał się dopiero, gdy zszedł ze schodów. - Co się stało?
- Właściwie, to nie wiem. Wszystko było w porządku do czasu, gdy musiał zrobić pokoje. Zemdlał i jeszcze się nie obudził.
- Kiedy to było?
- Półtorej godziny temu.
Tom chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się od komentarza. Zamiast tego zacisnął zęby i zajął się Harrym.
Przyłożył palce do skroni szepcząc zaklęcia. Na początku nic się nie działo. Harry leżał na plecach z zamkniętymi oczami, jego pierś ledwo się podnosiła, a Tom klęczał obok i trzymał dłonie przy jego głowie. Potem moc zaczęła gromadzić się wokół nich, powietrze falowało jak w gorący dzień nad samochodem. Lekka mgiełka uleciała z ust Gryfona i uformowała się w malutkiego kotka. Hermiona westchnęła. Kot powiększał się i nabierał koloru. W końcu wylądował obok ręki Pottera. Przeszedł powoli wokół niego obwąchując go uważnie. Zatrzymał się na chwilę przy głowie. Przyłożył pyszczek do czoła chłopaka. Po chwili głęboko odetchnął, a włosy lekko zafalowały poruszone oddechem kociaka.
Kot miauknął rozdzierająco i podrapał łapką podłogę. Prychnął i ponownie spojrzał na Harry’ego. Przekręcił łepek najpierw na prawo, potem na lewo i, o ile kot może to zrobić, zmarszczył pyszczek. Tom nie zwracał uwagi na poczynania zwierzaka, choć zdawał się nim kierować.
Marvolo oderwał ręce od czoła chłopaka i usiadł z westchnięciem.
- Powinno być w porządku. Największy kryzys zażegnany. Głupek za bardzo wykorzystał swoją magię. Nie jest przyzwyczajony do tak niskiego poziomu.
- Fajnie wiedzieć, że się o mnie martwisz. - Na pewno miało to zabrzmieć nieco ironicznie, ale przez to, że Harry był bardzo słaby, zdanie wypowiedziane szeptem nie miało aż takiej mocy.
- Nie martwię się o ciebie, tylko o moją reputację! Poza tym, jesteś bezczelnym gówniarzem. Nieodpowiedzialnym, lekkomyślnym nastolatkiem, który nic nie potrafi dobrze zrobić.
Potter prychnął, choć zabrzmiało to bardziej jakby się dusił.
- Umierasz? - spytał Tom z nadzieją.
- Jeszcze nie - mruknął Gryfon i uchylił powieki. Niepewnie przechylił głowę i spojrzał na przyglądającą mu się przyjaciółkę.
- Nigdy więcej mi czegoś takiego nie rób - powiedziała i pomachała palcem.
- Jasssne - syknął Gryfon i ponownie przymknął oczy. - Wiecie, jestem zmęczony. Prześpię się tu trochę, co?
Tom pociągnął go na nogi i posadził na kanapie.
- Tutaj możesz się przespać. Jakbyś się przeziębił, to byś marudził, że to przeze mnie.
- Oczywiście. A kto inny byłby temu winien?
- Hmmm… Ty?
- Niee - mruknął Harry i pokręcił głową. Przymknął oczy i kaszlnął.
- Widzisz! Już jesteś chory.
- To nic. Po prostu coś mnie podrapało w gardle.
Tom przytaknął z miną, która mówiła, że zupełnie mu nie wierzy.
Potter znowu kaszlnął, oddech stał się ciężki i świszczał w płucach. Harry dyszał, złapał się za gardło i pochylił. Jego twarz najpierw stała się czerwona, a potem zsiniała. Tom patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami i nie wiedział, co zrobić. Gdy Potter zwiotczał, zaczął osuwać się z kanapy, Marvolo w końcu ruszył się i złapał nim wylądował na podłodze. Rozłożył go na podłodze i przyłożył różdżkę do czoła.
- Enervate - szepnął, a Harry otworzył oczy, lekko przekrwione i rozszerzone w szoku.
Gryfon ciągle dyszał, ale jego oddech powoli się uspokajał.
- Boli - jęknął i obrócił się na bok, przyciągając nogi do klatki i oplatając je rękami.
- Co boli? Głowa? Pierś? Płuca?
Harry kiwnął i znów jęknął zaciskając pięści.
- Trzeba cię zabrać do szpitala.
Gryfon potrząsnął głową i kaszlnął znowu.
Tom podniósł go nie zważając na protesty. Harry próbował się wyrwać, ale jego ruchy zamierały wraz z każdym krokiem. Gdy Tom stanął u szczytu schodów, Potter mógł jedynie skupiać się na oddychaniu.
Zaraz po wyjściu teleportował się do najbliższej kliniki. Skierował się do oddziału ratunkowego. Czuł słabnący puls chłopaka i jego bezwładne ciało. Coraz trudniej było mu go utrzymać, bo przelewał się pomiędzy rękoma.
- Nie zasypiaj - warknął i poprawił go nieco. Potter burknął coś i głowa mu opadła na bok. Oddech niepokojąco spowolnił, stał się ledwo wyczuwalny, a serce ponownie przyspieszyło bijąc nierównym rytmem.
Tom zaklął i przyspieszył krok. Wpadł na oddział i rzucił się do pierwszej osoby, którą zobaczył.
- Pomóż mu - warknął i głową wskazał na Harry’ego.
Mężczyzna w zielonym uniformie spojrzał na Gryfona i momentalnie krzyknął do chłopaków stojących pod przeciwległą ścianą ubranych w czerwone stroje. Potter został wyjęty z rąk Toma, który nie potrafił się ruszyć. Cała moc go opuściła. Stał tak z rękami wyciągniętymi, jakby Harry nadal się w nich znajdował.
Śledził wzrokiem brązową czuprynę, którą mężczyźni położyli na łóżku i wywieźli przez szklane drzwi. Rozległy się krzyki, a po chwili dźwięk, który skakał z wyższych tonów na niższe.
Riddle ciągle stał w miejscu niezdolny do poruszenia się chociażby o milimetr. Ciągle słyszał krzątaninę i wiedział, choć nie mógł mieć pewności, że dotyczy Pottera. Nagle piski zmieniły się w jeden jednostajny dźwięk.
Ton przeszył serce Riddle’a, który opadł na kolana i złapał się za pierś. Czuł gulę stojącą w przełyku i hamującą przepływ tlenu. Mięśnie nie chciały się rozluźnić i Tom miał wrażenie, jakby coś siedziało mu na płucach. Z jego ust wyrwał się krzyk przechodzący w jęk, kiedy opadł na bok. Głowa pulsowała, jakby mózg chciał się wyrwać na zewnątrz.
Ktoś pochylił się nad nim i obrócił na plecy. Osoba coś mówiła, jednak do Toma docierał dźwięk, który znaczył dla niego dokładnie nic. Była to kupa nieskładnych tonów, jakby osoba mówiąca znajdowała się pod wodą.
Ciemność upomniała się o niego. Tom uśmiechnął się bezwiednie i spojrzał za siebie. Ciemne plamy przesłaniały mu widok. Widział jednak mgłę pełznącą ku niemu. Mógłby postawić swoje życie na to, że ta mgła się uśmiechała. Niepokojąco, drapieżnie, zmysłowo i ciągle przesuwała się. Omijała ludzi, którzy pochylali się nad nim i do niego mówili potrząsając go za ramiona.
Tom wycofał się w głąb siebie i odkrył, że spokój to jest to, czego potrzebuje.
Krzyki ucichły, ale ucisk w piersi wzmógł się. Serce zacisnęło się boleśnie i zatrzymało. Riddle zmarszczył brwi zdziwiony, że nie powinien już nic czuć. Skoro serce się zatrzymało, był martwy.
Jak Harry - przemknęło mu przez myśl.
Znowu się uśmiechnął. Jeżeli to było umieranie, to bardzo mu się podobało.
Coś jednak wdarło się w ten spokój zakłócając ciszę. Krzyk rozlegał się w jego uszach, a rytmiczne uciskanie piersi sprawiało mu ból. Po chwili poczuł powietrze wypełniające jego płuca, a po otworzeniu oczu stwierdził, że mgła rozwiała się. Zakrztusił się i zaczerpnął oddechu. Ktoś zszedł z jego piersi, a serce biło mocno i stabilnie jak zwykle. Coś jednak kuło go w boku. 
Chciał się podnieść, ale ręce ciążyły jak bezkształtne kłody.
Skupił wzrok na najbliższej postaci, którą była kobieta o przyjemnej twarzy i dużych zielonych oczach. Głowę okalały rude włosy.
- Lily - szepnął, ale za cicho, by kobieta usłyszała.
Przymknął oczy i dal się pociągnąć ciemności, która tym razem nie bawiła się z nim w kotka i myszkę, tylko zawładnęła go całego bez reszty.
***
Pierwszą myślą Hermiony było skontaktowanie się z Severusem. Nie mogła jednak przebić silnego muru wokół umysłu, więc musiała skorzystać z kominka i modlić się, że Snape będzie w siebie, albo w gabinecie.
- Severus Snape, Hogwart.
Ogień zamigotał i po drugiej stronie ukazało się ciemne pomieszczenie. Blask płomieni wydobywał kontury kanapy i stolika. Niestety Severusa nie było. Wkurzona zaklęła i odsunęła się nieco. Wrzuciła więcej proszku, ogień podskoczył, a po drugiej stronie obraz zafalował i zmienił się. Widziała biurko, krzesło i drzwi po drugiej stronie pomieszczenia, ale ani śladu nauczyciela.
Wycofała się na kolanach i spróbowała połączyć się z Malfoy Manor.
- Hermiona? - Lucjusz był zaskoczony widząc Gryfonkę w kominku.
- Lucjusz, mamy problem.
***
Hermiona sprawdzała po kolei każdy szpital i wypytywała się o Harry’ego, jednak, ku jej rosnącej frustracji, nigdzie go nie było.
Próbowała połączyć się z nim, ale nie wyczuwała go. Więź łącząca ich umysły, teraz jakby wyparowała pozostawiając po sobie nieznośną pustkę.
W końcu dotarła do kliniki na obrzeżach Londynu. Skierowała się na oddział ratunkowy i spytała o Pottera.
- Kim pani jest?
- Siostrą.
Pielęgniarka spojrzała na nią nie ufnie, ale podniosła się i machnęła ręką, by za nią podążyła.
Szły długimi, jasnymi korytarzami, które sprawiały nieprzyjemne wrażenie. W powietrzu unosił się zapach detergentów, który nieudolnie maskował pewną woń, która przywodziła na myśl zepsute owoce. Dziewczyna nie chciała roztrząsać, z czym jej się to może kojarzyć i skupiła się na kobiecie idącej przed nią.
W końcu dotarły do pokoju, w którym stały dwa łóżka, oba zajęte. Na jednym leżał Tom, najwidoczniej spał, w rękę miał wbitą igłę z kroplówką, a na palcu klips, który mierzył puls.
Na drugim łóżku, pośród kabli i rurek leżał Harry. Miał zamknięte oczy, skórę bladą, a cienie pod powiekami jeszcze się powiększyły.
- Co mu jest? - Głos jej się załamał, kiedy siadała.
- Dopiero pobrali mu krew i na razie trzeba czekać. Jeśli jego stan się poprawi, lekarze zrobią więcej badań, ale na razie…
Hermiona spojrzała na nią, gdy ton jej głosu zmienił się z zimnego i oficjalnego, na pełen współczucia i troski.
- Był martwy przez pięć minut. Lekarze przywrócili go, jednak nie wiadomo na jak długo. Przy życiu utrzymują go te maszyny.
Wyszła. Po prostu. Nie obejrzała się, nie mrugnęła. Po prostu wyszła zostawiając Hermionę z Tomem i Harrym.
Gdzie jesteś?
Hermiona podniosła głowę i rozejrzała się po sali. Kontury rozmazywały się, więc zaczęła mrugać. Coś mokrego spłynęło jej po policzku i skapnęło na pościel.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że to Snape próbował się z nią skontaktować.
Odpowiedziała szybko, w którym jest szpitalu i w której sali.
Nie minęło dwadzieścia minut, gdy do pokoju weszli Snape, Narcyza i Lucjusz.
- Jak to się stało?
- Robiliśmy remont w klubie. W pewnym momencie Harry się źle poczuł i zaczął kaszleć. Stracił przytomność…
- Kto to jest? - Lucjusz wskazał na nieprzytomnego Toma.
Hermiona uciekła spojrzeniem. Nie mogła im powiedzieć prawdy. Nie zrozumieliby.
- Pomagał nam. Nie znam go za dobrze, ale Harry mówi, że można mu zaufać. Poprosiłam go, żeby wziął go do szpitala, a ja miałam sprowadzić ciebie - zwróciła się do Severusa.
Dorośli przytaknęli. Narcyza usiadła i wzięła Hermionę za rękę.
- Idę się czegoś dowiedzieć i załatwić przeniesienie do Munga.
Snape zniknął w drzwiach, a Lucjusz wciąż wpatrywał się nieufnie w Toma. Gryfonka zauważyła, że jego palce poruszyły się lekko, a pierś zaczęła unosić się nieregularnie, co oznaczało, że właśnie się obudził.
Wiedziała, że musi zrobić coś, by Tom wiedział, że nie może się teraz zdradzić. Muszą poczekać, aż Harry się obudzi i coś wymyśli. Byli zdani na jego łaskę.
- Gdzie macie dzieci? - spytała spoglądając na Narcyzę, a kątem oka ciągle zerkając na Riddle’a.
- Zostały w Malfoy Manor z opiekunkami. Mam nadzieję, ze dadzą sobie radę z czwórką dzieci.
- Na pewno - powiedział Lucjusz spoglądając na żonę i uśmiechnął się lekko. - Właściwie, to co mu się stało? - wskazał na Toma.
- Nie wiem - skłamała. Wiedziała, że Riddle jest połączony z Harrym, więc prawdopodobnie, gdy Harry'emu zatrzymało się serce, Marvola spotkało to samo.
Granger spojrzała na Toma, który znieruchomiał i ewidentnie starał się zachować spokój i oddychać równomiernie. Dziewczyna spróbowała zamaskować uśmiech.
Kryzys zażegnany.
Drzwi się otworzyły i weszły dwie osoby. Snape o czarnych oczach i włosach w czarnej szacie, oraz lekarz w białym kitlu, siwych włosach i bardzo jasnych oczach.
Hermiona parsknęła widząc ten kontrast. Jednak widząc miny mężczyzn, które były łudząco podobne, spoważniała.
- Jak bardzo jest źle?
- Rak płuc.
Hermiona wstrzymała oddech wpatrując się w tak spokojną twarz Harry’ego. On nic nie wiedział. Kiedy się obudzi i pozna powód, załamie się. On tego nie wytrzyma. Nie będzie chciał żyć. Nie będzie miał dla kogo. Draco zaopiekuje się dziećmi. Mimo wszystko się nimi zaopiekuje. I Narcyza i Lucjusz. Będą rodziną.
- Co… Co można zrobić? - Narcyza zadała pytanie, na które każdy chciał znać odpowiedź, jednak nikt nie odważył się przerwać ciszy.
- Chemioterapia. I to dość mocna. Nie możemy czekać, bo to tylko kwestia czasu, kiedy będą przeżuty. Można powiedzieć, że chłopak trafił do nas w ostatnim momencie. Potem, jeżeli nowotwór się zmniejszy, będziemy operować.
- Można go przenieść?
- Absolutnie nie. To nie jest możliwe w jego stanie. Już dziś zaczniemy chemię.
Lekarz wyszedł nie oglądając się za siebie. Za drzwiami powiedział coś do pielęgniarki i poszedł. Było słychać jedynie echo jego kroków, które niczym wystrzały uderzały w osoby zgromadzone w pokoju.
Hermiona potoczyła wzrokiem po dorosłych, a na końcu spojrzała na Riddle’a. Była przekonana, że wstrzymał oddech podobnie jak ona i zmagał się, by nie otworzyć oczu.
- Trzeba powiedzieć Dumblowi i nauczycielom.
- Będę mu przynosić lekcje - powiedziała Hermiona.
- Oczywiście. Jednak nie wiem, czy będzie w stanie robić cokolwiek. Ludzie różnie reagują na chemię.
- Harry nie jest normalnym chłopakiem - zaprotestowała ściskając dłoń przyjaciela.
- Wiem. Na razie musimy czekać aż się obudzi, choć myślę, że wcześniej dostanie pierwszą chemię.
- Hermiono, myślę, że powinnaś wrócić do szkoły. Lekcje zaczynają się za godzinę.
- Nie. Nie ma mowy, żebym siedziała spokojnie na lekcjach, kiedy Harry leży tu sam.
- Bez dyskusji. Nadal jestem twoim nauczycielem i żądam szacunku - warknął Snape i wyszedł z pokoju nie oglądając się za sobą. Hermiona, z braku lepszych możliwości powlokła się za nim.
- Lucjuszu, ja zostanę. Gdyby coś się zmieniło, dam znać.
- Dobrze, Cyziu. Przyjdę po pracy. Mam nadzieję, że będzie wszystko w porządku.
Narcyza uśmiechnęła się i przytuliła do męża.
- Jak zawsze - mruknęła i usiadła na krześle, które wcześniej zajmowała Hermiona.
Spojrzała na swojego syna. Ciekawiło ją, ile jeszcze ten chłopak będzie musiał wycierpieć, by być szczęśliwym. Przecież to niesprawiedliwe. W tak młodym wieku przeżył zaklęcie uśmiercające, tortury, a teraz ten rak. Żaden inny nastolatek nie może się pochwalić tak wielkim pechem. To absolutnie niemożliwe. Dodatkowo Voldemort przycichł, nie pokazuje się, a jego Śmierciożercy atakują małe wioski, o których zapomniał świat. 
Co on kombinuje? Zdaje się, że zbiera siły. Oby tym razem zginął.

4 komentarze:

  1. No w końcu !
    Codziennie wchodziłam i sprawdzałam czy nie ma nowego rozdziału. I oto jest!
    Dziękuje za tak miły komentarz (?) o mnie na samym początku ♥ Rozdział świetny. Bardzo miło mi się go czytało. Nie mogę się doczekać tego zawału, który mi zapowiadasz ☺ Za mało Draco w tym rozdziale. Czuje niedosyt. Scena w szpitalu bezcenna. Myślałam że Tom się obudzi i po wie " Witaj Lucjuszu". Płakałabym ze śmiechu wtedy. Biedny Harry, tyle pecha w życiu :C
    No to chyba na tyle...
    Pozdrawiam i życzę dużo weny :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wrzeszczeć na ciebie nie będę, bo sama lepsza nie jestem xd
    Rozdział jak zawsze świetny. Szkoda mi Harry'ego.. ale tak się właśnie kończy palenie kilku fajek dziennie.. Cóż mam nadzieje, że istnieje jakiś eliksir na pozbycie się tego dziadostwa..
    Ciekawa jestem czy Draco choć trochę się przejmie..
    Pozdrawiam oraz Życzę weny i czasu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    Harry zupełnie przesadził z magią, był kilka minut nie żywy tak jak Tom, i jeszcze co rak płuc, ojć ostatnio to jeszcze więcej palił...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    wspaniały ale Harry zupełnie przesadził z magią, był przez kilka minut nie żywy tak jak Tom, i jeszcze co rak płuc? ojć ostatnio to jeszcze więcej palił...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń