W końcu udało mi się coś sklecić ;) Dziękuję za te komentarze, co się pojawiły. Na prawdę poprawiły mi humor i pogoniły do pisania. Mam nadzieję, że następny rozdział pojawi się wcześniej niż za dwa tygodnie.
Nerra M. - Twój pomysł natchnął mnie na pisanie, a wyszło tego tyle, że pojawi się w następnym rozdziale, ale będzie, bo bardzo mi to przypadło do gustu ;)
Dagna Płecha - Muszę znaleźć czas, by je ściągnąć z bloga, przejrzeć, poprawić i wstawić znowu. Za każdym razem, kiedy znajduję chwilę, wena odwraca się tyłkiem i nie pozwala się skupić. Sama jestem ciekawa, co mogłoby się zdarzyć w tych opowiadaniach xd.
Zapraszam do zostawiania komentarzy. Chociażby jedno słowo. Wam to zajmie parę chwil, a dla mnie jest to bardzo ważne i motywujące. Z góry dziękuję!
Już nie marudzę więcej i zapraszam do czytania!
_________________________________________________________________
Rozdział 13. "Nieoczekiwany rozwój zdarzeń"
Tydzień minął Harry’emu spokojnie. Odzyskał spokój.
W miarę.
Za każdym razem jak widział Dracona, w środku mu
się gotowało. Malfoy posyłał mu wściekłe spojrzenia lub ironiczne uśmieszki.
Sam nie wiedział, co jest gorsze.
We wtorek poszedł do prywatnej pracowni Snape’a i
zabrał kawałek korzenia. Zawinął go w materiał i schował głęboko do torby.
Będzie musiał tylko pamiętać, żeby zabrać go w
piątek do Malfoy Manor, a potem do Toma - pomyślał wychodząc z lochów.
Z każdym dniem coraz bardziej nie mógł się doczekać
spotkania z tajemniczym przyjacielem Lasandry. Nie, żeby był ciekawy. Wiedział,
że to nie może być nikt, kto by znał antidotum.
Nie wiedział, że Hermiona rozmawiała z Lasandrą i
także wybiera się na spotkanie.
W piątek na Eliksirach nie mógł wysiedzieć. Co
chwilę spoglądał na zegarek. Snape kilka razy upominał go w myślach, a w końcu
nie wytrzymał i rzucił uwagę na głos. Wtedy Harry zareagował i się nieco
uspokoił.
Kiedy trzecia godzina Eliksirów minęła, wręcz
wystrzelił z sali i pobiegł do pokoju po przygotowany wcześniej plecak z
rzeczami. Na jego dnie leżał spokojnie zawinięty korzeń.
Bez zastanawiania się poszedł do gabinetu Lasandry,
gdzie umówili się dwa dni wcześniej. Zapukał do drzwi i czekał.
Otworzyła mu chwilę później. Ubierała właśnie
płaszcz.
- Gotowy? - spytała z uśmiechem.
- Zawsze - odparł również się uśmiechając.
W tym momencie dołączyła do nich Hermiona.
- Zdążyłam?
- Na co? - Harry był zdezorientowany i spoglądał to
na Hermionę to na Lasandrę.
- Hermiona chce się wybrać z nami. Skoro to także
jej przyjaciel, uważam, że powinna iść.
- Ale ja uważam, że nie powinna - odparł Harry
patrząc twardo na przyjaciółkę.
- Nie marudź. Idę i już. Nie zmienię swojej
decyzji. Cokolwiek powiesz - dodała widząc, że Harry otwiera usta.
Warknął wściekły i powlókł się za nauczycielką i
Gryfonką, które rozmawiały o czymś niezwiązanym ze szkołą. Chyba o torebkach.
Dotarli do punktu aportacyjnego i teleportowali
się.
Pojawili się na polanie pośród drzew. W jednym
miejscu drzewa były rzadsze i ustawione po bokach alejki. Ruszyli w tamtą
stronę. Najpierw Lasandra, potem Hermiona, a na końcu Harry. Gdy wyszli z lasu
ich oczom ukazał się zamek. (Chociaż powinnam napisać Zamek.)
W czterech rogach fortecy zbudowane były wieże ze
strzelistymi dachami. Na czubku każdego z nich powiewała flaga z symbolem węża.
Skojarzył mu się ze Slytherinem.
Dookoła Zamku była fosa wypełniona bagnistą wodą.
Do bramy zrobionej z kutego żelaza prowadził most zwodzony, który aktualnie był
opuszczony. Jednak, gdy tylko znaleźli się po drugiej stronie, most podniósł
się odcinając im drogę ucieczki.
Wrota otworzyły się ukazując im plac z fontanną.
Wokół krużganku były drzwi do różnych pomieszczeń, a jedne z nich były otwarte
i to właśnie tam skierowała się Lasandra. Harry wcześniej nie zwrócił na to
uwagi, ale była ubrana w czarną szatę, którą skądś kojarzył.
Zeszli po schodach. Co dziesięć metrów, na ścianie,
zatknięta była pochodnia. Gdy zeszli ze schodów, mijali drzwi, raz po lewej,
raz po prawej stronie. Korytarz był na tyle wąski, że musieli iść gęsiego.
Ozdobne arrasy ozdabiały przejście, a zielony dywan na kamiennej podłodze
wygłuszał kroki. W oddali było słychać rozmowę, lecz byli za daleko by
rozróżnić słowa lub choćby rozpoznać głos.
Korytarz skręcał w lewo, potem w prawo i znowu w
lewo, a głosy stawały się głośniejsze. W końcu arrasy zostały zastąpione przez obrazy, a Harry
stanął przy jednym z nich.
Salazar Slytherin we własnej osobie. Dość postawny
mężczyzna z czarnymi, długimi włosami zaczesanymi do tyłu i przenikliwymi,
zielonymi oczami spoglądał na obserwatora. Opierał dłoń o laskę, która była
rzeźbiona w kształt węża, który zdawał się poruszać.
Hermiona zawołała go, a on niechętnie oderwał oczy
od obrazu i ruszył dalej.
Gorączkowo zastanawiał się, kto z potomków, oprócz
Toma, może jeszcze żyć i mieć taki zamek. Wydawało mu się, że on i Lord są
jedynymi żyjącymi potomkami, ale może się mylił.
Zamyślił się tak bardzo, że dopiero, gdy wszedł do
pomieszczenia, a Hermiona głośno wciągnęła powietrze, spojrzał przed siebie i
wzrokiem spotkał się z Tomem.
Wydawał się on niemal tak bardzo zaskoczony jak
Harry, jednak starał się nie dać po sobie tego poznać, co nie udało się jednak
Gryfonowi.
- Lasandro, nie wiedziałem, że będziesz tak
wcześnie - powiedział Tom do pochylonej w ukłonie kobiety. - Wydaje mi się
także, że mówiłaś o jednym gościu.
- Wybacz, panie, ale dziewczyna bardzo chciała
dołączyć do przyjaciela. Nalegała. Nie miałam serca jej odmówić.
- Zostaw nas samych - powiedział i machnął ręką.
Harry w końcu się opanował i spojrzał na
nauczycielkę tak potulną i posłuszną, że zrobiło mu się niedobrze. Zaraz jednak
przypomniał sobie, że ona nie wie o tym, jaki jest teraz Tom i że nadal myśli,
że jest bezwzględny.
Mężczyzna, z którym rozmawiał Riddle, był wysoki,
miał ciemne włosy i niemal czarne oczy. Uśmiechał się lekko i wyszedł, gdy
tylko Tom machnął ręką.
Harry wykorzystał połączenie między nim a Riddle’em,
by przekazać mu, że ona nic nie wie i tak ma zostać.
- W końcu do mnie przyszedłeś.
- Nie zamierzenie. Lasandra miała nas zabrać do
kogoś, kto zna sposób na przywrócenie pamięci Draconowi.
- Nie pomyślałeś, że jestem jedynym, który może
znać antidotum?
- Nie. Miałem nadzieję, że będzie to jednak ktoś
inny. Chcesz, to mnie zabij. Nie przyłączę się do ciebie.
Mam korzeń - powiedział w myślach do Toma, na co ten ledwo dostrzegalnie kiwnął
głową.
Uważaj, zaraz rzucę w
ciebie zaklęcie. Coś prostego na początek. - Albo się
Potterowi wydawało, albo Tom na chwilę się uśmiechnął. Niedane było mu jednak
się zastanawiać, bo musiał się bronić przed nadlatującymi zaklęciami. Odbijał
wszystkie, ale nie miał czasu na atak. Hermiona próbowała mu pomóc, ale
zaklęcie ogłuszające pozbawiło ją przytomności. Tom wtedy przestał atakować i
wygładził szatę.
- Daj korzeń - powiedział spoglądając na
dziewczynę.
Potter ściągnął plecak i pogrzebał w nim chwilę.
Wyciągnął szmatkę i podał ją Lordowi.
- Dobrze. Zobaczymy dokładnie, czego potrzeba.
Sporządzenie antidotum może potrwać około trzech, czterech miesięcy, zależy od
potrzebnych składników i stopnia zaawansowania. Obawiam się jednak, że
Dumbledore nie zrobił nic prostego i będzie to bliżej czterech miesięcy.
Wytrzymasz?
Harry pomyślał chwilę i wyszło mu, że to będzie w styczniu. Skinął głową.
- Będę musiał - mruknął i podszedł do
przyjaciółki.
- Kiedy dojdzie do siebie?
- Na pewno nie szybciej niż ty.
- O co chodzi? - spytał, kiedy Tom wymierzył w
niego różdżką.
- Chyba nie uwierzy, że tak o cię puściłem. Powiesz
jej, że istotnie znam sposób, ale jest skomplikowany, a ryzyko niepowodzenia
jest zbyt duże. Z resztą, powiesz jej, co będziesz chciał. Jesteś twórczy.
Obudzicie się za jakieś pół godziny. Lasandra zabierze was do punktu
aportacyjnego. Wykorzystaj naszyjnik.
Ostatnie, co Harry zobaczył, to czerwony promień
lecący w jego stronę.
***
Obudził go ból głowy i jęk koło ucha.
- Harry, Harry obudź się. - Hermiona potrząsała go
za ramiona i próbowała podnieść.
Powoli otworzył oczy i nad sobą zobaczył korony
drzew, a potem twarz Gryfonki.
Usiadł i od razu tego pożałował. Położył się z
powrotem. Zawroty głowy zelżały. Spróbował ponownie usiąść, tym razem wolniej.
Poskutkowało. To samo zrobił ze wstaniem.
Kiedy był już pewien, że się nie przewróci,
doskoczył do stojącej pod drzewem Lasandry. Różdżkę trzymał na jej gardle i
spokojnie zapytał:
- Dlaczego mi to zrobiłaś?
- Chciałeś, żeby Draco odzyskał pamięć. Lord
Voldemort to jedyna osoba, która może znać remedium.
- Niestety go nie zna. Albo inaczej. Zna, ale
ryzyko jest zbyt duże.
- Warto było spróbować.
- Warto? Warto było ryzykować życiem, żeby się
dowiedzieć, że nie ma sposobu. Nie wiem, czy wiesz, ale Riddle chce mnie zabić
odkąd się urodziłem. Zauważyłaś? Nie? Szkoda. W ogóle, dlaczego przyłączyłaś
się do niego? Przecież zabił ci dziecko.
- Nie mówiłam, że on to zrobił. Zabili go aurorzy.
Byłam w złym czasie w złym miejscu. Czarny Pan pomógł mi się pozbierać i
przysięgłam zemstę. Znasz kogoś takiego jak Alastor Moody?
- Owszem.
- Zginął z mojej ręki rok temu.
- Zemsta. Wiem, jakie to uczucie. Omal nie zabiłem
Zabiniego, choć to nie on był winien wypadku na Eliksirach. Był jedynie
doręczycielem. Wiesz, kto to zrobił? Dyrektor.
Hermiona wciągnęła powietrze, a Harry przypomniał
sobie o jej obecności. Tak, nie powiedział jej, bo skąd niby miał to wiedzieć?
- Jak możesz tak mówić?! - krzyknęła Hermiona.
- Wszystko składa się w logiczną całość. Jaki przywódca
Jasnej Strony mógłby tolerować związek swojego rycerza z byłym Śmierciożercą? W
dodatku mających dzieci. Najłatwiej pozbyć się problemu. Zabini też mnie
nienawidził, więc dyrektor go wykorzystał. Dumbledore ani razu nie przyszedł do
mnie do szpitala. Do Dracona też nie, a wiesz, jaki on jest troskliwy.
- To nie ma sensu. Przecież dyrektor ci gratulował.
- A sądzisz, że robił to szczerze? Może planował to
od dawna, ale nie wziął pod uwagę, że ja już nie jestem mu tak posłuszny i że
nie odpuszczę Dracona.
- Mógłbyś mnie puścić? - jęknęła Lasandra, która
nadal była przyciskana do drzewa.
- Nie. Miałem przeczucie, co do ciebie. I
sprawdziło się. Nie była to pułapka i nadal żyjemy, więc nie mam powodu cię
zabijać. Jednak uważaj, bo jeden zły ruch i może mi się wymsknąć to i owo. Będę
cię obserwował - ostrzegł i odsunął się.
Lasandra kiwnęła głową i rozmasowała miejsce, w
którym Harry przyciskał ją do drzewa.
- Do zobaczenia w szkole - powiedział i chwycił
Hermionę jedną ręką, a drugą sięgnął do kieszeni, gdzie spoczywał naszyjnik.
Pomyślał o miejscu, w którym chciał się znaleźć, a następnie hasło, by bariery
go przepuściły.
Poczuli szarpnięcie i chwilę później stali na
trawniku pod Malfoy Manor.
- Dlaczego ją puściłeś?
- Nie zależy nam na tym, żeby ją demaskować. Uwierz
mi. Może jest szpiegiem Dumbledore’a u Voldemorta?
- Ale niemal nie zginęliśmy!
- Ciszej - mruknął spoglądając na nią. - Tom nie
chce nas zabić. Gdyby tak było, nie cackałby się w walkę, tylko już leżelibyśmy
pod ziemią.
- Nie można tego tak zostawić. Trzeba komuś
powiedzieć.
- Komu? Jeżeli jest szpiegiem, dyrektor o tym wie.
Snape’owi nie można powiedzieć, bo będzie chciał ją wydać. Draco… - zwiesił
głos. - Tylko my możemy coś z tym zrobić, albo zachować to w tajemnicy.
Obstawiam przy tym drugim. Możemy ją obserwować i w razie, gdyby coś niepokojącego się działo, możemy ją zdemaskować. Ale dopiero wtedy.
Hermiona była niezadowolona, ale trafiały do niej
argumenty Harry’ego.
- A z Draconem naprawdę nic się nie da zrobić? -
spytała Gryfonka.
- Jak mówiłem. Jest zbyt duże prawdopodobieństwo
uszkodzenia mózgu lub nawet śmierci. Nie opłaca się. Nawet Riddle nie może tego
zrobić.
- Współczuję.
- Nadal mam nadzieję, że samo przejdzie, albo, że
zacznie odzyskiwać pamięć po trochu.
- Byłoby wspaniale.
- Chodźmy do środka, bo zrobiło się nieco zimno.
Ruszyli ku budynkowi. Przywitali się z Narcyzą,
która siedziała w salonie i oglądała telewizję. Przed nią, na kocu leżała Cecy
i bawiła się misiem.
Hermiona została z chrześnicą, a Harry czym prędzej
chciał zobaczyć swoje dzieci. Biegiem pokonał schody i wpadł do swojego pokoju,
w którym zastał Malfoy’a leżącego na łóżku. Potter rozejrzał się po pokoju, ale
nie było w nim dzieci.
- Tak myślałem, że się zjawisz. Miałem tylko
nadzieję, że przyjedziesz wcześniej - powiedział Draco uśmiechając się
ironicznie.
- Mógłbym się zapytać, co tu robisz, ale myślę, że
byłoby to idiotyczne pytanie zważając na to, że jesteśmy w twoim domu.
Malfoy usiadł, sięgnął po marynarkę wiszącą na krześle
i wstał. Założył ją na siebie i zaczął zapinać guziki. Mówił cichym i spokojnym
głosem.
- Przyszedłem zobaczyć Narcyzę. Pamiętam, że była w
ciąży i miała urodzić mi brata. Okazało się, że to jednak siostra, która ma już
siedem miesięcy. Dowiedziałem się też bardzo ciekawej rzeczy. Jej rodzicami
chrzestnymi są szlama i Złoty Chłopiec.
- Nie nazywaj Hermiony szlamą - warknął Harry i
poczuł gromadzącą się wokół niego magię.
Nie chciał tego, ale ona była silniejsza. Nie mógł
nic z tym zrobić. Czuł ją pełznącą po nim i przejmującą kontrolę. Na szybach za
łóżkiem pojawiły się pęknięcia. Lustro wiszące na ścianie koło drzwi do
łazienki rozbiło się w drobny mak i rozsypało po podłodze. Draco spoglądał na
to oczami rozszerzonymi w strachu i niedowierzaniu. Nagle podniósł się na metr
do góry i krzyknął, a raczej próbował, bo głos uwiązł mu w gardle. Szamotał
się, ale nie był w stanie nic zrobić.
Harry zwiesił głowę i łzy bezsilności pociekły mu
po policzkach.
Usłyszał ciche uderzenie, a potem jęk. Uniósł głowę
i spojrzał na Malfoy’a leżącego na ziemi. Oddychał, więc pewnie nic mu nie
będzie.
Magia skurczyła się i wróciła w bezpieczny obszar.
Dowodami na to, co się przed chwilą stało było roztrzaskane lustro, pajęczyna
pęknięć na szybach i leżący na ziemi Draco.
Blondyn po chwili się podniósł zerkając z
wściekłością na Pottera.
- Zwariowałeś - powiedział i wrócił na łóżko. Nim
zdążył powiedzieć coś więcej, Harry wybiegł z pokoju. W biegu wyciągnął z
kieszeni naszyjnik od Toma i już go nie było.
Pojawił się w korytarzu. Nie wiedział, gdzie się
znajduje, więc skierował się w prawo. Z końca korytarza dochodziły głosy, więc
pomyślał, że może trafi tak na Riddle’a. Kiedy skręcił w prawo, zobaczył
stojących dwóch Śmierciożerców. Rozmawiali ze sobą, a Harry zdążył wrócić za
róg nim go zobaczyli. Byłby niezły ubaw, gdyby wykryli jego obecność i zabrali
do Voldemorta. Chociaż wtedy by go znalazł.
Przysłuchał się rozmowie.
- Rozmawiałeś z nim ostatnio?
- Nie. Cały czas jest ktoś przy nim.
- Ale musimy wiedzieć, czy mamy się wycofać, czy
nie!
- Ciszej. Jak ktoś nas podsłucha, to jesteśmy
skończeni.
- Dumbledore by nas uratował, no nie?
- Ma ważniejsze rzeczy, niż ratowanie spalonych
szpiegów. Chodź, musimy pójść na patrol.
Kroki zbliżały się do Pottera, który spanikował.
Rzucił się przed siebie starając się iść bezszelestnie.
Otworzył pierwsze z brzegu drzwi i wślizgnął się do
pomieszczenia. Zostawił uchylone drzwi, by móc dokładnie obejrzeć twarze
mężczyzn. Jeden był wysoki, prawie dwa metry i chudy, a drugi był niski, przy
kości. Wysoki był blondynem z niebieskimi oczami, a niski szatynem o ciemnych
oczach. Wysoki utykał na lewą nogę, a szatyn miał bliznę przy lewym oku.
Będzie mógł ich bez problemu rozpoznać. Schował się
głębiej. Kiedy mężczyźni minęli jego drzwi, zrobił krok do przodu i strącił
coś, co z hukiem spadło na podłogę. Narobił tyle hałasu, że słyszeli go pewnie
w promieniu kilku kilometrów, a na pewno słyszeli go Śmierciożercy, których
rozmowę podsłuchał. Nie mylił się. Chwilę później drzwi otworzyły się, a
blondyn zdjął ze ściany pochodnię i oświetlił pomieszczenie. Harry zmrużył oczy
i rozejrzał się. Trafił do składziku. Super. Zawsze o tym marzył.
- No proszę, kogo my tu mamy. Harry Potter we
własnej osobie.
Gryfon nie miał zamiaru grać uległego i
wystraszonego. Wyprostował się i wysunął podbródek.
- Masz nieaktualne informacje. Nazywam się
Snape-Malfoy.
- Nie ważne. Wyłaź stąd. Nasz Pan się ucieszy,
kiedy cię do niego przyprowadzimy. - Wysoki był niecierpliwy.
- Właśnie go szukałem. Powiedzcie mi, gdzie on
jest, to sam go znajdę i go od was pozdrowię. Powiedzcie, jak macie na imię.
Będzie mu łatwiej was rozpoznać. - Ewidentnie Harry’emu humor dopisywał.
- Nie gadaj tyle. Jesteś strasznie irytujący.
Potter wyszedł z pomieszczenia i został popchnięty
w przeciwną stronę niż szedł najpierw. Po dziesięciu minutach stał przed
drzwiami gabinetu.
Nigdy nie nauczę się
tych korytarzy - westchnął w myślach i zanotował sobie, że
musi poprosić Riddle’a o mapę ze wskaźnikiem „Tutaj jesteś”.
Wysoki zapukał i po krótkim proszę, otworzyli
drzwi, weszli i od razu padli na kolana.
Tom siedział przy biurku i czytał coś. Nawet nie
zaszczycił podwładnych spojrzeniem.
- Czego? - warknął nadal nie odrywając spojrzenia
od trzymanego w rękach papieru.
- Mówiłem im, żeby wskazali mi drogę do ciebie i
się nie fatygowali - powiedział Harry siadając na kanapie.
Śmierciożercy zerkali to na niego, to na Voldemorta
oczekując od niego odpowiedniej reakcji.
- Harry, spodziewałem się ciebie jutro lub po
jutrze. - Tom w końcu podniósł głowę i zmierzył go wzrokiem.
- No widzisz. Jestem taki nieprzewidywalny -
westchnął Gryfon i spojrzał mu w oczy.
To szpiedzy
Dumbledore’a. Podsłuchałem ich rozmowę - pomyślał do Toma,
który ledwo zauważalnie kiwnął głową. Potter dodatkowo przypomniał sobie ich
rozmowę i przekazał to Riddle’owi.
- Możecie wstać - Lord powiedział do sług. - Źle
was traktuję?
- Nie, Panie - powiedzieli obaj.
- Wiecie, co grozi za zdradę?
- Śmierć.
- A jednak zaryzykowaliście i właśnie zostaliście
zdemaskowani.
- Ale my nigdy… - zaczął blondyn, lecz po chwili
złapał się za gardło. Twarz mu zsiniała, a ręce zaczęły bić powietrze.
Tom oglądał paznokcie. Pstryknął palcami i sługa
przestał się dusić.
Pstryknął drugi raz, a oni zniknęli.
- Trafili do lochu - wyjaśnił Tom zaskoczonemu
Harry’emu. - A przy okazji spowodowałem, że nie będą mogli mówić. W razie,
gdyby przyszło im do głowy chwalić się, że przyprowadzili cię do mnie, a ja nic
nie zrobiłem. Tobie oczywiście - Riddle uśmiechnął się i usiadł obok Pottera. -
A teraz powiedz, co cię dręczy.
***
Draco zszedł na dół do salonu i stanął jak wryty.
Na dywanie, przed kominkiem leżała jego siostra, a obok niej siedziała szlama
Granger. Narcyza na kanapie czytała książkę.
Draco warknął i wycofał się nie mogąc znieść tego
widoku.
Przypomniał sobie, po co tak faktycznie tu
przyszedł. Chciał zobaczyć swoje dzieci. Musiał się dowiedzieć, czy są
prawdziwe.
W kuchni spotkał jedną z niań. Dafne. Siedziała i
jadła kolację. Widząc go wchodzącego do kuchni uśmiechnęła się i skinęła głową.
- Panie Malfoy - powiedziała z szacunkiem.
Draco nie chciał dać poznać po sobie, że kompletnie
jej nie pamięta, więc uśmiechnął się.
- Gdzie Isabella i Sebastian? - spytał wytężając
mózg, by przypomnieć sobie, co mówił Potter w Skrzydle Szpitalnym.
- Są z Rose w jej pokoju.
- Dziękuję - powiedział wychodząc.
Za cholerę nie wiedział, gdzie ta Rose ma pokój.
Zawołał Skrzata, który wskazał mu odpowiednie pomieszczenie.
Zapukał i wszedł nie czekając na zaproszenie.
Dziewczyna siedziała na łóżku i na rękach trzymała niebieskie zawiniątko. Draco
domyślił się, że to musi być Sebastian. W takim razie, Izzy leżała w łóżeczku i
wpatrywała się w sufit.
- Dobry wieczór Panie Malfoy - powiedziała
dziewczyna uśmiechając się do niego.
Ślizgon kiwnął głową zbliżając się do łóżeczka.
Wpatrywał się w niemowlaka jak urzeczony. Faktycznie, Izzy była niezwykle do
niego podobna. Miała jasne włoski, bladą skórę i jedno oko takiego koloru jak
jego. Drugie miała zielone. Kiedy nachylił się nad nią, skupiła na nim wzrok i
uśmiechnęła się wyginając swoje usteczka. Malfoy wbrew sobie wygiął usta i
wziął ją na ręce. Położyła swoją piąstkę na jego policzku.
- Tęskniła za panem - powiedziała Rose przyglądając
mu się. Stała zaledwie dwa metry od niego z Sebastianem na rękach. - Pana mąż
też przyjechał? - spytała.
- Pott… Harry przyjedzie później. Musiał jeszcze
coś załatwić.
Przeklął się w myślach, a dla niepoznaki uśmiechnął
się smutno niby, że mu szkoda. Miał tylko nadzieję, że Potter wróci.
Co on w ogóle mówił. Nie chciał, żeby Gryfon tu
wracał. To był jego dom, jego matka, jego ojciec, jego siostra, jego brat, jego
dzieci, jego pokój, jego świat. Jak on mógł do niego wejść i zawładnąć
wszystkim? Splugawić wszystko, co Draco uważał za tak bliskie jego sercu.
Właśnie dotarło do niego, że nie ma już nic swojego,
czego Gryfon by nie miał. Nie istniała taka rzecz na niebie i ziemi. To było
okrutne.
Będzie musiał z tym żyć. Żyć z ciężarem tego, czego
nie pamięta. Na ustach będzie nosił niewypowiedziane słowa, w głowie
niepomyślane myśli, w oczach nieujrzane rzeczy, w uszach nieusłyszane dźwięki.
W sercu będą chowały się emocje, których nie
pamięta. Będą go rozsadzać, choć on nie będzie zdawał sobie z tego sprawy.
Przegra, choć nie będzie tego świadom. Bo jak można przegrać z czymś, co się
nigdy nie wydarzyło?
A jednak, on będzie pierwszy. Pokaże, że można.
***
Harry siedział ze spuszczoną głową i patrzył na
swoje dłonie. Zastanawiał się, co przemawia przez Voldemorta. Chęć poznania
jego sekretów, pośmiania się z jego słabości, a może faktycznie tylko chce, by Potter
się wyżalił w jego rękaw.
- Przerasta mnie to. Draco mnie nienawidzi,
okłamuję przyjaciółkę i ojca. Wszyscy patrzą na mnie ze współczuciem. Nie wiem,
co mam ze sobą zrobić. Czasem mam ochotę usiąść gdzieś, zapić się i zasnąć.
Najlepiej na zawsze. Sprzymierzyłem się z tobą, w sumie nadal nie wiem,
dlaczego. Draco, jak już odzyska pamięć, nie będzie chciał mnie znać. To będzie
chyba nawet gorsze od tego, co jest teraz. Po co to wszystko? Żebym poczuł się
lepiej? Nie będzie lepiej i ja o tym wiem. Lasandra okazała się twoim sługą. A
dobrze myślałem, że nie można jej ufać. Miałem przeczucie i sprawdziło się.
Właściwie, to od kiedy ona jest po twojej stronie?
- Kto? - spytał zdezorientowany Tom.
- No, Lasandra Emet. Szczupła, średniego wzrostu,
ruda, przyprowadziła mnie i Hermionę.
- Z kilka lat. Powiem ci, że kiedy przyszła do mnie
z wiadomością, że przyprowadzi kogoś ważnego nie wiedziałem, że chodzi jej o
ciebie. Zaskoczyła mnie.
- To pomyśl, jak ja się czułem. Kobieta, która
pojawia się w dzień mojego ślubu z zaproszeniem, które rzekomo dostała od dyrka,
podaje się za zaginioną przyjaciółkę mojej matki. Cały czas kręci się wokół
mnie, daje mi list od Lily, zostaje nauczycielką przedmiotu, który dostać miał
Snape. Potem okazuje się Śmierciożercą i zabiera mnie do ciebie.
- Faktycznie słabo - mruknął Tom.
- Nie wiem, co mam zrobić. Hermiona chciała
powiedzieć o niej Dumbledore'owi. Zaraz Snape dowiedziałby się, że poszedłem
gdzieś z nią bez jego wiedzy. Miałbym przekichane.
Tom siedział z kieliszkiem w ręce i wpatrywał się w
Harry’ego. Trawił to, czego dowiedział się o Lasandrze. Coś mu tu nie pasowało,
ale postanowił zatrzymać to dla siebie.
Nagle przypomniało mu się, że miał sprawdzić, co
się dzieje z Potterem, kiedy się zdenerwuje. Uśmiechnął się smutno.
- Patrzyłem na ten korzeń, co mi dałeś. Obawiam
się, że niemożliwe jest przygotowanie antidotum. Zbyt skomplikowane, a jeden
mały błąd może kosztować życie.
Oczy Harry’ego zmrużyły się niebezpiecznie.
- Mówiłeś, że na pewno ci się uda - warknął.
Zacisnął dłonie w pięści.
- Owszem. Nie zdawałem sobie jednak sprawy, jaki
dyrektor jest przebiegły i co zrobił, by zabezpieczyć swoje dzieło przed
odwróceniem.
- Kłamca - warknął Potter wstając.
- Biedny, mały Złoty Chłopiec czuje się oszukany -
zacmokał Tom z satysfakcją czując wzrost magii w pomieszczeniu. - A co, gdybym
spróbował cię teraz zabić? Nikt nie wie, że tu jesteś. Znajdą twoje ciało
gdzieś wyrzucone jak szmatę.
Moc trzaskała napierając na ściany. Szyby drżały
pod jej naporem. Na szkle pojawiła się siatka pęknięć, która coraz szybciej
rozprzestrzeniała się po szybie.
Tom poczuł powiew magii i uśmiechnął się
zadowolony.
- Tylko na tyle cię stać? - syknął. - Nic dziwnego,
że Draco tak cię nienawidzi. Jesteś żałosny. Zlitowałem się nad tobą.
Riddle chciał powiedzieć coś jeszcze, ale odebrało
mu głos. Niewidzialna siła zacisnęła mu się na gardle i nie mógł złapać
oddechu. Spojrzał na Pottera, który w oczach miał huragan i stał z ręką
wyciągniętą przed siebie. Tom zamknął oczy i spróbował się rozluźnić. Uwolnił
moc, którą zawsze ukrywał i pozwolił jej rozwinąć się. Odzyskał oddech i
otworzył oczy. Niemal mógł zobaczyć dwie ścierające się ze sobą siły. Harry
zacisnął zęby czując, że jego moc cofa się. Przed oczami pojawiły mu się
wspomnienia. Emocje, które tłumił w sobie przez ostatnie kilka dni opuściły
jego serce i złączyły się z magią.
Uśmiechnął się zwycięsko i z dziecięcą lekkością
rozwalił mur Voldemorta. Zobaczył jego rozszerzone z zaskoczenia oczy, usłyszał
huk i pociemniało mu przed oczami. Opadł na ziemię bez sił, po czym zemdlał.
Tom spróbował się pozbierać. Nie mógł ruszyć ręką
ani nogą. Nie był w stanie nawet myśleć. Nadal czuł na skórze ukłucia bólu po
tym, jak magia Harry’ego staranowała go. Wiedział, że chłopak jest silny, ale
nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo. Poczuł zimny powiew, a na skórze
pojawiła się gęsia skórka. Szyby zostały wybite. Tom westchnął, ale nie
żałował. Teraz będzie wiedział, jak kształtować magię Harry’ego, czego go uczyć
i jak do niego podejść. Zdecydowanie się opłacało.
Spróbował ruszyć nadgarstkiem i poczuł prąd
przeszywający jego ramię. Może jeszcze trochę poczeka. Był wyczerpany
psychicznie, fizycznie i magicznie.
Nagle usłyszał walenie do drzwi. Warknął, ale miał
nadzieję, że osoba sobie pójdzie.
- Panie? - zaniepokojony głos przedarł się przez
drewno.
Zaklął pod nosem, jednak nie mógł się ruszyć.
Śmierciożerca złapał za klamkę, ale drzwi nie otworzyły się. Voldemort wypuścił
powietrze, które nieświadomie wstrzymywał. Śmierciożerca chyba sobie odpuścił,
bo więcej nie walił w drzwi, ani nie próbował ich otworzyć.
Tom musiał się teraz zastanowić, co ze sobą zrobić.
Postanowił, że trochę posiedzi i odpocznie. Tak na dobry początek.
Minęło parę godzin nim był w stanie ruszyć ręką.
Potem poszło z górki. Głowa, tułów, biodra, nogi. Powoli odzyskiwał nad
wszystkim panowanie.
Potter nadal leżał na ziemi i się nie ruszał.
Jedyną oznaką tego, że żyje było to, że poruszała mu się klatka piersiowa.
Tom z jękiem wstał z fotela i przez chwilę walczył
z zawrotami głowy. Poszedł do biurka i skrzywił się, kiedy usłyszał chrzęst
gniecionych odłamków szkła.
Z okolicy kanapy dobiegł go głośny jęk. Harry się
obudził.
Voldemort z mściwą satysfakcją oglądał, stojąc za
biurkiem, próby podniesienia się Pottera.
- Na twoim miejscu robiłbym to bardzo powoli -
powiedział z uśmiechem na ustach.
- Zamorduję cię, Voldemort - syknął Gryfon siadając
na kanapie.
- Zobaczymy, zobaczymy. Najpierw pozbieraj się do
kupy.
Harry przeklął pod nosem i przyłożył dłonie do
skroni.
- A to wszystko, co mówiłem, to miałeś rację. To
było kłamstwo. Sporządzenie eliksiru powinno zająć mi około czterech miesięcy.
Chciałem cię po prostu sprowokować i zobaczyć, jak zareagujesz. Nie sądziłem
jednak, ze masz w sobie aż tyle magii.
- Zadowolony? - warknął Potter masując skronie. -
Teraz wiesz, że nie panuję nad sobą, kiedy jestem wściekły.
- Do wszystkiego dojdziemy. Nauczę cię, jak nad nią
panować, uwalniać, kiedy jest potrzebna i ukrywać, kiedy okoliczności tego
wymagają. Przecież nie chcesz zrobić nikomu krzywdy.
Harry przytaknął. Nie był w stanie skupić się na
niczym. Był zły na Voldemorta, ale nie miał siły wydrzeć się na niego. Podniósł
wzrok i spojrzał na okna.
- Chyba będziesz musiał wymienić szyby - mruknął
niepewnie z przepraszającą miną.
- Tak. Chyba tak - przytaknął Tom oglądając się za
siebie.
***
Hermiona krzątała się po kuchni. Była już trzecia w
nocy, a ona nie mogła spać. Powodem oczywiście był Potter, który zniknął.
Dowiedziała się, dość nieprzyjemnie, od Malfoy’a, że wybiegł z pokoju po tym,
jak niemal go udusił. Nie zdziwiła się tym wiedząc, jak Harry reaguje na niego,
kiedy jest wściekły. Sama pożarła się z Draconem, kiedy wpadli na siebie w
korytarzu. Lucjusz w ostatniej chwili ich rozdzielił nim skoczyli sobie do
gardeł. Na szczęście skończyło się na słownym obrażaniu. Wolała nie myśleć, jak
by się to skończyło, gdyby wyciągnęli różdżki.
Do pomieszczenia weszła Narcyza. Oparła się o
szafkę spoglądając na dziewczynę, która już sama nie wiedziała, co ze sobą
zrobić.
- Też nie możesz spać. - To nie było pytanie.
Hermiona przystanęła na chwilę.
- Martwię się, że mógł sobie coś zrobić, a ja nie
wiem, gdzie on jest.
- Wróci - uspokoiła ją, choć sama nie była co do
tego przekonana.
- Ale jest już trzecia w nocy! - krzyknęła
sfrustrowana Hermiona. Założyła ręce na klatce piersiowej.
Usłyszały otwieranie drzwi od werandy w salonie.
Potem kroki stłumione przez dywan. Po chwili Harry stanął w drzwiach kuchni i
spoglądał to na Hermionę to na Narcyzę.
- Gdzieś ty był?! - wydarła się Gryfonka patrząc na
niego ze złością.
- Yyy… byłem się przejść - mruknął patrząc w
podłogę.
Nie mógł powiedzieć jej prawdy, choć tak bardzo
chciał to zrobić.
- Sześć godzin? Nie odzywałeś się, zablokowałeś
mnie!
- Musiałem pomyśleć - odparł spokojnie, patrząc jej
w oczy.
- Mogło ci się coś stać - syknęła podchodząc do
niego.
- Aktualnie, z moją mocą, nikt nie jest w stanie
zrobić mi krzywdy. - Spoglądał jej prosto w oczy z kryjącym się w nich
wyzwaniem.
Hermiona chciała coś powiedzieć, lecz rozmyśliła
się i wybiegła z kuchni potrącając go. Po chwili usłyszał dochodzące z piętra
trzaśnięcie drzwiami.
- Ona się tylko o ciebie martwi - powiedziała
Narcyza.
- Nie jestem małym dzieckiem. Podejrzewam, że mam
nawet więcej mocy niż Voldemort. - Cyzia wzdrygnęła się. - Nic mi nie grozi. -
Jego głos był spokojny i brzmiała w nim nuta rezygnacji.
- Myślę, że ona bardziej martwiła się o to, że ty
sobie sam coś zrobisz. Wszyscy wiemy, co się dzieje, kiedy jesteś wściekły.
Harry pokiwał głową w zamyśleniu.
To, co przed chwilą powiedział Cyzi, było kłamstwem.
On wiedział, że ma więcej mocy niż Tom. Już nic mu nie groziło. Chyba, że
nerwica, dopóki nie upora się z Malfoy’em.
Jeszcze cztery miesiące - pomyślał gorzko.
- Draco śpi w swoim pokoju?
- Tak. Kazałam przygotować ci pokój obok Hermiony.
- Dziękuję - szepnął przytulając ją.
- W końcu jesteś moim synem - odparła z uśmiechem.
Wspięła się na palce i pocałowała go w czoło.